dzięki nadi już poprawionenadi184 pisze:Ja zawsze myślałam, że się strzela...
17-18.11.2012 r. - Tatry Wysokie - Pętelka od Dworca do Dworca
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Szerze mówiąc to już miałem myśli różne w którym miejscu się ułożę pod schronem na werandzie Bo schodzić nam się już i tak nie chciało, cały dzień i tak widać nic nie było i jeszcze jakbym miał po tym ciemnym lesie chodzić, to nie wiem czy bym to wytrzymałheathcliff pisze:Dobrze że ta dioda o nieczynnym schronie zgasła bo inaczej byście świecili w kronice.
Tuż to Podtatrzeheathcliff pisze:bo tytuł w relacji "od Dworca do Dworca" na razie jest off-topem i może zniknąć.
Dzięki ale odpowiedzialności za to co po "i" napisane już nie biorę, zapomniałem sobie tego zastrzec w pierwszym pościeheathcliff pisze:Ogólnie relacja przypadła mi do gustu i mam nadzieję że nie policzą mi tego jako współudział
bton1 pisze:4 wyświetlenia masz już ode mnie
No tak na poważnie, to ja jestem fanem takich wycieczek w chmurach i mgle, właśnie ze względu na ciszę, spokój i mroczny klimat, zresztą często trafiam na takie warunkibton1 pisze:A trasa super, zwłaszcza jak nie ma dzikich tłumów.
Grivel dobra firma, jeśli o raki chodzi, więc jest co lansować Mimo wszystko Twojemu lansowaniu się do pięt nie dorastaMałaIwka pisze:a lans raków no cóż każdy lansuje co ma najlepszego
Najlepiej w zgodzie żyć, na przyszłość może się to jeszcze przydaćMałaIwka pisze:Ja focha nie strzelam
Przynajmniej zarysy chmur widać.Dobromił pisze:Jak widać - widzielismy dużo.
Dobra passa, ja tyle razy to jeszcze na żadnym poważniejszym szczycie nie byłem.Dobromił pisze:Na szczęście później ( 6 razy, w tym raz szczyt "zimowy" ) widzialem wszystko co mogłem widzieć.
E tam widzisz Ewcia, ale w końcu się przełamałaśnadi184 pisze:Strach posta napisać...
Zastanawiam się tylko czy to część drugą pisać, bo po pierwsze: z racji warunków, to żadna ciekawa trasa z tego nie wyszła, po drugie: ilość wyświetleń przeszła moje najśmielsze oczekiwania, a po trzecie: nie nadążam odpisywać na Wasze posty.
Ostatnio zmieniony 23 listopada 2012, 22:34 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Masz racje i tak ktoś, już z góry uznał cię za winnego, tak więc tak czy siak masz przechlapane, pytanie tylko kiedy cię dopadnąVision pisze:Nie muszą, byle wyświetlali a drugą część i tak napiszę I nie będę się Tobą wcale przejmował
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
No to dalszy ciąg następuje:
Dzień drugi - czyli project MB zimą.
Około 4-tej się budzę, plątając się po schronisku. Kilka ludzi już wyrusza na szlaki, za bardzo nie wiem w jakim celu, gdyż od razu było widać, że dziś nic nie będzie widać. Może oni po prostu tak wcześnie wychodzili, żeby zejść na dół i zdążyć się udać w jakieś inne góry. Myśmy z Rysów już zrezygnowali dzień wcześniej, biorąc pod uwagę to, że to wyjście zbyt widokowe nie będzie i nie ma co się tyle wspinać, żeby drugi dzień w mleku spędzić. Tak też postanowiliśmy wybrać coś krótszego: Szpiglas albo Kozi z naciskiem na Szpiglas, żeby ładna pętla nam wyszła. Budzę Andzię o 5:00, a właściwie to nakłaniam ją do wstania, bo podobno nie spała. Czekamy aż zrobi się jasno, żeby podjąć decyzję gdzie pójdziemy i gdzie w ogóle są jakieś szanse widokowe. Jest i świt, wychodzę przed schronisko a tam:
Dach zamknęli... na wszelki wypadek, bo podobno na za tydzień przewidywane były jakieś opady.
Po tym co zobaczyliśmy decyzja mogła być tylko jedna, idziemy gdziekolwiek byle w dół... Jeszcze trochę pobiegałem dookoła schroniska w ramach porannej rozgrzewki i w celu zrobienia kilku zdjęć.
Żeby nie było, że tak od razu przenosimy się w niższe góry i żeby poczuć jeszcze trochę ten klimat wysokogórski i żeby tak bardziej zrealizować nasz projekt, udaliśmy się przez Świstówkę do Morskiego Oka. Po drodze nawet ładnie, ale tylko patrząc na wschód, za nami dalej dach zamknięty.
Miało to w sumie swój urok, ale po wczorajszym jednak nie do końca tego oczekiwaliśmy. Pniemy się w górę na nasze dzisiejsze najwyższe wzniesienie, tak trochę żałując patrząc w tamte wschodnie strony, że wybór padł na Tatry. Były jeszcze brane pod uwagę Pieniny, ale andzia zapowiadała rewelacyjną pogodę wszędzie, więc wyszło jak wyszło.
Tak jakoś dziwnie się czuliśmy, bo to pierwszy taki przypadek, w tej wycieczce, że idziemy w górę i coraz więcej widać. Udaje nam się jakimś cudem dotrzeć do dzisiejszego najwyższego wzniesienia, za co składamy sobie szczere gratulacje, uściski dłoni itp. Założyliśmy też, że co do projectu MB zimą, to przecież bez problemu tam wejdziemy, więc poćwiczymy dzisiaj schodzenie, bo ze schodzeniem jak wiadomo, różnie bywa i jest najważniejsze jakby nie patrzeć.
Po paru chwilach schodzenia, andzia orientuje się, że nie ma raków, bo zostawiła w schronisku, albo ktoś je po prostu sobie pożyczył. W sumie nigdzie ich widać nie było jak wychodziliśmy. Stwierdziliśmy, że w razie czego czekan jej wystarczy, przynajmniej będzie na czym wisieć, za nim ktoś przybędzie z pomocą. W międzyczasie nad Rysami i cała okolicą też dach zaczęli zamykać, więc strzał okazał się w dziesiątkę, w ten dzień, to jedyna szansa na widoki była na Krzyżnem ale to takie 50/50. Reszta wyższych szczytów cała w chmurach. Nie poddając się i nie zniechęcając idziemy dalej.
O 9:00 docieramy do pierwszego większego celu, znów uściski itp. to już wiadomo. Ludzi praktycznie brak, w środku może z 10 osób, na zewnątrz nikogo, bo wiało dalej strasznie, chociaż tu niżej już trochę mniej. Mimo wszystko wcale przyjemnie na zewnątrz się nie siedziało, więc godzinna przerwa w schronisku. Jak w godzinach szczytu strasznie zniechęca, tak w takich okolicznościach bardzo je lubię, zresztą tylko w takich wchodzę do środka, bo inaczej się nie da.
Zdjęcia schroniska nie ma, bo nie wyszło, więc trochę wody.
O 10 ruszamy dalej jak wiadomo, droga musi być rozmaita, co by przećwiczyć wszystkie elementy poruszania się w terenie. Poszliśmy więc w stronę kolejnego i w sumie już dziś ostatniego celu.
Przy Roztoce spotykamy Ptoszka, szykującego się do odlotu w ciepłe kraje, w obawie przed prawem które niebawem ma go dosięgnąć. Żegnamy się i idziemy dalej.
Ostatnie metry twardej skały i skręcamy w teren bardziej urozmaicony.
Ogólnie celem wycieczki była Rusinowa Polana, taki tam standard niby, ale szczerze mówiąc uwielbiam to miejsce o każdej porze roku i w każdych warunkach. Zawsze jak w Tatrach nie mam gdzie iść, to tam się udaje, albo jak pogoda jest jaka jest, to taki mój pewniak bym rzekł. Tak też po raz 7-my w tym roku, przypadkiem znów tam się udaję. Żeby nie było za łatwo wybieramy wariant trudniejszy i udajemy się w teren zdecydowanie mikstowy przez Gęsią Szyję żeby doszlifować w pełni nasze umiejętności. Normalnie nigdzie przez te dwa dni się tak nie zmęczyłem jak tam, w dodatku od razu mi się zimowe zejście z Zawratu przypomniało. Po drodze pełno urozmaiceń, skała, trawa, mech, lód, śnieg, kamienie normalnie wszystko. Najgorsze było to wyczekiwanie i wypatrywanie skrętu w prawo na Gęsią, bo coś nam się ukazać nie chciało, ale w końcu się udało. Cel już nie daleko, więc humory zaczęła dopisywać.
Ze szczytu w końcu coś widać, chociaż bywało o wiele lepiej, ale i tak jest pięknie. Głupio mi się powtarzać, ale znów uściski, gratulacje itp. i podziwiamy widoki, których nam od dwóch dni brakuje.
I teraz to czego najbardziej się obawiałem, zejścia na Rusinową, te schody zawsze mnie przerażają. Oczywiście na schodach błoto, ślisko jak cholera, w dodatku takie wysokie te stopnie. Co najmniej 10 razy prawie wywinąłem orła, ale andzia dzielnie nade mną czuwała cały czas, zamiast dać mi rozwinąć skrzydła, przynajmniej by się miała z czego pośmiać. Zejście przynajmniej mi, dłużyło się strasznie.
Udaje się wreszcie i jesteśmy, ludzi pełno, no może przesadziłem, ale dużo. Ja pierwsze co lecę po gorące oscypki, to taka już moja tradycja tam, po czym zasiadam trochę poniżej ławeczek, żeby ludzi nie było i konsumuję sobie z pięknymi widokami w tle. Tak też i tym razem było z jednym małym wyjątkiem, teren zaczął być dosyć trudny, trawa, wysoka, między ludźmi przebić się jakoś trzeba, więc korzystamy z pomocy, jakoś się przez te utrudnienia przedzieramy, po czym wyhamowujemy w ramach projectu, żeby sprawdzić naszą technikę w razie poślizgu.
Po wyhamowaniu już w miejscu całkowicie bezpiecznym i niczym nie zagrożonym konsumujemy to co mamy i podziwiamy to co widać dookoła. Oczywiście znów gratulacje itp. i lansowanie, na naszym głównym dzisiejszym celu nie nas tylko sprzętu oczywiście, dzięki któremu z różnymi napotkanymi trudnościami pokonaliśmy tą dzisiejszą niesamowitą drogę.
Ostatnie pół godzinki w dół i wycieczka dobiegnie końca. Po drodze jeszcze przechodzimy przez straszne błoto, drogą którą w sumie ludzie z kościoła w mokasynach zasuwali. Współczuję im bardzo, po tym jak my tam wyglądaliśmy.
Nazbierałem jeszcze trochę drzewa, na konkurs tematyczny być miało, ale jakoś takie nie najlepszej jakości było, więc sobie podarowałem. Po czym wchodzimy do lasu, tam się musieliśmy trochę umyć w obawie, przed cywilizacją i reakcją ludzi.
I za chwile byliśmy już w Palenicy, ale z tego co słyszeliśmy to na MB trzeba też pokonać część drogi kolejką, więc znaleźliśmy imitację tego wynalazku, która w pół godziny przetransportowała nas do Dworca, czyli punktu wyjścia.
Wydaje mi się, że wzorcowo udało nam się przećwiczyć wszystko, jesteśmy z pewnością już gotowi na większe wyzwania i śmiało możemy konkurować z większością forumowiczów w ich dokonaniach. Nawet nieśmiało stwierdzę, że żadna góra już nam straszna nie jest.
Przepraszam jak kogoś uraziłem, bo nie to miałem na celu, to tylko oficjalna niekoniecznie prawdziwa wersja wydarzeń, a jak było naprawdę wiemy tylko my. No i nie chciałem też za bardzo koloryzować, jak to trudno nie było, więc tak trochę lajtowniej opisałem. Proszę też nie brać tej relacji do końca na poważnie, tylko traktować z przymrużeniem oka ; )
Dziękuję, za uwagę, posty, wyświetlenia itp.
Dzień drugi - czyli project MB zimą.
Około 4-tej się budzę, plątając się po schronisku. Kilka ludzi już wyrusza na szlaki, za bardzo nie wiem w jakim celu, gdyż od razu było widać, że dziś nic nie będzie widać. Może oni po prostu tak wcześnie wychodzili, żeby zejść na dół i zdążyć się udać w jakieś inne góry. Myśmy z Rysów już zrezygnowali dzień wcześniej, biorąc pod uwagę to, że to wyjście zbyt widokowe nie będzie i nie ma co się tyle wspinać, żeby drugi dzień w mleku spędzić. Tak też postanowiliśmy wybrać coś krótszego: Szpiglas albo Kozi z naciskiem na Szpiglas, żeby ładna pętla nam wyszła. Budzę Andzię o 5:00, a właściwie to nakłaniam ją do wstania, bo podobno nie spała. Czekamy aż zrobi się jasno, żeby podjąć decyzję gdzie pójdziemy i gdzie w ogóle są jakieś szanse widokowe. Jest i świt, wychodzę przed schronisko a tam:
Dach zamknęli... na wszelki wypadek, bo podobno na za tydzień przewidywane były jakieś opady.
Po tym co zobaczyliśmy decyzja mogła być tylko jedna, idziemy gdziekolwiek byle w dół... Jeszcze trochę pobiegałem dookoła schroniska w ramach porannej rozgrzewki i w celu zrobienia kilku zdjęć.
Żeby nie było, że tak od razu przenosimy się w niższe góry i żeby poczuć jeszcze trochę ten klimat wysokogórski i żeby tak bardziej zrealizować nasz projekt, udaliśmy się przez Świstówkę do Morskiego Oka. Po drodze nawet ładnie, ale tylko patrząc na wschód, za nami dalej dach zamknięty.
Miało to w sumie swój urok, ale po wczorajszym jednak nie do końca tego oczekiwaliśmy. Pniemy się w górę na nasze dzisiejsze najwyższe wzniesienie, tak trochę żałując patrząc w tamte wschodnie strony, że wybór padł na Tatry. Były jeszcze brane pod uwagę Pieniny, ale andzia zapowiadała rewelacyjną pogodę wszędzie, więc wyszło jak wyszło.
Tak jakoś dziwnie się czuliśmy, bo to pierwszy taki przypadek, w tej wycieczce, że idziemy w górę i coraz więcej widać. Udaje nam się jakimś cudem dotrzeć do dzisiejszego najwyższego wzniesienia, za co składamy sobie szczere gratulacje, uściski dłoni itp. Założyliśmy też, że co do projectu MB zimą, to przecież bez problemu tam wejdziemy, więc poćwiczymy dzisiaj schodzenie, bo ze schodzeniem jak wiadomo, różnie bywa i jest najważniejsze jakby nie patrzeć.
Po paru chwilach schodzenia, andzia orientuje się, że nie ma raków, bo zostawiła w schronisku, albo ktoś je po prostu sobie pożyczył. W sumie nigdzie ich widać nie było jak wychodziliśmy. Stwierdziliśmy, że w razie czego czekan jej wystarczy, przynajmniej będzie na czym wisieć, za nim ktoś przybędzie z pomocą. W międzyczasie nad Rysami i cała okolicą też dach zaczęli zamykać, więc strzał okazał się w dziesiątkę, w ten dzień, to jedyna szansa na widoki była na Krzyżnem ale to takie 50/50. Reszta wyższych szczytów cała w chmurach. Nie poddając się i nie zniechęcając idziemy dalej.
O 9:00 docieramy do pierwszego większego celu, znów uściski itp. to już wiadomo. Ludzi praktycznie brak, w środku może z 10 osób, na zewnątrz nikogo, bo wiało dalej strasznie, chociaż tu niżej już trochę mniej. Mimo wszystko wcale przyjemnie na zewnątrz się nie siedziało, więc godzinna przerwa w schronisku. Jak w godzinach szczytu strasznie zniechęca, tak w takich okolicznościach bardzo je lubię, zresztą tylko w takich wchodzę do środka, bo inaczej się nie da.
Zdjęcia schroniska nie ma, bo nie wyszło, więc trochę wody.
O 10 ruszamy dalej jak wiadomo, droga musi być rozmaita, co by przećwiczyć wszystkie elementy poruszania się w terenie. Poszliśmy więc w stronę kolejnego i w sumie już dziś ostatniego celu.
Przy Roztoce spotykamy Ptoszka, szykującego się do odlotu w ciepłe kraje, w obawie przed prawem które niebawem ma go dosięgnąć. Żegnamy się i idziemy dalej.
Ostatnie metry twardej skały i skręcamy w teren bardziej urozmaicony.
Ogólnie celem wycieczki była Rusinowa Polana, taki tam standard niby, ale szczerze mówiąc uwielbiam to miejsce o każdej porze roku i w każdych warunkach. Zawsze jak w Tatrach nie mam gdzie iść, to tam się udaje, albo jak pogoda jest jaka jest, to taki mój pewniak bym rzekł. Tak też po raz 7-my w tym roku, przypadkiem znów tam się udaję. Żeby nie było za łatwo wybieramy wariant trudniejszy i udajemy się w teren zdecydowanie mikstowy przez Gęsią Szyję żeby doszlifować w pełni nasze umiejętności. Normalnie nigdzie przez te dwa dni się tak nie zmęczyłem jak tam, w dodatku od razu mi się zimowe zejście z Zawratu przypomniało. Po drodze pełno urozmaiceń, skała, trawa, mech, lód, śnieg, kamienie normalnie wszystko. Najgorsze było to wyczekiwanie i wypatrywanie skrętu w prawo na Gęsią, bo coś nam się ukazać nie chciało, ale w końcu się udało. Cel już nie daleko, więc humory zaczęła dopisywać.
Ze szczytu w końcu coś widać, chociaż bywało o wiele lepiej, ale i tak jest pięknie. Głupio mi się powtarzać, ale znów uściski, gratulacje itp. i podziwiamy widoki, których nam od dwóch dni brakuje.
I teraz to czego najbardziej się obawiałem, zejścia na Rusinową, te schody zawsze mnie przerażają. Oczywiście na schodach błoto, ślisko jak cholera, w dodatku takie wysokie te stopnie. Co najmniej 10 razy prawie wywinąłem orła, ale andzia dzielnie nade mną czuwała cały czas, zamiast dać mi rozwinąć skrzydła, przynajmniej by się miała z czego pośmiać. Zejście przynajmniej mi, dłużyło się strasznie.
Udaje się wreszcie i jesteśmy, ludzi pełno, no może przesadziłem, ale dużo. Ja pierwsze co lecę po gorące oscypki, to taka już moja tradycja tam, po czym zasiadam trochę poniżej ławeczek, żeby ludzi nie było i konsumuję sobie z pięknymi widokami w tle. Tak też i tym razem było z jednym małym wyjątkiem, teren zaczął być dosyć trudny, trawa, wysoka, między ludźmi przebić się jakoś trzeba, więc korzystamy z pomocy, jakoś się przez te utrudnienia przedzieramy, po czym wyhamowujemy w ramach projectu, żeby sprawdzić naszą technikę w razie poślizgu.
Po wyhamowaniu już w miejscu całkowicie bezpiecznym i niczym nie zagrożonym konsumujemy to co mamy i podziwiamy to co widać dookoła. Oczywiście znów gratulacje itp. i lansowanie, na naszym głównym dzisiejszym celu nie nas tylko sprzętu oczywiście, dzięki któremu z różnymi napotkanymi trudnościami pokonaliśmy tą dzisiejszą niesamowitą drogę.
Ostatnie pół godzinki w dół i wycieczka dobiegnie końca. Po drodze jeszcze przechodzimy przez straszne błoto, drogą którą w sumie ludzie z kościoła w mokasynach zasuwali. Współczuję im bardzo, po tym jak my tam wyglądaliśmy.
Nazbierałem jeszcze trochę drzewa, na konkurs tematyczny być miało, ale jakoś takie nie najlepszej jakości było, więc sobie podarowałem. Po czym wchodzimy do lasu, tam się musieliśmy trochę umyć w obawie, przed cywilizacją i reakcją ludzi.
I za chwile byliśmy już w Palenicy, ale z tego co słyszeliśmy to na MB trzeba też pokonać część drogi kolejką, więc znaleźliśmy imitację tego wynalazku, która w pół godziny przetransportowała nas do Dworca, czyli punktu wyjścia.
Wydaje mi się, że wzorcowo udało nam się przećwiczyć wszystko, jesteśmy z pewnością już gotowi na większe wyzwania i śmiało możemy konkurować z większością forumowiczów w ich dokonaniach. Nawet nieśmiało stwierdzę, że żadna góra już nam straszna nie jest.
Przepraszam jak kogoś uraziłem, bo nie to miałem na celu, to tylko oficjalna niekoniecznie prawdziwa wersja wydarzeń, a jak było naprawdę wiemy tylko my. No i nie chciałem też za bardzo koloryzować, jak to trudno nie było, więc tak trochę lajtowniej opisałem. Proszę też nie brać tej relacji do końca na poważnie, tylko traktować z przymrużeniem oka ; )
Dziękuję, za uwagę, posty, wyświetlenia itp.
Ostatnio zmieniony 24 listopada 2012, 22:46 przez Vision, łącznie zmieniany 5 razy.
No w dwie strony to razem 415 km, to takie wyraźne kilkaset nawetKovik pisze:jednak coś się dało zrobić toć to kilkaset km musiało być a projektu zazdraszczam
Ogólnie to mi się tak też bardzo często zdarza, tylko jak ktoś ma daleko, to nie ma wyboru, jedzie trochę na chybił trafił, ja zaś jeżdżę niezależnie od pogody, więc czasem celowo się pcham w takie warunki, byle gdzieś wyjść Ale Tatry to ogólnie upierdliwe i wybredne góry i trzeba mieć po prostu szczęście.Master pisze:fatum jakieś czy co...?
Dlatego też nigdy nie uwieczniam się na zdjęciach, zawsze ktoś mógł wtargnąć mi do domu i napisać tą relację, styl pisania też przecież nie do końca do mnie celowo pasujeheathcliff pisze:tak więc tak czy siak masz przechlapane, pytanie tylko kiedy cię dopadną
Ostatnio zmieniony 23 listopada 2012, 20:42 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Chyba coś o tym wiem, dlatego modyfikuję trasy, ale z wcześniej zaplanowanego wyjazdu nie rezygnuję. W każdą pogodę góry mają swój urok.Vision pisze:jak ktoś ma daleko, to nie ma wyboru, jedzie trochę na chybił trafił
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
No wg mnie w każdą pogodę gdzieś tam da się dojść i też się tego trzymamHan-Ka pisze:W każdą pogodę góry mają swój urok.
Prawda taka, że w Beskidach czy Pieninach była zapewne piękna słoneczna pogoda i to cały czas, bo te chmury to tak tylko wysoko w Tatrach wisiały przez całe dwa dni prawie.MałaIwka pisze:Druga część ładniejsza bo więcej widać na zdjęciach
Nie no Ciebie to akurat póki co z dobrą pogodą kojarzę, poza tym jednym małym epizodem na Małej FatrzeMałaIwka pisze:iż pewne osobistości w innych okolicach się kręciły
Bo sam więcej się u konkurencji udzielam, niż u siebieMałaIwka pisze:Twoja relacja lepsza a wyświetleń zdecydowanie mniej niż,na innej
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Vision pisze:
Przy Roztoce spotykamy Ptoszka, szykującego się do odlotu w ciepłe kraje, w obawie przed prawem które niebawem ma go dosięgnąć.
Ci co przychodzą bladym świtem nie będą się w to bawićVision pisze:zawsze ktoś mógł wtargnąć mi do domu i napisać tą relację
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480