19-20.02.2011 - Never give up - Mała Fatra Project
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
19-20.02.2011 - Never give up - Mała Fatra Project
Zainteresowanie wyjazdem okazało się dość duże, bo ostatecznie udział wzięło 12 osób.
Iwon, HalinkaŚ, Dzwonek, Mike, pysiek, Katarynka, BJack, adamek, Tonianin, Jola R, Zagatka, heathcliff.
Część ekipy GS zbiera się na znanym już niektórym Orlenie przy wyjeździe z Krakowa.
Pomimo pewnych trudności transportowych, wszyscy spotykamy się w Chyżnem, i dalej już razem ruszamy na Słowację. Dziwnie jedna z piosenek coraz częściej brzmi w samochodzie…
Dla poczucia klimatu tego wyjazdu zachęcam do posłuchania:
http://www.youtube.com/watch?v=TX8vQTR_KyY
Do Vratnej docieramy około godziny 8.00 i po chwili wszyscy jesteśmy już na szlaku. Pierwszym celem jest Chata na Gruni, gdzie jemy śniadanko i przygotowujemy się do stromego podejścia na Południowy Gruń. Podejście jest dość mozolne a widoczność marna, ograniczona miejscami do kilku metrów. Idziemy wzdłuż trasy narciarskiej, więc co jakiś czas z mgły wyłania się jakiś narciarz, na pewno zdziwiony komu się to chce w taką pogodę iść pod taką górę. Ale my się tym nie przejmujemy mając w uszach:
"Don't let go
Never give up,
It's such a wonderful life”
Szybkobiegacze ruszyli przodem. Ja z uwagi na to, że lubię zamykać peleton i delektować się górami, idę na końcu, ale parę osób mam jeszcze w zasięgu wzroku. Robi się coraz stromiej, więc zakładamy raki.
Pan obsługujący wyciąg pyta nas gdzie się wybieramy i gdy dowiaduje się o planach zdobycia Krywania, to stwierdza, że będzie nam potem potrzebna pomoc Horskiej Sluzby. Pogoda faktycznie nie nastraja optymizmem. Pamiętam z zaproszenia na wyjazd, że w jednym z postów Dzwonka pojawiło się stwierdzenie, że wyjazd jest uzależniony od prognoz pogodowych. Dziwne, że pomimo niesprzyjających warunków nawet nikt się nie spytał czy jedziemy. Widać, że ludzie uczestniczący w wypadzie kochają góry i pomimo braku pięknej pogody nawet nie pomyśleli o tym żeby nie jechać.
Ale wracając do tematu. Z Południowego Grunia wszyscy razem gęsiego udajemy się szlakiem w kierunku na Hromowe i Chleb. Część osób najwidoczniej zgłodniała i ruszyła skrótem do Chaty pod Chlebom. Przed samą chatą pojawiają się symptomy zapowiadanego okna pogodowego. Po małym co nieco do jedzenia, udajemy się na Snilowskie Sedlo i tam zapadają decyzje co do dalszej trasy.
Kilka osób decyduje się na zejście, ponieważ zbliża się zmrok a widoczność i temperatura już znacznie spadły.
Ostatecznie na Vielki Krywań wyrusza grupa w składzie Dzwonek, Mike, pysiek, BJack, Adamek, Tonianin oraz heathcliff (i tu brawa za wytrwałość dla Marka).
Wraz ze wzrostem wysokości spada temperatura i zwiększa się prędkość wiatru. Niestety nic nie widać, ale idziemy dalej. Dość szybko docieramy do szczytu i tu niespodzianka, bo nagle mgła się rozstępuje i pojawia się zapowiedziane okno pogodowe. W tej chwili nasuwa się tylko jedno, słowa piosenki która stała się mottem wyjazdu
„Never give up, It's such a wonderful life”
Niestety tak szybko jak mgła się rozstąpiła, tak szybko pojawiła się z powrotem. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie, ku zadowoleniu fotografujących. Wiatr w połączeniu z temperaturą skutecznie gipsuje wszystkich. Aparaty też nieźle dostają w kość, ale czego się nie robi dla zrobienia pięknych zdjęć. Po chwili nadchodzi zmrok i niestety pora na nas.
Nocne zejście we mgle, dość stromym odcinkiem trasą narciarską w głębokim śniegu, mocno obciąża kolana. Docieramy do ekipy, która czeka na nas w Chacie Vratnej.
Żegnamy się z Jolą R, Zagatką, Katarynką i Iwon, które wcześniej musiały zakończyć wyjazd. Szybko znajdujemy privat w Terchovej (ach te znajomości Dzwonka...hihi) i wyznaczamy dwa opcjonalne cele na następny dzień – w zależności od pogody: Stoh albo Diery.
(a teraz relacja pyśka z II dnia )
Grzegorz Ciechowski śpiewał lata temu: „..ta piosenka jest pisana dla pieniędzy..”. Ja napiszę: ta relacja jest pisana „w ramach kary”, ale summa summarum mimo, iż nie jestem sadomasochistką nie mam nic przeciwko takim karom ;-) Ale do rzeczy..
W sobotę po wieczorno-nocnych naradach ,kiedy to w planach na niedzielne wyjście było najprawdopodobniej zdobycie „Stoha”, po porannym zapuszczeniu żurawia za okno plany poszły się…odłożyć na kiedy indziej.
Rano, w okolicach 9 kiedy to część ekipy- „upomniana „ przez p. gospodynię za ubranie w pokojach (notabene) czystych butów -z szybkością głodnego niedźwiedzia penetrującego plecak turystów ewakuowała się do samochodów.. Po dotarciu i walnym zebraniu na parkingu w Stafanovej oraz wysłuchaniu hymnu w nieco głośniejszych tonach zapadła decyzja..na dziś :dolne i horne diery, czyli 2 z 3 bardzo urokliwych wąwozów skalnych z terenu Narodowego Rezerwatu Przyrody w Małej Fatrze Krywańskiej. I wiecie co? Jak się okazało to był wonderful wybór. Na Stohu, Bóg jeden wie jakie byłyby widoki i czy w ogóle byłoby co oglądać, a diery? W skrócie..cudnie..bajkowo..i różnorodnie, a co równie ważne..z pewnością nie nafocilibyśmy w pierwotnych planach tyle co na dierach.. Ale po kolei..
Skład:
DAMY: Dzwonek, HalinkaŚ , pysiek
NIEDAMY: Mike, BJack, Tonianin, heatcliff, adamek
Pogoda:
Nieco lepsza niż dnia poprzedniego. Nie wieje, chłód tak nie doskwiera, choć niebu daleko do błękitu.. aczkolwiek udało się uchwycić przejaśnienia, co z pewnością zobaczycie na zdjęciach..No i bezapelacyjnie przydają się raki/ raczki..
Z parkingu w Stefanovej ochoczo ruszyliśmy(BJack wypruł ) żółtym szlakiem pod Podżiar i chatę, gdzie odbył się pierwszy ciastko- , żelko -popas oraz pierwsze cuk-pauzy Tonianin urozmaicał współtowarzyszom czas „zamartwiając się”, co poczyni z tymi 30-stoma mln złotych, które dziś przypadną Mu w udziale po losowaniu LOTTO :-)Następnie, urokliwym niebieskim szlakiem wzdłuż potoku idziemy w kierunku Dolnych Dier. Po drodze miejscami ostro oblodzone, ale w gruncie rzeczy poprzez skalny szlak, kładki, mostki nabieramy wysokości..
Im dalej tym coraz bardziej zapierające dech w piersiach widoki..potoki, które swoją niesamowitą siłą wyrzeźbiły kształt wąwozu, ściany skalne miejscami bardzo wąskie wzbudzające respekt, strome drabinki ..brakuje jedyne roślinności o której rozpisują się przydrożne tabliczki,(ale w końcu mamy zimę) I w końcu to co wzbudziło największy podziw i entuzjazm - lodospady.. o przeróżnych formach, wielkościach a nawet smakach. Rozpoczęły się sesje zdjęciowe z czekanem Tonianina. Z resztą nie będę się rozpisywać ..popatrzcie na zdjęcia…dodam jedynie, że focenie wydawało się nie mieć końca, z góry z dołu z boku i od nowa z góry z dołu z boku ;-) Gdyby nie fakt, że zaczął doskwierać nam powoli chłód, pewnie rozbilibyśmy tam namiot ;-)..Dlatego powoli idziemy dalej borem lasem wymachując ..czekanem, kijkami czy kto co trzyma w ręku. Po drodze ze 2 chwilowe popasy.
Reakcja Halinki na każdy popas: „jak dobrze..bo wiecie, znowu jestem głodna”..Narobiła nam smaka fantazją na temat schabowego z surówką..
Tak robiąc urokliwą pętle docieramy pod Podżiar i niebieskim szlakiem tym razem w odwrotnym kierunku( dla kobiet..w to drugie lewo ) udajemy się na Horne Diery..a tu już „nie ma letko i o byciu miętkim nie było mowy”. Miejscami maszerowaliśmy trawersami wykutymi w pionowych skałach zabezpieczając się łańcuchami, a pod nami rwący potok.. Miejscami było niebezpiecznie, ale im bardziej niebezpiecznie tym piękniej.. Tak jak na miłość składa się udręka i ekstaza, podobnie tu w górach piękno łączy się z mrocznym klimatem przeplatanym momentami niebezpieczeństwa, dający w efekcie powody do odczuwania niebiańskich rozkoszy zahaczających o duchowe podniecenie…A co widzieliśmy zdjęcia pokażą..
Na szlaku spotkaliśmy 2 endemity…ze świata flory, to drzewo z pończochami( to się nazywa ekstremalnie romantyczny klimat) a ze świata fauny to Tonianin- zwierz, który przez chwile nawet nie miał na sobie raków(!) i wspomagał się jedynie czekanem. Po drodze jeden popas, cuk-pauzy „pod Palenicou” i powrót szlakiem do Stefanovej. BJack znów wypruł..śmialismy się, że może uznał, iż tym sposobem szybciej będzie w domu i będzie miał więcej czasu na obrabianie zdjęć A co BJack najbardziej lubił fotografować?? Oczywiście BJacka ..
I tak to na raty dotarliśmy do parkingu…tu podzieleni na 2 bolidy pożegnaliśmy się, po to by..za pół godziny spotkać się znów na parkingu pod sklepem, w celu nabycia przez niektórych płynnych pamiątek. Po zaopatrzeniu się znów pożegnaliśmy się, po to by…po bezpiecznym odwiezieniu naszej kochanej Halinki..znów spotkać się już po polskiej stronie „u Stacha” na pomidorówce. Po konsumpcji zupy i wypaleniu tego i owego przez palaczy pożegnaliśmy się, wyściskaliśmy, po to by…..ufam rychło w czas-jak to mówił mój ś.p dziadek-spotkać się za niedługo na kolejnym wypadzie..
Dzwonek- podziękowania za organizację wyjazdu, męską decyzję w sprawie trasy..
Tonianin- dziękuje za uratowanie mojej rękawicy na Krywaniu, kiedy to gentelmeńsko rzuciłeś się całym ciałem na nią, by porywisty wiatr nie zdmuchnął jej w czeluści i odmęty..
Mike-za pilnowanie peletonu, relacje z I dnia, hymn spotkania..
B.Jack-skubańcu, a zarzekałeś się, że nie będziesz szybkobiegaczem:P.. Dzięki za piękne zdjęcia i za coś, co tam jeszcze by się znalazło..
Heathcliff- podziw za to, że mimo bólu dałeś radę.. bez narzekania z pogodą ducha,ale i z racjonalnym podejściem do sprawy ..”doszedłeś „ ;-) (jedno z haseł dnia..”zobaczcie.. Marek doszedł!!”) Marek..zostałeś jednogłośnie wybrany hardcorem wyjazdu ;-) Czyżby „Don’t let go..never give up”? Halinka…Twoje żelki i fantazje n/t schaboszczaków dodały mi energii
A wszystkim razem i z osobna za wspaniałe towarzystwo, odpoczynek od zgiełku i cudowne 2 dni..
Moje zdjęcia..za chwilę..Jednak i tak nie są tak wytworne jak Mike’a, Dzwonka czy BJacka…
Acha..cuk-pauza,to inaczej „pójście na stronę”…
W niedzielę w drodze powrotnej zostaje określony limit na przebój wyjazdu, ale w trakcie podróży już wszyscy śpiewamy „wonderful life...”
Do następnego wyjazdu.
A tu linki do zdjęć -
Mike - https://picasaweb.google.com/mkarlin.ne ... directlink
Katarynka - https://picasaweb.google.com/1031643500 ... 1/MaAFatra#
Jola R i Zagatka - https://picasaweb.google.com/1012409058 ... ra19022011#
HalinkaŚ - https://picasaweb.google.com/cisowicz.h ... directlink
Dzwonek - https://picasaweb.google.com/Dzwonek.cd/MaAFatra#
adamek - https://picasaweb.google.com/adamkostur ... 1920022011#
Iwon - https://picasaweb.google.com/mateczka87 ... directlink
heathcliff https://picasaweb.google.com/heatthclif ... eNoweHorne#
Iwon, HalinkaŚ, Dzwonek, Mike, pysiek, Katarynka, BJack, adamek, Tonianin, Jola R, Zagatka, heathcliff.
Część ekipy GS zbiera się na znanym już niektórym Orlenie przy wyjeździe z Krakowa.
Pomimo pewnych trudności transportowych, wszyscy spotykamy się w Chyżnem, i dalej już razem ruszamy na Słowację. Dziwnie jedna z piosenek coraz częściej brzmi w samochodzie…
Dla poczucia klimatu tego wyjazdu zachęcam do posłuchania:
http://www.youtube.com/watch?v=TX8vQTR_KyY
Do Vratnej docieramy około godziny 8.00 i po chwili wszyscy jesteśmy już na szlaku. Pierwszym celem jest Chata na Gruni, gdzie jemy śniadanko i przygotowujemy się do stromego podejścia na Południowy Gruń. Podejście jest dość mozolne a widoczność marna, ograniczona miejscami do kilku metrów. Idziemy wzdłuż trasy narciarskiej, więc co jakiś czas z mgły wyłania się jakiś narciarz, na pewno zdziwiony komu się to chce w taką pogodę iść pod taką górę. Ale my się tym nie przejmujemy mając w uszach:
"Don't let go
Never give up,
It's such a wonderful life”
Szybkobiegacze ruszyli przodem. Ja z uwagi na to, że lubię zamykać peleton i delektować się górami, idę na końcu, ale parę osób mam jeszcze w zasięgu wzroku. Robi się coraz stromiej, więc zakładamy raki.
Pan obsługujący wyciąg pyta nas gdzie się wybieramy i gdy dowiaduje się o planach zdobycia Krywania, to stwierdza, że będzie nam potem potrzebna pomoc Horskiej Sluzby. Pogoda faktycznie nie nastraja optymizmem. Pamiętam z zaproszenia na wyjazd, że w jednym z postów Dzwonka pojawiło się stwierdzenie, że wyjazd jest uzależniony od prognoz pogodowych. Dziwne, że pomimo niesprzyjających warunków nawet nikt się nie spytał czy jedziemy. Widać, że ludzie uczestniczący w wypadzie kochają góry i pomimo braku pięknej pogody nawet nie pomyśleli o tym żeby nie jechać.
Ale wracając do tematu. Z Południowego Grunia wszyscy razem gęsiego udajemy się szlakiem w kierunku na Hromowe i Chleb. Część osób najwidoczniej zgłodniała i ruszyła skrótem do Chaty pod Chlebom. Przed samą chatą pojawiają się symptomy zapowiadanego okna pogodowego. Po małym co nieco do jedzenia, udajemy się na Snilowskie Sedlo i tam zapadają decyzje co do dalszej trasy.
Kilka osób decyduje się na zejście, ponieważ zbliża się zmrok a widoczność i temperatura już znacznie spadły.
Ostatecznie na Vielki Krywań wyrusza grupa w składzie Dzwonek, Mike, pysiek, BJack, Adamek, Tonianin oraz heathcliff (i tu brawa za wytrwałość dla Marka).
Wraz ze wzrostem wysokości spada temperatura i zwiększa się prędkość wiatru. Niestety nic nie widać, ale idziemy dalej. Dość szybko docieramy do szczytu i tu niespodzianka, bo nagle mgła się rozstępuje i pojawia się zapowiedziane okno pogodowe. W tej chwili nasuwa się tylko jedno, słowa piosenki która stała się mottem wyjazdu
„Never give up, It's such a wonderful life”
Niestety tak szybko jak mgła się rozstąpiła, tak szybko pojawiła się z powrotem. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie, ku zadowoleniu fotografujących. Wiatr w połączeniu z temperaturą skutecznie gipsuje wszystkich. Aparaty też nieźle dostają w kość, ale czego się nie robi dla zrobienia pięknych zdjęć. Po chwili nadchodzi zmrok i niestety pora na nas.
Nocne zejście we mgle, dość stromym odcinkiem trasą narciarską w głębokim śniegu, mocno obciąża kolana. Docieramy do ekipy, która czeka na nas w Chacie Vratnej.
Żegnamy się z Jolą R, Zagatką, Katarynką i Iwon, które wcześniej musiały zakończyć wyjazd. Szybko znajdujemy privat w Terchovej (ach te znajomości Dzwonka...hihi) i wyznaczamy dwa opcjonalne cele na następny dzień – w zależności od pogody: Stoh albo Diery.
(a teraz relacja pyśka z II dnia )
Grzegorz Ciechowski śpiewał lata temu: „..ta piosenka jest pisana dla pieniędzy..”. Ja napiszę: ta relacja jest pisana „w ramach kary”, ale summa summarum mimo, iż nie jestem sadomasochistką nie mam nic przeciwko takim karom ;-) Ale do rzeczy..
W sobotę po wieczorno-nocnych naradach ,kiedy to w planach na niedzielne wyjście było najprawdopodobniej zdobycie „Stoha”, po porannym zapuszczeniu żurawia za okno plany poszły się…odłożyć na kiedy indziej.
Rano, w okolicach 9 kiedy to część ekipy- „upomniana „ przez p. gospodynię za ubranie w pokojach (notabene) czystych butów -z szybkością głodnego niedźwiedzia penetrującego plecak turystów ewakuowała się do samochodów.. Po dotarciu i walnym zebraniu na parkingu w Stafanovej oraz wysłuchaniu hymnu w nieco głośniejszych tonach zapadła decyzja..na dziś :dolne i horne diery, czyli 2 z 3 bardzo urokliwych wąwozów skalnych z terenu Narodowego Rezerwatu Przyrody w Małej Fatrze Krywańskiej. I wiecie co? Jak się okazało to był wonderful wybór. Na Stohu, Bóg jeden wie jakie byłyby widoki i czy w ogóle byłoby co oglądać, a diery? W skrócie..cudnie..bajkowo..i różnorodnie, a co równie ważne..z pewnością nie nafocilibyśmy w pierwotnych planach tyle co na dierach.. Ale po kolei..
Skład:
DAMY: Dzwonek, HalinkaŚ , pysiek
NIEDAMY: Mike, BJack, Tonianin, heatcliff, adamek
Pogoda:
Nieco lepsza niż dnia poprzedniego. Nie wieje, chłód tak nie doskwiera, choć niebu daleko do błękitu.. aczkolwiek udało się uchwycić przejaśnienia, co z pewnością zobaczycie na zdjęciach..No i bezapelacyjnie przydają się raki/ raczki..
Z parkingu w Stefanovej ochoczo ruszyliśmy(BJack wypruł ) żółtym szlakiem pod Podżiar i chatę, gdzie odbył się pierwszy ciastko- , żelko -popas oraz pierwsze cuk-pauzy Tonianin urozmaicał współtowarzyszom czas „zamartwiając się”, co poczyni z tymi 30-stoma mln złotych, które dziś przypadną Mu w udziale po losowaniu LOTTO :-)Następnie, urokliwym niebieskim szlakiem wzdłuż potoku idziemy w kierunku Dolnych Dier. Po drodze miejscami ostro oblodzone, ale w gruncie rzeczy poprzez skalny szlak, kładki, mostki nabieramy wysokości..
Im dalej tym coraz bardziej zapierające dech w piersiach widoki..potoki, które swoją niesamowitą siłą wyrzeźbiły kształt wąwozu, ściany skalne miejscami bardzo wąskie wzbudzające respekt, strome drabinki ..brakuje jedyne roślinności o której rozpisują się przydrożne tabliczki,(ale w końcu mamy zimę) I w końcu to co wzbudziło największy podziw i entuzjazm - lodospady.. o przeróżnych formach, wielkościach a nawet smakach. Rozpoczęły się sesje zdjęciowe z czekanem Tonianina. Z resztą nie będę się rozpisywać ..popatrzcie na zdjęcia…dodam jedynie, że focenie wydawało się nie mieć końca, z góry z dołu z boku i od nowa z góry z dołu z boku ;-) Gdyby nie fakt, że zaczął doskwierać nam powoli chłód, pewnie rozbilibyśmy tam namiot ;-)..Dlatego powoli idziemy dalej borem lasem wymachując ..czekanem, kijkami czy kto co trzyma w ręku. Po drodze ze 2 chwilowe popasy.
Reakcja Halinki na każdy popas: „jak dobrze..bo wiecie, znowu jestem głodna”..Narobiła nam smaka fantazją na temat schabowego z surówką..
Tak robiąc urokliwą pętle docieramy pod Podżiar i niebieskim szlakiem tym razem w odwrotnym kierunku( dla kobiet..w to drugie lewo ) udajemy się na Horne Diery..a tu już „nie ma letko i o byciu miętkim nie było mowy”. Miejscami maszerowaliśmy trawersami wykutymi w pionowych skałach zabezpieczając się łańcuchami, a pod nami rwący potok.. Miejscami było niebezpiecznie, ale im bardziej niebezpiecznie tym piękniej.. Tak jak na miłość składa się udręka i ekstaza, podobnie tu w górach piękno łączy się z mrocznym klimatem przeplatanym momentami niebezpieczeństwa, dający w efekcie powody do odczuwania niebiańskich rozkoszy zahaczających o duchowe podniecenie…A co widzieliśmy zdjęcia pokażą..
Na szlaku spotkaliśmy 2 endemity…ze świata flory, to drzewo z pończochami( to się nazywa ekstremalnie romantyczny klimat) a ze świata fauny to Tonianin- zwierz, który przez chwile nawet nie miał na sobie raków(!) i wspomagał się jedynie czekanem. Po drodze jeden popas, cuk-pauzy „pod Palenicou” i powrót szlakiem do Stefanovej. BJack znów wypruł..śmialismy się, że może uznał, iż tym sposobem szybciej będzie w domu i będzie miał więcej czasu na obrabianie zdjęć A co BJack najbardziej lubił fotografować?? Oczywiście BJacka ..
I tak to na raty dotarliśmy do parkingu…tu podzieleni na 2 bolidy pożegnaliśmy się, po to by..za pół godziny spotkać się znów na parkingu pod sklepem, w celu nabycia przez niektórych płynnych pamiątek. Po zaopatrzeniu się znów pożegnaliśmy się, po to by…po bezpiecznym odwiezieniu naszej kochanej Halinki..znów spotkać się już po polskiej stronie „u Stacha” na pomidorówce. Po konsumpcji zupy i wypaleniu tego i owego przez palaczy pożegnaliśmy się, wyściskaliśmy, po to by…..ufam rychło w czas-jak to mówił mój ś.p dziadek-spotkać się za niedługo na kolejnym wypadzie..
Dzwonek- podziękowania za organizację wyjazdu, męską decyzję w sprawie trasy..
Tonianin- dziękuje za uratowanie mojej rękawicy na Krywaniu, kiedy to gentelmeńsko rzuciłeś się całym ciałem na nią, by porywisty wiatr nie zdmuchnął jej w czeluści i odmęty..
Mike-za pilnowanie peletonu, relacje z I dnia, hymn spotkania..
B.Jack-skubańcu, a zarzekałeś się, że nie będziesz szybkobiegaczem:P.. Dzięki za piękne zdjęcia i za coś, co tam jeszcze by się znalazło..
Heathcliff- podziw za to, że mimo bólu dałeś radę.. bez narzekania z pogodą ducha,ale i z racjonalnym podejściem do sprawy ..”doszedłeś „ ;-) (jedno z haseł dnia..”zobaczcie.. Marek doszedł!!”) Marek..zostałeś jednogłośnie wybrany hardcorem wyjazdu ;-) Czyżby „Don’t let go..never give up”? Halinka…Twoje żelki i fantazje n/t schaboszczaków dodały mi energii
A wszystkim razem i z osobna za wspaniałe towarzystwo, odpoczynek od zgiełku i cudowne 2 dni..
Moje zdjęcia..za chwilę..Jednak i tak nie są tak wytworne jak Mike’a, Dzwonka czy BJacka…
Acha..cuk-pauza,to inaczej „pójście na stronę”…
W niedzielę w drodze powrotnej zostaje określony limit na przebój wyjazdu, ale w trakcie podróży już wszyscy śpiewamy „wonderful life...”
Do następnego wyjazdu.
A tu linki do zdjęć -
Mike - https://picasaweb.google.com/mkarlin.ne ... directlink
Katarynka - https://picasaweb.google.com/1031643500 ... 1/MaAFatra#
Jola R i Zagatka - https://picasaweb.google.com/1012409058 ... ra19022011#
HalinkaŚ - https://picasaweb.google.com/cisowicz.h ... directlink
Dzwonek - https://picasaweb.google.com/Dzwonek.cd/MaAFatra#
adamek - https://picasaweb.google.com/adamkostur ... 1920022011#
Iwon - https://picasaweb.google.com/mateczka87 ... directlink
heathcliff https://picasaweb.google.com/heatthclif ... eNoweHorne#
Ostatnio zmieniony 23 lutego 2011, 21:14 przez Mike, łącznie zmieniany 18 razy.
a jak inaczej miała brzmieć gdy masz takie basy...Mike pisze:Dziwnie jedna z piosenek coraz częściej brzmi w samochodzie…
w sumie dobrze, że z dołu nic nie było widać... bynajmniej nie wiedzieliście co Was czekaMike pisze:na Południowy Gruń. Podejście jest dość mozolne
a jednak nie byłaMike pisze:Pan obsługujący wyciąg pyta nas gdzie się wybieramy i gdy dowiaduje się o planach zdobycia Krywania, to stwierdza, że będzie nam potem potrzebna pomoc Horskiej Sluzby.
Mike pisze:docieramy do szczytu i tu niespodzianka, bo nagle mgła się rozstępuje i pojawia się zapowiedziane okno pogodowe...
„Never give up, It's such a wonderful life”
Diery zimą są o wiele piękniejsze niż latem, ale raki koniecznepysiek pisze:diery? W skrócie..cudnie..bajkowo..
wonderful to opisałaś Kasiupysiek pisze:coraz bardziej zapierające dech w piersiach widoki..potoki, które swoją niesamowitą siłą wyrzeźbiły kształt wąwozu, ściany skalne miejscami bardzo wąskie wzbudzające respekt, strome drabinki ... I w końcu to co wzbudziło największy podziw i entuzjazm - lodospady.. o przeróżnych formach, wielkościach a nawet smakach.
Dziękuję wszystkim bardzo za ten WONDERFUL wyjazd
Mike i pysiek relacja jest także wonderful
i do następnego
„Never give up, It's such a wonderful life”
Ostatnio zmieniony 23 lutego 2011, 9:27 przez Dzwonek, łącznie zmieniany 1 raz.
Mike i pysiek - profesjonalna robota dziennikarska , przy czym reportage pyśka to kandydat na GS-owskiego Pulitzera
Dzięki Mike za rozszyfrowanie w galerii mego loga - dekonspiracja absolutna - ale żeby nadal nazywali mnie szybkobiegaczem, co to to nie
Na koniec jeszce raz podziękowania dla wszystkich współuczestników tego, jak to zwykle bywa gdy jest sympatycznie, zbyt krótkiego wypadu
-Uuuuuuupysiek pisze:Miejscami było niebezpiecznie, ale im bardziej niebezpiecznie tym piękniej.. Tak jak na miłość składa się udręka i ekstaza, podobnie tu w górach piękno łączy się z mrocznym klimatem przeplatanym momentami niebezpieczeństwa, dający w efekcie powody do odczuwania niebiańskich rozkoszy zahaczających o duchowe podniecenie…
- a sie przyczepili do tradycyjnego autoportretu - przynajmniej nie muszę występować o scedowanie praw autorskichpysiek pisze:A co BJack najbardziej lubił fotografować?? Oczywiście BJacka ..
- Pan troszkę przesadził, czym zresztą nas nieco rozbawiłMike pisze:Pan obsługujący wyciąg pyta nas gdzie się wybieramy i gdy dowiaduje się o planach zdobycia Krywania, to stwierdza, że będzie nam potem potrzebna pomoc Horskiej Sluzby
Dzięki Mike za rozszyfrowanie w galerii mego loga - dekonspiracja absolutna - ale żeby nadal nazywali mnie szybkobiegaczem, co to to nie
Na koniec jeszce raz podziękowania dla wszystkich współuczestników tego, jak to zwykle bywa gdy jest sympatycznie, zbyt krótkiego wypadu
Vratna – Chleb ile czasu zajęła Wam ta trasa?
.” Tak jak na miłość składa się udręka i ekstaza, podobnie tu w górach piękno łączy się z mrocznym klimatem przeplatanym momentami niebezpieczeństwa, dający w efekcie powody do odczuwania niebiańskich rozkoszy zahaczających o duchowe podniecenie…”
Ależ to pięknie powiedziane :>
A teraz przystąpię do oglądania fotek Piękne
.” Tak jak na miłość składa się udręka i ekstaza, podobnie tu w górach piękno łączy się z mrocznym klimatem przeplatanym momentami niebezpieczeństwa, dający w efekcie powody do odczuwania niebiańskich rozkoszy zahaczających o duchowe podniecenie…”
Ależ to pięknie powiedziane :>
A teraz przystąpię do oglądania fotek Piękne
Ostatnio zmieniony 23 lutego 2011, 12:29 przez Gosia, łącznie zmieniany 1 raz.
a tak teraz wygląda grzbiet którym szliśmy w sobotę...
bardzo trafne porównaniepysiek pisze: Tak jak na miłość składa się udręka i ekstaza, podobnie tu w górach piękno łączy się z mrocznym klimatem przeplatanym momentami niebezpieczeństwa, dający w efekcie powody do odczuwania niebiańskich rozkoszy zahaczających o duchowe podniecenie…
- tatromaniak
- Członek Klubu
- Posty: 1120
- Rejestracja: 20 czerwca 2009, 15:53
super relacja, Kasiu zajmij się pisaniem książek
wrzuciłem trochę swoich zdjątek
https://picasaweb.google.com/adamkostur ... 1920022011#
ale umywają się do waszych
wrzuciłem trochę swoich zdjątek
https://picasaweb.google.com/adamkostur ... 1920022011#
ale umywają się do waszych
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://picasaweb.google.com/adamkostur
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
http://picasaweb.google.com/adamkostur
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
No, kurczę! Nie będę udawała, że nie - tak mnie skręca, jak patrzę na te Wasze Diery, że się nie mogę na krześle utrzymać! To musiała być bajka! Szkoda, że nie poszliśmy tam w sobotę
Fajna relacja z dużą porcją humoru
Fajna relacja z dużą porcją humoru
powód był tu trochę innyMike pisze:Kilka osób decyduje się na zejście, ponieważ zbliża się zmrok a widoczność i temperatura już znacznie spadły
a tam postanowiły! MusiałyMike pisze:Żegnamy się z Jolą R, Zagatką, Katarynką i Iwon, które wcześniej postanowiły zakończyć wyjazd