Sylwester 2010/11 - Chochołland

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Mosorczyk
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 454
Rejestracja: 04 grudnia 2006, 11:45
Kontakt:

Sylwester 2010/11 - Chochołland

Post autor: Mosorczyk » 03 stycznia 2011, 17:01

* ....................... - uzupełnić miejsca imionami i powiedzeniem, które aktualnie mi uleciało (dot. Iwon).


Zaczęło się jak zawsze, czyli od poszukiwania informacji na temat pogody. Jaka będzie podczas Sylwestra i tuż po nim. Już dawno nie byłem w żadnych górach (raptem 2 miesiące), ale czułem, że brak gór przyczynił się do odłożenia ogromnych pokładów energii, które naturalnie musiałem gdzieś „spalić”. Pogoda nie wyglądała zachęcająco, mimo wszystko na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem Sylwestra w Dolinie Chochołowskiej, zwanej przez nas Chochołlandem, zdecydowałem się, że po pełnym roku pojadę przywitać się z moją grupą wypadowo-wyskokową, która szturmuje Tatry na prawo i na lewo. Nie mając nic jeszcze zaplanowane trzeba było poszukać w komórce starych, już chyba zapajęczonych kontaktów. No tak: gdzie jest Iwon? Iwona zadziwiła się kto do niej zadzwonił. Szybko poinformowałem, że przybędę na tą imprezę, po czym wymieniliśmy jeszcze mnóstwo myśli, ze względu na czas jaki minął od czasu naszego ostatniego spotkania – dokładnie 365 dni – jeden nieprzestępny rok. Cieszyłem się, że znowu będę mógł odwiedzić moich „starych” znajomych, przyjaciół, łojanckie szóste pokolenie . Po długim telefonie wyciągnąłem plecak i naprędce zacząłem go pakować. Mnóstwo myśli krążyło po mojej głowie. Co wziąć?, jak ich przywitać?, czy brać namiot? – bo zamierzałem spać standardowo w jakichś krzaczorach ponad górną granicą lasów. Iwon szybko poinformowała Tatromaniaka13, że przyjadę, więc zaprosił mnie do siebie. Przypomniało mi się jego powiedzenie: Zostawiłeś u mnie rzeczy, a to znaczy, że jeszcze kiedyś tu przyjedziesz”. Stało się tak, jak wypowiedział to dokładnie rok temu…

Zaplanowałem, że po 2.00 w nocy wyjadę w ich stronę. Puste drogi i dobre warunki pozwoliły mi dojechać już na 7.00 rano do Zakopanego korzystając tylko ze środków transportu publicznego. Do spotkania pozostało 10 godzin, więc postanowiłem, że pojadę do Doliny Chochołowskiej, skąd chciałem dalej pójść na Przełęcz Iwaniacką (miejsce, skąd z Iwon planujemy już od roku tajną operację taktyczną pod Kominiarskim). Wybrałem gorsze i dłuższe podejście – od strony Doliny Chochołowskiej – ze względu na rozruszanie się i sprawdzenie kondycji. Dolny odcinek szedł jako, tako, ale czym wyżej i bardziej stromo, wchodziłem na moje standardowe obroty – w końcu dwa miesiące bez gór (z powodu okropnej pogody) dało się mocno odczuć. Pogoda nie poprawiała się – jedynie widać było kilka szczelin w cienkiej strukturze chmur stratus nebulosus opacus. Chwilę odpocząłem na przełęczy, po czym zacząłem szybkim tempem schodzić do Doliny Chochołowskiej aby pojechać na miejsce spotkania z Tatromaniakiem13 lub Iwon. Jako, że numeru od Tatromaniaka13 nie miałem (pozostał w starej komórce), więc zadzwoniłem do Iwon, która zaplanowała, gdzie i jak się spotkamy. Padło na Czarny Dunajec – na słynny dom Tatromaniaka13 – bazę wypadowo-wyskokową pod Tatrami. Dojazdu na miejsce nie mogę uznać za standardowy, bo atrakcją było stanie pełne półtora godziny na przystanku przy -10°C. Palce u nóg jak zawsze nie dawały rady. Z nudów czy też podświadomie zacząłem kopać śnieg, zrzucając go na pochyły stok. Kiedy uświadomiłem sobie, że tak robiłem przez 90min zobaczyłem, że odśnieżyłem tym sposobem przystanek… Dodatkowo atrakcją było to, że po 90min przyjechał długo wyczekiwany autobus, z którym równolegle przyjechały jakieś inne dwa busy, przez co kierowca nie zauważył, że ktoś stoi na przystanku i… pojechał. Można było się rozpłakać. Nie wiadomo skąd „wytrzasnął” się żółty bus, w którym faceci proponowali podwiezienie mnie, czterech chłopaków i dwie dziewczyny w rejony, które chcemy. Byliśmy zdziwieni, że za takie śmieszne pieniądze podwiózł czwórkę na Słowację pod sam sklep, dwie kobiety do Witowa a mnie do Czarnego Dunajca żądając zaledwie 5zł – tym bardziej, że takiego busa nie było w rozkładzie i nikt nie wiedział skąd się tam wziął. Kiedy powiedział, że chce 5zł mocno się zdziwiłem i dałem mu 10zł nie żądając reszty, bo wyświadczył nam wielką przysługę.

W końcu – po roku czasu – spotkałem się z Tatromaniakiem13, który oprowadził mnie po jego mieszkaniu, bo zaszło w nim kilka zmian, na które zwróciłem uwagę. Po zjedzeniu obiadu rozpoczęliśmy rozmowy na różne tematy, wspominając między innymi stare, dobre czasy. Mając zaplanowany przyjazd na godzinę 18.00 postanowiliśmy, że Iwon i jej cała ekipa, która aktualnie „gnieździła” się w jej mieszkaniu przyjedzie do nas. Nasłuchiwaliśmy co chwila, czy coś nie jedzie lub czy ktoś nie schodzi po schodach. Głuchą ciszę przerywał metaliczny dźwięk ćwierkania ptaszków z wiszących rurek w pokoju Tatromaniaka13, które reagowały na mocniejszy dźwięk (wystarczający był zwykły trzask drzwi pokojowych). Za dłuższą chwilę spadła jedna z rzeczy z komody. Niestety – to jeszcze nie oni… Było to długie oczekiwanie, tym bardziej dla mnie, bo już nie widzieliśmy się cały rok. Mija jeszcze jedna chwila, trochę głuchej ciszy i w końcu słyszę głos HalinkiŚ, a za nią Gosi, Zbyszka, Otylii i mojej klubowej matki – Iwon. Uściskom nie było końca. Cieszyłem się, że znów mogłem porozmawiać z grupą ludzi, z którą się najbardziej zżyłem, czyli z „niezdartym” szóstym pokoleniem G-S. Po długich rozmowach zebraliśmy się, żeby pojechać do Doliny Chochołowskiej. W samochodzie ekipy Iwon oprócz pasażerów było coś jeszcze – nadmuchane baloniki połączone wstęgą, które skutecznie utrudniały poruszanie się w samochodzie.

Już na samym początku było głośno, bo Halinka i Iwon wypadły z balonikami na parking robiąc dużo pozytywnego hałasu. Szybko rozpoczęła się sesja zdjęciowa z balonikami jak i z klubową flagą. Zabrałem również drugą flagę, którą posługujemy się w mojej nowej grupie zwaną „Ekipą pod wezwaniem…”. Śnieg padał już od godziny 11.00. Teraz ustał lub padały bardzo małe płatki śniegu przez krótki czas. Czekaliśmy jeszcze na Ptoszka i innych – ludzi, którzy wstąpili w szeregi klubu już po moim odejściu z klubu. Poznaliśmy się na parkingu, po czym ruszyliśmy w drogę. Był to dla mnie zaszczyt poznać kogokolwiek z siódmego pokolenia G-S. Idąc tak wielką grupą narobiliśmy trochę zamieszania pod kasą wstępu do TPN-u, bo Tatromaniak13 i inni „miejscowi” powtarzali, że jesteśmy z Czarnego Dunajca wyciągając przy tym jakiś dokument. W ten sposób skorzystała cała grupa i wszyscy weszli bezpłatnie – tym bardziej, że właśnie w tym momencie kasjerzy wybierali się do domu. Zanim jednak doszliśmy do kasy, na parkingu wspomnieliśmy jeszcze wulkan Halinki, który dokładnie rok temu, w tych samych okolicznościach, odpaliliśmy pod świerkami w rogu parkingu. Idąc Doliną Chochołowską na przemian wspominaliśmy najlepsze i najgorsze momenty w klubie i rozmawialiśmy na temat tego jak jest teraz oraz jak się każdemu z nas wiedzie. Dlaczego przychodziły nam takie refleksje? Z tego względu, że dokładnie rok temu pewna polana, do której zbliżaliśmy się nieubłaganie została nazwana „Polaną Rozstań”. Będąc tam zatrzymaliśmy się nie wspominając tamtych wydarzeń – a raczej w wesołych humorach zrobiliśmy krótki postój jak i sesję fotograficzną, którą nazywaliśmy cyk-pauzą. Nie obeszło się bez wspomnienia na „piździka" czyli miniaturowej wersji szampana Dorato, który zawsze Iwon miała przy sobie i który poprzedniego roku zabrałem na pamiątkę tamtego spotkania. Niektórzy głowili się co to słowo znaczy, pomimo że minął już rok. Wytłumaczyliśmy obowiązkowo o co nam chodziło. Obowiązkowo tutaj został odśpiewany hymn klubu „Koleżanka Helki”, gdzie słowa i tempo nadawała Halinka a pięknym wyskaniem zakończyła śpiew Iwon.

Z Polany Rozstań ruszyliśmy dalej – już bez żadnych odpoczynków. Największą atrakcją do fotografowania była Gosia Zbyszka, która do plecaka miała przyczepione baloniki na wstążce. Baloniki zakryły cały plecak, więc wyglądało to, jakby niosła tylko je na plecach. Szybko dopowiedzieliśmy, że nie odleci nam tak szybko, bo musiałby mieć ich 400 sztuk. Nie zmieniło to faktu, że szła cały czas jako pierwsza. Można powiedzieć, że „zarzynała” tempo. Właśnie takiego „zarzynacza” tempa nam trzeba było. Dorównując jej kroku mogliśmy przybyć na miejsce szybciej niż wskazywały na to tabliczki. Dodatkową atrakcją była nieprzenikniona czerń chmur, które zalegały w dalszej części doliny. Już po wejściu do pierwszego lasu, gdzie oddziaływanie świateł z miast nie było odczuwalne, podziwialiśmy niesamowitą czerń, która była przed nami i w której stronę szliśmy. Ja i Otylia szczególnie przystawaliśmy na bardziej rozległych terenach aby podziwiać to wspaniałe widowisko, za które odpowiadały chmury stratus nebulosus opacus zawieszone bardzo nisko nad nami. W miarę upływu czasu podstawa chmur podnosiła się, ale i my byliśmy coraz głębiej w dolinie, dzięki czemu całe widowisko trwało nieprzerwanie. Czuliśmy się jak gdyby tam dalej nie było nic – koniec świata. Gdyby nie to, że każdy z nas był już w tej dolinie, samo zjawisko mogłoby wywołać wiele strachu wśród ludzi, którzy nigdy tu nie byli. Widząc to, zaproponowałem aby każdy z nas wyobraził sobie, że jest środek dnia, a tam przed nami idzie potężna burza. Właśnie takie miałem wyobrażenie i tak mi się kojarzyło to, co widzieliśmy wszyscy. Jeszcze długo nie mogliśmy wyjść z zachwytu tym zjawiskiem, bo idąc w głąb doliny wszechobecna czerń otaczała nas ze wszystkich stron. Sama Otylia stwierdziła, że gdyby miała iść tutaj sama bałaby się.

Do schroniska doszliśmy w najlepszych humorach, bo już po 20.13 byliśmy na pierwszym piętrze. Usiedliśmy dokładnie przy tym samym stole, co rok temu. Jedzenie również było takie samo: tradycyjnie pojawiły się kołocze, maczugi (udka z kurczaka), miniaturowe kotleciki schabowe, coś do łojenia grani słodkości (czyli wszelka słodycz) i wiele innych. Największą furorę zrobiły kieliszki do piździka… chyba Halinki. O dziwo Zbyszek i Gosia usiedli w tym samym miejscu co rok temu. Wspominaliśmy gdzie kto siedział i zrobiliśmy tak samo. Brakowało tylko Aleksandra – syna Zbyszka i Gosi. Mieliśmy za to mnóstwo innych gości z naszego klubu – tych zapowiedzianych i tych niezapowiedzianych, takich jak Migotka, Surren ………………… To właśnie Migotka przyczyniła się do podbudowania mnie, bo zaczęła opowiadać o tym gdzie byli oraz jak mocno ma zdarte nogi „do mięsa”. Nic nie dodawało tak skrzydeł, jak stwierdzenie Migotki: „Nie ma mowy żebym nigdzie nie poszła. Plastry, bandaże i idę z Wami”. To było prawdziwie górskie podejście do sprawy. Nawet sam Zbyszek stwierdził: „to mi się podoba”. Również jak rok temu nasza ekipa bawiła się całkowicie bez alkoholu. Znaleźliśmy się w „sandwich’u muzycznym”, to znaczy, że na parterze prawdopodobnie ksiądz i jego kompani śpiewali kolędy, gdy tym czasem na drugim piętrze trwała impreza w rytmach „Golden przeboje” z lat ’70 – ’00. Nasze – czyli pierwsze piętro – było przekładanką muzyczną, bo właśnie tu „przeboje” z parteru jak i drugiego piętra przeplatały się nawzajem.

Nadeszła pora wymarszu na Grzesia. Daliśmy sobie ponad 2h 45min na wejście – tak, aby każdy mógł tam wejść. Niebo było nadal całe w chmurach, jednak podstawa chmur była już gdzieś wyżej, bo pomniejsze zalesione szczyty były już widoczne. Mimo wszystko było bardzo ciemno i nie spodziewaliśmy się widoków. Pierwsze pół godziny prowadził Tatromaniak13. Nie szedłem za pierwszego aby nie „podkręcać” tempa. Tatromaniak13 szedł wolno, ale rytmicznie i jednostajnie, dzięki czemu można było pokonywać duże odległości bez odpoczynków. Po pół godzinie Tatromaniak13 powiedział aby go ktoś zastąpił. Poszedłem jako pierwszy. Starałem się utrzymać podobne tempo. Wydawało mi się, że również tak idziemy, bo cały łańcuszek jaki tworzyliśmy my nie rozpadł się i nadal szliśmy gęsiego zwartej grupie. Jednak po dłuższej trasie Iwon odezwała się „Michał ugotowałeś mnie”. Od teraz szliśmy krótkimi kawałkami – trochę trasy i krótki odpoczynek – i tak na przemian. W tym czasie przeszliśmy stale oblodzone miejsce na odcinku leśnym, jeszcze przed skrzyżowaniem na Przełęcz Bobrowiecką, wsłuchując się w pluszczący potok pod śniegiem. Największą atrakcję jednak zapewniły nam znowu chmury. Kiedy wyszliśmy ponad górną granicę lasów, świeciliśmy latarkami pod gałęziami pojedynczych, lecz wysokich drzew. Chmury były dosłownie nad czubkami drzew, bo bardzo wyraźnie było widać cienie, jakie gałęzie rzucały na chmury. Dosłownie można było do nich „dorzucić”. Chwilę później można było się zorientować, że jesteśmy już w chmurze. Zapalając latarki powstawał długi i wyrazisty strumień światła oraz widoczność zaczęła być coraz gorsza, jednak nie marna. Można również było zrobić zdjęcie z lampą błyskową, gdzie niewidoczne dla nas mgiełki (chmury) na zdjęciach stają się widoczne jako białe kłębki, kłaczki przykrywające „treść” zdjęcia. Porównując takie zdjęcie z górnej granicy lasów i z miejsca, gdzie wędrowało się pomiędzy kosodrzewiną można było łatwo dostrzec, że te pierwsze nie miało tych białych dodatków na zdjęciach, podczas gdy te drugie je miało.

Dotarliśmy na szczyt Grzesia o 22.40. Ewidentny brak widoków, przeszywający chłodem i mrozem silnie zaciągający wiatr szybko zmusił nas do podjęcia decyzji, co dalej robimy, bo w planach był Wołowiec. Jednak patrząc na zamglone otoczenie i przeszywający chłód, podjęliśmy decyzję, że wracamy do schroniska. W ciągu godziny udało nam się wrócić. Tymczasem Tatromaniak13 i ……… zawrócili do górnej granicy lasów i ponownie zaczęli podchodzić. Ja i Migotka prowadziliśmy ten cały sznurek powracających ludzi, podczas, gdy inni dopiero masowo podchodzili na szczyt. O godzinie 23.45 zaczęły pojawiać się białe punkty na niebie. Zapytałem wtedy Migotki: widzisz to, co ja?”. Niebo nagle zaczęło się robić bezchmurne. Wszędzie widoczne były tysiące gwiazd. Wpatrzeni w gwiazdy zeszliśmy nieco ze szlaku wchodząc na Polanę Chochołowską przy stacji meteo. W schronisku prowadziliśmy długie rozmowy o klubie i przyszłorocznych, planowanych wyjazdach jak i tych już odbytych. Można rzec, że założyliśmy forumowy temat „Relacje z wypraw”. O godzinie 00.00 obowiązkowo musiał być wzniesiony toast za pomocą kieliszków Halinki i piździków Iwon. Po toaście zaczęliśmy składać życzenia, a później jeść wszystko aby jak najmniej znosić w plecakach. Iwon częstowała czym popadnie mówiąc „jedz, bo się pogniewam” czy też „jedz, bo dostaniesz”. Przyłączyli się do nas również wszyscy z siódmego pokolenia G-S. Po obfitym posiłku nadeszła pora na sesje zdjęciową z obiema flagami jak i balonikami Iwon, których to jeszcze dodaliśmy, bo miała w kieszeni jeszcze 36 sztuk. Było już po 1.00 w nocy. Słuchaliśmy przebojów z drugiego piętra, gdzie każdy wspominał na swoje czasy. Doszli w końcu do nas Tatromaniak13 i ………………… Powiedział: „Szkoda, że nie zawróciliście, bo mieliśmy wspaniałe widoki”. Rzeczywiście można to było potwierdzić widokiem na niebo, na 15min przed „godziną zero”. Kiedy byli już wszyscy nastał czas na klubowy toast. Iwon co chwilę próbowała mnie namówić abym coś zjazd wypowiadając słowa: „synu jedz, bo się pogniewam” czy też wypił jej „magiczną” herbatkę wiedząc, że mojego „1000-dniowego zegara” znanego starszym stażem klubowiczom nie zresetuje. W końcu już minęły 992 dni… Powiedzenie „synu” wzięło się od nadania Iwon dokładnie rok temu, w tych samych okolicznościach, klubowych praw do przyszycia mnie do jej rodziny. Była więc to moja już trzecia matka, z czego pierwsza klubowa obok jednej duchowej i rodzicielki. Już wkrótce miała dojść druga klubowa matka, ale o tym trochę później…

Zeszło nam się trochę, bo dyskutowaliśmy długo – jak mawiają szczęśliwi czasu nie liczą – więc godziny, o której się zebraliśmy nie sposób napisać. Jedno jest pewne, że idąc z powrotem Dolinę Chochołowską przeszliśmy w 2 godziny podziwiając niezwykle ugwieżdżone niebo. Zanim jednak odeszliśmy od schroniska obowiązkowo trzeba było wystrzelić „moździerze” Tatromaniaka13. Były to kolorowe kule wystrzeliwane z tekturowej rurki. Bardzo szybko przyjęła się nazwa „moździerz” ze względu na spakowanie 10 rurek, jak to jest w zrobione w moździerzach przeciwlotniczych. Jedna z rurek Tatromaniaka13 stała się kością niezgody dla przechodzącego przypadkowego mężczyzny, bo Tatromaniak13 wystrzelił jedną kulę na dach, na co przechodzień powiedział: „Jest pan niepoważny, to się teraz tam dymi na dachu, a na wiosnę był ten dach robiony”. Dodał później „To się cały czas dymi” wskazując na światło, które odbijało się wyższych partiach świerków. Ta argumentacja, delikatnie mówiąc, nie przeszła, ponieważ światło, które odbijało się na świerkach pochodziło… od kuli dyskotekowej zainstalowanej na drugim piętrze w sali balowej na Sylwestra. Tatromaniak13 zachował się tu bardzo dobrze, bo wypowiedział z uśmiechem słowa: „a to ja pana najmocniej przepraszam”. Dzięki tym słowom konflikt bardzo szybko został zażegnany i znowu z radością pomknęliśmy w górę doliny.

Idąc w stronę parkingu opowiadałem – już nawet nie wiem komu, czy to Iwonie, czy Halince, czy to Otylii – historię o owieczkach w bacówkach położonych na Polanie Chochołowskiej. Cały czas jednak wpatrywaliśmy się w niebo, które zachwycało swoim wyglądem, bo w miarę jak oddalaliśmy się od schroniska z nad gór wysokich wyłoniła się piękna Wenus. Po godzinie dotarliśmy do Polany, ale już nie Rozstań, ale Pojednania, bo tak od teraz nazwaliśmy polanę, którą niegdyś nazwaliśmy Polaną Rozstań. Tym samym stare przeżycia miały pójść w niepamięć. Po kolejnej godzinie spotkaliśmy się na parkingu, gdzie jeszcze zrobiliśmy sesję zdjęciową z balonikami Iwon i flagami klubowymi. Po 4.15 rozjechaliśmy się w nasze strony. Ja do Tatromaniaka13, ekipa Iwon do Nowego Targu a siódme pokolenie G-S w bliżej nam nieznane strony.

1 stycznia 2011 był dniem odpoczynku po nieprzespanej nocy, dlatego zaplanowaliśmy spotkanie w domu Iwon po porze obiadowej lub jak kto woli Obidowej. Ja i Tatromaniak13 wstaliśmy bardzo szybko. Po zjedzeniu obiadu przystąpiliśmy do prac remontowo-dewastatorskich, czyli wykonywaliśmy prace, które samemu byłoby trudno zrobić Tatromaniakowi13. Największą atrakcją była wielka szafa, która rozkraczyła się ze starości. Wiertarka, młotki i mnóstwo dobrych chęci nam pomogło, bo już za kilkanaście minut była poskręcana. Po robotach porządkowych przygotowywaliśmy się do wyjazdu do Nowego Targu, gdzie mieliśmy rozpocząć Oficjalne Posiedzenie Komisji do Spraw Górskich – czytaj: gdzie jutro idziemy?. Z Tatromaniakiem przyjechaliśmy na miejsce o zapowiedzianym czasie (po 15.00), zabierając ze sobą flagi i baloniki Iwon, które walały się u Tatromaniaka13 w aucie. Dodatkową atrakcją był zacięty przedni pas bezpieczeństwa, przez co musiałem jechać na tylnym siedzeniu. Zamarznięta tylna szyba również utrudniała wszelkie manewry na wstecznym.

Spotkaliśmy się wszyscy u Iwon. Na początku zgraliśmy wszystkie zdjęcia na jej komputer. Jednak na dwie rzeczy podczas tego zgrywania zdjęć zwróciłem uwagę. Po pierwsze zachwycająca była bluzka Halinki. Była to biała bluzka na której biegły nieznacznie ciemniejsze, równoległe pasy, w środku których przebiegał ozdobny sznur, na które były nawleczone malutkie, błyszczące się cekiny w kształcie malutkich płyt CD. Dodam tylko, że byliśmy w naszych górskich strojach, a ona była „odwalona jak konik polny na święto łąki”. Właśnie to powiedzenie wypowiedziałem głośno, po czym wszyscy bardzo głośno się zaśmiali. Drugą sprawą była „jakaś” dziewczyna, która oglądała przy mnie zdjęcia, a ja nie wiedziałem kto to jest. Ani głos ani wygląd do niczego mi nie pasował. Ale ktoś w tle zawołał: „Otylia!”, po czym ona się odwróciła. Byłem trochę zszokowany, bo w schronisku wyglądała całkiem inaczej. I tutaj każdy z nas był pozytywnie zaskoczony tą odmianą. W końcu spotkaliśmy się w największym pokoju Iwon, gdzie rozpoczęliśmy Pierwszą Sesję Komisji do Spraw Górskich oraz Drugą Sesję Komisji do Spraw Transportu – czytaj: którędy idziemy na Turbacz i jak tam dojedziemy. Ustaliliśmy manewry transportowo-taktyczne co do tego, jak rozmieścić dwa samochody i dwóch kierowców w Obidowej i Kowańcu aby wyjść od Obidowej a zejść do Kowańca. Szybko ustaliliśmy co robimy i Komisje do Spraw Wszelkich zatwierdziły nasze ustalenia. Nasze rozmowy przerwała sesja zdjęciowa, gdzie między innymi położyliśmy dwie flagi na podłodze, kładąc się na nich. Niektóre z pomysłów i ich realizacja przebiegały w wielkim śmiechu a nieraz zakończyły się na czerwonych twarzach, co najlepiej oddadzą zdjęcia.

Niestety nasze Tajne Obrady trzeba było szybko przerwać już po 21.00, bo ciepło jakie panowało w tym pokoju wręcz „zabiło” Tatromaniaka13. Pojawiły się wszelkie objawy przeziębienia i stanu podgorączkowego, dlatego musiałem z nim jechać do domu. Zanim jednak pożegnaliśmy się, w historię tego spotkania wpisała się jeszcze Mirka, która wpadła do nas na godzinę. Opowiadała wiele rzeczy, których cytować tu nie będę z przyczyn technicznych (zbyt złożona fabuła i akcja tychże opowieści). Halinka przerywała opowieści wyjściem na cygaret pauzę na balkon wraz z kotkiem Iwon, który swoim nietypowym wyglądem przyciągał wzrok – tak samo jak odmieniona Otylia. Bardzo spodobał mi się telefon Grzegorza65, gdzie Mirka powiedziała, „Kocham cię, ale to wiemy tylko ty i ja”. Wybuchliśmy śmiechem, bo przecież słyszeliśmy to my wszyscy. Pokrótce dodałem, że te dwa podsłuchy pod stołem też to zarejestrowały, po czym zajrzałem pod stół. Za chwilę dopowiedzieliśmy, że podsłuchy już łączą się z Wikileaks.org. Po 20.00 Halinka pożegnała nas bo szła do kościoła. Mirka też opuściła nas ze względu na to, że musiała dnia jutrzejszego zdążyć na spektakl teatralny „Barabasz”. Szkoda tylko, że to nieszczęsne ciepło przyczyniło się do przedwczesnego zakończenia obrad naszych komisji. Znowu rozjechaliśmy się do naszych domów by wyspać się, bo już, albo dopiero, po 8.00 mieliśmy rozpocząć wycieczkę na Turbacz.

Wstałem o 6.00. Tatromaniak13 też. Według planu. Przyznam się, że tego dnia, czułem się jak dętka. Nie wiem co, ale coś mnie bolało – jakoś ciężko było mi wstać. Czułem się całkowicie bez sił. Mimo wszystko zdecydowałem się iść. W miarę przygotowań do wyjścia czułem się coraz lepiej. Kuchnię i pokój wypełniała muzyka góralska jak i odczytywanie 18 rozdziału Ewangelii według Jana, którą to odczytywano w radiu. Bardzo szybko rozpoznałem ten fragment Pisma Świętego. Również ciszę zagłuszały rozmowy Tatromaniaka13 ze mną na temat… no właśnie… Przejdźmy akapit dalej.

Po 6.00 dostaliśmy sms od Halinki, że nie przybędzie i Otylia też, bo źle się czują. Przez chwilę Tatromaniak13 był zdezorientowany co robić dalej, ale jednak postanowił dokończyć to, co dzień wcześniej nasze komisje ustaliły w wersji niezmienionej. I tak pojechaliśmy po 7.15 w stronę Kowańca, aby pozostawić samochód Zbyszka. na końcu przysiółka, pod lasem, dwóch młodych próbowało zaparkować samochód, który od razu się wkopał. Nasza piątka pomogła wypchać go z tych zasp, po czym podziękowali nam i odjechali. Tatromaniak13 był bardziej przezorny, bo zabrał ze sobą łopatę do odśnieżania. Szybko „odszuflowaliśmy” zalegający śnieg, gdzie Zbyszek zaparkował swoje auto. Tu było dużo zabawy, bo zarówno samochód Zbyszka jak i Tatromaniaka13 wypychaliśmy z zasp śnieżnych. Po manewrach pod lasem przenieśliśmy się do Obidowej, gdzie zostawiliśmy samochód Tatromaniaka13. Stąd w iście zimowej scenerii powędrowaliśmy na Turbacz. Co prawda niebo było całkowicie pochmurne i gdzieniegdzie tworzyły się szczeliny w strukturze chmur, to jednak padający śnieg dodał uroku górom i temu, co nas otaczało. Pierwszy odcinek odbywał się po oblodzonej ścieżce, gdzie w lecie będą ogromne zwały błota. Powolnym tempem wchodziliśmy do góry, co chwilę stając na „cyk-pauzy” czyli na zdjęcia. W tym śniegu naprawdę było co fotografować.

Doszliśmy do schroniska na Starych Wierchach, gdzie weszliśmy do środka, aby ci co nie byli, mogli poznać i to schronisko, które zawsze witało nas przyjaźnie. Zmienili się właściciele, ale poziom kultury pozostał na niezmiennym, wysokim standardzie. Dość szybko wyszliśmy ze schroniska aby iść dalej – na Turbacz. Po drodze minęliśmy Obidowiec i słynne śmigło. Na którymś z tych odcinków podczas cyk-pauzy obeszliśmy grupę drzew, aby móc wykonać zdjęcia pomiędzy świerkami, nie naruszając pokrywy śnieżnej. Właśnie wychodziło Słońce zza chmur. Po zdjęciach powiedziałem: „I do śniegu”, po czym nie za bardzo wiem jak, ale ja i Iwon znaleźliśmy się na śniegu. W założeniu tylko Iwon miała być w śniegu. Reszta cykała zdjęcia. Za Obidowcem spotkaliśmy grupę z małym pieskiem, który miał założony na sobie ciekawy strój w postaci sweterka osłaniającym również tylne nogi. Podbiegał do każdego merdając ogonem. Czym wyżej, tym widoki były coraz lepsze, bo na wyższych wysokościach osadzał się szron, który pokrywał dosłownie każdą gałąź bardzo szczelnie. Wtedy Tatromaniak13 wypowiedział pamiętne słowa: „Te @%$& nie wiedzą co straciły”. Widoki rzeczywiście były zachwycające. Tutaj Gosia zaczęła robić „orzełka”. Po dłuższej wędrówce doszliśmy do schroniska na Turbaczu, gdzie chodziły dwa psy, które kojarzyły się z myślistwem. GOPR-owiec, który tamtędy szedł nie upilnował swojego wielkiego psa, który nawet… nie słuchał jego komend! Zagryzł jednego z nich, po czym oberwał od właściciela dwa razy w głowę z głośnym hukiem. Z przedniej i tylniej łapy sączyła się krew a pies był roztrzęsiony. Z takim widokiem weszliśmy do schroniska. Schronisko nie zaskoczyło nas niczym nowym. Mnóstwo ludzi niezwiązanych z górami czy grupa kompletnie nie panujących nad alkoholem ludzi zasiadała przy stołach. Nie było to dla nas budujące. Wciśnięci w narożnik sali jadalnej, kameralnie mogliśmy porozmawiać. Tutaj znowu Iwon próbowała zresetować zegar, jak również wyciągać wszystko aby jak najmniej nosić w plecaku. Tu Gosia powiedziała: „Muszę iść do WC”. Wyrwałem z kontekstu to, co gdzieś do mnie dotarło i zapytałem: „Gdzie? Na Świnicę?”. Wszyscy wybuchli śmiechem. Wkrótce potem ktoś dodał: „No to idziemy na Świnicę!”.

Po kilkudziesięciu minutach opuściliśmy schronisko, gdzie czekała na nas najlepsza część wycieczki. Zjazdy na dupolotach, których wnieśliśmy razem trzy sztuki. Za Turbaczem zaczęły się delikatne zejścia z góry, ale gdy trafiło się pierwsze bardziej pochyłe zbocze zaczęliśmy zjazdy. Odpychając się czekanem dodatkowo zwiększałem prędkość, ale mimo wszystko zjazdy niebyły bardzo długie. Jeden „spaliłem” ze względu na rozdwojenie dróg – nie wiedziałem, którą wybrać, więc wylądowałem w zaspach śnieżnych. Na kolejnym, krótkim, ale jakże szybkim, Gosia „skasowała” Iwon, po czym obie wpadły do śniegu wznosząc tumany śniegu w powietrze. Dopiero po kilkudziesięciu minutach trafiliśmy na faktycznie strome zejście. Składało się z dwóch zboczy, gdzie można było nabrać dużej prędkości i zajechać bardzo daleko. Tutaj nasza radość była największa, bo zjazdy były naprawdę bardzo długie. Podczas zjazdu z drugiej pochyłości zjeżdżało się z kursu, ponieważ pod śniegiem była warstwa lodu, gdzie zarówno Iwon jak i cała grupa wjeżdżaliśmy w zaspy śnieżne. Przed każdym zjazdem ktoś wychodził naprzód i robił nam zdjęcia. Fotografem najczęściej był Tatromaniak13. Kiedy doszliśmy do skrzyżowania ścieżek, na szlaku zielonym i niebieskim Iwon powiedziała, że zejdziemy ze szlaku i pójdziemy w dół, bo tam „są większe górki”. Faktycznie, za chwilę po przejściu koło kilku bacówek, pojawił się pierwszy stromy stok. Prędkość zjazdu była naprawdę wielka jak i długość zjazdu. Szkoda tylko, że na samym początku czekał na nas wystający kamień. Tu jechały Iwon i Gosia. Iwon dodała: „Myślałaś że na stare lata będziemy tak zjeżdżać?” i „czym człowiek starszy, tym bardziej dziecinnieje”. Tu się zaśmiały głośno. Za chwilę Tatromaniak13 dodał: „Dziecinnieje się od 53. roku”. Kto znał wiek naszych szanownych klubowiczek, ten wiedział do czego pił Tatromaniak13. Niedaleko stąd, po raz drugi, tym razem Iwon, nie dosłyszała mówiąc: "Miało być pod górkę". A Iwon wtedy zapytała "Gdzie widzisz wiewiórkę?". Ponownie wybuchliśmy śmiechem.

Zjazdy przerwał nam niecodzienny widok. Stanęliśmy jak wryci, bo blisko linii horyzontu widniał Dunajec, który oświetliło Słońce w bardzo nietypowy sposób. Rzeka na całej długości świeciła się intensywnym, złotym kolorem rysując krzywą linię o kształcie litery „s” mocno odznaczając się na tle ponurych, biało-szarych powierzchni. Tutaj mieliśmy dłuższą cyk-pauzę. Po nacieszeniu wzroku niecodziennym widokiem zjeżdżaliśmy dalej. Teraz czekał na nas odcinek specjalny – las. Po nabraniu prędkości najechaliśmy z Iwon na pas wystających kamieni odbijając sobie je na tyłku. Za kamieniami zjeżdżaliśmy dalej, gdzie po krótkiej wędrówce czekał nas kolejny odcinek zjazdowy z ostrym zakrętem w prawo, gdzie wyżłobione dziury przez ciężarówki pozwalały nam utrzymać się na torze. Zakręt był zakończony ostrymi kamieniami, dlatego nie kontynuowaliśmy zjazdu. Za zakrętem udało się chyba zjechać najdłuższy odcinek specjalny. Pomiędzy drzewami pomknęliśmy już praktycznie do samego dołu. Co chwilę „skocznie”, następne zbocza i skrzyżowania dróg. W krótkim czasie można było pokonać spory kawałek trasy, jak również dać powód do śmiechu narciarzom i snowboardzistom szczególnie widząc nasze klubowiczki w akcji. ;)

Po zjazdach udaliśmy się na parking, skąd pojechaliśmy do domu Iwon na… no właśnie, na co? Na Posiedzenie Komisji do Spraw Archiwalno-Statystycznych – czytaj: podsumowanie zjazdu/spotkania i podliczenie ewentualnych strat w ludziach i sprzęcie. Ponownie zaatakował nas niewidzialny wróg: ciepło w pokoju Iwon. Było wręcz nie do przejścia. Słysząc pytanie: „czy chcesz ciepłą herbatę?”, chciało się Iwon wrzucić do śniegu. To właśnie tutaj po podsumowaniu Komisji do Spraw Archiwalno-Statystycznych Sąd Pierwszej Instancji orzekł, że Otylii nadano prawa być drugą (czwartą) klubową matką. Po podliczeniu strat doszliśmy do wniosku, że Iwon notorycznie gubiła rękawiczki (czy to w schronisku na Starych Wierchach, czy to na Turbaczu). Powoli musieliśmy się zbierać do wyjazdu, ale trzeba było zgrać jeszcze nowe zdjęcia na komputer Iwon. Niestety trudności i godziny walki jakie byłyby potrzebne na walkę z tym komputerem, gdzie wszystko działało dopóki Iwon nie zasiadła przy tym centrum dowodzenia… Zabrakło nam czasu. Kot Iwon był nadal speszony dużą ilością ludzi w domu, więc zachowywał się spokojnie i czaił się za krzaczorem (czytaj: pod choinką).

Powoli zbieraliśmy się do wyjazdu, ale słysząc wiadomości o tym, co dzieje się na kolei i na Zakopiance Zbyszek postanowił, żeby jechać przez wioski w stronę Bielska-Białej. Tak postanowiliśmy. Przed wyjściem ubraliśmy się typowo na zimę, ale pożegnania były tak długie, że nasz niewidzialny wróg – ciepło – skutecznie nas załatwił. Jadąc w stronę Bielska, córka Otylii – Marzena – sprawdziła czy są jakieś połączenia do Katowic. Jako, że było tylko jedno po 21.20 a jeszcze brakowało nam 1h 10min do celu Otylia zaproponowała abym został jeszcze w Goleszowie na noc. Powiedziała, że poznam jej córkę co ma 27 lat, co słucha nietypowej muzyki. W tym momencie klubowa mama Iwon zadzwoniła w tym momencie, jak gdyby w aucie był ukryty podsłuch bezpośrednio podłączony do Wikileaks.org i powiedziała: „Synu, tylko żebym nie musiała się za ciebie wstydzić!”. Znowu zrobiło się śmiesznie w samochodzie. Jadąc dalej wywiązała się rozmowa na temat muzyki, którą rozpoczęła Otylia. Okazało się, że ten rzadki rodzaj muzyki właśnie jest moim ulubionym, po czym w aucie Gosia poprosiła aby coś puścić, co przedstawi ten rodzaj muzyki. W Goleszowie pożegnaliśmy się z ekipą z Jastrzębia, po czym z czekanem w ręku grasowaliśmy niczym zbóje na osiedlu. Przydałaby się tylko Policja… :)

W domu Otylii znowu niewidzialny wróg zaatakował. Tam było bardziej ciepło niż u Iwon… Wtedy pomyślałem o pomieszczeniu gospodarczym Tatromaniaka13, gdzie było tylko 6°C i po walce z sypiącą się szafą 10°C. Temperatura wręcz idealna dla mnie! Oprócz ciepła było coś jeszcze, co było u Iwon – kiciuś, który dopiero rano pokazał co potrafi. Z pokoju dobiegały dźwięki muzyki, która jest mi bardzo znana. Na to zapytałem Marzeny – córki Otylii – czy ma jakieś płyty. Wskazała na stojak, gdzie wisiały potężne listy, po 250 utworów każda. Ile ich było to ja nie wiem… Patrząc na te płyty musiałbym dobre 10 lat poświęcić na ich przesłuchanie… Poddałem się już na samym początku. Właśnie tu odsłuchaliśmy „Oceanii”, bo ta piosenka była bliska całej naszej trójce – mnie, Otylii i Marzenie. Aż do 00.30 trwały rozmowy na różne tematy, gdzie w międzyczasie zrobiliśmy zdjęcia z flagami klubowymi. Tutaj znowu usłyszałem pytania o ciepłą herbatkę… Za chwilę miałem okazję zobaczyć galerię flaszek po winach tych dokończonych i tych niedokończonych, tych lekko nadpitych i tych jeszcze nieotwartych, tych użartych i tych lekko nadgryzionych… :)

Następnego dnia rano przywitał nas kot swoim codziennym pokazem rozciągającym, gdzie najpierw przebiegał z łazienki do pokoju i z powrotem, po czym dziwnym krokiem, niczym taniec, zwracał na siebie uwagę. Na koniec wskoczył do umywalki, gdzie napił się wody w pewien wyuczony i niecodzienny (dla niego codzienny) sposób. Obowiązkowo musiało być to uwiecznione na zdjęciach. Po wyjściu z domu pojechaliśmy do Skoczowa, gdzie pożegnałem Otylię, a sam udałem się w drogę powrotną do domu. Kto doczytał do końca zamieścić znaczek :jupi:

Obrazek

Cekiny Halinki
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ciś klamora, ciś!
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ten kot tak pije wodę:
Obrazek

Obrazek
Ostatnio zmieniony 03 stycznia 2011, 20:50 przez Mosorczyk, łącznie zmieniany 10 razy.
Awatar użytkownika
Tilia
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1073
Rejestracja: 21 listopada 2008, 20:16

Post autor: Tilia » 03 stycznia 2011, 17:24

Oj,Michał Michał!!!!!!!!!.....nie wiem czy mam się wstydzić czy być dumna???????? Czytało się świetnie!!!!!koniecznie to uwiecznię w wersji papierowej..śmiechu było w domu co niemiara!!!!! Wprost mistrzostwo świata górskiego i nie tylko!!! pewnie jeszcze zachwyt będzie większy gdy poczytam drugi czy trzeci raz!!!
"Niech wiatr zawsze Ci wieje w plecy, a słońce świeci w twarz, niech wiatry przeznaczenia zaniosą Cię do nieba byś zatańczyła z gwiazdami!!
Awatar użytkownika
Mosorczyk
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 454
Rejestracja: 04 grudnia 2006, 11:45
Kontakt:

Post autor: Mosorczyk » 03 stycznia 2011, 17:31

Otylia pisze:pewnie jeszcze zachwyt będzie większy gdy poczytam drugi czy trzeci raz!!!
Tylko nie zapomnij odpalić przy tym Oceanii ;)
Awatar użytkownika
HalinkaŚ
Moderator
Moderator
Posty: 4600
Rejestracja: 10 września 2009, 8:11

Post autor: HalinkaŚ » 03 stycznia 2011, 18:03

Michał, już dawno nie czytałam z tak zapartym tchem relacji. Świetnie przedstawiłeś nasze zmagania, żarty, nastrój i atmosferę tego niecodziennego dnia, oraz Waszych niedzielnych zmagań z Turbaczem, super i gratuluję dobrej ręki do ciekawego pisania.
W linku poniżej moje zdjęcia:
http://picasaweb.google.com/cisowicz.ha ... /Sylwester#
:jupi:
Ostatnio zmieniony 03 stycznia 2011, 18:39 przez HalinkaŚ, łącznie zmieniany 1 raz.
Góry upajają. Człowiek uzależniony od nich jest nie do wyleczenia.:)
Awatar użytkownika
Kobi
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 224
Rejestracja: 27 sierpnia 2010, 16:02

Post autor: Kobi » 03 stycznia 2011, 18:34

Dzięki za obszerną i szczegółową relację i Wam wszystkim dziękuję za towarzystwo w tę noc, za wszystkie smakołyki i za dobry humor :)
Awatar użytkownika
Malgo
Turysta
Turysta
Posty: 1676
Rejestracja: 27 września 2010, 18:04

Post autor: Malgo » 03 stycznia 2011, 19:27

Wooow, cudowna relacja i cudowne rozpoczęcie Nowego Roku! Gratulacje!
"(...) Rozmiłowana, roztęskniona,
Schodzi powoli od miesiąca
Zamykać Tatry w swe ramiona (...)"
https://get.google.com/albumarchive/101 ... 1781546915
Awatar użytkownika
Ptoszek
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1098
Rejestracja: 15 kwietnia 2010, 15:12

Post autor: Ptoszek » 03 stycznia 2011, 19:39

Dzięki wielkie za miło spędzony czas sylwestrowy :) Miło bylo mi poznać "nowych" Klubowiczów. Super relacja
"Cisza, wszędzie cisza. Jeszcze chwilę temu rozmawialiśmy ze sobą, żartowali. A teraz słyszą już tylko głuchy dźwięk kamieniającego śniegu, pod którym leżą. I czekają na pomoc. "
Awatar użytkownika
tatromaniak
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1120
Rejestracja: 20 czerwca 2009, 15:53

Post autor: tatromaniak » 03 stycznia 2011, 20:06

Dziękuję bardzo młodzieży klubowej za wspaniale i aktywnie spędzone prawie 3 dni i że mnie nie zostawiliście na szlaku na pożarcie niedźwiedziom.

Michał, bardzo wysoko podniosłeś poprzeczkę dla następnego autora relacji.

Bardzo fajnie i trafnie brzmią w Twojej relacji nowe nazwy Polany Huciska
Nic tu nie można dodać, jedynie wg mojego powiedzenia: „Alleluja i do przodu” zapraszam do spotkania już w sobotę na Wielkim Choczu. :hura:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 03 stycznia 2011, 20:44

Mosor reinkarnacja pisze:Z nudów czy też podświadomie zacząłem kopać śnieg, zrzucając go na pochyły stok. Kiedy uświadomiłem sobie, że tak robiłem przez 90min zobaczyłem, że odśnieżyłem tym sposobem przystanek…
Nic tylko się :lol:
Mosor reinkarnacja pisze:Mnóstwo myśli krążyło po mojej głowie. Co wziąć?, jak ich przywitać?, czy brać namiot? – bo zamierzałem spać standardowo w jakichś krzaczorach ponad górną granicą lasów. Iwon
Wcale się nie dziwię. Po roku spotkać starych znajomych.
Mosor reinkarnacja pisze:Można było się rozpłakać. Nie wiadomo skąd „wytrzasnął” się żółty bus, w którym faceci proponowali podwiezienie mnie, czterech chłopaków i dwie dziewczyny w rejony, które chcemy. Byliśmy zdziwieni, że za takie śmieszne pieniądze podwiózł czwórkę na Słowację pod sam sklep, dwie kobiety do Witowa a mnie do Czarnego Dunajca żądając zaledwie 5zł – tym bardziej, że takiego busa nie było w rozkładzie i nikt nie wiedział skąd się tam wziął. Kiedy powiedział, że chce 5zł mocno się zdziwiłem i dałem mu 10zł nie żądając reszty, bo wyświadczył nam wielką przysługę.
Zapomniałeś już o Drużynie A? :kukacz:
Mosor reinkarnacja pisze:Głuchą ciszę przerywał metaliczny dźwięk ćwierkania ptaszków z wiszących rurek w pokoju Tatromaniaka13, które reagowały na mocniejszy dźwięk (wystarczający był zwykły trzask drzwi pokojowych).
Mosor reinkarnacja pisze:Dodatkową atrakcją była nieprzenikniona czerń chmur, które zalegały w dalszej części doliny. Już po wejściu do pierwszego lasu, gdzie oddziaływanie świateł z miast nie było odczuwalne, podziwialiśmy niesamowitą czerń, która była przed nami i w której stronę szliśmy. Ja i Otylia szczególnie przystawaliśmy na bardziej rozległych terenach aby podziwiać to wspaniałe widowisko, za które odpowiadały chmury stratus nebulosus opacus zawieszone bardzo nisko nad nami. W miarę upływu czasu podstawa chmur podnosiła się, ale i my byliśmy coraz głębiej w dolinie, dzięki czemu całe widowisko trwało nieprzerwanie. Czuliśmy się jak gdyby tam dalej nie było nic – koniec świata. Gdyby nie to, że każdy z nas był już w tej dolinie, samo zjawisko mogłoby wywołać wiele strachu wśród ludzi, którzy nigdy tu nie byli. Widząc to, zaproponowałem aby każdy z nas wyobraził sobie, że jest środek dnia, a tam przed nami idzie potężna burza. Właśnie takie miałem wyobrażenie i tak mi się kojarzyło to, co widzieliśmy wszyscy. Jeszcze długo nie mogliśmy wyjść z zachwytu tym zjawiskiem, bo idąc w głąb doliny wszechobecna czerń otaczała nas ze wszystkich stron. Sama Otylia stwierdziła, że gdyby miała iść tutaj sama bałaby się.
Mosor reinkarnacja pisze:Jednak na dwie rzeczy podczas tego zgrywania zdjęć zwróciłem uwagę. Po pierwsze zachwycająca była bluzka Halinki. Była to biała bluzka na której biegły nieznacznie ciemniejsze, równoległe pasy, w środku których przebiegał ozdobny sznur, na które były nawleczone malutkie, błyszczące się cekiny w kształcie malutkich płyt CD.
Mosor reinkarnacja pisze:W tym czasie przeszliśmy stale oblodzone miejsce na odcinku leśnym, jeszcze przed skrzyżowaniem na Przełęcz Bobrowiecką, wsłuchując się w pluszczący potok pod śniegiem. Największą atrakcję jednak zapewniły nam znowu chmury. Kiedy wyszliśmy ponad górną granicę lasów, świeciliśmy latarkami pod gałęziami pojedynczych, lecz wysokich drzew. Chmury były dosłownie nad czubkami drzew, bo bardzo wyraźnie było widać cienie, jakie gałęzie rzucały na chmury. Dosłownie można było do nich „dorzucić”. Chwilę później można było się zorientować, że jesteśmy już w chmurze. Zapalając latarki powstawał długi i wyrazisty strumień światła oraz widoczność zaczęła być coraz gorsza, jednak nie marna. Można również było zrobić zdjęcie z lampą błyskową, gdzie niewidoczne dla nas mgiełki (chmury) na zdjęciach stają się widoczne jako białe kłębki, kłaczki przykrywające „treść” zdjęcia. Porównując takie zdjęcie z górnej granicy lasów i z miejsca, gdzie wędrowało się pomiędzy kosodrzewiną można było łatwo dostrzec, że te pierwsze nie miało tych białych dodatków na zdjęciach, podczas gdy te drugie je miało.
Jak zawsze bardzo szczegółowy opis czegoś co działo się na drugim planie przez to twoje relacje są wyjątkowe.
Mosor reinkarnacja pisze:Nie obeszło się bez wspomnienia na „piździka" czyli miniaturowej wersji szampana Dorato
Tak powinien nazywać się w sklepie!
Mosor reinkarnacja pisze:Znaleźliśmy się w „sandwich’u muzycznym”, to znaczy, że na parterze prawdopodobnie ksiądz i jego kompani śpiewali kolędy, gdy tym czasem na drugim piętrze trwała impreza w rytmach „Golden przeboje” z lat ’70 – ’00. Nasze – czyli pierwsze piętro – było przekładanką muzyczną, bo właśnie tu „przeboje” z parteru jak i drugiego piętra przeplatały się nawzajem.
Ciekawe porównanie...
Mosor reinkarnacja pisze:Jednak po dłuższej trasie Iwon odezwała się „Michał ugotowałeś mnie”.
Jak zwykle dawałeś "w rurę" ale żeby własną matkę tak zajeżdżać... :lol:
Wiem - to był rewanż za tego niewidzialngo wroga :lol:
Mosor reinkarnacja pisze: Po godzinie dotarliśmy do Polany, ale już nie Rozstań, ale Pojednania, bo tak od teraz nazwaliśmy polanę, którą niegdyś nazwaliśmy Polaną Rozstań. Tym samym stare przeżycia miały pójść w niepamięć.
Bardzo fajnie, że to co złe puściliście w niepamięć :brawo:
Mosor reinkarnacja pisze:To właśnie Migotka przyczyniła się do podbudowania mnie, bo zaczęła opowiadać o tym gdzie byli oraz jak mocno ma zdarte nogi „do mięsa”. Nic nie dodawało tak skrzydeł, jak stwierdzenie Migotki: „Nie ma mowy żebym nigdzie nie poszła. Plastry, bandaże i idę z Wami”. To było prawdziwie górskie podejście do sprawy. Nawet sam Zbyszek stwierdził: „to mi się podoba”.
Dobre postawy ludzi nie umykają uwadze :)
Mosor reinkarnacja pisze:W końcu spotkaliśmy się w największym pokoju Iwon, gdzie rozpoczęliśmy Pierwszą Sesję Komisji do Spraw Górskich oraz Drugą Sesję Komisji do Spraw Transportu – czytaj: którędy idziemy na Turbacz i jak tam dojedziemy. Ustaliliśmy manewry transportowo-taktyczne co do tego, jak rozmieścić dwa samochody i dwóch kierowców w Obidowej i Kowańcu aby wyjść od Obidowej a zejść do Kowańca. Szybko ustaliliśmy co robimy i Komisje do Spraw Wszelkich zatwierdziły nasze ustalenia.
:lol:
Mosor reinkarnacja pisze:Po pierwsze zachwycająca była bluzka Halinki. Była to biała bluzka na której biegły nieznacznie ciemniejsze, równoległe pasy, w środku których przebiegał ozdobny sznur, na które były nawleczone malutkie, błyszczące się cekiny w kształcie malutkich płyt CD. Dodam tylko, że byliśmy w naszych górskich strojach, a ona była „odwalona jak konik polny na święto łąki”. Właśnie to powiedzenie wypowiedziałem głośno, po czym wszyscy bardzo głośno się zaśmiali. Drugą sprawą była „jakaś” dziewczyna, która oglądała przy mnie zdjęcia, a ja nie wiedziałem kto to jest. Ani głos ani wygląd do niczego mi nie pasował. Ale ktoś w tle zawołał: „Otylia!”, po czym ona się odwróciła. Byłem trochę zszokowany, bo w schronisku wyglądała całkiem inaczej. I tutaj każdy z nas był pozytywnie zaskoczony tą odmianą.
Brawa dla tych klubowiczek :brawo:
Mosor reinkarnacja pisze:Zjazdy przerwał nam niecodzienny widok. Stanęliśmy jak wryci, bo blisko linii horyzontu widniał Dunajec, który oświetliło Słońce w bardzo nietypowy sposób. Rzeka na całej długości świeciła się intensywnym, złotym kolorem rysując krzywą linię o kształcie litery „s” mocno odznaczając się na tle ponurych, biało-szarych powierzchni
Na zdjęciach wygląda to rewelacyjnie, bo nigdy nie widziałam rzeki żeby była cała oświetlona równomiernie.
Mosor reinkarnacja pisze:Również ciszę zagłuszały rozmowy Tatromaniaka13 ze mną na temat… no właśnie… Przejdźmy akapit dalej.
Biała Lista? :kukacz:
Mosor reinkarnacja pisze:Jadąc w stronę Bielska, córka Otylii – Marzena – sprawdziła czy są jakieś połączenia do Katowic. Jako, że było tylko jedno po 21.20 a jeszcze brakowało nam 1h 10min do celu Otylia zaproponowała abym został jeszcze w Goleszowie na noc. Powiedziała, że poznam jej córkę co ma 27 lat, co słucha nietypowej muzyki. W tym momencie klubowa mama Iwon zadzwoniła w tym momencie, jak gdyby w aucie był ukryty podsłuch bezpośrednio podłączony do Wikileaks.org i powiedziała: „Synu, tylko żebym nie musiała się za ciebie wstydzić!”. Znowu zrobiło się śmiesznie w samochodzie.
:lol: tak to jest z matkami :lol: Pilnuj się!!!

Oczywiście :jupi:
Ostatnio zmieniony 03 stycznia 2011, 20:56 przez Anonymous, łącznie zmieniany 3 razy.
Gosia
Turysta
Turysta
Posty: 403
Rejestracja: 02 stycznia 2010, 22:46

Post autor: Gosia » 03 stycznia 2011, 20:46

"Niedaleko stąd, po raz drugi, tym razem Iwon, nie dosłyszała mówiąc: ………………………… Miało być „pod górkę”. A Iwon wtedy zapytała "Gdzie widzisz wiewiórkę?"
"Po zjazdach udaliśmy się na parking, skąd pojechaliśmy do domu Iwon na… no właśnie, na co?" Oczywiście na kolację i pożegnanie przed wyruszeniem w trasę. :)
Dziękujemy wszystkim za wspaniale spędzony czas. Troszkę naszych fotek znajdziecie http://picasaweb.google.com/olektrocins ... choLandzie# i tu http://picasaweb.google.com/olektrocins ... znyTurbacz# :jupi: :jupi:

Obrazek

A nasz kot pozdrawia kota Otylii i Iwonki ;)
Jak zawsze bardzo szczegółowy opis czegoś co działo się na drugim planie przez to twoje relacje są wyjątkowe.
Tak właśnie :oki:
Ostatnio zmieniony 03 stycznia 2011, 21:02 przez Gosia, łącznie zmieniany 1 raz.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 03 stycznia 2011, 20:54

Gosia pisze:Po zjazdach udaliśmy się na parking, skąd pojechaliśmy do domu Iwon na… no właśnie, na co?" Oczywiście na kolację i pożegnanie przed wyruszeniem w trasę.
Mosor reinkarnacja pisze:Po zjazdach udaliśmy się na parking, skąd pojechaliśmy do domu Iwon na… no właśnie, na co? Na Posiedzenie Komisji do Spraw Archiwalno-Statystycznych – czytaj: podsumowanie zjazdu/spotkania i podliczenie ewentualnych strat w ludziach i sprzęcie.
Ta kolacja miała niezły kryptonim :lol:
Iwon

Sylwester w górach

Post autor: Iwon » 03 stycznia 2011, 21:21

Mosor reinkarnacja pisze:Zostawiłeś u mnie rzeczy, a to znaczy, że jeszcze kiedyś tu przyjedziesz”.
Michał u mnie zostawiłeś część garderoby ...... czapkę i rękawiczki :D
Znalazłam również dodatkowe kijki :hura:
Melduję, że relację przeczytałam do końca z wielkim bananem na twarzy :>
Mosor przybywaj , bo grzebiąc w moim komputrze narobiłeś wielkiego bajzlu :zoboc:
Teraz już nic nie działa :(
Jak się uporam , dodam i ja swoje foty :)
Awatar użytkownika
Grochu
Moderator
Moderator
Posty: 5030
Rejestracja: 14 października 2009, 12:11

Post autor: Grochu » 03 stycznia 2011, 22:19

Michał, niezmiernie miło Cię znowu "widzieć" :)
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim :)
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
Awatar użytkownika
Bodzio
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 561
Rejestracja: 22 grudnia 2008, 11:58

Post autor: Bodzio » 03 stycznia 2011, 22:30

Obrazek

ciekawe czy właściciele tego kiciusia też się tak bawili?? TAK JAK ON :lol:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 03 stycznia 2011, 22:35

Mosor reinkarnacja pisze:W ciągu godziny udało nam się wrócić. Tymczasem Tatromaniak13 i ……… zawrócili do górnej granicy lasów i ponownie zaczęli podchodzić. [...] Przyłączyli się do nas również wszyscy z siódmego pokolenia G-S. Po obfitym posiłku nadeszła pora na sesje zdjęciową z obiema flagami jak i balonikami Iwon, których to jeszcze dodaliśmy, bo miała w kieszeni jeszcze 36 sztuk. Było już po 1.00 w nocy. Słuchaliśmy przebojów z drugiego piętra, gdzie każdy wspominał na swoje czasy. Doszli w końcu do nas Tatromaniak13 i ………………… Powiedział: „Szkoda, że nie zawróciliście, bo mieliśmy wspaniałe widoki”
Oj,oj.. ludzi w błąd wprowadzasz :P Posłusznie melduję, że 7me pokolenie GSów się podzieliło jeszcze przed północą, część z powodu ran wojennych otrzymanych dnia 31.12.2010 w Dolinie Kościeliskiej wróciła na parking do samochodu, a część minęła Was, kiedy schodziliście z Grzesia do schronu, dołączyła do w/w dwójki i wraz z nimi doczekała północy w kosówkach w okolicach szczytu ;)
ODPOWIEDZ