Aconcagua 2010...

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Anonymous

Aconcagua 2010...

Post autor: Anonymous » 21 maja 2010, 10:45

Jeszcze będąc w Rosji pojawiły się pierwsze myśli, gdzie dalej... Pierwsze pomysły sugerowały McKinley, Kilimandżaro lub Aconcaguę. Ostatecznie zdecydowałem, że to będzie Aconcagua. Napisałem na kilku forach internetowych, że poszukuję składu na wyprawę, i tak zaczęły napływać pierwsze wiadomości. Był sierpień 2009r. -a więc można powiedzieć "początek" wyprawy. Mijały dni i miesiące, podczas których organizowaliśmy patronaty medialne, sponsorów oraz całą otoczkę organizacyjną. Niepostrzeżenie zbliżył się termin wylotu: 03.02.2010.
03.02
Dotarłem na lotnisko w Warszawie z nadzieją, że loty nie będą odwołane z powodu opadów śniegu, tak ja to miało miejsce kilka dni wcześniej. Na lotnisku byłem pierwszy - miałem zapas, bo do Warszawy mam ok. 400km i nic nie wiadomo, co się stanie podczas drogi. Ale dojechałem bez problemów. Po chwili dojechał Seba, później Michał i Grzesiek (dalej jako Żaba) oraz Janek. Zaczęliśmy ważyć i przepakowywać rzeczy, tak, aby nikt nie zapłacił nadbagażu. Każdy z nas miał ponad przepisowe 23kg, ale tylko Michał zapłacił za nadbagaż, (chociaż my woleliśmy mówić, że to łapówka za... o tym napiszę później). Weszliśmy na pokład A320'tki. Lot Warszawa-Madryt. Lot przebiegłby bez najmniejszego problemu gdyby nie... poród na pokładzie. Dziecko, co prawda nie przyszło na świat, ale zamieszanie było i tak spore. Wylądowaliśmy w Madrycie, najpierw weszły służby do kobiety, a później mogliśmy wyjść my. Mieliśmy 6h do odlotu następnego samolotu. Postanowiliśmy ekspresowo zwidzieć centrum Madrytu. Pojechaliśmy więc metrem i przez pół godziny chodziliśmy po centrum. Miasto ładne, czyste i dużo policji. Wracamy na lotnisko. Już po przekroczeniu pierwszych bramek udajemy się do kontroli, gdzie okazuje się, że Michał zgubił paszport. Nerwówka... znajdzie czy nie. Ufff... Udało się. Tuż przed odlotem przybiega spocony, ale z paszportem w ręce, okazało się, że zgubił go przy pierwszej kontroli. No to już nic nie może nas zatrzymać. Wsiadamy w komplecie do samolotu do Chile (Santiago). Wchodzi Janek, Żaba, Seba, ja i Michał na końcu. Zajęliśmy swoje miejsca, ale nie ma Michała, a na jego miejscu zasiada jakiś gość. Hmm, o co chodzi? Wszyscy weszli, a Michała nie ma. Zamykają drzwi do samolotu, jego dalej nie ma. Idzie Seba zobaczyć, co się dzieje. Mówi stewardessie, że brakuje naszego kolegi, a ona mu na to, że są wszyscy. Seba dzwoni do Michała, jest sygnał... „Halo, Michał gdzie jesteś...??”
„Eee, nie wiem jak to się stało, ale jestem w biznes klasie...”
I tak oto Michał leciał sobie w biznes klasie przez 12h, doszliśmy więc do wniosku, że te 100zł niby nadbagażu w Warszawie to była łapówka na poczet lepszego podróżowania Okazało się, że miejsce Michała zostało sprzedane innej osobie, a on przeszedł tym samym do biznes klasy. Nasz Airbus A340 oderwał się od ziemi i zaczęliśmy lot na inny kontynent.
04.02
Po wschodzie słońca byliśmy już nad Ameryka Południową. Później piękny widok z góry na Andy i w końcu lądowanie. Chile nie przywitało nas bardzo gościnnie. Po pierwsze, spotkaliśmy 3 osoby z naszej ekipy, które już powinny być w drodze do Mendozy, a czekali... na swoje zagubione bagaże. Lecieli do Santiago z przesiadką w Miami. Bagaże doleciały następnym lotem, ale kosztowało to trochę nerwów. Kiedy już chcieliśmy opuszczać lotnisko, pies wyczuł coś w jednym z plecaków podręcznych. Okazało się, że nie był to pies szukający narkotyków, a pies specjalnie szkolony do szukania owoców. No, więc w tym plecaku były dwie skórki z bananów, które skutecznie opóźniły nasz wyjazd z lotniska o 3 godziny. Tłumaczenia, gdzie, skąd, po co i jak - wszystkie pytania dotyczące owych dwóch skórek, mnóstwo dokumentów do podpisania i w końcu "wolność". Jak się później okazało Chilijczycy są bardzo uczuleni na wwożenie jakichkolwiek owoców, bo boją się jakiejś europejskiej odmiany muszek, która może zrujnować ich pokaźne plantacje owoców. Na lotnisku wynajęliśmy busa, aby nas zawiózł na dworzec autobusowy. Proponowano nam od razu wyjazd do Mendozy tym busem, ale stwierdziliśmy, że mamy czas i możemy pojechać autobusem. Przywieziono nas na dworzec. Kilka osób zostało przy bagażach, inni poszli załatwiać bilety a jeszcze inni po zapas wody - było bardzo gorąco. Zostaliśmy wyrwani z zimowej Polski i przylecieliśmy do Santiago gdzie było ok. 35 stopni ciepła. W międzyczasie skradziono nam jeden podręczny plecak z dużą zawartością elektroniki w środku - poszukiwania nie przyniosły żadnego efektu. Zastanowiło nas to, że na dworcu stoi cały czas bus, którym przyjechaliśmy. Co się okazało? Na dworcu niesamowita zmowa, wszyscy przewoźnicy i sprzedający bilety jednogłośnie oznajmiali, że nie ma biletów do Mendozy na kolejne dwa dni, a nasza "jedyna" szansa na dostanie się tam to owy bus, który był nam proponowany na początku. Nie mieliśmy innego wyjścia jak wynajęcie "na siłę" busa. Jak później się dowiedzieliśmy było nieznacznie drożej od autobusu, ale za to wygodnie i na granicy Chilijsko-Argentyńskiej kierowca załatwił wszystko. Na początku obawialiśmy się kontroli, bo mieliśmy jeszcze nieskonfiskowane jedzenie z Polski, ale zapłaciliśmy 10$ i nie musieliśmy nawet wysiadać z busa. Do Mendozy dojechaliśmy około północy, kierowca zawiózł nas prosto pod hostel, (o którym czytaliśmy jeszcze w Polsce dobre opinie). Okazało się, że nie ma wolnych miejsc, ale zaproponowano nam nocleg na dachu. Nie ukrywam, że początkowo zdziwiliśmy się i myśleliśmy, że to jakiś żart, ale nie. Nocleg na dachu to był strzał w 10. W nocy było cieplutko, nie trzeba było wyciągać śpiworów (temperatura w nocy ok. 20-25 stopni).
05.02
Rano o 8 wyszliśmy z hostelu załatwiać pozwolenia na wejście do parku, bilety, gaz i prowiant. Najpierw wszyscy udaliśmy się po pozwolenia. Poszło szybko i sprawnie. Pozwolenia załatwia się w ok. 1h, a kosztuje to 1200 peso od osoby. Permit zawiera ubezpieczenie i badania lekarskie, do tego worki na śmieci i ... fekalia. Po tym podzieliliśmy się na 2 grupy. Jedna poszła na dworzec kupić bilety do Puente del Inca, a druga, w tym ja, po gaz. Wszyscy mieliśmy się spotkać na zakupach w Carrefour. Znaleźliśmy bez problemu sklep sportowy - jest ich sporo, i kupiliśmy gaz. Cena porównywalna do polskiej. Kartusz 450g kosztował 45 pesos argentyńskich, czyli ok. 35 PLN. Udaliśmy się na zakupy jedzenia do supermarketu. Ceny zbliżone do polskich lub droższe. Nie ma tam żadnych konserw mięsnych i rybnych - poza tuńczykiem. Ale są kiełbasy i mięsa hermetycznie pakowane, parówki, sery, warzywa i owoce, które kupowaliśmy. Dotarła oczywiście ekipa od "biletów", wszyscy zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy kurczaka praktycznie przed sklepem i w drogę po bagaże do hostelu. Na dworcu okazało się, że trzeba "zapłacić" za nadbagaż, i to nie mało, bo ok. 100PLN. Nie ma co ukrywać, że było sporo bagażu. Bez większych problemów dotarliśmy do Puente del Inca. Bez większych, bo na jednym z przystanków kierowca zaczął odjeżdżać bez jednego pasażera - jak przystało na polaków, to bez członka naszej ekipy. Ale skuteczne krzyki uświadomiły kierowcę, że kogoś brakuje. Gdy dojechaliśmy do Inca było ok. 18:30. Ja z Żabą poszliśmy załatwiać muły (Żaba był jedyną osoba mówiącą po hiszpańsku). Załatwiliśmy muły, do tego darmowy nocleg u mularza i transport do granic parku. Firma mularska, z której usług korzystaliśmy to Rudy Parra - www.lospuquios.com.ar - polecamy. W sumie zdaliśmy 210kg bagaży (zdawało 10 osób; my byliśmy tam w 8, ale wcześniej bagaż zdały dwie osoby, które przybyły tam wcześniej). Ja z Michałem zdaliśmy najmniej - po 12kg. Przy tej ilości, było taniej, i za 1kg płaciliśmy 2$.
06.02
O 7 rano mularz zawiózł nas do granicy parku, gdzie musieliśmy poczekać na otworzenie do godz. 8. Kobieta zapisała na w wielkiej księdze wyjść w góry i tak to oto zaczęła się część właściwa naszej wyprawy. Nasz cel - baza Confluencja (3400m n.p.m.). Dotarliśmy tam dosyć szybko ok. 11:30 (Grześ, Aga, Krzyś i ja). Po chwili doszła reszta i rozbiliśmy nasze namioty. Po krótkim odpoczynku wyszliśmy na aklimatyzację. Dotarliśmy na wysokość 3800m, gdzie zostaliśmy prawie godzinę, po czym zeszliśmy na dół do bazy. Po drodze znaleźliśmy muła ze złamaną nogą, który co prawda jeszcze stał o własnych siłach, ale nie wyglądał dobrze. Muły nie są tam dobrze traktowane przez swoich właścicieli i często jak "się popsują" są po prostu porzucane, o czym świadczą wszechobecne kości. Aga, należąca do „Straży dla zwierząt”, oczywiście musiała zrobić coś z tą sprawą. Poszła więc do strażników naświetlić im informację, po czym strażnicy zastrzelili muła. Na pewno było ta bardziej humanitarne niż pozostawienie go na pewną śmierć z wycieńczenia. Poszliśmy na badania lekarskie, (które lekarz wpisuje do permitu). Okazało się, że mam najlepszą saturację z grupy, (jupiii) 91% i książkowe ciśnienie. Jedna osoba nie przeszła "testu" i musiała iść do powtórki rano. Piękny zachód słońca oznajmił nam, że idzie noc. W nocy jednak bardzo mocno wiało. Momentami trzymałem rękę wyciągnięta nad sobą żebym nie dostał po twarzy. Wtedy przypomniało mi się powiedzenie „wieje jak w kieleckim”, które od razu zamieniałem na "wieje jak w Andach".

Nie wiem czy jest zainteresowanie tą relacją, dlatego zapraszam na całość relacji na moją stronę www.lagozny.pl – POZDRAWIAM!
Anonymous

Post autor: Anonymous » 21 maja 2010, 12:54

Fajnie. Kolega też tam był. Zdobywał to dwa razy tak jak wy - czyli najprościej i najłatwiej czyli drogą klasyczną ( mnie tylko dziwiło to że praktycznie całą drogę pokonał w adidasach i tylko na szczycie zawiało mu chłodem ) a drugi raz to zdobywał ścianą południową i to dopiero wyrypa która mi się marzy. Niestety to tylko dla prawdziwych zawodowców te ściany tam.

Ogólnie fajna wyprawa.
tom-pi4

Post autor: tom-pi4 » 21 maja 2010, 13:38

Super relacja no i niesamowita wyprawa. Pozostaje tylko pogratulować i wstawić :olaboga:
Widzę, że sponsorował Was jeden ze znajomych łódzkich sklepów :)
Zazdroszczę Wam tak udanej wyprawy no i może mnie kiedyś uda się zorganizować taki wyjazd :)
Jeszcze raz wielkie gratki :) Fotki super...
Anonymous

Post autor: Anonymous » 21 maja 2010, 17:12

Gratulacje i wielki szacun za organizacje takiego przedsięwzięcia, no rzecz jasna za zdobycie szczytu. :jupi: Relacja świetna a fotki i filmiki na stronce rewelacje. Widzę że już przygotowujecie kolejną wyprawę więc z niecierpliwością czekam na info gdzie teraz się wybierzecie.
Dzwonek

Post autor: Dzwonek » 21 maja 2010, 22:10

super :brawo:
Awatar użytkownika
janek.n.p.m
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2035
Rejestracja: 07 października 2007, 12:43

Post autor: janek.n.p.m » 22 maja 2010, 10:46

gratulacje :brawo: takiej relacji, z tak daleka i wysoka, jeszcze tutaj nie było :)
"Żaden zjazd przygotowaną trasą narciarską nie dostarcza tak głębokiego przeżycia jak, najkrótsza nawet, narciarska wycieczka. Wystarczy, że zjedziecie na nartach z przygotowanej trasy, a potem w dziewiczym śniegu nakreślicie swój ślad. Jaką radość, jaki entuzjazm wywoła spojrzenie za siebie, na ten ślad na śniegu, na to małe dzieło sztuki!? To może pojąć jedynie sam jego autor". T. Hiebeler
Awatar użytkownika
heathcliff
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2738
Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
Kontakt:

Post autor: heathcliff » 25 maja 2010, 17:26

po prostu super :spoko: za zdobycie szczytu :brawo:
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff

https://plus.google.com/117458080979094658480
Awatar użytkownika
Roman
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 73
Rejestracja: 01 marca 2009, 2:19

Post autor: Roman » 27 maja 2010, 2:37

gratulacje :spoko:
pójde pod wiatr...jak najdalej.... nie ...ustane....
ODPOWIEDZ