Pijani sukcesem czyli wspomnienia z Piku Sulova
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Pijani sukcesem czyli wspomnienia z Piku Sulova
Pijani sukcesem, czyli wspomnienia z Piku Sulova...
Cel wyprawy: Sulov, 942 mnpm (Beskid Śląsko-Morawski)
Uczestnicy wyprawy: Igi, Jck, Mooliczek
Data: listopad 2008
Sponsorzy: Smadny Mnich S.A., Kozel Sp. z o. o., Radegast joint-venture i Martiner S.C.
Patroni Medialni: Góry-szlaki.pl, Organe PL/SK, Plus GSM / T-Mobile SK, General Motors (producent marki FORD)
Do samego końca cel naszej wyprawy nie był znany uczestnikom... Pojechaliśmy tam, gdzie pognał nas Diesel z silnikiem 1.8 bez turbiny.
Do Bazy dotarliśmy późno, gdyż męska część ekipy od początku cierpiała na silne odwodnienie i musiała stale uzupełniać płyny.
Po wypakowaniu bagaży rozpoczęła się debata...przewodniki, stare knigi i mapy sprzed '39go, kiedy to Niemcy przyszłi... Wzrok wszystkich skierował się ku jednemu punktowi na mapie: Sulov.
Zastanawialiśmy się, czy nie obraliśmy sobie zbyt ambitnego celu.
Ale przecież do odważnych świat należy...kto nie ryzykuje, szampana nie pije...ani nic innego.
Entuzjastycznie, ale nie bez wewnętrznych, niewypowiedzianych obaw, ruszyliśmy przed siebie.
Decyzją większości, przypuściliśmy atak w stylu alpejskim.
W Bazie zostawiliśmy większość szpeju, nie biorąc nawet śpiworów, ani gazu. Oczywisty błąd - nie będzie z pomocą czego topić śniegu na wodę.
Jednak opcja "ryzyko" trzymała się nas mocno. Ale nie baliśmy się o siebie - "Wszak jesteśmy prawie Taternikami, możemy czuć się przy sobie bezpiecznie" - pomyśleliśmy.
Trasa była przepiękna. Mimo ekstremalnie niskich temperatur, słońce paliło nasze twarze i oczy, które niejedno już widziały, ale które niejedno też miały jeszcze zobaczyć.
Nastroje dopisywały.
Aura nie zawsze jednak sprzyjała. Beskid Śląsko-Morawski potrafi być mocno kapryśny, nieprzewidywalny. Z nagła zrobiło się ciemno, straciliśmy z oczu nasz główny cel, w okół zapanował mrok.
Szybko jednak się wypogodziło - zamieć tylko musnęła nasze niczym nie strwożone serca prawdziwych prawie Taterników.
Po drodze mijaliśmy okoliczne wioski, gdzie egzotyczne nacje witały nas ze szczerymi uśmiechami na twarzy, częstując coraz to bardziej wymyślnymi, lokalnymi trunkami.
Reszta drogi upłynęła nam beztrosko. Było wspaniale do tego stopnia, że przegapiliśmy miejsca na rozbicie Obozów 1, 2 i 3.
Po dotarciu do ostatniego miejsca, w którym mogliśmy się schronić przed ewentualnymi kaprysami Aury, postanowiliśmy: przypuszczamy od razu atak szczytowy. Czas nie jest z gumy, a doba nie ma niestety 36 godzin..Teraz, albo nigdy!
Po wielogodzinnych walkach, na zmianę - ze złą aklimatyzacją, palącym pragnieniem, odwodnieniem i sobą samymi, dotarliśmy!
Naszym oczom ukazała się...
ciągnąca się aż po horyzont, pokryta wieczną zmarzliną, lodami i śniegami - Piła Beskidu Śląsko-Morawskiego.
Zdobyliśmy Pik Sulova!!!
Wiedzieliśmy, że nie mamy dużo czasu...słońce chyliło się już ku Zachodowi, a my musieliśmy uzupełnić jeszcze płyny. Odwodnienie i pragnienie nie dawały spokoju, zwłaszcza Igiemu i Jck - z nimi było naprawdę źle.
Bałam się, że tam zostaniemy, jak nie podam im szybko zbawiennych płynów, toteż chwyciłam w pośpiechu plecak. Radość przeplatała się z paniką i strachem o życie moich Towarzyszy. Szybko chwyciłam bukłak i podałam chłopakom. W momencie postawiło ich to na nogi. Odetchnęłam z ulgą...
To jednak musiało się tak skończyć - znowu rozsądek ustąpił miejsca szaleństwu... zachłyśnięci sukcesem zdobycia Piku Sulova, postanowiliśmy...zostać na szczycie mimo wszelakich konsekwencji.
Jck zabrał się za studiowanie zejścia wariantem zimowym przez północno wschodni filar Sulova...nie mieliśmy jednak potrzebnego szpeju, wszystko zostało w bazie.
Koniecznym były pamiątkowe zdjęcia ze szczytu...
...z flagą też.
Potem, Igi uraczył nas wspaniałymi opowieściami z mchu i paproci, czytając na głos "A w dole Swanecja", którą zabrał ze sobą myśląc, że spędzimy wiele dni w Bazie, czekając na okno pogodowe.
Myślami przez chwilę byliśmy tam, daleko, z naszymi pobratymcami.
W pewnym momencie Igi wstał...Spojrzał na nas pustym wzrokiem. Wraz z Jck zamarliśmy. Wiedzieliśmy, że ten wzrok coś znaczy.
- Idę do kibla - rzucił beznamiętnie Igi. Spojrzeliśmy z Jck po sobie. Wiedzieliśmy, co to oznacza. To oznaczało ponowne wejście na Pik Sulova, gdyż w szale radości zdążyliśmy z niego zejść kilkaset metrów niżej... jedynym zaś ustronnym miejscem dla zaspokojenia potrzeb naszego Towarzysza mógł być szczyt.
Poszedł.
Czekaliśmy...
Gdy wrócił po chwili, odetchnęliśmy z ulgą! Warunki dobre, mogliśmy wracać. Zebraliśmy ekwipunek i rozpoczęliśmy ponowne podejście pod Pik Sulova, celem powrotu do Bazy.
Oznaczało to, że każde z nas zaliczyło Pik Sulova dwukrotnie tego sezonu!!!! A Igi jest pierwszym, który dzięki nagłej potrzebie fizjologicznej zdobył go 3 razy w jednym dniu!
Wiedzieliśmy, że Discovery Channel oraz National Geographic w jego domu to tylko kwestia czasu.
Upojeni sukcesem, rozpoczęliśmy zejście do Bazy.
Na dole po raz kolejny koniecznym było uzupełnienie utraconych minerałów i wody...
Umęczeni, ale szczęśliwi, wróciliśmy cało i zdrowo!
Dziękujemy Sponsorom, Patronom Medialnym oraz naszym rodzinom i przyjaciołom za wsparcie!
Cel wyprawy: Sulov, 942 mnpm (Beskid Śląsko-Morawski)
Uczestnicy wyprawy: Igi, Jck, Mooliczek
Data: listopad 2008
Sponsorzy: Smadny Mnich S.A., Kozel Sp. z o. o., Radegast joint-venture i Martiner S.C.
Patroni Medialni: Góry-szlaki.pl, Organe PL/SK, Plus GSM / T-Mobile SK, General Motors (producent marki FORD)
Do samego końca cel naszej wyprawy nie był znany uczestnikom... Pojechaliśmy tam, gdzie pognał nas Diesel z silnikiem 1.8 bez turbiny.
Do Bazy dotarliśmy późno, gdyż męska część ekipy od początku cierpiała na silne odwodnienie i musiała stale uzupełniać płyny.
Po wypakowaniu bagaży rozpoczęła się debata...przewodniki, stare knigi i mapy sprzed '39go, kiedy to Niemcy przyszłi... Wzrok wszystkich skierował się ku jednemu punktowi na mapie: Sulov.
Zastanawialiśmy się, czy nie obraliśmy sobie zbyt ambitnego celu.
Ale przecież do odważnych świat należy...kto nie ryzykuje, szampana nie pije...ani nic innego.
Entuzjastycznie, ale nie bez wewnętrznych, niewypowiedzianych obaw, ruszyliśmy przed siebie.
Decyzją większości, przypuściliśmy atak w stylu alpejskim.
W Bazie zostawiliśmy większość szpeju, nie biorąc nawet śpiworów, ani gazu. Oczywisty błąd - nie będzie z pomocą czego topić śniegu na wodę.
Jednak opcja "ryzyko" trzymała się nas mocno. Ale nie baliśmy się o siebie - "Wszak jesteśmy prawie Taternikami, możemy czuć się przy sobie bezpiecznie" - pomyśleliśmy.
Trasa była przepiękna. Mimo ekstremalnie niskich temperatur, słońce paliło nasze twarze i oczy, które niejedno już widziały, ale które niejedno też miały jeszcze zobaczyć.
Nastroje dopisywały.
Aura nie zawsze jednak sprzyjała. Beskid Śląsko-Morawski potrafi być mocno kapryśny, nieprzewidywalny. Z nagła zrobiło się ciemno, straciliśmy z oczu nasz główny cel, w okół zapanował mrok.
Szybko jednak się wypogodziło - zamieć tylko musnęła nasze niczym nie strwożone serca prawdziwych prawie Taterników.
Po drodze mijaliśmy okoliczne wioski, gdzie egzotyczne nacje witały nas ze szczerymi uśmiechami na twarzy, częstując coraz to bardziej wymyślnymi, lokalnymi trunkami.
Reszta drogi upłynęła nam beztrosko. Było wspaniale do tego stopnia, że przegapiliśmy miejsca na rozbicie Obozów 1, 2 i 3.
Po dotarciu do ostatniego miejsca, w którym mogliśmy się schronić przed ewentualnymi kaprysami Aury, postanowiliśmy: przypuszczamy od razu atak szczytowy. Czas nie jest z gumy, a doba nie ma niestety 36 godzin..Teraz, albo nigdy!
Po wielogodzinnych walkach, na zmianę - ze złą aklimatyzacją, palącym pragnieniem, odwodnieniem i sobą samymi, dotarliśmy!
Naszym oczom ukazała się...
ciągnąca się aż po horyzont, pokryta wieczną zmarzliną, lodami i śniegami - Piła Beskidu Śląsko-Morawskiego.
Zdobyliśmy Pik Sulova!!!
Wiedzieliśmy, że nie mamy dużo czasu...słońce chyliło się już ku Zachodowi, a my musieliśmy uzupełnić jeszcze płyny. Odwodnienie i pragnienie nie dawały spokoju, zwłaszcza Igiemu i Jck - z nimi było naprawdę źle.
Bałam się, że tam zostaniemy, jak nie podam im szybko zbawiennych płynów, toteż chwyciłam w pośpiechu plecak. Radość przeplatała się z paniką i strachem o życie moich Towarzyszy. Szybko chwyciłam bukłak i podałam chłopakom. W momencie postawiło ich to na nogi. Odetchnęłam z ulgą...
To jednak musiało się tak skończyć - znowu rozsądek ustąpił miejsca szaleństwu... zachłyśnięci sukcesem zdobycia Piku Sulova, postanowiliśmy...zostać na szczycie mimo wszelakich konsekwencji.
Jck zabrał się za studiowanie zejścia wariantem zimowym przez północno wschodni filar Sulova...nie mieliśmy jednak potrzebnego szpeju, wszystko zostało w bazie.
Koniecznym były pamiątkowe zdjęcia ze szczytu...
...z flagą też.
Potem, Igi uraczył nas wspaniałymi opowieściami z mchu i paproci, czytając na głos "A w dole Swanecja", którą zabrał ze sobą myśląc, że spędzimy wiele dni w Bazie, czekając na okno pogodowe.
Myślami przez chwilę byliśmy tam, daleko, z naszymi pobratymcami.
W pewnym momencie Igi wstał...Spojrzał na nas pustym wzrokiem. Wraz z Jck zamarliśmy. Wiedzieliśmy, że ten wzrok coś znaczy.
- Idę do kibla - rzucił beznamiętnie Igi. Spojrzeliśmy z Jck po sobie. Wiedzieliśmy, co to oznacza. To oznaczało ponowne wejście na Pik Sulova, gdyż w szale radości zdążyliśmy z niego zejść kilkaset metrów niżej... jedynym zaś ustronnym miejscem dla zaspokojenia potrzeb naszego Towarzysza mógł być szczyt.
Poszedł.
Czekaliśmy...
Gdy wrócił po chwili, odetchnęliśmy z ulgą! Warunki dobre, mogliśmy wracać. Zebraliśmy ekwipunek i rozpoczęliśmy ponowne podejście pod Pik Sulova, celem powrotu do Bazy.
Oznaczało to, że każde z nas zaliczyło Pik Sulova dwukrotnie tego sezonu!!!! A Igi jest pierwszym, który dzięki nagłej potrzebie fizjologicznej zdobył go 3 razy w jednym dniu!
Wiedzieliśmy, że Discovery Channel oraz National Geographic w jego domu to tylko kwestia czasu.
Upojeni sukcesem, rozpoczęliśmy zejście do Bazy.
Na dole po raz kolejny koniecznym było uzupełnienie utraconych minerałów i wody...
Umęczeni, ale szczęśliwi, wróciliśmy cało i zdrowo!
Dziękujemy Sponsorom, Patronom Medialnym oraz naszym rodzinom i przyjaciołom za wsparcie!
Ostatnio zmieniony 12 lutego 2010, 12:17 przez Anonymous, łącznie zmieniany 5 razy.
Też to tak odebrałem. Chociaż mam nadzieję że nie o to w tej relacji chodziło... szkoda by było, bo widoki wspaniałe.Mosorczyk pisze:Relacja piękna, bo napisana pięknym językiem, ale czuć w niej "naśmiewanie" i pogardę dla gór niższych. Tak ją niestety odebrałem, choć wiem że napisana była w charakterze żartobliwym.
zdobyć świata szczyt...
Mosorczyk pisze: mimo wszystko poczułem jakąś pogardę dla tych gór niższych.
Cóż, Panowie, żal, że autoironii nie wyczuliście.Grzegorz pisze:Też to tak odebrałem
Co do gór niższych, to większość letniego sezonu spędziłam w górach poniżej 1500 mnpm i jakoś nikt mnie do tego nie zmusił A Beskid Śląsko-Morawski polecam gorąco, zresztą, nie ja jedna z tego forum.
Na przyszłość polecam - trochę dystansu do tematu, bo zczezniemy tu z tej powagi i patetyzmu.
Hej ja myślę że chodziło im o to by pokazać swoje "zmęcznie" a szczegolnie chłopaków którym góry beskidzkie wydawały się jakby były to przynajmniej Tatry A po napojach "izotonicznych" było widać bardzo dużże!';)'Grzegorz pisze:Mosorczyk powiedział/-a:
Relacja piękna, bo napisana pięknym językiem, ale czuć w niej "naśmiewanie" i pogardę dla gór niższych. Tak ją niestety odebrałem, choć wiem że napisana była w charakterze żartobliwym.
Też to tak odebrałem. Chociaż mam nadzieję że nie o to w tej relacji chodziło... szkoda by było, bo widoki wspaniałe.
Ostatnio zmieniony 01 grudnia 2008, 22:20 przez Anonymous, łącznie zmieniany 2 razy.