Polskie Alpy, Kilimandżaro i Stonenhenge czyli BPN zimą :D
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Polskie Alpy, Kilimandżaro i Stonenhenge czyli BPN zimą :D
Dlaczego nazwałam tak ten temat?? Zobaczcie tylko nasze zdjęcia. Na początku przeniosę tu zdjęcia Mosornego ale w południe dołącze tu moje fotki które nie są tak wspaniałe jak jego
Na samym początku dodam że była to moja najlepsza zimowa wyprawa. Jak już wiecie z relacji Mosornego miałam problemy z dojazdem, więc dojechaliśmy nieco później niż sobie to zaplanowaliśmy. W Zawoji Markowej poszliśmy zielonym szlakiem, którym według mapy mieliśmy dojść w 90min ale szliśmy tak szybko że udało nam się to w godzinę na dodatek w takim śniegu. Bardzo podobał mi się widok na Babią Górę który widzieliśmy z autobusu którym dojeżdżaliśmy do Zawoji Markowej. Babia Góra wyglądała jak wygasły wulkan, więc szybko nazwałam "go" Kilimandżaro. Tak mi się spodobało że chciałam jak najszybciej wejść na nią. Chyba dlatego mieliśmy taki dobry czas. Aż nie poznałam samej siebie wspominając sobie przy tym naszą wyprawę na Baranią Górę gdzie byłam zmęczona już na Kaskadach Rodły.
W schronisku dostaliśmy pokój na drugim piętrze z numerem 6, dzięki czemu mieliśmy przepiękne widoki na okolicę. Nawet dobrze nie odpoczęliśmy i poszliśmy z Mosorczykiem na Babią Górę bo bardzo chciałam wejść na szczyt tego dnia. Na tablicy informacyjnej zobaczyliśmy że GOPR ogłosił trzeci stopień zagrożenia lawinowego, ale to nam nie przeszkadzało, bo przed nami szła naprawdę duża grupa doświadczonych górołazów.
Widoczność była bardzo dobra, więc poszliśmy jak najszybciej na Przełęcz Brona, z której zobaczyliśmy przepiękny widok na Małą Babią Górę. Powiem Wam, że bardzo się wystraszyłam jak zobaczyłam zaspy śniegu zwisające z tej przełęczy. Bałam się że zejdzie lawina, ale na szczęście nic się nie stało. Tu Mosorczyk zauwazył, że czegoś brakuje... No tak gdzie jest kosodrzewina? - zapytałam. Zaraz po wejściu popsuła nam się pogoda i w ciągu paru minut nadeszły gęste chmury, które zepsuły nam całą przyjemność wchodzenia na Babią Górę. Szybko zrobiłam zdjęcia, póki jeszcze widoczność była dobra, bo później zaczęło bardzo mocno wiać. Wtedy zauważyliśmy coś bardzo pięknego. Mosorczyk w swojej relacji nazwał to nawiewowymi kryształkami lodu. Fajne było to, że te kryształki zaczęły nam się osadzać na policzkach co wyglądało naprawdę przepięknie. Długo nie mogliśmy iść, bo te kryształki były bardzo zimne, a nie wzięłam szalika. Wtedy zdecydowałam że musimy wracać bo nie wytrzymałabym tego zimna dłużej.
Przy wchodzeniu Mosorczyk pokazał mi znak niebieskiego szlaku, który był na równi ze śniegiem. Zdziwiło go to bardzo, a później mnie też, bo powiedział, że te znaki są namalowane na wysokości półtora metra. Znaczyło to, że mieliśmy pod sobą 1,5m śniegu i właśnie domyśliłam się że kosodrzewinę mamy pod nogami! Tyle śniegu jeszcze nigdy w życiu nie widziałam!!! Przy wchodzeniu na Babią Górę, zatrzymaliśmy się w pewnym momencie bo było już bardzo zimno, ale postanowiłam, że może przeczekamy chwilę to może się pogoda poprawi. Czekaliśmy przez pół godziny i kiedy otwarłam plecak zauważyłam że butelki z piciem nam zamarzły!!! Było wtedy -23°C. Później zeszliśmy do Przełęczy Brona, gdzie zrobiłam sobie zdjęcie tych kryształków lodu na drogowskazie. Na Przełęczy Brona pobyliśmy trochę dłużej, żeby pooglądać sobie więcej tych kryształków lodu bo były naprawdę przepiękne.
Przy schodzeniu z przełęczy mieliśmy dużo zabawy, bo zejście było bardzo strome i co chwilę upadaliśmy całkiem jak na Baraniej Górze miesiąc temu. Mosorczyk zaczął nawet zjeżdżać z tej przełęczy na butach bo warunki były idealne. Po zejściu do schroniska i dłuższym odpoczynku powiedziałam czy nie możemy pójść jeszcze raz na przełęcz Brona bo bardzo mi się spodobała sceneria tam na górze. O 16.00 wyruszliśmy drugi raz. Nic nie było widać, ponieważ była gęsta mgła, ale na szczęście jeszcze coś w pobliżu nas było widać. Przy schodzeniu do schroniska Mosorczyk znalazł sobie szybszy sposób na schodzenie. Kucnął na prawej nodze a lewą hamował. Spróbowałam szybko tego i tak mi się spodobało, że jutro rano poszliśmy ponownie na Przełęcz Brona.
Na wieczór wysłuchaliśmy jeszcze ciekawej relacji z Uralu znanego himalaisty. Byliśmy bardzo zmęczeni ale spać nam się nie chciało, więc porozmawialiśmy i ponuciliśmy sobie aż do późnej nocy. Z naszego oglądania pełni księżyca na Małej Babiej Górze nic nie wyszło, bo wszystko zasłaniała gęsta mgła...
DZIEŃ II
Drugi dzień rozpoczął się nie najlepiej... Śnieg ciągle padał i mgła była tak gęsta że nic nie było widać. Wstaliśmy po 6.00 rano, po czym szybko poszlismy na Przełęcz Brona, bo chciałam znowu pooglądać tą przepięną, lodową scenerię i sobie pozjeżdżać. Nie miałam wcale ochoty wracać do schroniska więc poszliśmy razem z Mosorczykiem i chłopakiem z Zakopanego, którego poznaiśmy, bo mieszkał z nami w pokoju, na Przełęcz Krowiarki. Ten szlak był bardzo przyjemny, bo dużo sobie porozmawialiśmy i nie czuliśmy żadnego zmęczenia.
Pożegnaliśmy tego chłopaka bo już musiał wracać i razem wróciliśmy tym samym szlakiem w stronę schroniska. Teraz musieliśmy zejść do Zawoji Markowej żeby sprawdzić rozkłady jazdy PKS. Szlak był mocno oblodzony, więc o upadek nie było trudno. Po chwili Mosorczyk tak się pośliznął że poleciał na plecy. Ja nie byłam lepsza... Niestety mieliśmy jedyny pasujący PKS o 7.50 rano następnego dnia. Nie chciałam tak szybko wracać. Przecież dopiero przyjechaliśmy. Po przejściu tylu szlaków byłam już bardzo zmęczona, a jeszcze musieliśmy wrócić do schroniska. To co przeszliśmy wczoraj w godzinę teraz zajęło nam dwie i pół.
Teraz szedłam jak na Kaskadach Rodły. Co chwilę musiałam odpoczywać. Kiedy doszliśmy zmęczeni do Markowych Szawin i odpoczęliśmy, po raz kolejny chciałam wejść na Przełęcz Brona bo widoki z niej były ciągle przepiękne, więc po odpoczynku udaliśmy się tam czwarty raz. Do schroniska wróciliśmy dopiero po 16.00 i zobaczyliśmy, że schronisko jakoś opustoszało. Rano w pokoju było nas ośmiu, a teraz zostaliśmy tylko we dwoje. Tak długo rozmawialiśmy że już była północ. Prawie bym zapomniała powiedzieć o komórkach, które sprawiły nam tyle problemów. Zadzwonić nie mogłam do nikogo, a baterie rozładowywały się nam codziennie. Te dwa dni były przepiękne ale najlepszy dzień czekał nas dopiero jutro...
DZIEŃ III
Wstałam już o 4.00 rano żeby się przygotować do wyjazdu. Po piątej byłam już prawie gotowa i kiedy weszłam do pokoju Mosornczyk dopiero zauważył że mnie nie było. Kiedy zobaczył, że niebo jest czyste zerwał się z łóżka i w ciągu chwili był już gotowy do wyjścia na szlaki. Zapytał się mnie czy nie poszlibyśmy jeszcze raz na Przełęcz Brona. Od razu się zgodziłam bo nie myślałam nawet o wyjeździe. Było tu tak pięknie! I tak o 5.30 ruszyliśmy szybko na tą przełęcz. Mróz był bardzo duży, ale teraz nie robiło to nam żadnych problemów. Zdązyliśmy nawet przed wschodem słońca!!!
Zobaczyłam że szczyt Małej Babiej Góry oświetla słońce co bardzo mi się spodobało. Patrzyliśmy na to chwilę i powiedział że może weszlibyśmy na Małą Babią Górę. Zgodziłam się i szybko ruszyliśmy na szczyt. To był bardzo dobry pomysł, bo ja nieprzyzwyczajona do wczesnego wstawania, po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć wschód słońca i to na dodatek w górach! Szczyt Małej Babiej Góry był coraz bardziej oświetlony, aż naszym oczom ukazał się najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widziałam! Słońce wyszło znad Babiej Góry na wysokości Sokolicy, co dodawało uroku temu zjawisku. Było naprawdę przepięknie. Teraz, światło słoneczne odbijało się od tych kryształów lodu co wyglądało pięknie. Obojętnie gdzie się oglądnęłam, wszędzie je widziałam.
Przy tych -29°C mój aparat się zepsuł, ale Mosorczyk na szczęście porobił mnóstwo zdjęć. Kiedy słońce oświetlało już całe góry, poszliśmy wyżej, ale zauważyliśmy że pod nami jest dobre 2 i pół metra śniegu. Na dodatek jeszcze wiał bardzo mocny wiatr i powstawały ogromne zaspy śnieżne co stawało się czasem niebezpieczne. Wiatr był tak mocny że nasze ślady znikały w ciągu kilku chwil, ale na szczęście widoczność była bardzo dobra. Zeszliśmy trochę niżej i oglądaliśmy całą okolicę jeszcze przez dobrą godzinę. Nie chciałam stamtąd schodzić, bo kryształki lodu przy wschodzącym słońcu wyglądały przepięknie!!! Wcale nam się nie śpieszyło.
Mieliśmy jechać o 7.50, ale o tej godzinie oglądaliśmy najpiękniejsze zjawisko jakie widziałam i nie zanosiło się na szybkie zejście z Małej Babiej Góry. Teraz nawet nam ten mróz nie przeszkadzał. Wiało tak mocno, że z oczu leciały nam łzy, i trudno było tam wytrzymać dłużej z zimna. Zostaliśmy tam jeszcze dodatkową godzinę mimo, że było mi bardzo zimno, ale nie chciałam jeszcze stamtąd schodzć. W końcu takie coś nie szybko zobaczę drugi raz. Niestety nadszedł ten czas, kiedy musieliśmy zejść... Schodziliśmy bardzo wolno, bo nie mogłam się z tym pogodzić że już musimy wracać. Mosorczyk sfotografował jeszcze przepięknie zwisające zaspy śniegu z Przełęczy Brona. Kiedy doszliśmy do schroniska zauważyłam bardzo miłego kotka, który szedł za każdym, kto tylko wychodził ze schroniska, albo się kręcił wokół niego.
Na szczęście poszedł za nami i zrobiliśmy mu parę zdjęć. Nawet pozował do zdjęć. Mosorczyk zrobił mu 7 zdjęć i kot dalej czekał na sesję foto. Ten kotek był bardzo miły, aż go chciałam wziąść ze sobą. Miałabym żywą pamiątkę z najpiękniejszego zimowego wyjazdu w góry. No i zaczęliśmy schodzić do Zawoji Markowej. Nie ukrywam że byłam bardzo zdenerwowana. Czemu to się tak szybko skończyło?! Kiedy już byliśmy na przystanku PKS-u zobaczyłam że mamy minibusa za 45min, ale nie chcialam wracać za nic, więc zaproponowałam żebyśmy poszli do centrum Zawoji na piechotę. Admin na szczęście się zgodził i poszliśmy. Do przejścia mieliśmy dobre 14km, ale to nie robiło żadnych problemów, bo przecież w Wiśle zaliczyliśmy podobny maraton, którego tam nie wytrzymałam a miał tylko 7km. W Zawoji szło się nam bardzo fajnie. Mosorczyk porobił jeszcze zdjęcia Babiej i Małej Babiej Góry z "dołu". Widoki były naprawdę przecudowne, bo wyglądało to wszystko całkiem jak w Alpach.
Tak nam się to spodobało, że co chwilę odwracaliśmy się, żeby pooglądać je jeszcze ostatni raz. W Zawoji Czatoża poszliśmy do restauracji "Na Czarcim Szlaku". Jedzenie było naprawdę wyśmienite. Tak dobrze nie pojadłam już od dobrych trzech dni. Po wyjściu z tej karczmy na termometrach w Zawoji było już +9°C co mnie bardzo zdziwiło bo przecież 2 godziny temu będąc na Małej Babiej Górze, mieliśmy mróz nie do wytrzymania. Kiedy poszliśmy dalej i przechodziliśmy obok skrzyżowania do Zawoji Mosorne, Admin się zaśmiał bo od tego miejsca a raczej wodospadu wziął sobie swój forumowy nick. Bardzo chciał jeszcze pójść na Wodospad Mosorczyk, ale niestety nie mogliśmy, bo w jedną stronę było 2 godziny, a już była godzina 11.00. Dopiero wtedy zobaczyliśmy jaki jest piękny dojazd do Zawoji, a myśmy tak błądzili pierwszego dnia. Do Krakowa pojechaliśmy minibusem Merc-Bus, który szybko dojechał tak, że nam pasowały pociągi.
Na dworcu nie mogliśmy się wcale rozstać. Nie mogłam się pogodzić, że to się tak szybko skończyło!
Fotki dołącze dziś w południe
Na samym początku dodam że była to moja najlepsza zimowa wyprawa. Jak już wiecie z relacji Mosornego miałam problemy z dojazdem, więc dojechaliśmy nieco później niż sobie to zaplanowaliśmy. W Zawoji Markowej poszliśmy zielonym szlakiem, którym według mapy mieliśmy dojść w 90min ale szliśmy tak szybko że udało nam się to w godzinę na dodatek w takim śniegu. Bardzo podobał mi się widok na Babią Górę który widzieliśmy z autobusu którym dojeżdżaliśmy do Zawoji Markowej. Babia Góra wyglądała jak wygasły wulkan, więc szybko nazwałam "go" Kilimandżaro. Tak mi się spodobało że chciałam jak najszybciej wejść na nią. Chyba dlatego mieliśmy taki dobry czas. Aż nie poznałam samej siebie wspominając sobie przy tym naszą wyprawę na Baranią Górę gdzie byłam zmęczona już na Kaskadach Rodły.
W schronisku dostaliśmy pokój na drugim piętrze z numerem 6, dzięki czemu mieliśmy przepiękne widoki na okolicę. Nawet dobrze nie odpoczęliśmy i poszliśmy z Mosorczykiem na Babią Górę bo bardzo chciałam wejść na szczyt tego dnia. Na tablicy informacyjnej zobaczyliśmy że GOPR ogłosił trzeci stopień zagrożenia lawinowego, ale to nam nie przeszkadzało, bo przed nami szła naprawdę duża grupa doświadczonych górołazów.
Widoczność była bardzo dobra, więc poszliśmy jak najszybciej na Przełęcz Brona, z której zobaczyliśmy przepiękny widok na Małą Babią Górę. Powiem Wam, że bardzo się wystraszyłam jak zobaczyłam zaspy śniegu zwisające z tej przełęczy. Bałam się że zejdzie lawina, ale na szczęście nic się nie stało. Tu Mosorczyk zauwazył, że czegoś brakuje... No tak gdzie jest kosodrzewina? - zapytałam. Zaraz po wejściu popsuła nam się pogoda i w ciągu paru minut nadeszły gęste chmury, które zepsuły nam całą przyjemność wchodzenia na Babią Górę. Szybko zrobiłam zdjęcia, póki jeszcze widoczność była dobra, bo później zaczęło bardzo mocno wiać. Wtedy zauważyliśmy coś bardzo pięknego. Mosorczyk w swojej relacji nazwał to nawiewowymi kryształkami lodu. Fajne było to, że te kryształki zaczęły nam się osadzać na policzkach co wyglądało naprawdę przepięknie. Długo nie mogliśmy iść, bo te kryształki były bardzo zimne, a nie wzięłam szalika. Wtedy zdecydowałam że musimy wracać bo nie wytrzymałabym tego zimna dłużej.
Przy wchodzeniu Mosorczyk pokazał mi znak niebieskiego szlaku, który był na równi ze śniegiem. Zdziwiło go to bardzo, a później mnie też, bo powiedział, że te znaki są namalowane na wysokości półtora metra. Znaczyło to, że mieliśmy pod sobą 1,5m śniegu i właśnie domyśliłam się że kosodrzewinę mamy pod nogami! Tyle śniegu jeszcze nigdy w życiu nie widziałam!!! Przy wchodzeniu na Babią Górę, zatrzymaliśmy się w pewnym momencie bo było już bardzo zimno, ale postanowiłam, że może przeczekamy chwilę to może się pogoda poprawi. Czekaliśmy przez pół godziny i kiedy otwarłam plecak zauważyłam że butelki z piciem nam zamarzły!!! Było wtedy -23°C. Później zeszliśmy do Przełęczy Brona, gdzie zrobiłam sobie zdjęcie tych kryształków lodu na drogowskazie. Na Przełęczy Brona pobyliśmy trochę dłużej, żeby pooglądać sobie więcej tych kryształków lodu bo były naprawdę przepiękne.
Przy schodzeniu z przełęczy mieliśmy dużo zabawy, bo zejście było bardzo strome i co chwilę upadaliśmy całkiem jak na Baraniej Górze miesiąc temu. Mosorczyk zaczął nawet zjeżdżać z tej przełęczy na butach bo warunki były idealne. Po zejściu do schroniska i dłuższym odpoczynku powiedziałam czy nie możemy pójść jeszcze raz na przełęcz Brona bo bardzo mi się spodobała sceneria tam na górze. O 16.00 wyruszliśmy drugi raz. Nic nie było widać, ponieważ była gęsta mgła, ale na szczęście jeszcze coś w pobliżu nas było widać. Przy schodzeniu do schroniska Mosorczyk znalazł sobie szybszy sposób na schodzenie. Kucnął na prawej nodze a lewą hamował. Spróbowałam szybko tego i tak mi się spodobało, że jutro rano poszliśmy ponownie na Przełęcz Brona.
Na wieczór wysłuchaliśmy jeszcze ciekawej relacji z Uralu znanego himalaisty. Byliśmy bardzo zmęczeni ale spać nam się nie chciało, więc porozmawialiśmy i ponuciliśmy sobie aż do późnej nocy. Z naszego oglądania pełni księżyca na Małej Babiej Górze nic nie wyszło, bo wszystko zasłaniała gęsta mgła...
DZIEŃ II
Drugi dzień rozpoczął się nie najlepiej... Śnieg ciągle padał i mgła była tak gęsta że nic nie było widać. Wstaliśmy po 6.00 rano, po czym szybko poszlismy na Przełęcz Brona, bo chciałam znowu pooglądać tą przepięną, lodową scenerię i sobie pozjeżdżać. Nie miałam wcale ochoty wracać do schroniska więc poszliśmy razem z Mosorczykiem i chłopakiem z Zakopanego, którego poznaiśmy, bo mieszkał z nami w pokoju, na Przełęcz Krowiarki. Ten szlak był bardzo przyjemny, bo dużo sobie porozmawialiśmy i nie czuliśmy żadnego zmęczenia.
Pożegnaliśmy tego chłopaka bo już musiał wracać i razem wróciliśmy tym samym szlakiem w stronę schroniska. Teraz musieliśmy zejść do Zawoji Markowej żeby sprawdzić rozkłady jazdy PKS. Szlak był mocno oblodzony, więc o upadek nie było trudno. Po chwili Mosorczyk tak się pośliznął że poleciał na plecy. Ja nie byłam lepsza... Niestety mieliśmy jedyny pasujący PKS o 7.50 rano następnego dnia. Nie chciałam tak szybko wracać. Przecież dopiero przyjechaliśmy. Po przejściu tylu szlaków byłam już bardzo zmęczona, a jeszcze musieliśmy wrócić do schroniska. To co przeszliśmy wczoraj w godzinę teraz zajęło nam dwie i pół.
Teraz szedłam jak na Kaskadach Rodły. Co chwilę musiałam odpoczywać. Kiedy doszliśmy zmęczeni do Markowych Szawin i odpoczęliśmy, po raz kolejny chciałam wejść na Przełęcz Brona bo widoki z niej były ciągle przepiękne, więc po odpoczynku udaliśmy się tam czwarty raz. Do schroniska wróciliśmy dopiero po 16.00 i zobaczyliśmy, że schronisko jakoś opustoszało. Rano w pokoju było nas ośmiu, a teraz zostaliśmy tylko we dwoje. Tak długo rozmawialiśmy że już była północ. Prawie bym zapomniała powiedzieć o komórkach, które sprawiły nam tyle problemów. Zadzwonić nie mogłam do nikogo, a baterie rozładowywały się nam codziennie. Te dwa dni były przepiękne ale najlepszy dzień czekał nas dopiero jutro...
DZIEŃ III
Wstałam już o 4.00 rano żeby się przygotować do wyjazdu. Po piątej byłam już prawie gotowa i kiedy weszłam do pokoju Mosornczyk dopiero zauważył że mnie nie było. Kiedy zobaczył, że niebo jest czyste zerwał się z łóżka i w ciągu chwili był już gotowy do wyjścia na szlaki. Zapytał się mnie czy nie poszlibyśmy jeszcze raz na Przełęcz Brona. Od razu się zgodziłam bo nie myślałam nawet o wyjeździe. Było tu tak pięknie! I tak o 5.30 ruszyliśmy szybko na tą przełęcz. Mróz był bardzo duży, ale teraz nie robiło to nam żadnych problemów. Zdązyliśmy nawet przed wschodem słońca!!!
Zobaczyłam że szczyt Małej Babiej Góry oświetla słońce co bardzo mi się spodobało. Patrzyliśmy na to chwilę i powiedział że może weszlibyśmy na Małą Babią Górę. Zgodziłam się i szybko ruszyliśmy na szczyt. To był bardzo dobry pomysł, bo ja nieprzyzwyczajona do wczesnego wstawania, po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć wschód słońca i to na dodatek w górach! Szczyt Małej Babiej Góry był coraz bardziej oświetlony, aż naszym oczom ukazał się najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widziałam! Słońce wyszło znad Babiej Góry na wysokości Sokolicy, co dodawało uroku temu zjawisku. Było naprawdę przepięknie. Teraz, światło słoneczne odbijało się od tych kryształów lodu co wyglądało pięknie. Obojętnie gdzie się oglądnęłam, wszędzie je widziałam.
Przy tych -29°C mój aparat się zepsuł, ale Mosorczyk na szczęście porobił mnóstwo zdjęć. Kiedy słońce oświetlało już całe góry, poszliśmy wyżej, ale zauważyliśmy że pod nami jest dobre 2 i pół metra śniegu. Na dodatek jeszcze wiał bardzo mocny wiatr i powstawały ogromne zaspy śnieżne co stawało się czasem niebezpieczne. Wiatr był tak mocny że nasze ślady znikały w ciągu kilku chwil, ale na szczęście widoczność była bardzo dobra. Zeszliśmy trochę niżej i oglądaliśmy całą okolicę jeszcze przez dobrą godzinę. Nie chciałam stamtąd schodzić, bo kryształki lodu przy wschodzącym słońcu wyglądały przepięknie!!! Wcale nam się nie śpieszyło.
Mieliśmy jechać o 7.50, ale o tej godzinie oglądaliśmy najpiękniejsze zjawisko jakie widziałam i nie zanosiło się na szybkie zejście z Małej Babiej Góry. Teraz nawet nam ten mróz nie przeszkadzał. Wiało tak mocno, że z oczu leciały nam łzy, i trudno było tam wytrzymać dłużej z zimna. Zostaliśmy tam jeszcze dodatkową godzinę mimo, że było mi bardzo zimno, ale nie chciałam jeszcze stamtąd schodzć. W końcu takie coś nie szybko zobaczę drugi raz. Niestety nadszedł ten czas, kiedy musieliśmy zejść... Schodziliśmy bardzo wolno, bo nie mogłam się z tym pogodzić że już musimy wracać. Mosorczyk sfotografował jeszcze przepięknie zwisające zaspy śniegu z Przełęczy Brona. Kiedy doszliśmy do schroniska zauważyłam bardzo miłego kotka, który szedł za każdym, kto tylko wychodził ze schroniska, albo się kręcił wokół niego.
Na szczęście poszedł za nami i zrobiliśmy mu parę zdjęć. Nawet pozował do zdjęć. Mosorczyk zrobił mu 7 zdjęć i kot dalej czekał na sesję foto. Ten kotek był bardzo miły, aż go chciałam wziąść ze sobą. Miałabym żywą pamiątkę z najpiękniejszego zimowego wyjazdu w góry. No i zaczęliśmy schodzić do Zawoji Markowej. Nie ukrywam że byłam bardzo zdenerwowana. Czemu to się tak szybko skończyło?! Kiedy już byliśmy na przystanku PKS-u zobaczyłam że mamy minibusa za 45min, ale nie chcialam wracać za nic, więc zaproponowałam żebyśmy poszli do centrum Zawoji na piechotę. Admin na szczęście się zgodził i poszliśmy. Do przejścia mieliśmy dobre 14km, ale to nie robiło żadnych problemów, bo przecież w Wiśle zaliczyliśmy podobny maraton, którego tam nie wytrzymałam a miał tylko 7km. W Zawoji szło się nam bardzo fajnie. Mosorczyk porobił jeszcze zdjęcia Babiej i Małej Babiej Góry z "dołu". Widoki były naprawdę przecudowne, bo wyglądało to wszystko całkiem jak w Alpach.
Tak nam się to spodobało, że co chwilę odwracaliśmy się, żeby pooglądać je jeszcze ostatni raz. W Zawoji Czatoża poszliśmy do restauracji "Na Czarcim Szlaku". Jedzenie było naprawdę wyśmienite. Tak dobrze nie pojadłam już od dobrych trzech dni. Po wyjściu z tej karczmy na termometrach w Zawoji było już +9°C co mnie bardzo zdziwiło bo przecież 2 godziny temu będąc na Małej Babiej Górze, mieliśmy mróz nie do wytrzymania. Kiedy poszliśmy dalej i przechodziliśmy obok skrzyżowania do Zawoji Mosorne, Admin się zaśmiał bo od tego miejsca a raczej wodospadu wziął sobie swój forumowy nick. Bardzo chciał jeszcze pójść na Wodospad Mosorczyk, ale niestety nie mogliśmy, bo w jedną stronę było 2 godziny, a już była godzina 11.00. Dopiero wtedy zobaczyliśmy jaki jest piękny dojazd do Zawoji, a myśmy tak błądzili pierwszego dnia. Do Krakowa pojechaliśmy minibusem Merc-Bus, który szybko dojechał tak, że nam pasowały pociągi.
Na dworcu nie mogliśmy się wcale rozstać. Nie mogłam się pogodzić, że to się tak szybko skończyło!
Fotki dołącze dziś w południe
Ostatnio zmieniony 23 maja 2007, 19:01 przez MałaBee, łącznie zmieniany 4 razy.
MałaBee nazwa tematu jak w mordę strzelił. Nigdy bym nie dał że te piękne widoki to MałaBeebia Góra . Mosorny jeszcze raz muszę Wam pogratulować tej wycieczki. Jestem pod wielki wrażeniem!!! Te 4 ostatnie foty są zajefajne. Normalnie jak w Alpach!!! Ty Mosor a może zdążyłeś sklecić jakiś tele-pele hehehe i tą są Alpy!!!
Z tych wrażeń nawet zapomniałam o mojej komórce . Nawet się nie zdenerwowałam zbytnio przez tą komórkę bo to co zobaczyłam było przepiękne i długo będę musiała czekać na drugi taki wyjazd. Gefas za te słowa masz u mnie wielkiego plusa. Wspomnienia są bezcenne a za komórę zapłacę kartą Mastercard
Mosorny jeszcze raz Ci dziękuję za najpiękniejszą wyprawę w moim życiu!!! . Dobra wracam do roboty bo mnie jeszcze szefuncio nakryje
Mosorny jeszcze raz Ci dziękuję za najpiękniejszą wyprawę w moim życiu!!! . Dobra wracam do roboty bo mnie jeszcze szefuncio nakryje