Namibia 2022 - afrykańskie safari w pustyni i buszu
: 07 grudnia 2022, 12:51
Namibia 2022 - afrykańskie safari w pustyni i buszu
5 - 26 września 2022 - Limonka, adamek, Joanka, adrians_osw
a było to tak ...
Tą eskapadę planowaliśmy już od dawna. Limonka, Joanka, adrians_osw i adamek.
W 2020 mieliśmy nawet zakupione bilety, zarezerwowane auto, noclegi i ... przyszło to zło z Chin.
Rok później były ograniczenia w lotach do Europy i znów przez zarazę nic nie wyszło z wyjazdu.
Ale "do trzech razy sztuka" albo zgodnie z innym przysłowiem "co się odwlecze to nie uciecze" postanowiliśmy jechać w tym roku. W czerwcu wszystko wskazywało na to, że tym razem nie będzie jakiś większych ograniczeń - kupujemy bilety i jedziemy.
Zaczynamy na Balicach. Szybki przelot do Frankfurtu i szybka przesiadka na następny samolot. Mięliśmy na przesiadkę 65 minut, ale Niemcy się tak guzdrali, że jak weszliśmy do terminala to zostało nam tylko 25 minut i konieczny był bieg przez lotnisko prawie 2 km, ale zdążyliśmy. W ostatniej chwili.
Po całonocnym locie wylądowaliśmy w Windhuk, stolicy Namibii. Wysiadamy z samolotu. Duża płyta postojowa, na niej jeszcze jeden samolot. Budynek portu, do którego szliśmy pieszo, to nieduży, ale ładny budynek.
Najpierw sprawdzanie covidowe, później poszliśmy załatwić sprawy wizowe.
Do Namibii Polacy potrzebują wizę ale można ją otrzymać na lotnisku. Ale konieczne jest posiadanie gotówki na jej opłacenie w lokalnej walucie. W Namibii walutą jest dolar namibijski ($N), ale na szczęście dopuszczone do obrotu są również randy z RPA. Są legalną walutą z wartością 1:1 w stosunku do $N. Randy na szczęście można kupić w Polsce.
Bez problemu (po wypełnieniu kilku druczków) dostajemy wizę i przechodzimy przez kontrole.
Powitał nas Markus z firmy z której wypożyczaliśmy auto. Na lotnisku jeszcze kupiliśmy kartę SIM i wymieniliśmy trochę "twardej waluty" na lokalną i wraz z Marcusem pojechaliśmy do Windhuk, bo lotnisko jest położone ok. 20 km za miastem.
Pojechaliśmy do miejsca, które jest bazą dla wielu wypożyczalni. Musieliśmy czekać długi czas na auto, które właśnie oddawała wcześniejsza ekipa, też Polacy. Nic dziwnego, firma w której wypożyczaliśmy pojazd nazywa się "Bocian Safaris" i jest prowadzona przez Jerzego, Polaka mieszkającego w Namibii.
W czasie oczekiwania zjedliśmy posiłek - jakże inny od niesmacznej, zimnej kanapki podanej w samolocie.
Samochód był do odebrania. Ale najpierw Marcus objaśnił nam co i gdzie jest w aucie, jak się rozkłada namioty ...
... i mogliśmy ruszać w drogę.
Zaczęliśmy od zakupów, odwiedziliśmy centrum handlowe, zrobiliśmy zakupy w sklepie znanym i u nas - Metro Cash & Carry, i wyjechaliśmy z miasta.
Droga prowadziła bardzo dobrą drogą asfaltową, przynajmniej na razie, a czym dalej odjeżdżaliśmy na południe od Windhuk tym ruch był mniejszy.
Wyjechaliśmy ze strefy równikowej i wjechaliśmy do podzwrotnikowej - czyli minęliśmy zwrotnik Koziorożca. Oczywiście nic się w krajobrazie nie zmieniło, nadal jechaliśmy przez afrykański busz - równinę porośniętą trawami i niskimi suchymi drzewami, niekiedy pojawiały się wydmy piaskowe.
Po 250 km koło miasteczka Kalkrand skręciliśmy z bitej na szutrową drogę (C21) jakich w tym kraju jest większość - o drogach później.
Po 40 km był wjazd na farmę Jansen Kalahari Guest Farm, gdzie mieliśmy nocować. Otwarliśmy bramę i podjechaliśmy pod dom właścicieli. Tutejsze farmy obejmują olbrzymie obszary, po kilkadziesiąt i więcej kilometrów kwadratowych.
Właścicielka skierowała nas na miejsce noclegu - biwak wśród drzew z miejscem na grilla, lampom i gniazdkiem z prądem. W pobliżu ubikacja i prysznic. Tak wygląda większość tutejszych miejsc noclegowych, nieraz lepiej lub gorzej wyposażonych, ale podobnych.
Właścicielka ostrzegła nas aby pod prysznicem uważać na węże - brrryyyy węże. Na szczęście nie spotkaliśmy żadnego.
Powoli zbliżał się zmierzch. Rozłożyliśmy namioty - nasze domki na dachu auta.
Odwiedziły nas jakieś zwierzątka, gryzoniowate chodzące po drzewach. Na szczęście tylko one.
Zrobiliśmy sobie kolację - pierwszego w czasie tego wyjazdu grilla i poszliśmy spać.
Następnego dnia, po pierwszej nocy w namiotach na aucie - było wygodnie, bardzo fajny sposób podróżowania.
Zjedliśmy śniadanko i spakowaliśmy nasze obozowisko.
Przed odjazdem poszliśmy zwiedzić okolicę, w busz - trawiasty obszar z pewną ilością suchych drzew i drzewek.
Tam spotkaliśmy pierwsze afrykańskie zwierzęta. byliśmy zadowoleni i fociliśmy ile się da.
Wśród suchej roślinności obserwowaliśmy stada antylop sprinbok (Skocznik antylopi), ...
... oryksów ...
... i zebr.
Wśród drzewek ładnie prezentowały się górujące nad nimi żyrafy.
Napstrykaliśmy mnóstwo zdjęć, również różnorodnych ptaków.
Na drzewach widzieliśmy wielkie gniazda.
Budują je tkacze, małe ptaszki z rodziny wikłaczowatych, przypominające nasze wróble. Gniazda chronią przed upałem w dzień i chłodnymi nocami.
Szczególnie ładnie prezentował się toko żółtodzioby.
Czas jednak na dalszą drogę, opuszczamy farmę i jedziemy dalej na południe.
W mieście Keetmanshoop skręciliśmy w głąb buszu, do położonego w pobliżu Quiver Tree Forest.
Tu na terenie prywatnej farmy znajduje się największy obszar porośnięty drzewami kołczanowymi. Te charakterystyczne drzewa rosną tylko w zachodniej części RPA i w Namibii. Tu jest ich najwięcej. Drzewa kołczanowe to najwyższa odmiana aloesu, a wyglądają jakby ktoś obrócił je do góry nogami, a raczej korzeniami do góry.
Podjechaliśmy do farmy i załatwiliśmy nocleg. Najpierw oglądnęliśmy inną tutejszą ciekawostkę - gepardy. Właściciel farmy hoduje na ogrodzonym terenie dwa gepardy.
Właśnie był czas ich karmienia. Właściciel rzucił im po kawale mięsa, które zniknęło szybko w żołądkach wielkich kotów.
Zwierzęta zostały wychowane od małego w niewoli i są troszkę oswojone, ale nadal to dzikie zwierzęta. Tolerują jedynie psa, który je wychował zastępując matkę.
Kawałek za farmą znajduje się pole biwakowe, na którym rozbiliśmy się na noc, ale nim zapadł zmrok poszliśmy oglądnąć pobliskie drzewa kołczanowe.
Pięknie prezentowały się w promieniach zachodzącego słońca.
Już w ciemności wróciliśmy do auta i - to będzie już prawie codziennym zwyczajem - przygotowaliśmy sobie kolację.
Rano po śniadaniu odwiedziliśmy jeszcze gepardy, które leniwie wylegiwały się w cieniu.
W ich pobliżu, bez strachu baraszkowały afrowiórki pręgowane inaczej wiewiórki ziemne.
Podziwialiśmy różnokolorowe ptaszki - szarawe tkacze i zielone papugi - nierozłączki czerwonoczelne.
5 - 26 września 2022 - Limonka, adamek, Joanka, adrians_osw
a było to tak ...
Tą eskapadę planowaliśmy już od dawna. Limonka, Joanka, adrians_osw i adamek.
W 2020 mieliśmy nawet zakupione bilety, zarezerwowane auto, noclegi i ... przyszło to zło z Chin.
Rok później były ograniczenia w lotach do Europy i znów przez zarazę nic nie wyszło z wyjazdu.
Ale "do trzech razy sztuka" albo zgodnie z innym przysłowiem "co się odwlecze to nie uciecze" postanowiliśmy jechać w tym roku. W czerwcu wszystko wskazywało na to, że tym razem nie będzie jakiś większych ograniczeń - kupujemy bilety i jedziemy.
Zaczynamy na Balicach. Szybki przelot do Frankfurtu i szybka przesiadka na następny samolot. Mięliśmy na przesiadkę 65 minut, ale Niemcy się tak guzdrali, że jak weszliśmy do terminala to zostało nam tylko 25 minut i konieczny był bieg przez lotnisko prawie 2 km, ale zdążyliśmy. W ostatniej chwili.
Po całonocnym locie wylądowaliśmy w Windhuk, stolicy Namibii. Wysiadamy z samolotu. Duża płyta postojowa, na niej jeszcze jeden samolot. Budynek portu, do którego szliśmy pieszo, to nieduży, ale ładny budynek.
Najpierw sprawdzanie covidowe, później poszliśmy załatwić sprawy wizowe.
Do Namibii Polacy potrzebują wizę ale można ją otrzymać na lotnisku. Ale konieczne jest posiadanie gotówki na jej opłacenie w lokalnej walucie. W Namibii walutą jest dolar namibijski ($N), ale na szczęście dopuszczone do obrotu są również randy z RPA. Są legalną walutą z wartością 1:1 w stosunku do $N. Randy na szczęście można kupić w Polsce.
Bez problemu (po wypełnieniu kilku druczków) dostajemy wizę i przechodzimy przez kontrole.
Powitał nas Markus z firmy z której wypożyczaliśmy auto. Na lotnisku jeszcze kupiliśmy kartę SIM i wymieniliśmy trochę "twardej waluty" na lokalną i wraz z Marcusem pojechaliśmy do Windhuk, bo lotnisko jest położone ok. 20 km za miastem.
Pojechaliśmy do miejsca, które jest bazą dla wielu wypożyczalni. Musieliśmy czekać długi czas na auto, które właśnie oddawała wcześniejsza ekipa, też Polacy. Nic dziwnego, firma w której wypożyczaliśmy pojazd nazywa się "Bocian Safaris" i jest prowadzona przez Jerzego, Polaka mieszkającego w Namibii.
W czasie oczekiwania zjedliśmy posiłek - jakże inny od niesmacznej, zimnej kanapki podanej w samolocie.
Samochód był do odebrania. Ale najpierw Marcus objaśnił nam co i gdzie jest w aucie, jak się rozkłada namioty ...
... i mogliśmy ruszać w drogę.
Zaczęliśmy od zakupów, odwiedziliśmy centrum handlowe, zrobiliśmy zakupy w sklepie znanym i u nas - Metro Cash & Carry, i wyjechaliśmy z miasta.
Droga prowadziła bardzo dobrą drogą asfaltową, przynajmniej na razie, a czym dalej odjeżdżaliśmy na południe od Windhuk tym ruch był mniejszy.
Wyjechaliśmy ze strefy równikowej i wjechaliśmy do podzwrotnikowej - czyli minęliśmy zwrotnik Koziorożca. Oczywiście nic się w krajobrazie nie zmieniło, nadal jechaliśmy przez afrykański busz - równinę porośniętą trawami i niskimi suchymi drzewami, niekiedy pojawiały się wydmy piaskowe.
Po 250 km koło miasteczka Kalkrand skręciliśmy z bitej na szutrową drogę (C21) jakich w tym kraju jest większość - o drogach później.
Po 40 km był wjazd na farmę Jansen Kalahari Guest Farm, gdzie mieliśmy nocować. Otwarliśmy bramę i podjechaliśmy pod dom właścicieli. Tutejsze farmy obejmują olbrzymie obszary, po kilkadziesiąt i więcej kilometrów kwadratowych.
Właścicielka skierowała nas na miejsce noclegu - biwak wśród drzew z miejscem na grilla, lampom i gniazdkiem z prądem. W pobliżu ubikacja i prysznic. Tak wygląda większość tutejszych miejsc noclegowych, nieraz lepiej lub gorzej wyposażonych, ale podobnych.
Właścicielka ostrzegła nas aby pod prysznicem uważać na węże - brrryyyy węże. Na szczęście nie spotkaliśmy żadnego.
Powoli zbliżał się zmierzch. Rozłożyliśmy namioty - nasze domki na dachu auta.
Odwiedziły nas jakieś zwierzątka, gryzoniowate chodzące po drzewach. Na szczęście tylko one.
Zrobiliśmy sobie kolację - pierwszego w czasie tego wyjazdu grilla i poszliśmy spać.
Następnego dnia, po pierwszej nocy w namiotach na aucie - było wygodnie, bardzo fajny sposób podróżowania.
Zjedliśmy śniadanko i spakowaliśmy nasze obozowisko.
Przed odjazdem poszliśmy zwiedzić okolicę, w busz - trawiasty obszar z pewną ilością suchych drzew i drzewek.
Tam spotkaliśmy pierwsze afrykańskie zwierzęta. byliśmy zadowoleni i fociliśmy ile się da.
Wśród suchej roślinności obserwowaliśmy stada antylop sprinbok (Skocznik antylopi), ...
... oryksów ...
... i zebr.
Wśród drzewek ładnie prezentowały się górujące nad nimi żyrafy.
Napstrykaliśmy mnóstwo zdjęć, również różnorodnych ptaków.
Na drzewach widzieliśmy wielkie gniazda.
Budują je tkacze, małe ptaszki z rodziny wikłaczowatych, przypominające nasze wróble. Gniazda chronią przed upałem w dzień i chłodnymi nocami.
Szczególnie ładnie prezentował się toko żółtodzioby.
Czas jednak na dalszą drogę, opuszczamy farmę i jedziemy dalej na południe.
W mieście Keetmanshoop skręciliśmy w głąb buszu, do położonego w pobliżu Quiver Tree Forest.
Tu na terenie prywatnej farmy znajduje się największy obszar porośnięty drzewami kołczanowymi. Te charakterystyczne drzewa rosną tylko w zachodniej części RPA i w Namibii. Tu jest ich najwięcej. Drzewa kołczanowe to najwyższa odmiana aloesu, a wyglądają jakby ktoś obrócił je do góry nogami, a raczej korzeniami do góry.
Podjechaliśmy do farmy i załatwiliśmy nocleg. Najpierw oglądnęliśmy inną tutejszą ciekawostkę - gepardy. Właściciel farmy hoduje na ogrodzonym terenie dwa gepardy.
Właśnie był czas ich karmienia. Właściciel rzucił im po kawale mięsa, które zniknęło szybko w żołądkach wielkich kotów.
Zwierzęta zostały wychowane od małego w niewoli i są troszkę oswojone, ale nadal to dzikie zwierzęta. Tolerują jedynie psa, który je wychował zastępując matkę.
Kawałek za farmą znajduje się pole biwakowe, na którym rozbiliśmy się na noc, ale nim zapadł zmrok poszliśmy oglądnąć pobliskie drzewa kołczanowe.
Pięknie prezentowały się w promieniach zachodzącego słońca.
Już w ciemności wróciliśmy do auta i - to będzie już prawie codziennym zwyczajem - przygotowaliśmy sobie kolację.
Rano po śniadaniu odwiedziliśmy jeszcze gepardy, które leniwie wylegiwały się w cieniu.
W ich pobliżu, bez strachu baraszkowały afrowiórki pręgowane inaczej wiewiórki ziemne.
Podziwialiśmy różnokolorowe ptaszki - szarawe tkacze i zielone papugi - nierozłączki czerwonoczelne.