Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Wiele razy się zastanawiałam, czemu tak kocham starorzecza? Być może dlatego, że zazwyczaj są bardziej dzikie i zapomniane niż rzeki w swoich głównych korytach. Może dlatego, że raczej nikt nie myśli ich pogłębiać, regulować, porządkować ich brzegi, sypać wały.. Z drugiej strony są też dla większości ludzi mniej atrakcyjne od jezior - mniejsze, o dziwnych, wydłużonych kształtach i dużym zamuleniu. Doceniają je jedynie czasem wędkarze. No i bobry, co wpływa na zasypanie toni wodnej dużą ilością powalonych drzew.
I jak to mówią - cudze chwalicie… Szukając szczęścia w różnych krainach, nie wiedziałam (przez kilkanaście lat mieszkania w Oławie), jakie cuda czają się zasięgu kilkunastu kilometrów od domu… Czasem to co na wyciągnięcie ręki - jest znaleźć najtrudniej.
Pierwszym odwiedzonym przez nas podługowatym bajorem jest jezioro Panieńskie zwane też Stara Odra. Ma kształt litery S - wije się jak przystało na dawną rzekę. Położone jest niedaleko wsi Kotowice, między Oławą a Wrocławiem. Znajduje się między głównym biegiem Odry a drugim starorzeczem - jeziorem Dziewiczym, o którym będzie w kolejnej relacji.
Nazwa jeziora pochodzi ponoć od trzech dziewcząt, które ojciec najpierw więził w domu, a potem pozabijał. W miejscu ich domu powstało jezioro. Duchy dziewcząt straszą teraz nad brzegami i wciągają nieostrożnych na niebezpieczne głębiny Ale mawiają, że tylko nocami - więc się nie boimy!
Wycieczkę zaczynamy pod wiaduktem linii kolejowej z Kotowic do Jelcza. To nie ostatni akcent kolejowy na naszej dzisiejszej trasie.
Mijamy dwa bajorka - takowe w wersji supermini.
Lasy już nieco pokolorowane jesienną barwą, ale zieleń jeszcze dominuje.
W końcu spośród zarośli wyłania się oczekiwany przez nas obiekt - most kolejowy.
Przed nim oczywiście bunkierek strażniczy.
Most przecina nasze starorzecze, a my wraz z nim. Bo kontynuować wycieczkę chcemy po drugiej stronie.
Detale o barwie rdzy dodają uroku temu miejscu.
Acz kolejny most, ten nad Odrą, jest chyba jeszcze bardziej urokliwy. Zdjęcia stamtąd w tej relacji: TUTAJ
Wiadukt spod spodu.
Inwazja biedronek! Są takie zwykłe, ale i żółte w czarne kropki, i czarne w czerwone…
Klimaty nabrzeżnej fauny i flory.
Nie odchodzimy daleko i znajdujemy cypelek.
Jest on na tyle miły, ciepły i słoneczny, że odbieramy to jako znak! Tu trzeba rozpalić ognisko!
Robimy też zakłady czy kabak sobie dzisiaj wybije zęby czy jeszcze nie. Bo zapewne na zdjęciu tego nie widać, ale ta belka się turlała i leży na górce. Przegrałam zakład. Na szczęście
Odpowiednio wyogniskowani i uwędzeni w dymie, suniemy w dalszą drogę jeziornymi brzegami.
Mijamy ukośne drzewa…
I te połamane…
Gęste zarośla…
I przestronne, świetliste trakty.
Wijące się pnącza…
kolorowe owocki...
I ciche, ukryte bagienka…
Wyłazimy na oświetlone popołudniowym światłem brzegi, gdzie w pełni można się rozkoszować barwami jesieni.
Sporo drzew zjadła tu jemioła…
Omszałe skarpy. Jedna tworzy wręcz fotel! Czy przyroda sama takie miejsce spreparowała? czy jednak ktoś jej kiedyś pomógł?
Wędrówkę kończymy tam gdzie zaczęliśmy - pod malutkim wiadukcikiem.
cdn
I jak to mówią - cudze chwalicie… Szukając szczęścia w różnych krainach, nie wiedziałam (przez kilkanaście lat mieszkania w Oławie), jakie cuda czają się zasięgu kilkunastu kilometrów od domu… Czasem to co na wyciągnięcie ręki - jest znaleźć najtrudniej.
Pierwszym odwiedzonym przez nas podługowatym bajorem jest jezioro Panieńskie zwane też Stara Odra. Ma kształt litery S - wije się jak przystało na dawną rzekę. Położone jest niedaleko wsi Kotowice, między Oławą a Wrocławiem. Znajduje się między głównym biegiem Odry a drugim starorzeczem - jeziorem Dziewiczym, o którym będzie w kolejnej relacji.
Nazwa jeziora pochodzi ponoć od trzech dziewcząt, które ojciec najpierw więził w domu, a potem pozabijał. W miejscu ich domu powstało jezioro. Duchy dziewcząt straszą teraz nad brzegami i wciągają nieostrożnych na niebezpieczne głębiny Ale mawiają, że tylko nocami - więc się nie boimy!
Wycieczkę zaczynamy pod wiaduktem linii kolejowej z Kotowic do Jelcza. To nie ostatni akcent kolejowy na naszej dzisiejszej trasie.
Mijamy dwa bajorka - takowe w wersji supermini.
Lasy już nieco pokolorowane jesienną barwą, ale zieleń jeszcze dominuje.
W końcu spośród zarośli wyłania się oczekiwany przez nas obiekt - most kolejowy.
Przed nim oczywiście bunkierek strażniczy.
Most przecina nasze starorzecze, a my wraz z nim. Bo kontynuować wycieczkę chcemy po drugiej stronie.
Detale o barwie rdzy dodają uroku temu miejscu.
Acz kolejny most, ten nad Odrą, jest chyba jeszcze bardziej urokliwy. Zdjęcia stamtąd w tej relacji: TUTAJ
Wiadukt spod spodu.
Inwazja biedronek! Są takie zwykłe, ale i żółte w czarne kropki, i czarne w czerwone…
Klimaty nabrzeżnej fauny i flory.
Nie odchodzimy daleko i znajdujemy cypelek.
Jest on na tyle miły, ciepły i słoneczny, że odbieramy to jako znak! Tu trzeba rozpalić ognisko!
Robimy też zakłady czy kabak sobie dzisiaj wybije zęby czy jeszcze nie. Bo zapewne na zdjęciu tego nie widać, ale ta belka się turlała i leży na górce. Przegrałam zakład. Na szczęście
Odpowiednio wyogniskowani i uwędzeni w dymie, suniemy w dalszą drogę jeziornymi brzegami.
Mijamy ukośne drzewa…
I te połamane…
Gęste zarośla…
I przestronne, świetliste trakty.
Wijące się pnącza…
kolorowe owocki...
I ciche, ukryte bagienka…
Wyłazimy na oświetlone popołudniowym światłem brzegi, gdzie w pełni można się rozkoszować barwami jesieni.
Sporo drzew zjadła tu jemioła…
Omszałe skarpy. Jedna tworzy wręcz fotel! Czy przyroda sama takie miejsce spreparowała? czy jednak ktoś jej kiedyś pomógł?
Wędrówkę kończymy tam gdzie zaczęliśmy - pod malutkim wiadukcikiem.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Kolejnym starorzeczem, nad którym przychodzi nam wędrować, jest Jezioro Dziewicze. Tu również wyruszamy spod PKP w Kotowicach.
Jest to chyba najtłumniej odwiedzane starorzecze, miejscami mamy wrażenie, że jesteśmy w miejskim parku. A może po prostu termin dobraliśmy niezbyt szczęśliwie? Bo raz, że niedziela, a dwa, że ciepły październikowy dzionek, w czasie największego wysypu kolorowych liści? Ten weekend, co to jadąc w Bieszczady, stoi się w korku już od Sanoka, a pod połoninami auta stoją w rowach na przestrzeni 10 km, bo parkingi zatykają się już o 7 rano No więc tu nie było tak bardzo źle - po prostu nie było całkiem pusto, a do tego przywykliśmy na większości naszych wycieczek.
Na początek las - i krajobraz z belą drewna.
Dobrze dobrane maskowanie to podstawa. Tu przypadkowo i dla zabawy, ale pół roku później taki ciuch będzie decydował o bezpieczeństwie w czasie wycieczki krzakami Ale tu jeszcze o tym nie wiemy, jakich durnych czasów dożyjemy...
Kabak coraz tłustszy. Coraz trudniej jest robić ziuuuuuuuu!
Małe leśne bajorka. Całkowicie zarosłe rzęsą.
Kolorki otaczają nas wszędzie wokół.
Pogoda sprzyja wypoczynkowi w hamaku. Mijamy ich po drodze chyba z 10 sztuk. Wystaje z nich od jednej do 6 nóg.
Zabawa w “znajdź dziuple”
Brzegami starorzecza wiją się zanikające ścieżynki.
Wokół sporo powalonych drzew..
I takich, co powalą się przy najbliższej wichurze.
W krainie trzcin i szuwarów.
Niestety poszukiwania pewnego miejsca się nie udały - nie znaleźliśmy... A to dlatego, że tego obiektu już od kilku dobrych lat nie ma... W 2015 roku zrównano go z ziemią. Ruiny ośrodka Rybakówka, kilka opuszczonych budynków, dawna knajpa, wiata... Marzyło się nam ognisko w tym miejscu... Ale niestety dupa... Spóźniliśmy się - i to sporo! Tak wyglądało to miejsce np. w 2012 roku - LINK: https://polska-org.pl/6022753,Kotowice, ... dawny.html
Na ognisko i minibiwaczek idziemy więc nad jezioro Panieńskie. Milej, spokojniej i nikt w garnki nie zagląda.
Kabaczę jest dziś niesamowicie radosne! Bo podarowałam jej jeden z moich starych aparatów! Nie wypuszcza go z łapek!
Jest to chyba najtłumniej odwiedzane starorzecze, miejscami mamy wrażenie, że jesteśmy w miejskim parku. A może po prostu termin dobraliśmy niezbyt szczęśliwie? Bo raz, że niedziela, a dwa, że ciepły październikowy dzionek, w czasie największego wysypu kolorowych liści? Ten weekend, co to jadąc w Bieszczady, stoi się w korku już od Sanoka, a pod połoninami auta stoją w rowach na przestrzeni 10 km, bo parkingi zatykają się już o 7 rano No więc tu nie było tak bardzo źle - po prostu nie było całkiem pusto, a do tego przywykliśmy na większości naszych wycieczek.
Na początek las - i krajobraz z belą drewna.
Dobrze dobrane maskowanie to podstawa. Tu przypadkowo i dla zabawy, ale pół roku później taki ciuch będzie decydował o bezpieczeństwie w czasie wycieczki krzakami Ale tu jeszcze o tym nie wiemy, jakich durnych czasów dożyjemy...
Kabak coraz tłustszy. Coraz trudniej jest robić ziuuuuuuuu!
Małe leśne bajorka. Całkowicie zarosłe rzęsą.
Kolorki otaczają nas wszędzie wokół.
Pogoda sprzyja wypoczynkowi w hamaku. Mijamy ich po drodze chyba z 10 sztuk. Wystaje z nich od jednej do 6 nóg.
Zabawa w “znajdź dziuple”
Brzegami starorzecza wiją się zanikające ścieżynki.
Wokół sporo powalonych drzew..
I takich, co powalą się przy najbliższej wichurze.
W krainie trzcin i szuwarów.
Niestety poszukiwania pewnego miejsca się nie udały - nie znaleźliśmy... A to dlatego, że tego obiektu już od kilku dobrych lat nie ma... W 2015 roku zrównano go z ziemią. Ruiny ośrodka Rybakówka, kilka opuszczonych budynków, dawna knajpa, wiata... Marzyło się nam ognisko w tym miejscu... Ale niestety dupa... Spóźniliśmy się - i to sporo! Tak wyglądało to miejsce np. w 2012 roku - LINK: https://polska-org.pl/6022753,Kotowice, ... dawny.html
Na ognisko i minibiwaczek idziemy więc nad jezioro Panieńskie. Milej, spokojniej i nikt w garnki nie zagląda.
Kabaczę jest dziś niesamowicie radosne! Bo podarowałam jej jeden z moich starych aparatów! Nie wypuszcza go z łapek!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Kolejne odwiedzone przez nas miejsce to takie nie do końca zwykłe starorzecze. To odnoga Odry, ponoć jej dawne koryto, tworzące teraz jezioro. Długi czas teren był wykorzystywany jako wyrobisko żwiru i gliny, czemu zawdzięcza nietypowy kształt. Bo wygląda jak zwinięty ślimak, z dziwnymi półwyspami. Aby dojść na ten najdalszy koniuszek trzeba iść nieco w kółko! I jeszcze miejsce to nazywa się dosyć ciekawie - Bajkał!
Drogi okrążające jezioro są błotniste i kałużaste. Mimo bezchmurnego nieba i przyświecającego słoneczka jest upiornie zimno. Ot, uroki listopadowych poranków. Maszerując jedną z tych dróg, obiecuję sobie, że na kolejną tego typu wycieczkę nie ruszam się bez nalewki!
Fragment nabrzeża pokrywają omszałe betonowe płyty. Ciekawe co tu kiedyś było?
Stąd wygląda jak wyspa! Ale to właśnie ten ślimakowato zwinięty półwysep, na który zmierzamy.
Dosyć solidnych rozmiarów mają tu te koleiny. A ja naiwna początkowo chciałam tu jechać busiem!
Ostatnie barwy jesieni…
Sporo grzybów dziś mijamy. Głównie takowych nadrzewnych.
W tym miejscu listki zdają się wisieć w powietrzu. A niektóre nawet chwilowo robią to naprawdę, bo wiatr je porywa i zanim opadną - wirują, latają a niektóre właśnie na chwile zawisają bez ruchu. Przedziwne zjawisko! Można się gapić z otwartą japą. Tylko tu takie coś widziałam! Wiatr urywa liść, chwilę nim podrzuca, a potem nastaje cisza a liść zastyga w bezruchu.. Mija 10 sekund, może 15 i dopiero liść spada, albo znów pojawia się wiatr i odwiewa go gdzieś poza zasięg naszego wzroku.
Droga wiedzie przez krzaki tworzące tunel! To chyba tarnina? Przynajmniej trochę przypomina krzewy znane z naszych oławskich wałów. Obiecujemy sobie kiedyś wrócić tu wiosną - może toto będzie kwitło?
Po dywanach z liści się fajnie skacze!
Śladem powalonych drzew…
A tu juz prawie na końcu cypelka. Znajdujemy sobie przyjemną, słoneczną polankę i wędzimy się w dymie! Najlepszym przyjacielem człowieka herbatka z sokiem z bzu i roztopiony ser na chrupiącej (i lekko nadwęglonej) bułce!
Ekipa w komplecie szczerzy się do zdjęcia! Miło spędzony, udany dzień - to i gęby się cieszą!
Drogi okrążające jezioro są błotniste i kałużaste. Mimo bezchmurnego nieba i przyświecającego słoneczka jest upiornie zimno. Ot, uroki listopadowych poranków. Maszerując jedną z tych dróg, obiecuję sobie, że na kolejną tego typu wycieczkę nie ruszam się bez nalewki!
Fragment nabrzeża pokrywają omszałe betonowe płyty. Ciekawe co tu kiedyś było?
Stąd wygląda jak wyspa! Ale to właśnie ten ślimakowato zwinięty półwysep, na który zmierzamy.
Dosyć solidnych rozmiarów mają tu te koleiny. A ja naiwna początkowo chciałam tu jechać busiem!
Ostatnie barwy jesieni…
Sporo grzybów dziś mijamy. Głównie takowych nadrzewnych.
W tym miejscu listki zdają się wisieć w powietrzu. A niektóre nawet chwilowo robią to naprawdę, bo wiatr je porywa i zanim opadną - wirują, latają a niektóre właśnie na chwile zawisają bez ruchu. Przedziwne zjawisko! Można się gapić z otwartą japą. Tylko tu takie coś widziałam! Wiatr urywa liść, chwilę nim podrzuca, a potem nastaje cisza a liść zastyga w bezruchu.. Mija 10 sekund, może 15 i dopiero liść spada, albo znów pojawia się wiatr i odwiewa go gdzieś poza zasięg naszego wzroku.
Droga wiedzie przez krzaki tworzące tunel! To chyba tarnina? Przynajmniej trochę przypomina krzewy znane z naszych oławskich wałów. Obiecujemy sobie kiedyś wrócić tu wiosną - może toto będzie kwitło?
Po dywanach z liści się fajnie skacze!
Śladem powalonych drzew…
A tu juz prawie na końcu cypelka. Znajdujemy sobie przyjemną, słoneczną polankę i wędzimy się w dymie! Najlepszym przyjacielem człowieka herbatka z sokiem z bzu i roztopiony ser na chrupiącej (i lekko nadwęglonej) bułce!
Ekipa w komplecie szczerzy się do zdjęcia! Miło spędzony, udany dzień - to i gęby się cieszą!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Czarna Łacha to kolejne na naszej trasie starorzecze - położone koło Siechnic. Wybraliśmy się tam w pewien zimowy dzionek. Mijamy tereny przemysłowe...
...i bocznymi, krętymi drogami suniemy nad nasze bajorko…
Tu kiedyś była wiata, teraz ostały się tylko resztki kominka i miejsce ogniskowe.
A tam - widać jakąś inną wiatkę. Początkowo wydaje się nam, że to wyspa, ale jednak chyba półwysep i budowanie tratwy nie jest tym razem konieczne
Krajobraz spowija jakby lekka mgiełka, dodająca wszystkiemu wokół uroku.
Bardzo malownicza, pogięta kładka!
Dzięki niej przepełzamy na przeciwległy brzeg starorzecza. Liczymy, że na powrót też jakiś przełaz się znajdzie. Ale z tym będzie już nieco trudniej. Tzn. przełazy są, a jakże, tylko my zbyt ciamajdowaci jesteśmy - i kończy się prawie kąpielą...
Wodospadzik.
Płowe klimaty... Gdyby nie częściowo zalodzona powierzchnia wody - ciężko by uwierzyć, że to luty!
W końcu docieramy do upatrzonej z daleka wiaty i postanawiamy zapodać tu minibiwak z ogniskiem!
Chciałam też przedstawić dwóch naszych nowych przyjaciół, którzy zapewne będą nam towarzyszyć na wielu kolejnych wyjazdach.
Zatem czajnik.
Zawsze mi się taki marzył. Który można walnąć w ogień w jakiejkolwiek konfiguracji i gotować herbatkę. Żeby był stalowy - bo aluminium się gnie i przepala, a emalia odpryskuje jak temperatura jest za wysoka. I żeby miał malowniczo wygięty dziubek. Bo prosty dziubek to nie to samo! Jak się okazało - moje wymagania były stanowczo za wysokie, u nas takowego czajnika kupić się nie da.. Albo to musi być jakaś mega okazja i zbieg okoliczności - na giełdach staroci czasem się ponoć zdarzy jakiś podobny egzemplarz. Dzięki pomocy internetowych znajomych udało się namierzyć odpowiedniego skubańca w Finlandii. I stamtąd do mnie przyjechał
Czajniczek można nabyć TUTAJ: https://eratukku.fi/en/ATOM+Vesipannu+2%2C7L?_tu=37543
I od dziś - będzie nam towarzyszył na biwakach! I mam nadzieje, że już niedługo przestanie się obrzydliwie świecić jak psu… nos.. I że nabierze odpowiedniej patyny i usmoli się jak trzeba! Pracujemy nad tym. Dziś jego pierwszy biwak - więc z góry przepraszam za jego nieodpowiedni wygląd Będzie lepiej!
Drugi nasz towarzysz to Krecik. Mały, tłusty, pluszowy krecik! Dostał się kabakowi w spadku po kuzynach Mam nadzieje, że nie będzie się z nami nudzić!
Tuptamy sobie wokół starorzecza, zaglądając we wszelakie zakamarki leśnych ostępów. Niektóre kawałki toni wodnej zarastają trawą i szuwarami.
Główną atrakcją nadbrzeżnych wędrówek są niezwykle urokliwe konary powalone do wody. Nieruchoma tafla odbijająca powykręcane kształty korzeni i gałęzi. A wokół zapach ziemi, lodu i dymu, który od czasu ogniska wciąż, nie wiadomo czemu, wędruje wraz z nami!
Gdzieniegdzie wędrujemy groblami...
Lub grobla nagle staje się półwyspem, a dalszą część trasy trzeba przebrodzić w mule czy przeskakać po kępkach trzcin. Nieraz trafia się niewielki dopływik i prowizoryczny chybotliwy mostek.
Jest luty. A pierwsze nieśmiałe oznaki wiosny już zaczęły z ziemi wyłazić!
Dziś w otaczającym nas lesie jest wyjątkowy urodzaj na grzyby! Głównie takowe nadrzewne. Ponoć część z nich jest jadalna i całkiem smaczna! Ja niestety w temacie grzybów znam się tylko na maślakach i prawdziwkach. Inne okazy są więc tylko bohaterami zdjęć, a na talerze nie trafiają
Zawalony pomost. Ciekawe czy osiadł sam, czy z kimś na grzbiecie? I czy ktoś miał taką malowniczą przygodę jak my w kwietniu 2009 w lubuskim, kiedy to nurkowaliśmy z głową oraz z telefonem i kluczykami od skodusi w kieszeni, w najmniej oczekiwanym momencie
Po drodze gdzieś napotykamy niewielki wiadukt kolejowy. Busio by sie chyba zmieścił pod spodem, ale tak nieco na wcisk
U góry całkowicie bez barierek!
Są oczywiście bunkierki strażnicze.
Na jeden z nich wyłazimy i machamy do przejeżdżającego pociągu!
A maszynista nam odmachał! I zatrąbił!
Kabak to wydarzenie będzie z rozrzewnieniem wspominać jeszcze kilka miesięcy później. Jak to czasem ciężko oszacować co dla czterolatka okaże się “przygodą życia”
Jest też kałuża. Zalodzona.
Można tupać, pluskać i łamać lód. Fajna sprawa, ale mam wrażenie, że blednie przy wspomnieniu machającego i trąbiącego maszynisty!
Spore fragmenty starorzecza pokrywa zielony glon, tworzący bardzo malownicze mazaje. Miejscami muszą być jakieś podwodne dopływy (albo ryby grają w berka) bo owe mazaje nie są nieruchome! Kręcą się konkretnie - jak porywane jakimś wirem! Niesamowicie to wygląda!
A po tym konarze chwilę później spróbuję przejść na druga stronę wody..
Próbuję oszacować na ile realne jest przeprowadzenie kabaka. Krótko mówiąc - jedna z gałęzi jest śliska, a ja kończę wisząc na rękach, majtając nogami, z jedną nogą mokrą aż po kolano.
Drugą próbę przekroczenia starorzecza, (które na fragmencie zmienia się w kanał) podejmujemy tutaj.
Mnie się udaje, nawet w obie strony Kabaczę jednak nie ma chyba zaufania do tego miejsca (a może ma w oczach co przed chwilą na poprzednim konarze stało się ze mną) i odmawia współpracy. Trudno. Wracamy tą samą drogą
...i bocznymi, krętymi drogami suniemy nad nasze bajorko…
Tu kiedyś była wiata, teraz ostały się tylko resztki kominka i miejsce ogniskowe.
A tam - widać jakąś inną wiatkę. Początkowo wydaje się nam, że to wyspa, ale jednak chyba półwysep i budowanie tratwy nie jest tym razem konieczne
Krajobraz spowija jakby lekka mgiełka, dodająca wszystkiemu wokół uroku.
Bardzo malownicza, pogięta kładka!
Dzięki niej przepełzamy na przeciwległy brzeg starorzecza. Liczymy, że na powrót też jakiś przełaz się znajdzie. Ale z tym będzie już nieco trudniej. Tzn. przełazy są, a jakże, tylko my zbyt ciamajdowaci jesteśmy - i kończy się prawie kąpielą...
Wodospadzik.
Płowe klimaty... Gdyby nie częściowo zalodzona powierzchnia wody - ciężko by uwierzyć, że to luty!
W końcu docieramy do upatrzonej z daleka wiaty i postanawiamy zapodać tu minibiwak z ogniskiem!
Chciałam też przedstawić dwóch naszych nowych przyjaciół, którzy zapewne będą nam towarzyszyć na wielu kolejnych wyjazdach.
Zatem czajnik.
Zawsze mi się taki marzył. Który można walnąć w ogień w jakiejkolwiek konfiguracji i gotować herbatkę. Żeby był stalowy - bo aluminium się gnie i przepala, a emalia odpryskuje jak temperatura jest za wysoka. I żeby miał malowniczo wygięty dziubek. Bo prosty dziubek to nie to samo! Jak się okazało - moje wymagania były stanowczo za wysokie, u nas takowego czajnika kupić się nie da.. Albo to musi być jakaś mega okazja i zbieg okoliczności - na giełdach staroci czasem się ponoć zdarzy jakiś podobny egzemplarz. Dzięki pomocy internetowych znajomych udało się namierzyć odpowiedniego skubańca w Finlandii. I stamtąd do mnie przyjechał
Czajniczek można nabyć TUTAJ: https://eratukku.fi/en/ATOM+Vesipannu+2%2C7L?_tu=37543
I od dziś - będzie nam towarzyszył na biwakach! I mam nadzieje, że już niedługo przestanie się obrzydliwie świecić jak psu… nos.. I że nabierze odpowiedniej patyny i usmoli się jak trzeba! Pracujemy nad tym. Dziś jego pierwszy biwak - więc z góry przepraszam za jego nieodpowiedni wygląd Będzie lepiej!
Drugi nasz towarzysz to Krecik. Mały, tłusty, pluszowy krecik! Dostał się kabakowi w spadku po kuzynach Mam nadzieje, że nie będzie się z nami nudzić!
Tuptamy sobie wokół starorzecza, zaglądając we wszelakie zakamarki leśnych ostępów. Niektóre kawałki toni wodnej zarastają trawą i szuwarami.
Główną atrakcją nadbrzeżnych wędrówek są niezwykle urokliwe konary powalone do wody. Nieruchoma tafla odbijająca powykręcane kształty korzeni i gałęzi. A wokół zapach ziemi, lodu i dymu, który od czasu ogniska wciąż, nie wiadomo czemu, wędruje wraz z nami!
Gdzieniegdzie wędrujemy groblami...
Lub grobla nagle staje się półwyspem, a dalszą część trasy trzeba przebrodzić w mule czy przeskakać po kępkach trzcin. Nieraz trafia się niewielki dopływik i prowizoryczny chybotliwy mostek.
Jest luty. A pierwsze nieśmiałe oznaki wiosny już zaczęły z ziemi wyłazić!
Dziś w otaczającym nas lesie jest wyjątkowy urodzaj na grzyby! Głównie takowe nadrzewne. Ponoć część z nich jest jadalna i całkiem smaczna! Ja niestety w temacie grzybów znam się tylko na maślakach i prawdziwkach. Inne okazy są więc tylko bohaterami zdjęć, a na talerze nie trafiają
Zawalony pomost. Ciekawe czy osiadł sam, czy z kimś na grzbiecie? I czy ktoś miał taką malowniczą przygodę jak my w kwietniu 2009 w lubuskim, kiedy to nurkowaliśmy z głową oraz z telefonem i kluczykami od skodusi w kieszeni, w najmniej oczekiwanym momencie
Po drodze gdzieś napotykamy niewielki wiadukt kolejowy. Busio by sie chyba zmieścił pod spodem, ale tak nieco na wcisk
U góry całkowicie bez barierek!
Są oczywiście bunkierki strażnicze.
Na jeden z nich wyłazimy i machamy do przejeżdżającego pociągu!
A maszynista nam odmachał! I zatrąbił!
Kabak to wydarzenie będzie z rozrzewnieniem wspominać jeszcze kilka miesięcy później. Jak to czasem ciężko oszacować co dla czterolatka okaże się “przygodą życia”
Jest też kałuża. Zalodzona.
Można tupać, pluskać i łamać lód. Fajna sprawa, ale mam wrażenie, że blednie przy wspomnieniu machającego i trąbiącego maszynisty!
Spore fragmenty starorzecza pokrywa zielony glon, tworzący bardzo malownicze mazaje. Miejscami muszą być jakieś podwodne dopływy (albo ryby grają w berka) bo owe mazaje nie są nieruchome! Kręcą się konkretnie - jak porywane jakimś wirem! Niesamowicie to wygląda!
A po tym konarze chwilę później spróbuję przejść na druga stronę wody..
Próbuję oszacować na ile realne jest przeprowadzenie kabaka. Krótko mówiąc - jedna z gałęzi jest śliska, a ja kończę wisząc na rękach, majtając nogami, z jedną nogą mokrą aż po kolano.
Drugą próbę przekroczenia starorzecza, (które na fragmencie zmienia się w kanał) podejmujemy tutaj.
Mnie się udaje, nawet w obie strony Kabaczę jednak nie ma chyba zaufania do tego miejsca (a może ma w oczach co przed chwilą na poprzednim konarze stało się ze mną) i odmawia współpracy. Trudno. Wracamy tą samą drogą
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
W Kotowicach (wiosce położonej między Oławą a Wrocławiem) byliśmy wiele razy. A to rowerem przejazdem, a to pod wieżą w niedalekim przysiółku Utrata - na minizlocie albo powycieczkowym ognisku, wracając ze zwiedzania opuszczonych pałacyków, gdy udaje nam się dość skutecznie zakopać busia, a sytuacje ratuje tajemnicza cegła! https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... i-koo.html
Ale o starorzeczach, znajdujących się kilkadziesiąt metrów od brukowanej drogi Kotowice - Utrata, dowiedziałam się dopiero teraz, gdy zaczęłam ich aktywnie szukać.
Najpierw odwiedzamy to starorzecze, które jest położone na prawo od drogi (idąc do wieży). Sporo tu konarów malowniczo powalonych do wody, wyciągających w górę swoje drapieżne macki. Z innej beczki - czy tylko ja tak mam - że jak tylko wyciągnę aparat - to natychmiast chowa się słońce?
Pasiasto...
Bobry nie próżnują. Niektóre z powalonych drzew są całkiem sporych rozmiarów!
Albo zgryzione grupowo!
Hmmm… A może tutaj któryś z tych zębistych osobników zamieszkuje?
Płowe klimaty nadbrzeżne - czyli tam, gdzie kwestia solidności gruntu pod stopami jest dosyć dyskusyjna i mocno zależna od masy testującego go delikwenta!
Wędrujemy chaszczami, które są do pokonania chyba jedynie w tą pore roku. Latem musi tu być busz nie do przebycia (nie do przebicia bez maczety?) Plątanina drzew rosnących, drzew leżących, drzew wiszących, lian, pnączy, jemioł, kolczastych zwojów zeszłorocznych jeżyn - a nawet gdzieniegdzie malowniczo pordzewiałego drutu kolczastego! Ten ostatni nas akurat bardzo zaskoczył. A najbardziej moją nogę, z którą nawiązał najbliższy kontakt!
Walka na trzcinki. Wygrywa ten, kto przeciwnika połaskota w nosek!
Krecik nalewa herbatke… Są więc straty w Krecikach, spodniach i niestety w herbatce
Ekipa w komplecie. Tzn. prawie… Brak Krecika. Skubaniec się chyba zawstydził rozlaną herbatą i gdzieś się ukrył..
Kałużasta, brukowana droga prowadzi w stronę wieży widokowej. My byśmy sobie pewnie podarowali włażenie na nią - ale Krecik jeszcze nigdy tam nie był..
Widoki z wieży o nieco industrialnym charakterze.
A tu zaczyna się teren zabudowany.. (na lewo od drogi jest jeden dom )
Suniemy i nad drugie starorzecze. To jest nieco mniej widoczne z drogi, więc tu szukamy miejsca na minibiwak.
Powierzchnia wody tu również jest cicha, spokojna i rosochata!
Krajobraz z czajnikiem
Jedna rzecz mnie zaskoczyła. Czajnik za nowości był jednolicie srebrzysty. Dziś drugi raz opala się nad ogniem. Liczyłam, że będzie się ładnie osmalał.. A on się robi… tęczowy! Jak benzyna wylana do kałuży! Ki czort???????
Lutowe popołudnie jest nieco chłodne… Czas więc na różne skoki dla rozgrzewki Kabak był niepocieszony Liczyła na nieco inne, ciekawsze zdjęcie!
Świat jemioł...
Najwyżej zawieszony znak drogowy jaki kojarzę I na najgrubszym słupie
Wracamy… Gdy tylko słonko ucieka za horyzont, zimny dech lasu, mimo braku śniegu, szybko przypomina jaką mamy porę roku...
Ale o starorzeczach, znajdujących się kilkadziesiąt metrów od brukowanej drogi Kotowice - Utrata, dowiedziałam się dopiero teraz, gdy zaczęłam ich aktywnie szukać.
Najpierw odwiedzamy to starorzecze, które jest położone na prawo od drogi (idąc do wieży). Sporo tu konarów malowniczo powalonych do wody, wyciągających w górę swoje drapieżne macki. Z innej beczki - czy tylko ja tak mam - że jak tylko wyciągnę aparat - to natychmiast chowa się słońce?
Pasiasto...
Bobry nie próżnują. Niektóre z powalonych drzew są całkiem sporych rozmiarów!
Albo zgryzione grupowo!
Hmmm… A może tutaj któryś z tych zębistych osobników zamieszkuje?
Płowe klimaty nadbrzeżne - czyli tam, gdzie kwestia solidności gruntu pod stopami jest dosyć dyskusyjna i mocno zależna od masy testującego go delikwenta!
Wędrujemy chaszczami, które są do pokonania chyba jedynie w tą pore roku. Latem musi tu być busz nie do przebycia (nie do przebicia bez maczety?) Plątanina drzew rosnących, drzew leżących, drzew wiszących, lian, pnączy, jemioł, kolczastych zwojów zeszłorocznych jeżyn - a nawet gdzieniegdzie malowniczo pordzewiałego drutu kolczastego! Ten ostatni nas akurat bardzo zaskoczył. A najbardziej moją nogę, z którą nawiązał najbliższy kontakt!
Walka na trzcinki. Wygrywa ten, kto przeciwnika połaskota w nosek!
Krecik nalewa herbatke… Są więc straty w Krecikach, spodniach i niestety w herbatce
Ekipa w komplecie. Tzn. prawie… Brak Krecika. Skubaniec się chyba zawstydził rozlaną herbatą i gdzieś się ukrył..
Kałużasta, brukowana droga prowadzi w stronę wieży widokowej. My byśmy sobie pewnie podarowali włażenie na nią - ale Krecik jeszcze nigdy tam nie był..
Widoki z wieży o nieco industrialnym charakterze.
A tu zaczyna się teren zabudowany.. (na lewo od drogi jest jeden dom )
Suniemy i nad drugie starorzecze. To jest nieco mniej widoczne z drogi, więc tu szukamy miejsca na minibiwak.
Powierzchnia wody tu również jest cicha, spokojna i rosochata!
Krajobraz z czajnikiem
Jedna rzecz mnie zaskoczyła. Czajnik za nowości był jednolicie srebrzysty. Dziś drugi raz opala się nad ogniem. Liczyłam, że będzie się ładnie osmalał.. A on się robi… tęczowy! Jak benzyna wylana do kałuży! Ki czort???????
Lutowe popołudnie jest nieco chłodne… Czas więc na różne skoki dla rozgrzewki Kabak był niepocieszony Liczyła na nieco inne, ciekawsze zdjęcie!
Świat jemioł...
Najwyżej zawieszony znak drogowy jaki kojarzę I na najgrubszym słupie
Wracamy… Gdy tylko słonko ucieka za horyzont, zimny dech lasu, mimo braku śniegu, szybko przypomina jaką mamy porę roku...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Lubię Twoje relacje. Są zawsze bardzo oryginalne i tryska z nich dobra energia. Świetne też jest to, że córeczka bawi się w to razem z Wami.
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Tym razem celem wycieczki są dwa starorzecza położone pomiędzy Odrą a drogą Stary Otok - Jelcz Laskowice. Do pierwszego z nich prowadzi lekko nadwątlony i pokryty patyną mostek. Kolejnymi razy już zostawiamy busia przed mostkiem I tak nic nie zyskujemy go przejeżdżając (trzeba zaparkować 50 m za mostem, busio jest tłustszy niż statystyczne auta wędkarzy, którzy tu bywają, a licho nie śpi )
Przedzieramy się solidnym chaszczem...
Mijamy dziuple zasiedlone przez grzybną rodzinkę...
Porzucone ptasie gniazda...
Trzcinowiska…
Trawiaste niewielkie wysepki...
Chyba wiosna idzie! Krety się pobudziły i ryją wszędzie bardzo zapamiętale.
Pierwsze kwiatki namierzone i pozyskane przez małe łapki.
Nie brakuje tu malowniczo powalonych do wody drzew, zarówno świeżych, jak i takich dosyć omszalych i zbutwiałych.
Bobry to tu nie próżnują!
A tu chyba ktoś próbuje je odstraszyć i zniechęcić do zgryzienia tego drzewa?
W niektórych miejscach efektem ich pracy są bardzo wymyślne kształty - wręcz rzeźby!
Albo konstrukcje, na które nie omieszkamy wyleźć!
Przerwa na herbatkę w cieniu wypalonego pnia.
Jak nic morda jakiegoś zwierza!
Do drugiego starorzecza suniemy bardzo błotnistą drogą. Co do tego miejsca mamy nawet pewne plany! Aby przybyć tu kiedyś latem i zażyć błotnych kąpieli! Tylko, że latem ono bardzo rzadko tak wygląda...
Tu jest chyba jeszcze bardziej malowniczo!
Zauroczeni tym miejscem rozkładamy się więc z ognichem, hamakiem i czajnikiem!
Na oba starorzecza zerknęliśmy, ale nie obeszliśmy ich dookoła z racji na grzęzawiska, dopływające rzeczki czy otwierające się nagle pod stopami bagienka. Na którejś z następnych wycieczek musimy więc obadać ich drugie brzegi!
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w lutym 2020!
Przedzieramy się solidnym chaszczem...
Mijamy dziuple zasiedlone przez grzybną rodzinkę...
Porzucone ptasie gniazda...
Trzcinowiska…
Trawiaste niewielkie wysepki...
Chyba wiosna idzie! Krety się pobudziły i ryją wszędzie bardzo zapamiętale.
Pierwsze kwiatki namierzone i pozyskane przez małe łapki.
Nie brakuje tu malowniczo powalonych do wody drzew, zarówno świeżych, jak i takich dosyć omszalych i zbutwiałych.
Bobry to tu nie próżnują!
A tu chyba ktoś próbuje je odstraszyć i zniechęcić do zgryzienia tego drzewa?
W niektórych miejscach efektem ich pracy są bardzo wymyślne kształty - wręcz rzeźby!
Albo konstrukcje, na które nie omieszkamy wyleźć!
Przerwa na herbatkę w cieniu wypalonego pnia.
Jak nic morda jakiegoś zwierza!
Do drugiego starorzecza suniemy bardzo błotnistą drogą. Co do tego miejsca mamy nawet pewne plany! Aby przybyć tu kiedyś latem i zażyć błotnych kąpieli! Tylko, że latem ono bardzo rzadko tak wygląda...
Tu jest chyba jeszcze bardziej malowniczo!
Zauroczeni tym miejscem rozkładamy się więc z ognichem, hamakiem i czajnikiem!
Na oba starorzecza zerknęliśmy, ale nie obeszliśmy ich dookoła z racji na grzęzawiska, dopływające rzeczki czy otwierające się nagle pod stopami bagienka. Na którejś z następnych wycieczek musimy więc obadać ich drugie brzegi!
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w lutym 2020!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Tego dnia suniemy w podobny rejon jak w części 5 (https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... nnych.html) - tzn. też idziemy z Kotowic, ale nad inne bajoro. To starorzecze położone jest blisko śluzy Ratowice.
Po drodze mijamy jakieś niewielkie oczka wodne o urwistych brzegach.
I podmokłe łąki.
Nadodrzańskie drzewa wyglądają jakby im coś tutaj nie słuzyło…
Dzień bez machania trzcinkami to dzień stracony
Mostek z betonowych płyt przekracza kanał o rudych wodach.
Próby sfotografowania wiatru. Nie wiem czy udane?
Wiosna pełną gębą!
Czy tylko mnie to przypomina krokodyla?
Zaglądamy też nad śluzę, a tam ojej! ile atrakcji! Przede wszystkim “półmostki". Takie metalowe słupy do cumowania barek. U nas w Oławie też takie są, ale bez tych kładek, po których można przeleźć! (o tym, że i u nas są takowe z mostkami dowiem się dopiero za rok.. Tu póki co trwam w nieświadomości)
Stoją tu też różniste barki. Dziś (pewnie ze względu na niedzielę) trwają jakby w letargu. A może to wciąż jeszcze sen zimowy?
Koparka zastygła jakby w połowie wykonywania swych codziennych czynności...
Drzwi holownika są otwarte… ale nigdzie żywej duszy...
Dopiero na zdjęciach dostrzegam, że stan otwarcia drzwi uległ zmianie. Czy to wiatr? Czy ktoś jednak tam był tylko umknął naszej uwadze?
Z racji na pustki w tym miejscu już różne myśli chodzą po ⅔ głów w ekipie “A jakby się tak przemknąć na którąś z tych barek i pozwiedzać?”. Toperz jak zwykle okazuje się być głosem rozsądku: “Tego na bank ktoś pilnuje i będzie niezadowolony. A poza tym nie przeskoczycie, chlupniecie w wodę. A jest marzec, więc to może być niemiłe”
No dobra - a tak w ogóle to miało być o starorzeczach, a nie o barkach Starorzecze też tu jest. Zaraz niedaleko. Zaczyna się wąskimi przesmykami…
A potem pokazuje się nam już w pełnej krasie!
Docieramy na półwysep, dostępny z jednej strony przez błoto po łydki, a z drugiej taką oto cudną, chybotliwą kładką!
Teren okazuje się być świetnym miejscem na biwaczek!
A tutaj widzimy czajnik… Zawieszony na misternie uknutej przeze mnie konstrukcji…
Chwilę później wszystko się zawaliło, herbata się wylała.. I właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie, że potrzeba nam dwóch stalowych, zaostrzonych żerdzi o kształcie “Y”. Na następną wycieczkę już będziemy takowe mieć!
Nadwodne hamakowanie!
Przedzieramy się przez kolejne porcje chaszczy, grzęzawisk, rozpadlin, zwalonych pni, łapiących za nogi i włosy pnączy oraz wszelakiej innej skłębionej masy nie-wiadomo-czego.
Przeciwległa strona naszego starorzecza.
I udało się obejść je dookoła! Znów jesteśmy przy mostku!
A to jeszcze jedno starorzecze. Malutkie i położone przy samej wsi Kotowice. Ale malowniczo oświetlone zachodzącym słoneczkiem! Oj krótkie jeszcze te marcowe dni!
Po drodze mijamy jakieś niewielkie oczka wodne o urwistych brzegach.
I podmokłe łąki.
Nadodrzańskie drzewa wyglądają jakby im coś tutaj nie słuzyło…
Dzień bez machania trzcinkami to dzień stracony
Mostek z betonowych płyt przekracza kanał o rudych wodach.
Próby sfotografowania wiatru. Nie wiem czy udane?
Wiosna pełną gębą!
Czy tylko mnie to przypomina krokodyla?
Zaglądamy też nad śluzę, a tam ojej! ile atrakcji! Przede wszystkim “półmostki". Takie metalowe słupy do cumowania barek. U nas w Oławie też takie są, ale bez tych kładek, po których można przeleźć! (o tym, że i u nas są takowe z mostkami dowiem się dopiero za rok.. Tu póki co trwam w nieświadomości)
Stoją tu też różniste barki. Dziś (pewnie ze względu na niedzielę) trwają jakby w letargu. A może to wciąż jeszcze sen zimowy?
Koparka zastygła jakby w połowie wykonywania swych codziennych czynności...
Drzwi holownika są otwarte… ale nigdzie żywej duszy...
Dopiero na zdjęciach dostrzegam, że stan otwarcia drzwi uległ zmianie. Czy to wiatr? Czy ktoś jednak tam był tylko umknął naszej uwadze?
Z racji na pustki w tym miejscu już różne myśli chodzą po ⅔ głów w ekipie “A jakby się tak przemknąć na którąś z tych barek i pozwiedzać?”. Toperz jak zwykle okazuje się być głosem rozsądku: “Tego na bank ktoś pilnuje i będzie niezadowolony. A poza tym nie przeskoczycie, chlupniecie w wodę. A jest marzec, więc to może być niemiłe”
No dobra - a tak w ogóle to miało być o starorzeczach, a nie o barkach Starorzecze też tu jest. Zaraz niedaleko. Zaczyna się wąskimi przesmykami…
A potem pokazuje się nam już w pełnej krasie!
Docieramy na półwysep, dostępny z jednej strony przez błoto po łydki, a z drugiej taką oto cudną, chybotliwą kładką!
Teren okazuje się być świetnym miejscem na biwaczek!
A tutaj widzimy czajnik… Zawieszony na misternie uknutej przeze mnie konstrukcji…
Chwilę później wszystko się zawaliło, herbata się wylała.. I właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie, że potrzeba nam dwóch stalowych, zaostrzonych żerdzi o kształcie “Y”. Na następną wycieczkę już będziemy takowe mieć!
Nadwodne hamakowanie!
Przedzieramy się przez kolejne porcje chaszczy, grzęzawisk, rozpadlin, zwalonych pni, łapiących za nogi i włosy pnączy oraz wszelakiej innej skłębionej masy nie-wiadomo-czego.
Przeciwległa strona naszego starorzecza.
I udało się obejść je dookoła! Znów jesteśmy przy mostku!
A to jeszcze jedno starorzecze. Malutkie i położone przy samej wsi Kotowice. Ale malowniczo oświetlone zachodzącym słoneczkiem! Oj krótkie jeszcze te marcowe dni!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Tym razem swe kroki kierujemy w pola połozone na północny - wschód od wsi Stary Otok. Są tutaj dwa bajorka - na mojej mapie opisane jako jez. Poprzeczne i jez. Łąki. Przez oba przepływa rzeczka Otocznica, która dalej zalicza kolejne starorzecza i w końcu, jak można się domyśleć, wpada do Odry.
Te starorzecza różnią się od wszystkich poprzednio odwiedzanych, gdyż są “polne”, a nie “leśne”. Otacza je też nieporównywalnie więcej trzcin.
W niektórych miejscach przedzieramy się przez trzciniasty busz kompletnie nie widząc dokąd idziemy. Nieraz dochodzimy więc w miejsca, gdzie z racji braku pontonu musimy zawrócić.
Jest to chyba 15 marca 2020… Póki co jeszcze chodzimy bez obaw odkrytym polem, gdzie widać nas z kilku kilometrów… Ale już niedługo później przeprosimy się z takimi chaszczami jak te po lewej, które lepiej skrywają przed oczami służb, “życzliwych” i dronów...
Na tej wycieczce po raz pierwszy niesiemy ze sobą metalowe fragmenty do konstrukcji podwieszanego czajnika! Udało się namierzyć “złotą rączkę” z Chorzowa, który nam takie zespawał! (jeśli to przypadkiem czytasz - to jeszcze raz stokrotne dzięki!)
Wędkarskie kładki powoli wtapiają się w okoliczny krajobraz.
A inni bywalcy tego miejsca cenią sobie luksus na biwaku!
Nie omieszkamy skorzystać i się trochę pokręcić!
Pomost czy trampolina?
Jak przystało na starorzecze muszą być powalone konary! Acz tu akurat jest ich dosyć niewiele.
Ptactwo nam dziś dopisuje! Szkoda, że fotorelacja nie ma podkładu dźwiękowego, bo całe pola rozbrzmiewały wszelakimi odgłosami stworzeń cieszących się wiosną!
Przenosimy się nad starorzecze po drugiej stronie szosy. To “zamostkowe”, o którym pisałam już w TEJ relacji.
Acz teraz idziemy obadać jego drugi brzeg. Mostek tym razem przekraczamy pieszo.
Droga o dużym współczynniku malowniczości.
Kłębowiska konarów wodnych...
... i tych lądowych
Omszałe i ogrzybiałe pnie…
… i ciekawe dziuple…
Akuku!
Wędkarskie stanowiska sugerują, że nieraz bywa tu podmokle.
Wędrujemy plątaniną kępek suchych traw i trzcinowisk. Śmiesznie rozbrzmiewają nasze kroki: “szur szur szur mlask szur szur mlask”. Przy “szur” często unosi się pył rozdrobnionych traw i nasion, a przy “mlask” noga nieraz wpada po łydkę w błocko. A! Po wyciągnięciu nogi jeszcze bardzo często rozlega się “bul bul bul”
Gałęzie robią się coraz bardziej drapieżne! Marzy mi się tu kiedyś wrócić w gęstej mgle albo w księżycową noc!
Ta łąka okazuje się być już nie do sforsowania. Przynajmniej na sucho Bo nasi znajomi z Estonii to pewnie by pękli ze śmiechu słuchając naszych “nie da się”. Tam ponoć mają kilka takich bagiennych chatek, gdzie przy dobrej pogodzie idzie się po pas w mazi.
Biwaczek postanawiamy zrobić z drugiej strony starorzecza. Tu się boimy, że jak nam się te płowe trawy zajarają - to i bagienka nam nie pomogą uniknąć roli szaszłyka… Idziemy na sprawdzone i klimatyczne miejsce przy wypalonym pniu.
Nasz czajnik po raz pierwszy zawisa na żerdziach! Bardzo mu tak do twarzy, a my nie musimy się bać o straty w herbacie!
Użycie hamaka jako huśtawki. Kilka razy skończyło się fikołkiem, żeby nie powiedzieć “saltem”
Te starorzecza różnią się od wszystkich poprzednio odwiedzanych, gdyż są “polne”, a nie “leśne”. Otacza je też nieporównywalnie więcej trzcin.
W niektórych miejscach przedzieramy się przez trzciniasty busz kompletnie nie widząc dokąd idziemy. Nieraz dochodzimy więc w miejsca, gdzie z racji braku pontonu musimy zawrócić.
Jest to chyba 15 marca 2020… Póki co jeszcze chodzimy bez obaw odkrytym polem, gdzie widać nas z kilku kilometrów… Ale już niedługo później przeprosimy się z takimi chaszczami jak te po lewej, które lepiej skrywają przed oczami służb, “życzliwych” i dronów...
Na tej wycieczce po raz pierwszy niesiemy ze sobą metalowe fragmenty do konstrukcji podwieszanego czajnika! Udało się namierzyć “złotą rączkę” z Chorzowa, który nam takie zespawał! (jeśli to przypadkiem czytasz - to jeszcze raz stokrotne dzięki!)
Wędkarskie kładki powoli wtapiają się w okoliczny krajobraz.
A inni bywalcy tego miejsca cenią sobie luksus na biwaku!
Nie omieszkamy skorzystać i się trochę pokręcić!
Pomost czy trampolina?
Jak przystało na starorzecze muszą być powalone konary! Acz tu akurat jest ich dosyć niewiele.
Ptactwo nam dziś dopisuje! Szkoda, że fotorelacja nie ma podkładu dźwiękowego, bo całe pola rozbrzmiewały wszelakimi odgłosami stworzeń cieszących się wiosną!
Przenosimy się nad starorzecze po drugiej stronie szosy. To “zamostkowe”, o którym pisałam już w TEJ relacji.
Acz teraz idziemy obadać jego drugi brzeg. Mostek tym razem przekraczamy pieszo.
Droga o dużym współczynniku malowniczości.
Kłębowiska konarów wodnych...
... i tych lądowych
Omszałe i ogrzybiałe pnie…
… i ciekawe dziuple…
Akuku!
Wędkarskie stanowiska sugerują, że nieraz bywa tu podmokle.
Wędrujemy plątaniną kępek suchych traw i trzcinowisk. Śmiesznie rozbrzmiewają nasze kroki: “szur szur szur mlask szur szur mlask”. Przy “szur” często unosi się pył rozdrobnionych traw i nasion, a przy “mlask” noga nieraz wpada po łydkę w błocko. A! Po wyciągnięciu nogi jeszcze bardzo często rozlega się “bul bul bul”
Gałęzie robią się coraz bardziej drapieżne! Marzy mi się tu kiedyś wrócić w gęstej mgle albo w księżycową noc!
Ta łąka okazuje się być już nie do sforsowania. Przynajmniej na sucho Bo nasi znajomi z Estonii to pewnie by pękli ze śmiechu słuchając naszych “nie da się”. Tam ponoć mają kilka takich bagiennych chatek, gdzie przy dobrej pogodzie idzie się po pas w mazi.
Biwaczek postanawiamy zrobić z drugiej strony starorzecza. Tu się boimy, że jak nam się te płowe trawy zajarają - to i bagienka nam nie pomogą uniknąć roli szaszłyka… Idziemy na sprawdzone i klimatyczne miejsce przy wypalonym pniu.
Nasz czajnik po raz pierwszy zawisa na żerdziach! Bardzo mu tak do twarzy, a my nie musimy się bać o straty w herbacie!
Użycie hamaka jako huśtawki. Kilka razy skończyło się fikołkiem, żeby nie powiedzieć “saltem”
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Na wycieczkę wybieramy się w bagienne tereny położone pomiędzy odnogą Odry “Łacha Jelczańska”, a rzekę Smortawę, która tutaj niedaleko również wpada do Odry. Po drugiej stronie tej Łachy wędrowaliśmy sobie kilka lat temu w poszukiwaniu wysypiska małych bunkierków. Relacja: TUTAJ: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... elcza.html
Ścieżynka prowadząca w tamtą stronę oddziela się od drogi nr 455 z Oławy do Jelcza Laskowic. Jej początek jest mocno zryty przez ścinkę.
Dzień jest wyjątkowo ciepły (cieplejszy niż poprzednie i kolejne), a wokół nas już wiosna na całego! Co chwilę spotykamy inne kwiatki wystawiające łebki spomiędzy zeschłych, zeszłorocznych liści.
Tuptamy sobie wzdłuż Smortawy.
Kabak biega w kółko ze swoim aparatem. Aparat tylko dwa razy wpada do błota
Drzewa, jak zwykle w takich młakowatych miejscach, mają rosochate kształty.
W otaczającej nas przyrodzie jest dużo rudych barw!
A tu jedno drzewo się zbuntowało - i jeśli chodzi o kolor omszenia, jak i kształt.
Jak żaba z nadruku na jednej z moich koszulek
Wyjątkowo fajna kępka drzew, na którą nie omieszkamy się wdrapać. Z jednego miejsca wyrasta 5 albo 6 grubych pni!
Tutaj bobrów również nie brakuje!
Poszukiwane starorzecze nieco podeschło…
Powalone w wodę konary obłażą z kory i gęsto pokrywają się mchem.
Kabak co chwilę wymyśla jakąś zabawę.
I znów przedzieramy się brzegami Smortawy - przez płowe trawy i kolejne kłody leżących drzew.
Na ognisko przemieszczamy się nad sąsiednie starorzecze - to koło Starego Otoku.
Piknik przebiega klasycznie - kolejna porcja okopcenia czajnika, wędzenie się w dymie, hamak, herbatka, jakieś pieczone smakołyki…
Drzewo z dziurką.
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w marcu 2020!
Ścieżynka prowadząca w tamtą stronę oddziela się od drogi nr 455 z Oławy do Jelcza Laskowic. Jej początek jest mocno zryty przez ścinkę.
Dzień jest wyjątkowo ciepły (cieplejszy niż poprzednie i kolejne), a wokół nas już wiosna na całego! Co chwilę spotykamy inne kwiatki wystawiające łebki spomiędzy zeschłych, zeszłorocznych liści.
Tuptamy sobie wzdłuż Smortawy.
Kabak biega w kółko ze swoim aparatem. Aparat tylko dwa razy wpada do błota
Drzewa, jak zwykle w takich młakowatych miejscach, mają rosochate kształty.
W otaczającej nas przyrodzie jest dużo rudych barw!
A tu jedno drzewo się zbuntowało - i jeśli chodzi o kolor omszenia, jak i kształt.
Jak żaba z nadruku na jednej z moich koszulek
Wyjątkowo fajna kępka drzew, na którą nie omieszkamy się wdrapać. Z jednego miejsca wyrasta 5 albo 6 grubych pni!
Tutaj bobrów również nie brakuje!
Poszukiwane starorzecze nieco podeschło…
Powalone w wodę konary obłażą z kory i gęsto pokrywają się mchem.
Kabak co chwilę wymyśla jakąś zabawę.
I znów przedzieramy się brzegami Smortawy - przez płowe trawy i kolejne kłody leżących drzew.
Na ognisko przemieszczamy się nad sąsiednie starorzecze - to koło Starego Otoku.
Piknik przebiega klasycznie - kolejna porcja okopcenia czajnika, wędzenie się w dymie, hamak, herbatka, jakieś pieczone smakołyki…
Drzewo z dziurką.
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w marcu 2020!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
“Przeszli. Droga wolna. Możecie iść!” Chowam telefon do kieszeni. Stoimy w chłodnych czeluściach klatki schodowej. Sąsiadka wypatrywała przez okno policjantów, którzy od kilku dni kręcą się po naszym osiedlu jak g.. w przerębli. Nie wiem jaką mają trasę obchodu i czy by się czepiali gdybyśmy na nich wpadli, ale lepiej nie ryzykować. A jak przeszli, to kolejny raz nie powinni się tu pojawić szybciej niż za 15-20 minut. Tak wynika z wyliczeń. Na wszelki wypadek wystawiam głowę z klatki i rozglądam się wokoło. Praktycznie żywego ducha. Gdzieś w oddali tylko idzie jakiś koleś z psem. Na placu zabaw wiatr łopocze gęsto utrefionymi taśmami, którymi jacyś stróże porządku chcieli zademonstrować swoją władzę i niechęć do bawiących się dzieci. Wychodzimy… Tu taka mała dygresja. Jakiś czas temu zaczęła panować moda na wycieczki do czarnobylskiej strefy. Wielu moich znajomych wybrało się na takie autokarowe eskapady i z przewodnikiem zwiedziło Prypeć. Mnie jakoś taka forma wycieczki nigdy nie pociągała. Za to z zazdrością myślałam o wyprawach “stalkerów” - dzikich eksploratorów, którzy wbijali tam nielegalnie, spali po zeskłotowanych, opuszczonych domach i chowając się przed strażnikami i legalnymi wycieczkami zwiedzali wysiedlone miasto na własną rękę. Ile ja się takich filmików na youtube naogladałam! I nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie taki moment, że się poczuje jak prawdziwy stalker przemierzając własne miasto… Uświadomiłam to sobie wyciągając głowę z drzwi klatki schodowej i wytężając wzrok patrząc w dal… Właśnie wtedy poczułam to deja vu… A przed oczami stanął mi jeden z ulubionych filmików…
Kabak ciągnie w stronę zataśmowanego placu zabaw. Nieee… Jak już to wracając - będziemy mieć mniej do stracenia jak się ktoś czepi. Toperz wsadza sobie kabaka na barana - im szybciej dotrzemy do zarośli, tym lepiej. Niestety w tamtą stronę gdzie zmierzamy nie ma żadnego sklepu, więc jedna z popularniejszych wymówek wydaje się być spalona. Toperz kiwa głową: “Nawet jakby tam było 10 sklepów to nikt by nie uwierzył. Obie żeście się ubrały jak na safari. Tylko hełmów korkowych wam brakuje!”. Coś może w tym jest. Ciuchy dogodne do maskowania w chaszczu niekoniecznie są sprzyjające dla mimikry w miejskiej dżungli...
Szczęśliwie docieramy do terenu, który wydaje się nam bezpieczny i wolny od ludzkiej złośliwości. Nie jest to wyklęty las, nie wspominając o złowrogich i toksycznych parkach… Tu nie ma nawet ścieżek, więc może nikt o zdrowych zmysłach nie będzie tu polował na niepokornych... Są splątane konary, trawy po pas, bzyk owadów, zieleń młodych liści i biel kwiatów. Słońce, niebieskie niebo i zapach wolności!
W miarę pokonywania kilometrów teren coraz liczniej nosi ślady działalności bobrów.
Docieramy nad upragnione starorzecze.
Świat baź (baziów? bazi? )
Mix wiosny i jesieni!
Takie miejsca zawsze wzmagają apetyt!
Zawisa hamak. Ogniska nie mamy odwagi palić. Jeszcze dym nam tu kogoś na łeb ściągnie… Poza tym jest sucho jak szlag. Woda niby blisko, ale trawa pod stopami rozpada się w pył...
Długo przyglądamy się bobrowej chatce mając nadzieję, że coś z niej wystawi ostrożnie łeb (jak ja z rana z drzwi klatki schodowej ) Niestety... Mega szacun dla bobrów. Dobrzy z nich partyzanci! Chyba trzeba by tu spać, aby poczynić jakieś obserwacje.
Nasz cypelek widziany ze strony przeciwnej, zza wody.
Już nie pamiętam co oni tam znaleźli? Chyba jakiś ładny robal! A może mysia nora?
Jedno z większych tutejszych powalonych drzew. Jakiś dziwny mechanizm tu musiał zadziałać? Jeden konar jest faktycznie wygryziony bobrzymi ząbkami, ale drugi jest złamany, ukręcony? Wygięte drzewo tworzy jakby daszek!
A pod dachem zamieszkały pająki! Spryciarze! Deszcz im na łeb nie cieknie… Chociaż? Może one nie wiedzą w ogóle co to jest deszcz? Już sama nie pamiętam kiedy takowy padał…
Pierwszy krecikowy szałas!
Wracamy, gdy promienie słońca stają się już złote, a znad zbiorników wodnych zaczyna ciągnąć chłodem. Z powrotem idziemy nieco główniejszą drogą, a przynajmniej na początku. Spotykamy babkę z psem. Podchodzi do nas i mocno ściszonym głosem mówi, że tam o! u wlotu stanęli sobie tacy w mundurach i zadają niewygodne pytania. Ona miała psa (a te nie mają zwyczaju srywać do kuwety), więc grzecznie połknęli języki i nie burczeli więcej. Ale my psa nie mamy, a ona nam swojego nie pożyczy bo Fafik mógłby się zdenerwować. Dziękujemy za ostrzeżenie i wbijamy w chaszcze. Lepszego testowania preparatu na kleszcze nie mogliśmy sobie wymarzyć, psia ich mać! Gęste zarośla targają nas za włosy i raz po raz porywają czapki. Nagle przez plątaninę gałęzi dostrzegamy, że nie jesteśmy tu sami! Ktoś idzie w naszą stronę!! Przystajemy. Oni też. Dzieli nas z 50 metrów i dużo krzaków. Dwóch facetów, w ciemnych ubraniach. Wyglądają jakby byli ubrani tak samo… Próbujemy przeniknąć wzrokiem kłębowisko roślin, aby ocenić potencjalne niebezpieczeństwo. Czuję się trochę jak aparat fotograficzny, ostrość wzroku ciągle mi się ustawia na gałęzie, a nie na obiekt znajdujący się za nimi. Oni też stoją bez ruchu, jakby zmienili się w słupy soli. Nie wiem jak długo tak w siebie świdrujemy oczami. Nagle słyszę śpiewną, wschodnią mowę. “Patrz! Z nimi jest dziecko. Spokojnie, idziemy”. Dopiero wtedy dostrzegam, że panowie mają wędki. Na wszelki wypadek mówię im o rzekomo stojącej na drodze milicji. “A jak myślisz czemu tu idziemy? Jeszcze żeśmy na głowę nie upadli, aby tak z własnej woli i dla przyjemności po krzakach łazić. Skur*** nas próbowali zawrócić”. Tu następuje stek wschodnich przekleństw, odnoszący się do wszelakich pociotków rodzin policyjnych (a zwłaszcza ich matek) oraz różnych niemoralnych czynności przez nie wykonywanych, głównie takich zatrącających o zoofilie
Gęby nas pieką wyprażone chyba pierwszym tak intensywnym wiosennym słońcem. Łapy mamy tak podrapane, że widać dokładnie jak źle się dziś prowadziliśmy (w tej Biedronce to dziś na promocji mieli chyba dzikie koty
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w kwietniu 2020!
Kabak ciągnie w stronę zataśmowanego placu zabaw. Nieee… Jak już to wracając - będziemy mieć mniej do stracenia jak się ktoś czepi. Toperz wsadza sobie kabaka na barana - im szybciej dotrzemy do zarośli, tym lepiej. Niestety w tamtą stronę gdzie zmierzamy nie ma żadnego sklepu, więc jedna z popularniejszych wymówek wydaje się być spalona. Toperz kiwa głową: “Nawet jakby tam było 10 sklepów to nikt by nie uwierzył. Obie żeście się ubrały jak na safari. Tylko hełmów korkowych wam brakuje!”. Coś może w tym jest. Ciuchy dogodne do maskowania w chaszczu niekoniecznie są sprzyjające dla mimikry w miejskiej dżungli...
Szczęśliwie docieramy do terenu, który wydaje się nam bezpieczny i wolny od ludzkiej złośliwości. Nie jest to wyklęty las, nie wspominając o złowrogich i toksycznych parkach… Tu nie ma nawet ścieżek, więc może nikt o zdrowych zmysłach nie będzie tu polował na niepokornych... Są splątane konary, trawy po pas, bzyk owadów, zieleń młodych liści i biel kwiatów. Słońce, niebieskie niebo i zapach wolności!
W miarę pokonywania kilometrów teren coraz liczniej nosi ślady działalności bobrów.
Docieramy nad upragnione starorzecze.
Świat baź (baziów? bazi? )
Mix wiosny i jesieni!
Takie miejsca zawsze wzmagają apetyt!
Zawisa hamak. Ogniska nie mamy odwagi palić. Jeszcze dym nam tu kogoś na łeb ściągnie… Poza tym jest sucho jak szlag. Woda niby blisko, ale trawa pod stopami rozpada się w pył...
Długo przyglądamy się bobrowej chatce mając nadzieję, że coś z niej wystawi ostrożnie łeb (jak ja z rana z drzwi klatki schodowej ) Niestety... Mega szacun dla bobrów. Dobrzy z nich partyzanci! Chyba trzeba by tu spać, aby poczynić jakieś obserwacje.
Nasz cypelek widziany ze strony przeciwnej, zza wody.
Już nie pamiętam co oni tam znaleźli? Chyba jakiś ładny robal! A może mysia nora?
Jedno z większych tutejszych powalonych drzew. Jakiś dziwny mechanizm tu musiał zadziałać? Jeden konar jest faktycznie wygryziony bobrzymi ząbkami, ale drugi jest złamany, ukręcony? Wygięte drzewo tworzy jakby daszek!
A pod dachem zamieszkały pająki! Spryciarze! Deszcz im na łeb nie cieknie… Chociaż? Może one nie wiedzą w ogóle co to jest deszcz? Już sama nie pamiętam kiedy takowy padał…
Pierwszy krecikowy szałas!
Wracamy, gdy promienie słońca stają się już złote, a znad zbiorników wodnych zaczyna ciągnąć chłodem. Z powrotem idziemy nieco główniejszą drogą, a przynajmniej na początku. Spotykamy babkę z psem. Podchodzi do nas i mocno ściszonym głosem mówi, że tam o! u wlotu stanęli sobie tacy w mundurach i zadają niewygodne pytania. Ona miała psa (a te nie mają zwyczaju srywać do kuwety), więc grzecznie połknęli języki i nie burczeli więcej. Ale my psa nie mamy, a ona nam swojego nie pożyczy bo Fafik mógłby się zdenerwować. Dziękujemy za ostrzeżenie i wbijamy w chaszcze. Lepszego testowania preparatu na kleszcze nie mogliśmy sobie wymarzyć, psia ich mać! Gęste zarośla targają nas za włosy i raz po raz porywają czapki. Nagle przez plątaninę gałęzi dostrzegamy, że nie jesteśmy tu sami! Ktoś idzie w naszą stronę!! Przystajemy. Oni też. Dzieli nas z 50 metrów i dużo krzaków. Dwóch facetów, w ciemnych ubraniach. Wyglądają jakby byli ubrani tak samo… Próbujemy przeniknąć wzrokiem kłębowisko roślin, aby ocenić potencjalne niebezpieczeństwo. Czuję się trochę jak aparat fotograficzny, ostrość wzroku ciągle mi się ustawia na gałęzie, a nie na obiekt znajdujący się za nimi. Oni też stoją bez ruchu, jakby zmienili się w słupy soli. Nie wiem jak długo tak w siebie świdrujemy oczami. Nagle słyszę śpiewną, wschodnią mowę. “Patrz! Z nimi jest dziecko. Spokojnie, idziemy”. Dopiero wtedy dostrzegam, że panowie mają wędki. Na wszelki wypadek mówię im o rzekomo stojącej na drodze milicji. “A jak myślisz czemu tu idziemy? Jeszcze żeśmy na głowę nie upadli, aby tak z własnej woli i dla przyjemności po krzakach łazić. Skur*** nas próbowali zawrócić”. Tu następuje stek wschodnich przekleństw, odnoszący się do wszelakich pociotków rodzin policyjnych (a zwłaszcza ich matek) oraz różnych niemoralnych czynności przez nie wykonywanych, głównie takich zatrącających o zoofilie
Gęby nas pieką wyprażone chyba pierwszym tak intensywnym wiosennym słońcem. Łapy mamy tak podrapane, że widać dokładnie jak źle się dziś prowadziliśmy (w tej Biedronce to dziś na promocji mieli chyba dzikie koty
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w kwietniu 2020!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Tym razem poszukiwane przez nas starorzecze przytyka do wioski Stary Górnik. W celu jego odnalezienia trzeba przebrać się przez las. Druga połowa kwietnia to jeden wielki wybuch zieloności, kwiatów i zapachu! Czas, gdy po długiej i wrednej zimie człowiek zaczyna czuć, że żyje naprawdę! Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy wolą mróz, śnieg i pizgawice!
Mijamy kilka powalonych, wielkich drzew. Acz tym razem to wygląda na robotę wichury, a nie bobrów.
Widać, że zmierzamy w dobrym kierunku. Teren robi się coraz bardziej bajorowaty. Raz po raz mijamy niewielkie i podeschłe oczka wodne. Być może przy wyższym stanie wody one wszystkie łączą się w jedną całość?
A to już nasze starorzecze! Wypełnione kumkotem i kotłowaniną żab! Element, który niezaprzeczalnie dodaje takim miejscom uroku!
Brzegami, pełnymi łanów zeschłych traw, suniemy w strone pobliskiej wioski.
Tu jeziorko, jak się można domyśleć, staje się coraz mniej dzikie. Wykoszone brzegi, pomosty, budynki schodzące nieraz prawie do samej wody.
Głównym celem jest odnalezienie ruin mostu. Jest! Ale nie zostało z niego zbyt wiele…
Wracamy na upatrzony wcześniej cypelek, aby tu sobie zapodać piknik. Nie my pierwsi na takowy pomysł wpadliśmy! Miejscowi chyba często tu palą ogniska. Ktoś nawet krzesło przytargał!
Czas płynie miło wśród plusku żabiej wody, śpiewu ptaków oraz oszałamiającym zapachu czeremchy i dzikiego bzu!
Bez pachnie i z krzaczka, i z butelki
Zaglądamy też pod mały mostek. Z racji suszy jest to możliwe i można się poczuć jak w bunkrze Gdy wrócimy tu kiedyś zimą - miejsce będzie pełnoprawnym mostem, bez którego nie byłoby mowy o dotarciu na ogniskową wyspę!
Mijamy kilka powalonych, wielkich drzew. Acz tym razem to wygląda na robotę wichury, a nie bobrów.
Widać, że zmierzamy w dobrym kierunku. Teren robi się coraz bardziej bajorowaty. Raz po raz mijamy niewielkie i podeschłe oczka wodne. Być może przy wyższym stanie wody one wszystkie łączą się w jedną całość?
A to już nasze starorzecze! Wypełnione kumkotem i kotłowaniną żab! Element, który niezaprzeczalnie dodaje takim miejscom uroku!
Brzegami, pełnymi łanów zeschłych traw, suniemy w strone pobliskiej wioski.
Tu jeziorko, jak się można domyśleć, staje się coraz mniej dzikie. Wykoszone brzegi, pomosty, budynki schodzące nieraz prawie do samej wody.
Głównym celem jest odnalezienie ruin mostu. Jest! Ale nie zostało z niego zbyt wiele…
Wracamy na upatrzony wcześniej cypelek, aby tu sobie zapodać piknik. Nie my pierwsi na takowy pomysł wpadliśmy! Miejscowi chyba często tu palą ogniska. Ktoś nawet krzesło przytargał!
Czas płynie miło wśród plusku żabiej wody, śpiewu ptaków oraz oszałamiającym zapachu czeremchy i dzikiego bzu!
Bez pachnie i z krzaczka, i z butelki
Zaglądamy też pod mały mostek. Z racji suszy jest to możliwe i można się poczuć jak w bunkrze Gdy wrócimy tu kiedyś zimą - miejsce będzie pełnoprawnym mostem, bez którego nie byłoby mowy o dotarciu na ogniskową wyspę!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Te bajora to jedna wielka wylęgarnia komarów. W sezonie lęgowym wieczorem to raczej nie chciał bym się tam znaleźć .
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Wiesz, ze moze tak byc? Nie bywamy tam latem, acz z innych powodow (trudne do przebycia chaszcze, inne pomysly na spedzanie czasu itp) ale z tymi komarami to moze byc kolejny powod! Az trzeba by kieddys sie wybrac sprawdzic czy jest źle czy bardzo źle
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
Nie wiem czy położone na obrzeżach Oławy jeziorko zwane Piaski to starorzecze czy też nie? Bo jest tak: płynie sobie Odra i na tej Odrze jest wyspa. I na tej wyspie jest owe jeziorko. W klimatach przypomina nieco odwiedzane przez nas starorzecza, więc i w relacji zaliczę je do tego szanownego grona
Jak można się domyśleć mamy tam blisko, więc bywamy dosyć często. Ot dyżurne miejsce spacerowo - ogniskowe, gdy nie ma innego pomysłu albo zbyt dużo czasu.
Można tu połazić trzcinowiskami…
...porzucać patykami...
..odwiedzić mini pustynie
Zajrzeć w całkiem solidne nory…
Tu nawet widać ślady małych łapek, ale niestety nie potrafię ocenić co tam mieszka.
Można powygrzewać się na górce, która nieraz staje się wyspą.
Stąd są chyba najlepsze widoki.
Nad żadnym innym starorzeczem nie widziałam aż tylu brzóz! A to zdecydowanie jedno z moich ulubionych drzew!
Bobry ostatnio tu szalały… jak wszędzie...
...więc postanawiamy to wykorzystać i pozyskać spore ilości kory brzozowej na rozpałke. Będzie na zapas!
Smutne jest, że niektórzy ją pozyskują z żywych drzew... Żywe brzozy to się przytula dla pozyskania dobrej energii! I grunt to maskowanie stosownie dobrane do sytuacji!
Nie wiem co się tego dnia stało, ale znajdujemy kilkanaście zdechłych owadów. Różnych gatunków i w różnych miejscach. Gdy wpadamy na kolejne i kolejne egzemplarze takowych - to różne myśli pojawiają się w głowie… Wiosna w pełnym rozkwicie... cudne, prażące słońce, bezchmurne niebo nie upstrzone przez samoloty…. a owady zamiast radośnie latać i brzęczeć… zdychają… Czy opylili pola jakimś syfem? A może powód, dla którego próbują nas uwięzić w domach, jest zgoła inny niż szczekają nadajniki propagandy? Są takie myśli, które nieraz ciężko odgonić jak się przypną…
Acz nie ma nic lepszego na wyimaginowane strachy niż jakieś realne ryzyko Kabak próbuje podejść pod drzewo i je dziubać kijem. A nie jest to zwykłe drzewo... Ów okaz jest nieco upiorny... I stoi na słowo honoru na spalonych korzeniach. Czym prędzej stamtąd zwiewamy. Mam wrażenie, że ono zaraz na nas runie… że wystarczy niewielki powiew wiatru… Drzewo jest solidnych rozmiarów, a niektóre konary trzymają się na centymetrowych fragmentach zwęglonej kory… Brrrr… (od tej wycieczki minął już prawie rok.. I póki co jakoś nie sprawdziliśmy czy ono wciąż stoi?)
Okolice tego bajorka otaczają tereny industrialne. Wszędzie między drzewami przezierają jakieś fabryczki. A zaraz za odnogą rzeki jest kabacze przedszkole. Więc można by płynnie przejść do relacji “W drodze do przedszkola”
Jakże inaczej to miejsce prezentuje się utopione w śniegach!
W pewien mroźny dzień przybywamy tu z konkretnym postanowieniem! Nasz Krecik już się nieco znudził mieszkaniem w szałasie i zapragnął nowych, nieznanych przygód i doświadczeń. Tym razem więc przyszło zbudować mu igloo! Pokrywa lodowa na pobliskim bajorze okazała się być odpowiednia dla pozyskiwania materiału budowlanego. Łupanie rękoma nie wchodziło w grę, więc trzeba się było uzbroić w siekierę.
Co ciekawe - każdy wykuty fragment lodu był inny i miał swoją niepowtarzalną duszę! W jednym były zatopione liście i trawy, inny miał pęknięcia przywodzące na myśl pajęczynę, a jeszcze inny był przedziwnie żółty - jakby był zastygłym wspomnieniem jakiegoś kibelka Naszym ulubionym jednak się stał ten z bąbelkiem! W samym środku kry była powietrzno - wodna bańka robiącą “bul” przy każdym jej przekręcaniu!
A tu już budowla ukończona i przedstawiająca się w pełnej krasie!
Jak można się domyśleć mamy tam blisko, więc bywamy dosyć często. Ot dyżurne miejsce spacerowo - ogniskowe, gdy nie ma innego pomysłu albo zbyt dużo czasu.
Można tu połazić trzcinowiskami…
...porzucać patykami...
..odwiedzić mini pustynie
Zajrzeć w całkiem solidne nory…
Tu nawet widać ślady małych łapek, ale niestety nie potrafię ocenić co tam mieszka.
Można powygrzewać się na górce, która nieraz staje się wyspą.
Stąd są chyba najlepsze widoki.
Nad żadnym innym starorzeczem nie widziałam aż tylu brzóz! A to zdecydowanie jedno z moich ulubionych drzew!
Bobry ostatnio tu szalały… jak wszędzie...
...więc postanawiamy to wykorzystać i pozyskać spore ilości kory brzozowej na rozpałke. Będzie na zapas!
Smutne jest, że niektórzy ją pozyskują z żywych drzew... Żywe brzozy to się przytula dla pozyskania dobrej energii! I grunt to maskowanie stosownie dobrane do sytuacji!
Nie wiem co się tego dnia stało, ale znajdujemy kilkanaście zdechłych owadów. Różnych gatunków i w różnych miejscach. Gdy wpadamy na kolejne i kolejne egzemplarze takowych - to różne myśli pojawiają się w głowie… Wiosna w pełnym rozkwicie... cudne, prażące słońce, bezchmurne niebo nie upstrzone przez samoloty…. a owady zamiast radośnie latać i brzęczeć… zdychają… Czy opylili pola jakimś syfem? A może powód, dla którego próbują nas uwięzić w domach, jest zgoła inny niż szczekają nadajniki propagandy? Są takie myśli, które nieraz ciężko odgonić jak się przypną…
Acz nie ma nic lepszego na wyimaginowane strachy niż jakieś realne ryzyko Kabak próbuje podejść pod drzewo i je dziubać kijem. A nie jest to zwykłe drzewo... Ów okaz jest nieco upiorny... I stoi na słowo honoru na spalonych korzeniach. Czym prędzej stamtąd zwiewamy. Mam wrażenie, że ono zaraz na nas runie… że wystarczy niewielki powiew wiatru… Drzewo jest solidnych rozmiarów, a niektóre konary trzymają się na centymetrowych fragmentach zwęglonej kory… Brrrr… (od tej wycieczki minął już prawie rok.. I póki co jakoś nie sprawdziliśmy czy ono wciąż stoi?)
Okolice tego bajorka otaczają tereny industrialne. Wszędzie między drzewami przezierają jakieś fabryczki. A zaraz za odnogą rzeki jest kabacze przedszkole. Więc można by płynnie przejść do relacji “W drodze do przedszkola”
Jakże inaczej to miejsce prezentuje się utopione w śniegach!
W pewien mroźny dzień przybywamy tu z konkretnym postanowieniem! Nasz Krecik już się nieco znudził mieszkaniem w szałasie i zapragnął nowych, nieznanych przygód i doświadczeń. Tym razem więc przyszło zbudować mu igloo! Pokrywa lodowa na pobliskim bajorze okazała się być odpowiednia dla pozyskiwania materiału budowlanego. Łupanie rękoma nie wchodziło w grę, więc trzeba się było uzbroić w siekierę.
Co ciekawe - każdy wykuty fragment lodu był inny i miał swoją niepowtarzalną duszę! W jednym były zatopione liście i trawy, inny miał pęknięcia przywodzące na myśl pajęczynę, a jeszcze inny był przedziwnie żółty - jakby był zastygłym wspomnieniem jakiegoś kibelka Naszym ulubionym jednak się stał ten z bąbelkiem! W samym środku kry była powietrzno - wodna bańka robiącą “bul” przy każdym jej przekręcaniu!
A tu już budowla ukończona i przedstawiająca się w pełnej krasie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..