Strona 1 z 1

"Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 31 stycznia 2019, 18:50
autor: Pudelek
W tym roku zima zaskoczyła wielu, bowiem w górach... spadł śnieg :P. No dobra, spadło go bardzo dużo, co od początku stycznia zaczęło rodzić pewne komplikacje dla ludzi chcących tam uprawiać turystykę.

Karkonosze planowałem tydzień wcześniej, lecz prognozy były fatalne, do tego codziennie GOPR w swoich komunikatach straszył katastrofalnymi warunkami. Posłuchałem mądrzejszych i przełożyłem wyjazd na ostatni weekend miesiąca. Okazało się to średnio trafnym pomysłem, bowiem wspaniali meteorolodzy nie przewidzieli, że w owym wcześniejszym terminie pojawią się dwa dni z przepiękną pogodą, natomiast na naszą wyprawę zapowiadano pełne zachmurzenie, opady i wiatry. Czyli to, co widuję w górach od kilku miesięcy :|. Podejrzewam, że ktoś rzucił na mnie klątwę...

W mało optymistycznym nastroju wyruszamy z Bastkiem o bardzo wczesnej porze z Górnego Śląska. Logistycznie musimy trochę kombinować, więc samochodem docieramy do Szklarskiej Poręby Górnej i tam zostawiamy go na jednej z ulic. W powietrzu czuć lekki mróz oraz straszliwy smród z okolicznych kominów (ale opłatę klimatyczną zapewne gmina pobiera!).

Udaje nam się zdążyć na autobus i z ukraińskim kierowcą teleportujemy się do Jeleniej Góry. Jak to ostatnio jest modne, dworzec autobusowy przyklejono do galerii handlowej. Ponieważ mamy trochę czasu, to wchodzimy do środka aby się ogrzać i może zjeść coś ciepłego. Pierwszy za drzwiami jest kebab, więc ściągam plecak i próbuję oprzeć o ścianę, a potem złożyć zamówienie, gdy nagle słyszę karcący głos ochroniarza:
- Panie, to nie poczekalnia!
Tak mnie zatkało, że nawet nie zdążyłem rzucić żadnego bluzga, a debil w czarnym wdzianku zdążył już zniknąć za służbowymi drzwiami. No nieee, tutaj na pewno nic jeść nie będziemy!

Nie wiem co facet miał w głowie, możliwe, że pierwszy raz przy dworcu autobusowym widział kogoś z plecakiem! W każdym razie te hasło dźwięczało nam w głowach jeszcze długo i stało się niejako motywem przewodnim całego wyjazdu.

Kolejnym busem z kolejnym Ukraińcem za kierownicą osiągamy wreszcie początek szlaków w Karpaczu Górnym obok kościoła Wang. O ile w Jeleniej Górze praktycznie nie było śniegu, tutaj widać prawdziwą zimę.
Obrazek

Są ferie, więc i ludzi mnóstwo. Zanim ruszymy na szlak to zaglądamy jeszcze do sympatycznego lokalu niedaleko świątyni ewangelickiej. Starsza Ukrainka nalewam nam po Primatorze (miał być weizen, a okazał się ciemnym), a inni goście kosztują kresowe przysmaki.

Zegarek wskazywał prawie 13-tą, gdy w końcu trzeba było ruszyć tyłki. Już na samym początku sfrajerzyliśmy się płacząc haracz Karkonoskiemu Parkowi Narodowemu, zamiast jak większość osób minąć budkę bokiem. Eh, uczciwość człowieka kiedyś zrujnuje...
Obrazek

Niebieski szlak to prawdziwa autostrada. Walą tędy tłumy, zatem nie było możliwości, aby był nieprzetarty. Sporo osób zjeżdża na różnych przedmiotach, więc przezornie zakładamy raczki. Mimo szarówki atmosfera jest przyjemna.
Obrazek

Słabe widoki w kierunku wyższych partii gór.
Obrazek

Przecinamy Starą Polanę. Śniegu przybywa, schodząc z ubitego traktu momentalnie się zapadamy. Tutaj odbicie do Domku Myśliwskiego (St. Leonard am Kleine Teich).
Obrazek

Oczywiście odcinek szlaku biegnący wzdłuż Kotła Małego Stawu jest zamknięty jak w każdą zimę. Jeszcze kilka dni wcześniej obowiązywał 3. stopień zagrożenia lawinowego, potem obniżono go do 2-go.

Obejście zimowe przez las prowadzi drogą transportową do schronisk. Zaraz potem pojawia się przestrzeń.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zasypane mostki niebieskiego szlaku.
Obrazek

Schronisko "Samotnia" (Kleine Teichbaude). Niewątpliwie jedno z najładniej położonych w śląskich górach, a może i polskich.
Obrazek

Powszechnie uznawane jest za obiekt "z cudowną atmosferą". Ja nigdy jej nie wyczułem. Przeważnie kłębią się w nim masy odwiedzających, a gdy kiedyś spaliśmy w nim poza sezonem, to obsługa zachowywała się, jakby była co najmniej angielskimi lordami. Chyba powinniśmy im czapkować, że to pracownicy tak sławnego przybytku...

I tak zaglądamy do środka. Nawet udaje nam się znaleźć wolny stolik.
Obrazek
Obrazek

(To nie ten co na zdjęciu ;)).

Kolejka do baru spora, bowiem przyjmowaniem zleceń, przygotowywaniem kawy i nalewaniem piwa zajmuje się tylko jedna osoba. Braki kadrowe czy chcę podręczenia klientów?

Zaintrygował mnie z kolei kominek: na kracie liczba 1000, zarys gór oraz sylwetka faceta z koroną. Czyżby powstała z okazji świętowania Tysiąclecia Państwa Polskiego?
Obrazek

Wypijamy po drogim piwie i znowu wychodzimy na czarno-biały świat. Chociaż nie - w jednym miejscu widać kawałek niebieskiego! Cud!
Obrazek

Gramolimy się pod górę, Samotnia i zasypany Mały Staw (Kleiner Teich) zostaje w dole.
Obrazek
Obrazek

Na grani nieźle musi wiać i trochę się przejaśnia.
Obrazek
Obrazek

Położona o rzut beretem Strzecha Akademicka (Hampelbaude). Uznawana za jedne z najstarszych w Karkonoszach. Choć sam budynek to konstrukcja z początku XX wieku, to wędrowcy byli w tym miejscu przyjmowani już w 17. stuleciu.
Obrazek

Do środka wpadam tylko po pieczątkę i zaraz potem idziemy dalej.
Obrazek
Obrazek

Tymczasem... niebo zaczyna nabierać nieśmiałych kolorów! Od razu robi się przyjemniej.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wędruje się bardzo dobrze - szlak nadal jest znakomicie ubity. W dodatku od dawna nie było większych opadów, więc śnieg nie miał go jak przykryć.
Obrazek

Widać słupki czerwonego szlaku graniowego oraz odbicie do Luční boudy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Grupa piechurów to jakiś zorganizowany wypad z dwoma ważnymi przewodnikami, ale też wszyscy na lekko. Osób z dużymi plecakami widzieliśmy bardzo niewiele.
Obrazek
Obrazek

Nie mamy szans dojrzeć słońca z powodu nisko zwisających chmur, ale to, co pojawia na odsłoniętym fragmencie nieba, i tak wygląda pięknie.

Rozdroże koło Spalonej Strażnicy - na górnym zdjęciu kolory w balansie bieli ustawionym na pochmurną pogodę, na dolnym balans bieli automatyczny. Ten drugi bardziej oddaje stan naturalny.
Obrazek
Obrazek

Migawki strzelają.
Obrazek

Jeden z pierwszych widoków na Śnieżkę (Sněžka, Schneekopee). Trochę podrasowany.
Obrazek

Pozostał nam już krótki odcinek z plecakami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek Obrazek

Studniční hora (Brunnberg) po czeskiej stronie.
Obrazek

W pewnym momencie widzimy, że nad Obřím dolem (Riesengrund) pięknie przechodzą chmury z czerwoną poświatą w tle. Ruszamy w te pędy w kierunku przepaści, co przepłacam wywrotką w głębokim śniegu; Bastek był jednak tak zaaferowany, że nawet tego nie zauważył :D.
Obrazek

Gdzieś mieli ładną pogodę, my cieszymy się z jej namiastki. Bardzo klimatycznej namiastki.
Obrazek

Na horyzoncie widzę wieżę. Wygląda zupełnie jak ta na górze Ještěd obok Liberca, ale to przecież nie ten kierunek ani odległość. Rzut oka na mapę rozwiązał zagadkę - nadajnik Černá hora.
Obrazek

Jesteśmy już pod Śląskim Domem (Schlesierhaus). To jedyne śląskie schronisko na grani w którym jeszcze nie spałem i dzisiaj ten stan ma się zmienić.
Obrazek

Budynek, który w obecnej formie powstał na początku lat 20. XX wieku, zawsze mi się podobał i wyróżniał się nietypową żółtą barwą. Oryginalnie jednak był brązowy, podobnie jak inne górskie chaty. Współcześnie to najwyżej położony obiekt noclegowy w polskich Sudetach i jednocześnie czwarty na takiej liście w Polsce (1400 metrów n.p.m.).
Obrazek

Zanim wejdziemy do środka sycimy wzroki końcówką dnia. Przez chwilę przebijają się promienie słońca i doświetlają zbocza Śnieżki.
Obrazek

Z góry schodzą jeszcze pojedynczy ludzie. Większość ma coś założone na buty (my też - raczki pomagały w kilku mocniej wychodzonych miejscach), niektórzy targają nawet czekany. No bo GOPR w końcu ostrzegał, że są bardzo trudne warunki zimowe na szlakach; co prawda do tej pory tego nie zauważyliśmy, ale może coś przegapiliśmy...

Nawet się zastanawialiśmy, czy także nie skoczyć na szczyt, ale ostatecznie uznaliśmy, że wobec zbliżającego się zmroku odłożymy ten pomysł na jutro.

Tymczasem dzień rzeczywiście się kończy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W jadalni wita nas... pustka. W kącie siedzi jakaś parka, za barem pani z obsługi, a oprócz tego nikogo. Spodziewałem się większej frekwencji, zwłaszcza, że w takim okresie miejsce dostać tutaj niełatwo.
Na piętrach okazuje się jednak, że chyba wszystkie pokoje są zajęte, a obok pryszniców bytuje nawet kilku glebowiczów, tyle, że wszyscy integrują się we własnym gronie, a zwłaszcza ze smartfonami. Gniazdka elektryczne były miejscami strategicznymi.
Nasza dwójka (40 złotych od osoby) to niewielka klitka, w której ciężko jest zmieścić się dwom osobom między łóżkami. W dodatku Bastek twierdzi, że w szafie coś bulgocze! Może to jakaś rura albo ktoś zapomniał sprzętu do bimbrownictwa? Niestety, po otwarciu drzwi nie znajdujemy przyczyny tajemniczych odgłosów :P.

Zjadamy ciepły posiłek (całkiem smaczny żurek i podobno niezłe flaki - a fuuj!) i ruszamy do Czechów. Zamiast płacić 11 złotych za sikacza wolimy wydać ciut mniej za kufel z własnego browaru, jaki posiadają w hotelu Luční bouda. O samym obiekcie napiszę jeszcze w kolejnej części, teraz tylko wspomnę, że w tamtą stronę szliśmy przy bezchmurnym, rozgwieżdżonym niebie ale wracaliśmy już w lekkiej zadymce, która z każdą chwilą się zwiększała. Na szczęście nie było jakoś specjalnie zimno - termometr przy Śląskim Domu wskazywał -12 stopni, a straszono dwójką z przodu... Za dnia czasem było tak ciepło, że musieliśmy rozpiąć kurtki lub ściągać czapki.

Po powrocie postanowiliśmy zajrzeć do świetlicy nocnej, która posiada taką oto formę:
Obrazek

Za parawanem z przestawionych stołów siedziało starsze od nas towarzystwo mieszane. Przywitaliśmy się, rozłożyliśmy się obok, trochę pogadaliśmy, ale ogólnie to każda grupa zajmowała się swoimi sprawami. Dopiero kiedy panie poszły spać jakoś tak męskie grono od razu zacieśniło krąg :D. Potem pojawiło się jeszcze dwóch chłopaków, którzy zeszli właśnie ze Śnieżki i po przerwie podążali w doliny do samochodu.
Obrazek

(Zwróćcie uwagę na ilość śniegu za oknami :P).

Dzień się zakończył i był to udany początek wędrówki. Nawet pogoda pokazała trochę łaskawsze swoje oblicze, szkoda tylko, że na kolejne dni prognozy były gorsze.

Nie mogę na koniec nie wrócić do pewnej kwestii, która cały czas nie dawała mi spokoju, a mianowicie do wspomnianych komunikatów karkonoskiego GOPR-u. Śledziłem je codziennie i wyglądały one prawie identycznie: warunki zimowe bardzo trudne albo warunki zimowe trudne. Hasła dość lakoniczne, żadnych szczegółów, gdzie jest bezpiecznie, a gdzie nie. Tak samo było w dniu wyjazdu. Tymczasem okazało się, że przejście tych szlaków, z których korzystaliśmy, nie stanowiło żadnego problemu! Wydeptane, otyczkowane, żadnych zagrożeń! Fakt, w kilku miejscach było trochę ślisko z powodu dużego ruchu i pomagały raczki, lecz także bez nich każdy był w stanie sobie poradzić. Więc po co tak straszyć potencjalnych turystów? Licząc na to, że część osób odpuści sobie wyjazd? Możliwe. Człowiek jednak jest przekorny i po takim doświadczeniu na drugi raz stwierdzi: "Ostatnio straszyli, a było lajtowo, więc teraz pewnie też przesadzają" (podobnie jak z nadmierną ilością ograniczeń dla kierowców na drogach). Tym bardziej, że to nie pierwszy raz mam sytuację, iż GOPR, delikatnie pisząc, rozmija się z prawdą.

Re: "Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 06 lutego 2019, 20:28
autor: Pudelek
Sobotni poranek w Domu Śląskim nie napawa optymizmem: na dworze pełne zachmurzenie, widoczność kiepska i ostro wieje. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie odpuścić sobie Śnieżki, ale najwyższy szczyt Sudetów kusi... Postanawiamy, że spróbujemy wejść, najwyżej się wrócimy; ja potrafię powiedzieć STOP i cofnąć się zawczasu...
Obrazek
Obrazek

Początek nie jest taki zły, bo wiatr chwilowo słabnie. Potem, w miarę zdobywania kolejnych metrów, przybiera na sile. Są momenty, że można wręcz się o niego opierać, ale na szczęście wieje w kierunku, gdzie nie grozi nam sfrunięcie w przepaść.
Obrazek

Kilka dni wcześniej GOPR i Karkonoski PN straszył, że na czerwonym szlaku zasypało łańcuchy i zrobiło się lodowisko. Rzecz jasna okazało się to nieprawdą! Pod śniegiem zniknął łańcuch na odcinku może 2 metrów (no, może trochę więcej), a lód wystawał jedynie w kilku miejscach, które spokojnie szło ominąć. Oczywiście podchodziliśmy w raczkach, ale i bez nich powinno się bez większego problemu wejść...
Obrazek

Przy samym szczycie wieje już bardzo silnie. No cóż, Śnieżka słynie z tego, że czasem wiatr zrywa tam głowy... Do apogeum jednak jeszcze daleko. Mimo, teoretycznie, trudnych warunków wejście zajęło nam mniej niż pół godziny, czyli krócej, niż wskazują szlakowskazy. Wchodziliśmy na lekko, plecaki zostały schowane w bufecie w schronisku ;).
Obrazek

Nie byłem tu od ponad 10 lat. Rok temu w zdobyciu najwyższej góry Republiki Czeskiej przeszkodził... wiatr. Chyba był silniejszy niż dzisiaj, ale głowy nie dam.

Jest jeszcze dość wczesna pora (około 10:30), więc turystów na razie mało. Na chwilę chowamy się przy zasypanych drzwiach obserwatorium astronomicznego. Prosimy czeskiego narciarza o zrobienie nam zdjęcia.
Obrazek
Obrazek

Przez gęstą warstwę chmur przebija się biała tarcza... Kaplica św. Wawrzyńca wygląda jak w bajce!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Poczta po czeskiej stronie.
Obrazek
Obrazek

Podobno wszystkie budynki na Śnieżce miały być zamknięte, ale widzimy, że ktoś wchodzi do poczty. Podchodzimy... na drzwiach jak byk pisze "zavřeno". A jednak są otwarte!
Obrazek

Nie wiemy, czy obiekt uruchomiono już wcześniej czy specjalnie z okazji odbywającej się tego dnia imprezy pod nazwą Zimní Sněžka sherpa cup. W każdym razie dla turystów dostępny jest korytarz, główną salę zarezerwowano dla uczestników zawodów. Nam to nie przeszkadza, za to niespodziewana możliwość wejścia do środka bardzo nas ucieszyła.
Obrazek

Gdyby poczta stała kilka metrów dalej na północ, to zapewne głównym asortymentem byłby kalendarze z Janem Paweł II, książki kucharskie siostry Donaty, pozycje o wyklętych albo biografie Lecha K.. Na szczęście to nie to państwo. W okienkach można zakupić, oprócz pamiątek, także proste posiłki oraz całą gamę napojów bez i alkoholowych. Korzystamy z okazji: kupuję sobie grzańca, a Bastek - mimo, iż rano zapowiadał rozpoczęcie etapu abstynenckiego :P - piwo.
Obrazek

Tymczasem na dworze widoczność spada do kilkunastu metrów, a wiatr się wzmaga: sami już nie wiemy, czy to tylko zwykła wichura niosąca ze sobą porwany śnieg czy jednocześnie też sypie nowy? Według pomiarów podmuchy miały wtedy prędkość 60-70 kilometrów na godzinę, choć wydawało się, że więcej.

Tu na zdjęciu widać jedyny słupek graniczny, jaki udało nam się zauważyć przez cały weekend...
Obrazek

...a tu kompletnie zasypana górna stacja czeskiego wyciągu.
Obrazek

Nagle wydaje mi się, iż mam omamy! Przed nami wyrasta... grupa roznegliżowanych facetów!
Obrazek
Obrazek

Morsy! To ostatnio modne w Karkonoszach. Z tydzień czy dwa wcześniej także było kilku takich bohaterów, jednego z nich musiał potem GOPR ewakuować. Ci podobno są bardzo twardzi, nikt nie potrzebował darmowego transportu w dół, a potem jeszcze na dokładkę kąpali się w górskich strumieniach!
Obrazek

Rozmawiałem chwilę z jednym z nich i oboje stwierdziliśmy, że pogoda nie jest taka zła, tylko te fruwające kawałki lodu drażnią skórę :D.

Zejście zajmuje nam trochę więcej czasu niż wejście i tutaj czasem raczki się przydadzą. I tak większym problemem jest wiatr walący śniegiem w oczy i nawet okulary niewiele pomagają... Jednocześnie zwiększa się ruch, z dołu nadciąga coraz większy tłum.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wracamy do schroniska, gdzie odzyskujemy plecaki. Schlesierhaus ma w sieci bardzo złe recenzje, lecz ja nie będę wobec niego aż tak surowy: był ciepły pokój, ciepła woda pod prysznicem, obsługa sympatyczna i pomocna. Największy minus to wysokie ceny. No i ta koszmarna, płatna (3 złote) toaleta z bramkami jak na stadionie! Obok drzwi jest długi tekst z argumentami dlaczego muszą pobierać ten haracz, ale - jeśli mam być szczery - mnie on nie przekonał. I zapewne każdy kto dostał sraczki będzie miał podobne zdanie...
Obrazek
Obrazek

Pora ruszyć dalej. Przekraczamy granicę i wchodzimy na niebieski szlak noszący nazwę Schustlerova cesta (od nazwiska Františka Schustlera, botanika i jednego z pierwszych pomysłodawców utworzenia parku narodowego po czeskiej stronie). Formalnie odcinek ten jest zamknięty od września, bowiem trwa wymiana drewnianych podestów ustawionych na torfowiskach. Podesty są jednak ukryte głęboko pod śniegiem, a trasa jest wykorzystywana zarówno przez pieszych jak i narciarzy. Zresztą poleciła nam ją pani ze schroniska, która sama nią chodziła. Swoją drogą to ciekawe, że niektórzy pracownicy na piwo udają się do konkurencji :P.
Obrazek

Nie będę ukrywał, że mieliśmy oszałamiające panoramy...
Obrazek

Może tylko na samym początku, kiedy w oddali jeszcze było widać morsów płci przeciwnej ;). Trochę oszukańczych, bo ubranych w śmieszne przepaski na piersiach.
Obrazek

Po nieco ponad dwóch kwadransach z szaro-białej ściany wyłania się Luční bouda (Wiesenbaude). Łąkowe schronisko dzierży kilka rekordów: jest najwyższej położone w Karkonoszach (o 10 metrów bije Dom Śląski), jest największe (choć nie wiem czy pod względem gabarytów czy pojemności) i uznawane za najstarsze w całym pasmie. Oczywiście chodzi tutaj o kontynuację działalności - wiadomo, że pasterskie szałasy stały w tym miejscu już w XVII wieku, a pierwsza pisemna wzmianka o pełnieniu funkcji turystycznej pochodzi z 1707 roku!

Obecny obiekt jest stosunkowo młody - w latach 1939-1940 postawiono go rękami żołnierzy Wehrmachtu, po tym jak po układzie monachijskim wycofujące się wojsko czechosłowackie spaliło poprzedni budynek.
Obrazek

Będąc tu wczoraj wieczorem zwróciliśmy uwagę na potężne zaspy przy jednej ze ścian - śniegu tam na 3-4 metry!
Obrazek

Przy drzwiach zaczepia mnie facet palący papierosa.
- Będziesz miał fajne zdjęcia - mówi.
- Ze słońcem byłyby fajniejsze...
- No tak, ale teraz modne są znowu czarno-białe!
Fakt, czasem ciężko dostrzec jakieś inne barwy niż odmiany białego i czarnego :D.
Obrazek

O ile podczas wczorajszej wizyty było raczej pusto, to dzisiaj przed wejściem stoją dziesiątki nart biegowych, a w środku dwa razy tyle! Zastanawiamy się, czy w ogóle będzie jakiejś miejsce w sali jadalnej! Jest ona co prawda spora, ale jednak ma swoje ograniczenia...

Wewnątrz dziki tłum. Na szczęście nie mamy problemów z dosiadaniem się do innych osób przy stoliku, więc szybko znajdujemy miejsce. Część gości z Polski odchodzi z kwitkiem, bo widząc tylko wolne krzesła odwracają się na pięcie...

Luční bouda to także najwyżej położony w Europie Środkowej browar o nazwie Paroháč czyli "rogacz". Dość dwuznacznie, bo może oznaczać zarówno zwierza z rogami jak i zdradzanego małżonka. Ilustracja na kuflu sugeruje obie wersje :D.
Obrazek
Obrazek

Ekipa kelnerska jest ta sama co wczoraj. Wiedzą już, że nie zamawiamy niczego poza piwem, więc nawet nie silą się na uprzejmość. Czujemy się prawie jak na dworcu w Jeleniej Górze - "panie, to nie poczekalnia!". Para, z którymi dzielimy stolik, płaci rachunek w wysokości 1600 koron, a my... 250 :D. Miało być więcej, ale kelnerka uparła się, że będzie gadać po polsku. No to mówię:
- Proszę doliczyć 10% napiwku.
I doliczyła... 10 koron ;).
Jedzenie ponoć jest tu smaczne, ale ceny o 50-150% wyższe niż w innych miejscach. Ja rozumiem, że Luční bouda to obecnie *** hotel, lecz bez przesady. Co ciekawe - będąc hotelem oferują... glebę! Za jedyne 580 koron ze śniadaniem.

Aha, był to też jedyny obiekt u Czechów, gdzie istniała możliwość płacenia kartą.
Obrazek

Mimo bólu portfela warto tu zajrzeć na kufelek, zwłaszcza IPĘ, pozostałe rodzaje także nie były złe.

A dla nocujących czeka... Gentelman Club. Nie wiemy czy to zakamuflowana wersja burdelu czy tylko odpicowany bar - zerknęliśmy jedynie przez szybę.
Obrazek

Na zewnątrz pogoda bez zmian. Wraz z wiatrem czuć także wyraźne ocieplenie: wczoraj było -12, na Śnieżce -7, a przy hotelu jedynie -3. Toż to prawie wiosna!

Przez najbliższą godzinę dreptamy czeską zimową wersją szlaku omijającą od południa Smogornię (Stříbrný hřbet, Mittagsberg). Już na samym początku spotykamy grupę zdezorientowanych narciarzy, którzy po angielsku pytają... skąd prowadzi trasa, którą szli. Ciekawie.

Widoczność spada znacznie, na szczęście paliki są ustawione blisko siebie.
Obrazek

Dopiero bliżej granicy zaczyna się pojawiać trochę więcej okolicy - to chyba Čertův důl.
Obrazek

Po polskiej stronie łączymy się z Głównym Szlakiem Sudeckim. Od razu widać więcej ludzi oraz... niebo! Nie wiemy jakim cudem, ale pojawiają się całkiem spore połacie niebieskiego oraz smugi po samolotach.
Obrazek

Trawers Małego Szyszaka (Malý Šišák, Kleine Sturmhaube) i garść nieśmiałych kolorów wieczoru.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

"Nieme znaki" - na prawo Śnieżka, na lewo Spindlerova. A prosto zamknięty szlak do Pielgrzymów.
Obrazek

Do schroniska "Odrodzenie" (Jugendkammhaus „Rübezahl”) zachodzimy w okolicach godziny 17-tej.
Obrazek

Nie mamy zarezerwowanego noclegu, więc pytam w bufecie o glebę.
- Proszę cierpliwie poczekać do 20-tej - słyszę odpowiedź.
Poczekamy, ale nie tutaj. Rzucamy plecaki i znowu przekraczamy granicę. Od czeskiej strony do Slezského sedla (przełęczy Karkonoskiej) prowadzi droga, utrzymywana nawet w czasie takiej zimy. Pługi przekopały się przez zaspy i mamy teraz coś w rodzaju chodnika z wysokimi na półtora metra ścianami.
Obrazek

Osada obiektów turystycznych pod Małym Szyszakiem. Po zmroku zrobił się klimat.
Obrazek
Obrazek

Naszym celem jest mój ulubiony obiekt wojskowy, dawna Adolf-baude. Stołowałem się w nim kilka razy, bo ceny są normalne, jedzenie smaczne i mało kto poza osobami nocującymi wie o jego istnieniu.
Obrazek

Na wejściu wita nas rozkoszny zapach czosnkowej, ale zostajemy brutalnie obdarci ze złudzeń: zup nie ma! Przynajmniej oficjalnie, prawdopodobnie były trzymane dla osób, które wcześniej zamówiły kolację. Nie ma także hermelina, ale dostaję utopenca, ogromną topinkę, a Bastek zestaw trzech serów. I nawet zwykły Gambrinus wchodzi wybornie!
- Ja lubię jeść przy jedzeniu - zwierzył się mój towarzysz pod koniec drugiego piwa. No cóż, ja też :).
Obrazek

Elementy wystroju jadalni: ludowi muzykanci.
Obrazek

Na dworze ciemność widzę, ciemność...
Obrazek
Obrazek

Po powrocie do Odrodzenia znów pytam o glebę. I jest problem: nie możemy dostać noclegu zastępczego, ponieważ ostał się jeszcze wolny pokój. Tyle, że to apartament w cenie 60 złotych za łeb osobę! Znam regulamin PTTK-owski, ale takie coś nie powinno mieć miejsca - w niektórych schroniskach oferują apartamenty za 200-300 złotych, to nie jest nocleg dla normalnego turysty!

Po negocjacji pani z obsługi spuszcza nam cenę, potem widząc nasze miny jeszcze raz i ostatecznie płacimy "tylko" 45 złotych od osoby. Otrzymujemy dwa pokoje z czterema miejscami (nawet się zastanawialiśmy, czy kogoś sobie nie przygruchać za drobną opłatę :D), własną łazienkę, czajnik i pościel. Ujdzie :P.
Obrazek

Niesmak jednak został, ponieważ na podłodze jadalni i w korytarzach kolejne osobniki zaczęły się rozkładać z materacami i śpiworami. Mam poważne podejrzenia, że po prostu się nie zgłosili do bufetu i śpią za friko! Niektórzy w czasie snu ćwiczą ręce.
Obrazek

Na pocieszenie pozostaje nam wieczór integracyjny z sympatyczną ekipą z Wielkopolski: są napitki, swojski chleb z fetem (pychota!) oraz gitara i śpiewy. I tylko parze starszych Czechów to się nie podoba, bo uparli się, że koniecznie muszą spać w tym samym pomieszczeniu co nasza impreza. Przepychanki trwały gdzieś do 1.30 w nocy, aż w końcu im odpuściliśmy...

Re: "Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 10 lutego 2019, 12:41
autor: Barbórka
chyba znalazłam dodatkową motywację, żeby po raz Nty odwiedzić Karkonosze zimą... te morsy nie dają mi spokoju :D

Re: "Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 10 lutego 2019, 23:21
autor: Pudelek
Tylko trzeba na nich trafić ;)

Re: "Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 12 lutego 2019, 19:19
autor: Pudelek
Trzeci dzień w Karkonoszach przyniósł trochę niespodziewanych emocji... ale o tym będzie dużo później.

Poranek w schronisku Odrodzenie zaczyna się od energicznego walenia w drzwi naszego apartmentu. Co za licho, kogo niesie? Okazuje się, iż to kompan z wieczornej biesiady, który przyniósł nam płytę z nagraniami zespołu swoich znajomych ;).

O ile wczoraj po cichu liczyliśmy na poprawę pogody, o tyle pierwsze wyjście na zewnątrz brutalnie obrywa nas ze złudzeń: widoczność jeszcze bardziej spadła, a wiatr znacznie zwiększył swoją moc!
Obrazek

Sporo osób schodzi do samochodów zostawionych przy Spindlerovej boudzie i wraca do domu. Także się nad tym zastanawialiśmy, ale w końcu zwyciężył głód gór!
Obrazek

Przełęcz Karkonoska (Slezské sedlo, Spindlerpass) pod śniegiem.
Obrazek
Obrazek

Główny Szlak Sudecki z delikatnym podejściem. Śnieg nie jest tak twardy jak we wcześniejsze dni, więc idzie się ciut gorzej.
Obrazek

Potem odbijamy w lewo na czeski zielony łącznik. W pewnej chwili mijamy się ze sporym ratrakiem cisnącym z naprzeciwka; niestety, po jego przejeździe nawierzchnia robi się jeszcze bardziej kopna.
Obrazek

Po wyjściu na polanę wiatr wieje tak mocno, że mam problem w ogóle ruszyć się do przodu! To niezbyt dobry prognostyk na resztę dnia...

Nasz pierwszy dzisiejszy cel wyłania się z mgły: Moravská bouda (Daftebaude). Nigdy jeszcze w niej nie byłem.
Obrazek

Jej historia sięga 1876 roku, kiedy w miejsce prymitywnych schronów postawiono okazały obiekt restauracyjno-noclegowy. W przeciwieństwie do większości schronisk uniknął poważniejszych przebudów w kolejnych latach, a jego wnętrze niewiele zmieniło się od okresu międzywojennego. Pod sufitem wisi ciekawy drewniany "żyrandol" z 1932 roku.
Obrazek

W środku tłumnie. Spotykamy faceta, który wczoraj pod Luční boudą mówił, że wyjdą mi ładne czarno-białe zdjęcia w stylu retro. Dzisiaj kolorów mamy jeszcze mniej :P.

Przepychając się z plecakami wpadamy na kelnera.
- Ilu was jest? Tylko dwóch? To tam do rogu.
Znów mamy wrażenie, że obsługa zdaje się mówić: "Panowie, to nie poczekalnia". Fakt, nie pasujemy tutaj. Wszyscy pozostali to albo narciarze biegowi albo spacerowicze albo nocujący. Szaleńców z dużym bagażem reprezentujemy tylko my.

Kelnerska zlewka potęguje się, gdy nie wykazujemy zainteresowania ichniejszą kuchnią. Powód jest prozaiczny - ceny! Koron nam ubywa, a jeszcze chcemy dziś odwiedzić niejeden przybytek. Płacenie w złotówkach nie opłaca się, kart oczywiście nie przyjmują. Ostatecznie Bastek zjada zupę, która jakimś cudem nie rujnowała portfela.

Takich dylematów walutowych nie mamy przy zamawianiu piw, bowiem leją tutaj z tanka pivovaru Kocour, czyli najsłynniejszego czeskiego browaru rzemieślniczego.
Obrazek

Przy kufelkach obmyślamy plan dalszej wędrówki: obawiając się, że na grani wiatr może nam zafundować dalekie loty, postanawiamy poruszać się położonymi niżej szlakami równoległymi po czeskiej stronie. O ile będą przetarte.

Pierwszy krótki odcinek jest bezproblemowy, ale tyczek musiałem szukać przy pomocy zaczepionego Czecha.

Po chwili dochodzimy do Petrovej boudy (Peterbaude). Podobno ma zostać otwarta na Sylwestra 2019 roku.
Obrazek

"Niemy znak" wskazuje nasz kierunek: niebieska trasa przez Ptačí kámen. Szlak jest uczęszczany, głównie przez narciarzy. Czasem trochę się zapadamy, śnieg staje się bardziej mokry i grząski. To z powodu ocieplenia - termometr przy Moravskiej wskazywał jedynie półtora stopnia poniżej zera. A ja na wyjazd kupiłem sobie specjalnie nową zimową kurtkę, bo zapowiadano tęgie mrozy :P.
Obrazek
Obrazek

Ptačí kámen (Vogelstein)
to grupa skał i punkt widokowy. Przynajmniej tak stoi w internetach... Na miejscu niemal potykamy się o... tabliczkę z nazwą rozwidlenia. Kolaż dobrze pokazuje różnicę między warunkami zimowymi i letnimi :D (zdjęcie po prawej pochodzi ze strony mapy.cz).
Obrazek

Po godzinie docieramy do punktu gastronomicznego numer dwa - przed nami Martinova bouda (Martinsbaude). Położona pod południowym stokiem Wielkiego Szyszaka sięga historią wojny trzydziestoletniej, kiedy w tej okolicy osiedlili się ludzie uciekający z dolin. Obecny budynek powstał około 1879 roku po przebudowie starszego obiektu gospodarczego.
Obrazek

Według niektórych źródeł miała się tu urodzić i mieszkać jako dziecko Martina Navrátilová, ale to nieprawda, bo tenisistka przyszła na ten świat w Pradze.

Z racji położenia i późniejszej pory znacznie mniej tu ludzi niż u konkurencji. I znacznie sympatyczniej - wreszcie nie czujemy się intruzami!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Naszą uwagę zwraca piec z kaflami w różne wzory. Są koła olimpijskie, więc zapewne powstał w latach 30. ubiegłego roku. Towarzyszą im... swastyki. Trochę stylizowane, ale nie mam wątpliwości, że to właśnie ten symbol :D.
Obrazek

To prawdopodobnie ostatnie miejsce, gdzie możemy dziś napełnić brzuchy, więc najpierw wcinamy czosnkową, a potem poprawiamy hermelinem, zapijając Krakonošem. I świat staje się piękniejszy :D.
Obrazek

Właściciela boudy pytam o nasz dalszy szlak - mówi, że musimy obejść chałupę dookoła i tam go znajdziemy. Nic prostszego!
Obrazek

Zamiast ścieżki odnajdujemy zaspy, w których zapadamy się powyżej kolan. Szybki odwrót i próbujemy przejść z drugiej strony, ale z podobnym skutkiem. Gdzieś tam majaczą tyczki, lecz jeśli tak wygląda cała trasa?...

Nagle słyszymy odgłosy z góry i dostrzegamy kilkuosobową ekipę narciarzy schodzących z grani. Kierują się w tym samym kierunku co my, więc z dużym wysiłkiem przedzieramy się zobaczyć jak sobie poradzą. Na szczęście po kilkudziesięciu metrach grunt staje się bardziej stabilny i można się zieloną cestą poruszać w miarę sprawnie. Co prawda co pewien czas wpadamy głębiej w śnieg, ale tragedii nie ma. Trochę pomogli wspomniani narciarze, lecz prawdopodobnie i bez nich także wędrówka byłaby wykonalna.
Obrazek

Robi się coraz bardziej szaro, mgła gęstnieje, wieje wiatr. Widoczność kiepskawa, czasem trzeba dobrze wypatrywać następnego słupka, ale nie ma powodów do niepokoju. Do czasu...

Po niecałych trzech kwadransach jest już całkiem ciemno. Nagle przed nami znowu słychać głosy i po chwili widzimy "naszych" narciarzy stojących w kupie i nerwowo się naradzających. Okazało się, że nie wiedzą gdzie dalej iść. Znaleźliśmy się na skraju rozległej Labskiej louky i właśnie w tym miejscu tyczek zabrakło!

Każdy z chłopaków wyposażony był w smartfona z gpsem i mapą, ale mimo to mieli problemy ustalić położenie Labskiej boudy, położonej kilkadziesiąt-kilkaset metrów od nas. W końcu się udało: z mroku wyłoniła się potężna sylwetka przypominająca stare, posępne zamczysko, sprawiająca przygnębiające wrażenie. Labská bouda (Elbfallbaude) jest teraz nieczynna, więc z czarnych okien nie wydostawało się żadne światło (poza jedną słabą poświatą, należącą zapewne do stróża obiektu).

Czesi zarządzają odpoczynek, ale w miejscu wystawionym na wiatr, więc razem z Bastkiem próbuję dostać się na hotelowy taras. W ciemnościach tracę orientację, wypieprzam się w zaspie i obeszlibyśmy budynek dookoła albo spadlibyśmy w jakąś przepaść, bo w pewnym momencie teren zaczął gwałtownie się obniżać. Ostatecznie wciskamy się w śnieżną jamę utworzoną przy ścianie hotelu.
Obrazek

Jest w niej dość przyjemnie, bo całkiem ciepło i bezwietrznie, ale trzeba działać dalej! Na zegarku jeszcze młoda godzina (17:40), lecz nastrój niezbyt optymistyczny.
- Grunt to znaleźć węzeł szlaków, był taki tuż przed wejściem - mówię. - Stamtąd powinno być widać jakieś tyczki.
Łatwo powiedzieć. Węzła nie spotkaliśmy, ale zbliżają się czołówki czeskiej grupy. Zgodnie z sugestią dołączamy się do nich już na stałe - idą do Voseckiej boudy, więc w naszym kierunku.

Z pomocą GPS-ów udaje im się znaleźć pierwszy słupek. Jak na złość na otwartej przestrzeni są one rozmieszczone rzadziej niż w lesie! Chłopaki od razu narzucają szybkie tempo (z wyjątkiem jednego piechura zamiast nart mieli jednak raki, a nie narty), więc od razu zostajemy z tyłu, gdyż Bastek ma problemy z nogą. Na szczęście szybko się orientują i zwalniają tempo - od tego momentu trzymamy się w kupie i zawsze ktoś z tyłu sprawdza czy na pewno jest ostatni.
Obrazek

Na polanie wiatr urządza sobie imprezę waląc nad bezlitośnie po twarzy białymi drobinkami. Dodatkowo nowoczesna technika czasem płata figle: jeden z Czechów twierdzi, że minęliśmy już pierwsze skrzyżowanie szlaków, inni mówią, że to dopiero za kilkaset metrów. Większość miała rację, a przy tej pogodzie odbicie bez elektronicznej mapy w prawidłowy szlak byłoby bardzo trudne. Lepiej poszło przy drugim rozwidleniu, gdyż tam tabliczki wystawały powyżej śniegu.

Po wejściu w las opadają emocje - ścieżka jest ubita, dobrze oznaczona. Idziemy głównie po płaskim lub lekko w dół, więc prędkość od razu rośnie. Po jakiejś godzinie witają nas słabe światła Voseckiej boudy (Wossecker baude), co wszystkich bardzo ucieszyło.

Dziękujemy wylewnie czeskiej ekipie - bez nich nasza sytuacja wyglądałaby znacznie gorzej. Jakie mielibyśmy możliwości, gdyby trzeba było sobie radzić samemu?
1) Szukać "po omacku" tyczek. Jakaś szansa na sukces była, ale na pewno okupiona dużymi nerwami.
2) Wrócić się do Odrodzenia, co zajęłoby nam pewnie co najmniej ze 3 godziny.
3) Wrócić się do najbliższego podejścia na grań (w praktyce do Martinovej boudy, bo te przy Labskiej było kompletnie zasypane) i kontynuować wędrówkę GSB w wichurze.
4) Najbardziej ekstremalna opcja - spać w jamie przy zamkniętym hotelu. Mimo braku zimowych śpiworów raczej dalibyśmy radę, bo - jak pisałem - jej wnętrze było osłonięte od niekorzystnych warunków, a temperatura powietrza oscylowała w okolicach zera.

Dobrze, że to tylko gdybanie, problem rozwiązał się sam. Jeszcze tylko wspólne zdjęcie - oblepieni śniegiem czujemy się jak bałwany :D.
Obrazek

Sądziłem, że po takim wysiłku będziemy chcieli jak najszybciej przejść na śląską stronę, ale pragmatyzm zwyciężył - potrzebna była nam chwila odpoczynku w ciepłym wnętrzu.
Obrazek

Na drzwiach kartka, iż w niedzielę otwarte jest tylko do 17-tej, lecz restauracja normalnie działała. Za to w korytarzach mieli małą powódź, tyle się wody lało z sufitów!
Obrazek

Czeska grupa będzie tu nocować. Proponowali nam, abyśmy z nimi zostali, lecz cenowo nie dalibyśmy już rady. Stać nas było tylko na piwo ;) - smakowało znacznie lepiej niż rok temu.
Obrazek

Dla nas to jeszcze nie koniec - w końcu musimy dostać się na Szrenicę. To niby tylko około kilometra, ale w tych warunkach może być różnie.

Drogę wskazuje nam bardzo "niemy znak".
Obrazek

Wbrew moim obawom podejście pod grań było bezproblemowe - twarde i otyczkowane.
Obrazek

Na granicy widzimy, że szlak grzbietowy jest w lepszym stanie niż czeskie szlaki podgraniowe, którymi się poruszaliśmy. Może za prędko wystraszyliśmy się silnego wiatru i odpuściliśmy przejście przez Wielki Szyszak i Łabski Szczyt? Może górą doszlibyśmy tu szybciej? Może. Wydawało mi się, że wybraliśmy bardziej rozsądną wersję. I z przygodami - jak mi się zwierzył Bastek, to miał nadzieję na jakieś emocje, no i się ich doczekał :D.

Do schroniska Szrenica (Reifträgerbaude) wbijamy kwadrans przed godziną 21-szą i wzbudzamy sensację/popłoch wśród znajdujących się tam osób. Większość z nich dotarła tam najprostszą i najkrótszą trasą (niektórzy wjechali wyciągiem) przez Halę Szrenicką i czuli się niczym zdobywcy Mount Everestu, a tymczasem w wieczornej porze wpada dwójka zalodzonych wariatów idących z zupełnie innej strony.
- Mieliście pewno narty? - wypytywał jeden facet Bastka, podczas gdy ja próbowałem załatwić nam nocleg.
- Nieee.
- Raki?
- Niee. Tylko raczki.
- Aaa, pewnie takie koszykowe?
- Nie, zwykłe najprostsze.
- Ooo. To chociaż kijki?
- Bez kijków.
- Kurde, podziwiam!
Dobrze, że nie przyznałem się, iż ja nie posiadałem nawet stup-tutów, ponieważ... zapomniałem ich w domu :D. Spodnie zimowe musiały poradzić sobie bez nich.
Obrazek

Bufet jest już dawno zamknięty, więc zmuszony jestem dobijać się do prywatnego pokoju pani z obsługi. W przeciwieństwie do turystów nie była zdziwiona późnym przyjściem. Początkowo chciała nas wcisnąć do dwójki (znowu!), ale wylądowaliśmy w grupowym pokoju na parterze. Była jeszcze tak miła, że pozwoliła zrobić zakupy w barze.

Nerwy uspokojone, jesteśmy u celu, zatem zamiast od razu kłaść się do łóżka (co chodziło mi w głowie w czasie śnieżnej zadymki) to siedzimy jeszcze jakiś czas na jadalni wśród syfu zostawionego przez innych nocujących.
Obrazek

Po powrocie do pokoju okazuje się, że jeden ze współlokatorów strasznie chrapie. Już miałem wizję ucieczki w bardziej ciche miejsce, gdy nagle usłyszeliśmy, jak zaczął bulgotać, dławić się i... zamilkł. Albo ktoś go złapał za nos (podobno to działa), albo... coś mu wsadził :P.

Poniedziałek również nie przynosi zmiany pogody, jedynie wiatr nieco zelżał.
Obrazek

Jakakolwiek widoczność pojawiła się dopiero przy schronisku na Hali Szrenickiej (Neue Schlesische Baude).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Do środka zaglądam jedynie po pieczątkę i schodzimy dalej. Jest wczesna pora, więc innych turystów brak, z góry zjeżdża jedynie skuter...
Obrazek

...i dwóch narciarzy, którzy prawie nas staranowali. Nawet nie zwolnili widząc pieszych!

W lesie dostrzegamy, że gdzieś daleko na horyzoncie przebija słońce. Teraz może, w końcu my już kończymy wycieczkę.
Obrazek
Obrazek

Obok wodospadu Kamieńczyka (Zackelfall) z kasy KPN wyskakuje facet i chyba liczył, że zapłacimy mu za bilet... Ale słowa żadnego nie powiedział.
Obrazek

Sam wodospad mało widoczny spod lodu i śniegu, jeszcze kilka dni temu nie można było pod niego podejść z powodu... spadających sopli.
Obrazek

Schronisko "Kamieńczyk" (kiedyś Zackelfallbaude) to chyba najbardziej bezpłciowy obiekt tego typu w polskiej części Karkonoszy.
Obrazek

I znów jedynie przybijam pieczątkę, po czym bez zwłoki ruszamy dalej. Jest odwilż, śnieg stał się grząski, więc paradoksalnie odcinek czerwonego szlaku do Rozdroża pod Kamieńczykiem okazał się najbardziej śliski i niebezpieczny, co spowodowało co najmniej jeden niespodziewany upadek.
Obrazek

Przy Rozdrożu beznamiętnie mijamy stragany z mydłem, powidłem i tradycyjnymi sudeckimi oscypkami. Pojawiają się pierwsi turyści - najpierw pojedynczy, następnie całe grupy. Większość patrzy na nas jak na kretynów, ale już zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Niektórzy chyba nie wiedzą, że są w górach, no chyba, że smartfon im to powie...
Obrazek

Tu działał jakiś niszczyciel bałwanów.
Obrazek

Samochód w Szklarskiej Porębie stał w miejscu, gdzie zostawiliśmy i nawet odpalił za pierwszym razem. Karkonoska epopeja dobiegła końca. Jako post scriptum dodam, że następnego dnia w Sudety wróciła piękna pogoda :D. Czyli - norma!

Re: "Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 21 lutego 2019, 22:15
autor: Marshal23
Znane szlaki,ścieżki,miejsca. Tylko,że w twoim stylu relacji jakoś fajniej widziane,odbierane. Super Relacja

Re: "Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 22 lutego 2019, 10:48
autor: Pudelek
dzięki :)

Re: "Panie, to nie poczekalnia!" - czyli bardzo zimowe Karkonosze.

: 22 lutego 2019, 19:22
autor: jedrek4
Bardzo miło się czytało :)