bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
To byla wycieczka calkiem bez planu. To znaczy plan byl taki, ze bierzemy rowery, mape najblizszych okolic i wyjezdzamy z domu.
W piatkowy wieczor wydaje sie, ze jesli sobotnia wycieczka w ogole wypali - to tylko łódką. Przychodzi tak niesamowita burza, ze przy naszym osiedlowym smietniku stoi woda po kolana, ulicą wali rwąca rzeka (ktora porywa mi klapek) a skodusia ma wody po brzuszek na tyle, ze chyba przypomina sobie forsowanie wezbranej Osławy Podczas gdy inni ludzie w panice biegna do domow lub chowaja sie w sklepach - my sobie brodzimy, rozwazajac jak jutro bedzie wygladac nasza rowerowa trasa Zdjec brak- zalało mi aparat.
Ranek wstaje o dziwo w miare pogodny a po wielkiej wodzie (przynajmniej pod naszym blokiem) juz nie ma śladu. Wałami ruszamy w strone Wrocławia.
Po drodze mijamy jakies dziwne konstrukcje z patyków. Nie wiem czy mają jakies zastosowanie praktyczne, czy ich wymiar jest jedynie artystyczny?
W Kotowicach zawijamy pod sklep celem uzupelnienia jadła i napitku. Dopiero minał tydzien jak wrócilismy z ukrainskich Karpat a ja znow sie czuje jakbym tam byla! W sklepie sprzedają piwo Lvivskie a siedzaca nieopal grupa robotnikow rozmawia w jezyku bardziej pasującym gdzies nad Prut i Czeremosz niz nad Odrę. Hmmmm.. Gdzie my dojechali???
Owe Lvivskie z Kotowic jest jakies dziwne. Chyba mocno zabłądzilo! Na etykiecie napisali, ze jest to “eksport do Izraela”.
Suniemy w strone rzeki i tamtejszej wiezy widokowej. Raz po raz mijamy połamane wczoraj drzewa.
Na wieże wychodzimy trzy razy. Czwartemu udaje sie zapobiec wsadzajac kabakowi batonik do łapki, kuper w siodełko i wywożąc szybko w dal
Rzut oka z wysoka na okoliczny swiat.
Sympatycznych kałużastych drog dzisiaj nie brakuje!
Sa tez gory
Odre przekraczamy moim ulubionym mostem kolejowym.
Wiecej zdjec z tego malowniczego miejsca: https://goo.gl/photos/tuCoCKJ12S9P6Pm6A
Jeszcze kilka polnych drog- i lądujemy w Czernicy.
Sa tu fajne bajora - rozlewiska/ starorzecza/ wyrobiska - tego nie wiem dokladnie. Byl plan sie kąpac ale jakos zimno sie zrobilo.
Z widokiem na stara barke.
Kolejna wies to Ratowice. Jak wioska to i sklep. Ten udał nam sie wyjatkowo- miejsce biesiadne obrosniete jest pnączami, obok stoi drewniana wiata i na stanie mają tez kibelek!
Nie trzeba sie chowac z piwem przed policajami! Ogrodzony teren prywatny- i mogą sie cmoknąc ze swoimi idiotycznymi prawami!
Kazdy nasz ruch jednak jest pod czujnym okiem- kociej rodzinki!
Wszystko ladnie pieknie ale jestesmy po złej stronie Odry - a powrot przez Jelcz nam sie nie usmiecha, jak rowniez wyjezdzanie na glowne drogi. Na szczescie okazuje sie, ze jest mozliwe przejechac rowerami przez mostki przy śluzie/jazie w Ratowicach.
Potem znow mozemy użyć na kałuzach!
A na koniec ognisko! Dzien bez ogniska to dzien stracony! Wszystko jest tak nasiąkłe wodą, ze palic sie nie za bardzo nie chce- ale zawsze cos podymiło!
W piatkowy wieczor wydaje sie, ze jesli sobotnia wycieczka w ogole wypali - to tylko łódką. Przychodzi tak niesamowita burza, ze przy naszym osiedlowym smietniku stoi woda po kolana, ulicą wali rwąca rzeka (ktora porywa mi klapek) a skodusia ma wody po brzuszek na tyle, ze chyba przypomina sobie forsowanie wezbranej Osławy Podczas gdy inni ludzie w panice biegna do domow lub chowaja sie w sklepach - my sobie brodzimy, rozwazajac jak jutro bedzie wygladac nasza rowerowa trasa Zdjec brak- zalało mi aparat.
Ranek wstaje o dziwo w miare pogodny a po wielkiej wodzie (przynajmniej pod naszym blokiem) juz nie ma śladu. Wałami ruszamy w strone Wrocławia.
Po drodze mijamy jakies dziwne konstrukcje z patyków. Nie wiem czy mają jakies zastosowanie praktyczne, czy ich wymiar jest jedynie artystyczny?
W Kotowicach zawijamy pod sklep celem uzupelnienia jadła i napitku. Dopiero minał tydzien jak wrócilismy z ukrainskich Karpat a ja znow sie czuje jakbym tam byla! W sklepie sprzedają piwo Lvivskie a siedzaca nieopal grupa robotnikow rozmawia w jezyku bardziej pasującym gdzies nad Prut i Czeremosz niz nad Odrę. Hmmmm.. Gdzie my dojechali???
Owe Lvivskie z Kotowic jest jakies dziwne. Chyba mocno zabłądzilo! Na etykiecie napisali, ze jest to “eksport do Izraela”.
Suniemy w strone rzeki i tamtejszej wiezy widokowej. Raz po raz mijamy połamane wczoraj drzewa.
Na wieże wychodzimy trzy razy. Czwartemu udaje sie zapobiec wsadzajac kabakowi batonik do łapki, kuper w siodełko i wywożąc szybko w dal
Rzut oka z wysoka na okoliczny swiat.
Sympatycznych kałużastych drog dzisiaj nie brakuje!
Sa tez gory
Odre przekraczamy moim ulubionym mostem kolejowym.
Wiecej zdjec z tego malowniczego miejsca: https://goo.gl/photos/tuCoCKJ12S9P6Pm6A
Jeszcze kilka polnych drog- i lądujemy w Czernicy.
Sa tu fajne bajora - rozlewiska/ starorzecza/ wyrobiska - tego nie wiem dokladnie. Byl plan sie kąpac ale jakos zimno sie zrobilo.
Z widokiem na stara barke.
Kolejna wies to Ratowice. Jak wioska to i sklep. Ten udał nam sie wyjatkowo- miejsce biesiadne obrosniete jest pnączami, obok stoi drewniana wiata i na stanie mają tez kibelek!
Nie trzeba sie chowac z piwem przed policajami! Ogrodzony teren prywatny- i mogą sie cmoknąc ze swoimi idiotycznymi prawami!
Kazdy nasz ruch jednak jest pod czujnym okiem- kociej rodzinki!
Wszystko ladnie pieknie ale jestesmy po złej stronie Odry - a powrot przez Jelcz nam sie nie usmiecha, jak rowniez wyjezdzanie na glowne drogi. Na szczescie okazuje sie, ze jest mozliwe przejechac rowerami przez mostki przy śluzie/jazie w Ratowicach.
Potem znow mozemy użyć na kałuzach!
A na koniec ognisko! Dzien bez ogniska to dzien stracony! Wszystko jest tak nasiąkłe wodą, ze palic sie nie za bardzo nie chce- ale zawsze cos podymiło!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Dzis dla odmiany rozpoczynamy dzien od ogniska- trafila sie fajne miejsce na poczatku wycieczki - przy “Grodach Ryczyńskich”.
Ciekawe czy stała tu kiedys jakas chałupa? Czego to resztki widzimy po prawej?
A tak wyglada dwulatek, ktoremu powialo w pyszczek dymem
W Błotach spotykamy pewną dekoracje ogrodową. Krasnale albo złote lwy na cokołach niekoniecznie trafiają w moje gusta. Ale ta zwierzyna i owszem! Chyba jest dziełem jakiegos domorosłego konstruktora!
W Dobrzyniu oczywiscie odwiedzamy sklep.
W Wójcicach tez.
Zawsze staramy sie tak planowac trasy aby unikac asfaltu.
Czuc juz powiew jesieni. Wszedzie żółto od nawłoci i wrotycza- juz nie od rzepaku...
Miedzy Wójcicami a Bystrzycą Oławską trafiamy do piaskowni. Zostawiamy rowery na gorce i ide piechotą rozejrzec sie po wyrobisku. W oddali widac jakies maszyny, wiec czesciowo chyba zaklad działa. Mamy nawet plan aby tu troche popływac… W pewnym momencie zwracam uwage na dziwna rzecz- nigdzie nie ma tu śladów butów. Tylko moje... wyraznie odbite w kazdym kawałku piachu… Znaczy miejscowi tu sie nie kręcą.. Znaczy - moze i mnie nie powinno tu byc? Ostatecznie wiec sobie kąpiel odpuszczamy, mimo ze pogoda jest duszna i lepka a chec wskoczenia do wody jest w ekipie ogromna.
We wsi wszystko hurtowo. Jak ptactwo- to stadami. Jak kapusta to po horyzont.
W koncu trafiamy na dogodne miejsce kąpielowe. Małe jeziorko nieco zarosłe szuwarem i pływajacym lisciem. Na mojej mapie wyglada to na starorzecze i mam nad nim znaczoną plażę (ale to stara mapa). Woda jest płytka i zadziwiająco chłodna.
Nieopodal jest jakis osrodek kempingowy i wisi napis “bar”. Niestety jest dostepny chyba tylko dla nocujacych, bo nie ma wejscia od zewnatrz. Szkoda, bo miejsce wygladało kusząco!
Ciekawe czy stała tu kiedys jakas chałupa? Czego to resztki widzimy po prawej?
A tak wyglada dwulatek, ktoremu powialo w pyszczek dymem
W Błotach spotykamy pewną dekoracje ogrodową. Krasnale albo złote lwy na cokołach niekoniecznie trafiają w moje gusta. Ale ta zwierzyna i owszem! Chyba jest dziełem jakiegos domorosłego konstruktora!
W Dobrzyniu oczywiscie odwiedzamy sklep.
W Wójcicach tez.
Zawsze staramy sie tak planowac trasy aby unikac asfaltu.
Czuc juz powiew jesieni. Wszedzie żółto od nawłoci i wrotycza- juz nie od rzepaku...
Miedzy Wójcicami a Bystrzycą Oławską trafiamy do piaskowni. Zostawiamy rowery na gorce i ide piechotą rozejrzec sie po wyrobisku. W oddali widac jakies maszyny, wiec czesciowo chyba zaklad działa. Mamy nawet plan aby tu troche popływac… W pewnym momencie zwracam uwage na dziwna rzecz- nigdzie nie ma tu śladów butów. Tylko moje... wyraznie odbite w kazdym kawałku piachu… Znaczy miejscowi tu sie nie kręcą.. Znaczy - moze i mnie nie powinno tu byc? Ostatecznie wiec sobie kąpiel odpuszczamy, mimo ze pogoda jest duszna i lepka a chec wskoczenia do wody jest w ekipie ogromna.
We wsi wszystko hurtowo. Jak ptactwo- to stadami. Jak kapusta to po horyzont.
W koncu trafiamy na dogodne miejsce kąpielowe. Małe jeziorko nieco zarosłe szuwarem i pływajacym lisciem. Na mojej mapie wyglada to na starorzecze i mam nad nim znaczoną plażę (ale to stara mapa). Woda jest płytka i zadziwiająco chłodna.
Nieopodal jest jakis osrodek kempingowy i wisi napis “bar”. Niestety jest dostepny chyba tylko dla nocujacych, bo nie ma wejscia od zewnatrz. Szkoda, bo miejsce wygladało kusząco!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Po upalnym czwartku i ulewnym piatku nastała pochmurna sobota. Wszystko bylo skąpane w wodzie a po niebie przewalały sie chmury o przedziwnych deseniach, niby czarne ale jakby fosforyzujące, jakby podswietlone od srodka. Co chwile wypełzały z nich wypustki, ktore jak macki jakiegos zwierza sięgały w rozne strony a potem pospiesznie sie chowały. Nie spadła jednak ani kropla deszczu. Nie zagrzmialo ani razu. Chmury byly jak namalowane. W takie klimaty wyruszamy na rowerową wycieczke po okolicy. Mrocznej atmosfery dopelniał fakt, ze prawie nikogo nie spotkalismy po drodze. Nie wpadlismy na ani jednego sąsiada, przemykamy przez dziwnie wyludnione miasto, a w lasach i polach to towarzyszą nam tylko komary, sarny i wiewiorki. Co zjadło dzis ludzi?
Wiekszosc przemierzanych przez nas drog nadawałaby sie swietnie pod amfibie. Odkrywamy, ze oprocz rowerow lądowych i rowerkow wodnych- sa rowniez rowery błotne. I te zdecydowanie lubimy najbardziej!
Trasa nasza wiodła z Oławy przez nasze lasy w strone wsi Błota, Dobrzeń, Lednica a potem jeszcze jakos inaczej bo sie troche pogubilismy
Spotykamy gdzies po drodze jakis suchy jaz, jakis przepust chyba służący w czasie powodzi?
Oczywiscie nie moze zabraknac ogniska. Zapodajemy takowe na Grodach Ryczyńskich.
Tu spotykamy czlowieka. Tez zagubionego w czasoprzestrzeni. Przyjechal tu dzis na 16:00 bo mialo byc jakies spotkanie, jakies warsztaty archeologiczne, jakies pokazy. Tymczasem jestesmy tylko my z pieczonym oscypkiem na patyku i zbierajacym slimaki kabakiem. Nie wiem co to za warsztaty widmo, ale chyba sie nie odbyly...
Wiekszosc przemierzanych przez nas drog nadawałaby sie swietnie pod amfibie. Odkrywamy, ze oprocz rowerow lądowych i rowerkow wodnych- sa rowniez rowery błotne. I te zdecydowanie lubimy najbardziej!
Trasa nasza wiodła z Oławy przez nasze lasy w strone wsi Błota, Dobrzeń, Lednica a potem jeszcze jakos inaczej bo sie troche pogubilismy
Spotykamy gdzies po drodze jakis suchy jaz, jakis przepust chyba służący w czasie powodzi?
Oczywiscie nie moze zabraknac ogniska. Zapodajemy takowe na Grodach Ryczyńskich.
Tu spotykamy czlowieka. Tez zagubionego w czasoprzestrzeni. Przyjechal tu dzis na 16:00 bo mialo byc jakies spotkanie, jakies warsztaty archeologiczne, jakies pokazy. Tymczasem jestesmy tylko my z pieczonym oscypkiem na patyku i zbierajacym slimaki kabakiem. Nie wiem co to za warsztaty widmo, ale chyba sie nie odbyly...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
I kolejny wypad w Bory Stobrawskie za nami
Biwak w lesie koło Rogalic.
Rowerową trase zaczynamy w Raciszowie.
Faktura starych sztachet…
Brak ludzi = szczescie roslin.
Jesien wkracza rowniez na płoty.
Drogi lekko sie wiją.
Stary, poniemiecki cmentarzyk za wsią… Groby zarówno w kamieniu jak i w drewnie. Wszystkie zdecydowanie w liściach i chaszczu.
Droga w strone Goli i lesne ruinki niewiemczego.
A przed nimi wybetonowany placyk.
Wężowite. Pod jedną kępą drzew kapliczka.
Pod drugą reklama.
Jest tez tylne pół kurczaka.
I grzyby giganty.
Aleja w strone Miodar.
I miodarskie podsklepie.
Dawna gorzelnia.
Droga w strone Nowego Folwarku zmienia sie w miedze..
A dalej w wiatrołom.
Martwe już drzewo nadal pełne życia. Tak grzybnego pnia jeszcze nie widzielismy. Gatunkow chyba z sześć.
Inne drzewa porastają bluszcze o grubaśnych pniach.
Urocze aleje wsrod błotnistych wykrotów.
Nowofolwarczna swietlica wiejska w klimacie starego drewna.
A tu sie zgubilismy. Nie sluzy nam widac wyjezdzanie na asfalt! Od razu tracimy orientacje
Alejami w strone Karolówki.
Rózne typy jesiennego lasu.
Z Karolówki zdjec brak. Rzuciły sie na nas psy wiec trzeba bylo spierdzielac a nie bawic sie aparatem…
Młyńskie Stawy.
I wiatka na kurzej stopce.
Ooooo tam są łabedzie!
No są.
Wiatowa herbatka.
Lasy gdzies miedzy Żabą a Minkowskim.
Utwardzone drogi czasem tez mogą byc fajne.
A tu odpowiedz czemu sezon na pałacyki rozpocznie sie dopiero za miesiac
Za PGRami drogi starają sie kręte i mocno wryte w teren..
Po czym znikają w tunelu kolczastych krzewów.
Potem wyjezdzamy na dwupasmową autostrade!
Przydrozna fauna Raciszowa.
Puszysty miecz, ktorym 5 sekund pozniej dostałam niespodziewanie w nos
Jesien… nie ma wątpliwosci. Busio pod jednodniową kołderką z klonowych lisci.
Biwak w lesie koło Rogalic.
Rowerową trase zaczynamy w Raciszowie.
Faktura starych sztachet…
Brak ludzi = szczescie roslin.
Jesien wkracza rowniez na płoty.
Drogi lekko sie wiją.
Stary, poniemiecki cmentarzyk za wsią… Groby zarówno w kamieniu jak i w drewnie. Wszystkie zdecydowanie w liściach i chaszczu.
Droga w strone Goli i lesne ruinki niewiemczego.
A przed nimi wybetonowany placyk.
Wężowite. Pod jedną kępą drzew kapliczka.
Pod drugą reklama.
Jest tez tylne pół kurczaka.
I grzyby giganty.
Aleja w strone Miodar.
I miodarskie podsklepie.
Dawna gorzelnia.
Droga w strone Nowego Folwarku zmienia sie w miedze..
A dalej w wiatrołom.
Martwe już drzewo nadal pełne życia. Tak grzybnego pnia jeszcze nie widzielismy. Gatunkow chyba z sześć.
Inne drzewa porastają bluszcze o grubaśnych pniach.
Urocze aleje wsrod błotnistych wykrotów.
Nowofolwarczna swietlica wiejska w klimacie starego drewna.
A tu sie zgubilismy. Nie sluzy nam widac wyjezdzanie na asfalt! Od razu tracimy orientacje
Alejami w strone Karolówki.
Rózne typy jesiennego lasu.
Z Karolówki zdjec brak. Rzuciły sie na nas psy wiec trzeba bylo spierdzielac a nie bawic sie aparatem…
Młyńskie Stawy.
I wiatka na kurzej stopce.
Ooooo tam są łabedzie!
No są.
Wiatowa herbatka.
Lasy gdzies miedzy Żabą a Minkowskim.
Utwardzone drogi czasem tez mogą byc fajne.
A tu odpowiedz czemu sezon na pałacyki rozpocznie sie dopiero za miesiac
Za PGRami drogi starają sie kręte i mocno wryte w teren..
Po czym znikają w tunelu kolczastych krzewów.
Potem wyjezdzamy na dwupasmową autostrade!
Przydrozna fauna Raciszowa.
Puszysty miecz, ktorym 5 sekund pozniej dostałam niespodziewanie w nos
Jesien… nie ma wątpliwosci. Busio pod jednodniową kołderką z klonowych lisci.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Na trasie dojazdowej rzuca nam sie w oczy znajomy pomnik w Mikolinie, zbudowany ku pamieci zolnierzy poległych podczas forsowania Odry. Od innych tego typu pomnikow odrozniają go poprzyczepiane wszedzie półłodzie. Pomnik swieci nową farba, jakos ostatnio go widac wyremontowali, wszedzie rosną kwiatki. Jest zatem nadzieja, ze moze jemu nie zrobia krzywdy w czasie modnej ostatnio “dekomunizacji”.
Nie mozemy sobie odmowic przyjemnosci wlezienia do łodzi. Acz nie do wszystkich sie da, w niektorych stoi woda (widac to te co Odry nie sforsowaly )
Rowerową trase rozpoczynamy w Chróścicach pod dworcem kolejowym. Mają tu ogromny plac z betonowych płyt.
Niedaleko stad, za torami stoją malutkie bunkierki. Wygladają jak takie strzegące torow czy mostow. Widywalismy podobne tez w kamieniołomach, aby sie w nich schowac przy strzelaniu. Chyba je ktos pozbierał i tu zwałował.
Symbolika, powiedzmy, mieszana
Lasy miedzy Chróścicami a Starymi Siołkowicami sa pełne starych wyrobisk. Ciekawe czy latem posiadają walory kąpielowe?
Mijamy tez opuszczone zabudowania dawnych zwirowni.
Część zakladow działa i ma sie dobrze.
W plątaninie lesnych piaszczystych drog wreszcie trafiamy na tą wlasciwa.
Bohaterowie sa zmeczeni
I zajezdzamy do przysiółka Chróścicki Młyn. Juz z bardzo daleka widac zabudowania majaczące wsrod drzew.
Tytułowy młyn jest swiezo odmalowany i mozna zwiedzac go rowniez w srodku (ale tylko latem i w niedziele)
Jak zwykle przy młynach jest rzeczka, stawiki.
Lesna kapliczka nadrzewna.
W Nowych Siołkowicach trafiamy do super knajpy - “Bar pod Lasem”.
Oprocz napojow mozna tu takze uzyc na hustawkach- niezaleznie od wieku.
“Ogrodek piwny” jest usyuowany w lesie.
Jestesmy juz w Starych Siołkowicach gdy dociera do mnie, ze zapomnialam zapłacic za piwo! Zagadalam sie z babka a potem poszłam z piwem do lasu. Nie pamietam momentu płacenia- wiec chyba go nie bylo. Wracamy, ale bar jest juz zamkniety. Dobrze, ze na oknie jest numer telefonu. Dzwonie a babka sie smieje, ze takie zapomnienie znaczy, ze w to miejsce sie wroci. Napewno tu wrocimy! Kase zostawiam na stoliku pod butelkami- mam nadzieje, ze znalezli.
W Starych Siołkowicach zbaczamy w boczne uliczki. Docieramy do kapliczki z Matką Boska pod rozłozystym, starym drzewem. Ciekawe czy wiosną odbywaja sie tu majowki? Na bank bylo tu dawniej jakies miejsce poganskiego kultu i dlatego postawili tu potem kapliczke!
Kawalek dalej sa ruiny mlyna. Mało z nich zostalo. Ale okolica jest tajemnicza, pełna trzęsawisk i powalonych starych pni.
Wspomnienie po domu, ktorego juz nie ma…
I drugie zycie wozu drabiniastego!
Miejscami w tych rejonach czuje sie jak nie do konca w Polsce…
Kosciol w klimatach dosc mrocznych..
W dali caly czas nam towarzyszy elektrownia z Dobrzenia Wielkiego.
Chłodnie kominowe w wesołych malunkach. Fajnie, ze komus sie chcialo!
A potem wszystko przyslania buczące słupowisko!
Suniemy do Chróścic naokolo, polnymi drogami, przez Biedaszki i Babi Las.
Po drodze mamy okazje nacieszyc sie kombajnami, co spotyka sie z wybuchami entuzjazmu najmlodszego czlonka wyprawy! Ostatnio kombajny, koparki, walce, spychacze, traktory - to najwieksza miłosc kabacza!
Biedaszki to malutki przysiólek, chyba 7 domow, z ktorych 5 jest opuszczonych. Dziwne miejsce.. pola, dujący wiatr, elektrownia zamykająca horyzont.. i te puste domy. Wszystko skąpane w opadłych, zszarzałych lisciach i błocie rozjezdzonym przez traktory..
Do jednego z domow udaje sie zajrzec do srodka. Wnetrza sa juz dosc ogołocone i zdemolowane, ale wciaz panuje zapach takiego babcinego mieszkanka. Troche naftaliny, troche wilgoci, jakby aromat kiszenia ogorkow z lekka domieszką gotujacego sie, domowego obiadu.
Jeden zapomniany domek otaczaja zewszad pola uprawne.. Nie bardzo mamy pomysl jak do niego dojsc i nie zdeptac komus zasiewów. Moze jakos od drugiej strony? Albo od kiedy jest pusty po prostu zaorali wszystkie drogi?
Ponizej dwa domy, w ktorych mieszkancy jednak postanowili pozostac. Wszyscy siedzą w chałupach i nie mamy okazji z nikim pogadac.
Za Biedaszkami chyba glowna droge rowniez zaorali- bo nagle znika.. Dalej jedziemy miedzami i skrajem pola, podskakując na twardych muldach odcisnietych przez wielkie koła rolniczych sprzetów. Toperz jakos sobie radzi, ja co chwile musze zsiadac i prowadzic rower. Kabak cieszy sie najbardziej! Na kazdej muldzie woła "hop! hoooop!"
Grill w feldze z traktora? Fajny patent!
W Chróscicach mijamy sporo kapliczek, z czego duzo jest takich przydomowych, połozonych w prywatnych ogrodkach. Dosc popularne sa ceglane, trzykrzyzowe, dedykowane roznym swietym.
Tu jedna z kapliczek ogrodowych, wykladana tłuczonym szkłem i lusterkami.
Mijamy tez pomnik. Poswiecony ofiarom poleglym zarowno w czasie I jak i II wojny swiatowej. Opisuje go fajna tablica. Taka wywazona i nie budząca antagonizmow. Jednak mozna…
A na koniec biwak nad starorzeczem Babi Loch.
Nie mozemy sobie odmowic przyjemnosci wlezienia do łodzi. Acz nie do wszystkich sie da, w niektorych stoi woda (widac to te co Odry nie sforsowaly )
Rowerową trase rozpoczynamy w Chróścicach pod dworcem kolejowym. Mają tu ogromny plac z betonowych płyt.
Niedaleko stad, za torami stoją malutkie bunkierki. Wygladają jak takie strzegące torow czy mostow. Widywalismy podobne tez w kamieniołomach, aby sie w nich schowac przy strzelaniu. Chyba je ktos pozbierał i tu zwałował.
Symbolika, powiedzmy, mieszana
Lasy miedzy Chróścicami a Starymi Siołkowicami sa pełne starych wyrobisk. Ciekawe czy latem posiadają walory kąpielowe?
Mijamy tez opuszczone zabudowania dawnych zwirowni.
Część zakladow działa i ma sie dobrze.
W plątaninie lesnych piaszczystych drog wreszcie trafiamy na tą wlasciwa.
Bohaterowie sa zmeczeni
I zajezdzamy do przysiółka Chróścicki Młyn. Juz z bardzo daleka widac zabudowania majaczące wsrod drzew.
Tytułowy młyn jest swiezo odmalowany i mozna zwiedzac go rowniez w srodku (ale tylko latem i w niedziele)
Jak zwykle przy młynach jest rzeczka, stawiki.
Lesna kapliczka nadrzewna.
W Nowych Siołkowicach trafiamy do super knajpy - “Bar pod Lasem”.
Oprocz napojow mozna tu takze uzyc na hustawkach- niezaleznie od wieku.
“Ogrodek piwny” jest usyuowany w lesie.
Jestesmy juz w Starych Siołkowicach gdy dociera do mnie, ze zapomnialam zapłacic za piwo! Zagadalam sie z babka a potem poszłam z piwem do lasu. Nie pamietam momentu płacenia- wiec chyba go nie bylo. Wracamy, ale bar jest juz zamkniety. Dobrze, ze na oknie jest numer telefonu. Dzwonie a babka sie smieje, ze takie zapomnienie znaczy, ze w to miejsce sie wroci. Napewno tu wrocimy! Kase zostawiam na stoliku pod butelkami- mam nadzieje, ze znalezli.
W Starych Siołkowicach zbaczamy w boczne uliczki. Docieramy do kapliczki z Matką Boska pod rozłozystym, starym drzewem. Ciekawe czy wiosną odbywaja sie tu majowki? Na bank bylo tu dawniej jakies miejsce poganskiego kultu i dlatego postawili tu potem kapliczke!
Kawalek dalej sa ruiny mlyna. Mało z nich zostalo. Ale okolica jest tajemnicza, pełna trzęsawisk i powalonych starych pni.
Wspomnienie po domu, ktorego juz nie ma…
I drugie zycie wozu drabiniastego!
Miejscami w tych rejonach czuje sie jak nie do konca w Polsce…
Kosciol w klimatach dosc mrocznych..
W dali caly czas nam towarzyszy elektrownia z Dobrzenia Wielkiego.
Chłodnie kominowe w wesołych malunkach. Fajnie, ze komus sie chcialo!
A potem wszystko przyslania buczące słupowisko!
Suniemy do Chróścic naokolo, polnymi drogami, przez Biedaszki i Babi Las.
Po drodze mamy okazje nacieszyc sie kombajnami, co spotyka sie z wybuchami entuzjazmu najmlodszego czlonka wyprawy! Ostatnio kombajny, koparki, walce, spychacze, traktory - to najwieksza miłosc kabacza!
Biedaszki to malutki przysiólek, chyba 7 domow, z ktorych 5 jest opuszczonych. Dziwne miejsce.. pola, dujący wiatr, elektrownia zamykająca horyzont.. i te puste domy. Wszystko skąpane w opadłych, zszarzałych lisciach i błocie rozjezdzonym przez traktory..
Do jednego z domow udaje sie zajrzec do srodka. Wnetrza sa juz dosc ogołocone i zdemolowane, ale wciaz panuje zapach takiego babcinego mieszkanka. Troche naftaliny, troche wilgoci, jakby aromat kiszenia ogorkow z lekka domieszką gotujacego sie, domowego obiadu.
Jeden zapomniany domek otaczaja zewszad pola uprawne.. Nie bardzo mamy pomysl jak do niego dojsc i nie zdeptac komus zasiewów. Moze jakos od drugiej strony? Albo od kiedy jest pusty po prostu zaorali wszystkie drogi?
Ponizej dwa domy, w ktorych mieszkancy jednak postanowili pozostac. Wszyscy siedzą w chałupach i nie mamy okazji z nikim pogadac.
Za Biedaszkami chyba glowna droge rowniez zaorali- bo nagle znika.. Dalej jedziemy miedzami i skrajem pola, podskakując na twardych muldach odcisnietych przez wielkie koła rolniczych sprzetów. Toperz jakos sobie radzi, ja co chwile musze zsiadac i prowadzic rower. Kabak cieszy sie najbardziej! Na kazdej muldzie woła "hop! hoooop!"
Grill w feldze z traktora? Fajny patent!
W Chróscicach mijamy sporo kapliczek, z czego duzo jest takich przydomowych, połozonych w prywatnych ogrodkach. Dosc popularne sa ceglane, trzykrzyzowe, dedykowane roznym swietym.
Tu jedna z kapliczek ogrodowych, wykladana tłuczonym szkłem i lusterkami.
Mijamy tez pomnik. Poswiecony ofiarom poleglym zarowno w czasie I jak i II wojny swiatowej. Opisuje go fajna tablica. Taka wywazona i nie budząca antagonizmow. Jednak mozna…
A na koniec biwak nad starorzeczem Babi Loch.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Jest takie popularne powiedzenie: “Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Moze byc ono mottem naszej ostatniej wycieczki. Czlowiek jezdzi i szuka ruin czy bunkrów dalekimi światami, jezdzi na drugi koniec Polski, zeby łazic po lasach za jakims starym betonem, szuka po Łotwie czy innej Ukrainie resztek poradzieckich baz, ktore powoli przejmuje we władanie las… A las, ktory prawie widac z okna? Przez długie lata pozostaje nieznany. 10 lat juz tu mieszkamy. Wiele razy jezdzilismy rowerami trasą z Bystrzycy Oławskiej do Jelcza. Głownie z celem jeziornym, popływac, posiedziec na piasku w upalny letni dzien. Sunelismy szeroką lesna drogą z klapkami na oczach. No bo wokol tylko las. Bo coz moze kryc taki zwykły las, pare km od domu?
Dziwne jest jak o swoim ogrodku dowiadujesz sie z internetu i to od ludzi mieszkających daleko stad. Bo oni twoj ogrodek znają lepiej od ciebie. Dziwne uczucie. Tak wyruszac na tego typu poszukiwania bez odpalania auta. Bez wsiadania w pociag czy samolot. Tylko rower i kanapka w plecaku.. No dobra - tak dobrze nie jest. Ja to nawet na spacer do lasu nie umiem sie spakowac i zabieram bagaz jak inni ludzie na urlop na koncu swiata
A wiec czego dzis tak wlasciwie szukamy? W okresie II wojny światowej na obrzezach Jelcza powstały niemieckie zakłady zbrojeniowe Bertha Werk, nalezace do koncernu Kruppa. Jak tam sobie rozne rzeczy produkowali to musieli je gdzies w rejonie wyprobowac. I tak powstały lesne poligony - kompleks strzelnic rozsianych po okolicznym lesie. Byly tu magazyny amunicji, strzelnica, wieze do obserwowania, kilka małych bunkierkow, lotnisko i plątanina betonowych drog. I kolejne potwierdzenie reguły - betonowe płyty zawsze prowadza w ciekawe miejsce!
Nasza trasa wiedzie wyboistymi drogami ze żwirku, ziemi a nieraz i czegos ceglastego.
W lesie wystepują nieprzewidziane atrakcje - kabacze az klaszcze w łapki z radosci a potem buczy, ze jednak głownym planem dnia nie było gapienie sie do wieczora na koparke..
Po drodze rozne przyjemne i sielskie klimaty.
Przystanek pod sklepem w Bystrzycy.
Czyzby byli tu tacy co zasuwali 90km/h bo skonczyl sie zabudowany?
Pierwszą odwiedzamy strzelnice. Wygląda jak ogromny bunkier! Jest jedno zadaszone pomieszczenie, uzywane obecnie jako miejsce biesiadno - ognisko w deszczowe dni. Kilka innych pomieszczen nie ma juz stropow a beton przerasta las. Są slady po ostrzale, nacieki iście jaskiniowe i plątaniny malowniczych drutowisk.
Zarastające płytówki rozchodzą sie w rozne strony.
A to wyglada nieco jak zęby smoka spod Miedzyrzecza Ale ponoc było podpórką do dział, ktore waliły ostrzałem w strzelnice.
Po drodze napotykamy sporo wiatrołomow. Od razu przypomina mi sie taki jeden filmik jak kolesie po takich skakali rowerami. My niestety tak nie potrafimy, wiec pozostaje dosc mozolne przenoszenie
Kabaczę nie potrafi pokonac przeszkody raz - przez kazdą przełazi kilkanascie razy, wymyslajac najprzedziwniejsze sposoby. Preferowane sa takie, ktore wymagają najwiekszego wyczochrania sie w ziemi i żywicy. Skądinad - czy ktos wie jak sie wywabia żywice z włosów?
Wpadamy tez przypadkiem na chatke mysliwska.
Niestety jest zamknieta. Szkoda, ze nie ma u nas w lesie jakis dostepnych chatek, mozna by w nich sypiac nawet w tygodniu! (pewnie są, ale dowiemy sie o nich za 20 lat od kogos z Australii )
A tu obiekt zwany “zbrojownia”. Nie zostalo juz z niego za wiele…
Tu tez cos było. Ale co dokladnie to nie mamy pojecia.
A tu betonowa wieza!
Fajne nacieki!
Ma pokoik na parterze. Mozna tez wylezc na “piętro”, co jest nieco karkołomne, ale toperzowi udaje sie mnie podsadzic.
Wieza byla ponoc obserwacyjna. Mozna z niej poobserwowac np. las
Budynku strzeze pięcionogi pająk!
Ten stworek mial wiecej szczescia - ma komplet nózek.
Jest jeszcze w rejonie druga wieza - juz nie dzis ale kiedys i ją odwiedzimy!
Takich, bardziej wspolczesnych wiez jest zdecydowanie wiecej!
Przerwa na zbudowanie domku dla mrówek. Z ogrodkiem! Mrówki niestety nie wyczuły powagi sytuacji i oddalily sie w przeciwnym kierunku.
Nieprzebyte gąszcze. Ciekawe co tam mieszka? Kabak upiera sie, ze … owce. Szlaki myslenia dwu i pół latka sa wciąż dla mnie wielką zagadką!
Napotykamy tez nieco dziwne konstrukcje. Sugerują jakies funkcje biesiadno - rekreacyjne. Kojarzą sie z ławami, stołami, wieszakami? Jednak są zdecydowanie niepodobne do zwykle spotykanych, lesnych miejsc odpoczynkowych.
A na koniec lotnisko. Tez zwiazane z zakladami zbrojeniowymi z Jelcza. Tzn. nawet nie wiadomo do konca czy nim było. Nie ma swiadkow, ktorzy by zeznali, ze widzieli tu samolot Nazwa “lotnisko” jednak byla uzywana przez lesnikow zaraz po wojnie i wystepowala na jakis mapach topograficznych. Mial tu tez znajdowac sie jakis budyneczek lub jego ruiny ale nic nie znalezlismy. Tylko podluzny, wylesiony pas zaoranej ziemi.
Gdzies na trasie.
Dziwne jest jak o swoim ogrodku dowiadujesz sie z internetu i to od ludzi mieszkających daleko stad. Bo oni twoj ogrodek znają lepiej od ciebie. Dziwne uczucie. Tak wyruszac na tego typu poszukiwania bez odpalania auta. Bez wsiadania w pociag czy samolot. Tylko rower i kanapka w plecaku.. No dobra - tak dobrze nie jest. Ja to nawet na spacer do lasu nie umiem sie spakowac i zabieram bagaz jak inni ludzie na urlop na koncu swiata
A wiec czego dzis tak wlasciwie szukamy? W okresie II wojny światowej na obrzezach Jelcza powstały niemieckie zakłady zbrojeniowe Bertha Werk, nalezace do koncernu Kruppa. Jak tam sobie rozne rzeczy produkowali to musieli je gdzies w rejonie wyprobowac. I tak powstały lesne poligony - kompleks strzelnic rozsianych po okolicznym lesie. Byly tu magazyny amunicji, strzelnica, wieze do obserwowania, kilka małych bunkierkow, lotnisko i plątanina betonowych drog. I kolejne potwierdzenie reguły - betonowe płyty zawsze prowadza w ciekawe miejsce!
Nasza trasa wiedzie wyboistymi drogami ze żwirku, ziemi a nieraz i czegos ceglastego.
W lesie wystepują nieprzewidziane atrakcje - kabacze az klaszcze w łapki z radosci a potem buczy, ze jednak głownym planem dnia nie było gapienie sie do wieczora na koparke..
Po drodze rozne przyjemne i sielskie klimaty.
Przystanek pod sklepem w Bystrzycy.
Czyzby byli tu tacy co zasuwali 90km/h bo skonczyl sie zabudowany?
Pierwszą odwiedzamy strzelnice. Wygląda jak ogromny bunkier! Jest jedno zadaszone pomieszczenie, uzywane obecnie jako miejsce biesiadno - ognisko w deszczowe dni. Kilka innych pomieszczen nie ma juz stropow a beton przerasta las. Są slady po ostrzale, nacieki iście jaskiniowe i plątaniny malowniczych drutowisk.
Zarastające płytówki rozchodzą sie w rozne strony.
A to wyglada nieco jak zęby smoka spod Miedzyrzecza Ale ponoc było podpórką do dział, ktore waliły ostrzałem w strzelnice.
Po drodze napotykamy sporo wiatrołomow. Od razu przypomina mi sie taki jeden filmik jak kolesie po takich skakali rowerami. My niestety tak nie potrafimy, wiec pozostaje dosc mozolne przenoszenie
Kabaczę nie potrafi pokonac przeszkody raz - przez kazdą przełazi kilkanascie razy, wymyslajac najprzedziwniejsze sposoby. Preferowane sa takie, ktore wymagają najwiekszego wyczochrania sie w ziemi i żywicy. Skądinad - czy ktos wie jak sie wywabia żywice z włosów?
Wpadamy tez przypadkiem na chatke mysliwska.
Niestety jest zamknieta. Szkoda, ze nie ma u nas w lesie jakis dostepnych chatek, mozna by w nich sypiac nawet w tygodniu! (pewnie są, ale dowiemy sie o nich za 20 lat od kogos z Australii )
A tu obiekt zwany “zbrojownia”. Nie zostalo juz z niego za wiele…
Tu tez cos było. Ale co dokladnie to nie mamy pojecia.
A tu betonowa wieza!
Fajne nacieki!
Ma pokoik na parterze. Mozna tez wylezc na “piętro”, co jest nieco karkołomne, ale toperzowi udaje sie mnie podsadzic.
Wieza byla ponoc obserwacyjna. Mozna z niej poobserwowac np. las
Budynku strzeze pięcionogi pająk!
Ten stworek mial wiecej szczescia - ma komplet nózek.
Jest jeszcze w rejonie druga wieza - juz nie dzis ale kiedys i ją odwiedzimy!
Takich, bardziej wspolczesnych wiez jest zdecydowanie wiecej!
Przerwa na zbudowanie domku dla mrówek. Z ogrodkiem! Mrówki niestety nie wyczuły powagi sytuacji i oddalily sie w przeciwnym kierunku.
Nieprzebyte gąszcze. Ciekawe co tam mieszka? Kabak upiera sie, ze … owce. Szlaki myslenia dwu i pół latka sa wciąż dla mnie wielką zagadką!
Napotykamy tez nieco dziwne konstrukcje. Sugerują jakies funkcje biesiadno - rekreacyjne. Kojarzą sie z ławami, stołami, wieszakami? Jednak są zdecydowanie niepodobne do zwykle spotykanych, lesnych miejsc odpoczynkowych.
A na koniec lotnisko. Tez zwiazane z zakladami zbrojeniowymi z Jelcza. Tzn. nawet nie wiadomo do konca czy nim było. Nie ma swiadkow, ktorzy by zeznali, ze widzieli tu samolot Nazwa “lotnisko” jednak byla uzywana przez lesnikow zaraz po wojnie i wystepowala na jakis mapach topograficznych. Mial tu tez znajdowac sie jakis budyneczek lub jego ruiny ale nic nie znalezlismy. Tylko podluzny, wylesiony pas zaoranej ziemi.
Gdzies na trasie.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
W tym roku wyszło tak, ze na majówke mozemy poświecic tylko 4.5 dnia. Jechac wiec gdzies dalej, za granice, jest troche bez sensu. Pozostaje wiec cos wymyslic do zwiedzania w Polsce. Tylko czy jest szansa w tym terminie nie zostac zadeptanym, nie patrzec całymi dniami na kłębiący sie tłum? Trzeba wybrac jakies miejsce gdzie nic nie ma. I co najwazniejsze - miejsce, ktore nie jest modne. Miejsce, pobytem w ktorym nie zabłysniesz wsrod znajomych.
Wybór pada na tereny miedzy Wołowem a Górą. Ostatnio nasze ulubione. Włóczylismy sie juz tam kilkukrotnie, ale zimowymi porami - w poszukiwaniu opuszczonych pałacyków, ktorych jest tu wielki dostatek. Teraz pałacyki zarosły a pogoda pozwala na cieszenie sie biwakami i brnięciem rowerem gdzies leśnym i polnym bezdrozem. Taki jest wiec plan. Na pierwszy biwak zatrzymujemy sie na lesnym parkingu polozonym na skraju malutkiego przysiółka - trzy domy posrod sosnowych lasow. Ostatecznie wychodzi tak, ze na reszte biwakow tez tu zostajemy. Bo stad zaczynają sie wszystkie trasy rowerowe, ktore zaplanowalismy zapodac w najblizszych dniach. No i miejscowosc nazywa sie adekwatnie do terminu wycieczki!
Wyjezdzamy piatkowym popoludniem. Samoloty mają dzis jakis wybitny okres aktywnosci. Troche jakby wsadził kij w mrowisko. Niedlugo chyba zaczną grac ze sobą w “kólko krzyżyk”. Na razie tylko “iksy” w modzie
A oto i miejsce naszego obozowiska. Przez cały czas pobytu nie spotkalismy tu nikogo. Tzn. z przyjezdnych. Jeden miejscowy kilkukrotnie przychodził na pogawędki.
Jest i kibelek. Wymagajacy wyczyszczenia przed uzywaniem. Solidnie obsrany - ale o dziwo nie przez ludzi! Przez ptactwo!
Na pierwszą wycieczke wyruszamy na pólnocny wschod. Przez wygrzane sosnowe lasy pachnące igliwiem, żywicą i piaskiem. I potwornie suche. Ściólka pod butem zamienia sie w pył. Z nieba leje sie żar. Gdyby nie kalendarz nikt by nie uwierzyl, ze wciaz jest kwiecien!
Mijamy jedno podeschniete jeziorko. Zmigrowały tu chyba wszystkie żaby z okolicy - woda az sie rusza od ich łbów i kuprów!
Zaplanowana na dzis trasa wcale nie miała byc długa. Jak sie jednak okazuje bedzie dłuzsza niz sie wydawało. Wiekszosc leśnych dróg to piach po kostki. Jedzie sie… różnie. A czasem pcha wsrod spiewu wiosennego ptactwa i szumu drzew.
Tylko jedna sosna sie wyłamała innokształtnością!
Czasem pojawia sie drugi z moich ulubionych elementow udrzewienia leśnego - brzoza!
Docieramy do duzego lesnego rozdroza, na mapach opisywanego jako Gąsior. Wyglada jakby kiedys była tu jakas osada. Jest kilka owocowych drzew, jak gdzies w Bieszczadach czy Niskim.
Suniemy do Wierzowic Małych, przez koleiny, zakręty, wsrod zapachu krzewów, ktore kwitną na potęge i wszystkie naraz.
Wierzowice witają nas bzem gigantem, brukiem i calkiem sympatyczną starą zabudową.
Barycz sobie płynie i zachęca aby zacząc myslec o jakims pontonie!
Po drodze mijamy tez inne cieki wodne, rzeczki, kanały, stawki, starorzecza i wszelakie bajora.
Wierzowice Wielkie zwiedzamy dokladnie z racji na poszukiwanie sklepu.
Takowy odnajdujemy ale niestety jest zamkniety - przerwa obiadowa.
Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!
A to chyba prowizoryczny kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota?
Miedzy Wierzowicami a Grabownem mam na mapie znaczoną leśną osade. Dwa domy w srodku lasu. Nieopisane zadna nazwą. Kusi wiec sprawdzic co tam sie kryje? Na dodatek prowadzi tam płytówka! A wzdłuz niej ciekawe, cieniste aleje…
Sam przysiółek okazuje sie byc normalny, zamieszkany, psy ujadają. Nie zabawiamy wiec tu zbyt długo. A juz oczyma wyobrazni widzialam opuszczony pałac w srodku lasu, z napisem "zapraszamy buby na biwak"
Polami suniemy w strone Ryczenia.
Znów zaprzyjazniamy sie z piachami!
Skrzyzowanie pylistych drog.
Przez wioske przemykamy starymi brukami.
Pod jedną z komórek zalęgły sie krasnoludki!
A Barycz płynie sobie w zielonosci.
Jakby stary most... utopiony w lesnym chaszczu…
Budka dla ptaków z lękiem wysokosci
Widac tylko sosny dobrze tu rosną
Tajemniczy sródlesny grób.. Samotny.. I bez zadnej tabliczki… Pewnie kto ma wiedziec ten wie..
Wieczorem wracamy na nasza polanke. Wsrod kwiku ptactwa i zapachu czeremchy cieszymy sie pełgajacym ogniem i powoli zapadajacym zmierzchem...
Wybór pada na tereny miedzy Wołowem a Górą. Ostatnio nasze ulubione. Włóczylismy sie juz tam kilkukrotnie, ale zimowymi porami - w poszukiwaniu opuszczonych pałacyków, ktorych jest tu wielki dostatek. Teraz pałacyki zarosły a pogoda pozwala na cieszenie sie biwakami i brnięciem rowerem gdzies leśnym i polnym bezdrozem. Taki jest wiec plan. Na pierwszy biwak zatrzymujemy sie na lesnym parkingu polozonym na skraju malutkiego przysiółka - trzy domy posrod sosnowych lasow. Ostatecznie wychodzi tak, ze na reszte biwakow tez tu zostajemy. Bo stad zaczynają sie wszystkie trasy rowerowe, ktore zaplanowalismy zapodac w najblizszych dniach. No i miejscowosc nazywa sie adekwatnie do terminu wycieczki!
Wyjezdzamy piatkowym popoludniem. Samoloty mają dzis jakis wybitny okres aktywnosci. Troche jakby wsadził kij w mrowisko. Niedlugo chyba zaczną grac ze sobą w “kólko krzyżyk”. Na razie tylko “iksy” w modzie
A oto i miejsce naszego obozowiska. Przez cały czas pobytu nie spotkalismy tu nikogo. Tzn. z przyjezdnych. Jeden miejscowy kilkukrotnie przychodził na pogawędki.
Jest i kibelek. Wymagajacy wyczyszczenia przed uzywaniem. Solidnie obsrany - ale o dziwo nie przez ludzi! Przez ptactwo!
Na pierwszą wycieczke wyruszamy na pólnocny wschod. Przez wygrzane sosnowe lasy pachnące igliwiem, żywicą i piaskiem. I potwornie suche. Ściólka pod butem zamienia sie w pył. Z nieba leje sie żar. Gdyby nie kalendarz nikt by nie uwierzyl, ze wciaz jest kwiecien!
Mijamy jedno podeschniete jeziorko. Zmigrowały tu chyba wszystkie żaby z okolicy - woda az sie rusza od ich łbów i kuprów!
Zaplanowana na dzis trasa wcale nie miała byc długa. Jak sie jednak okazuje bedzie dłuzsza niz sie wydawało. Wiekszosc leśnych dróg to piach po kostki. Jedzie sie… różnie. A czasem pcha wsrod spiewu wiosennego ptactwa i szumu drzew.
Tylko jedna sosna sie wyłamała innokształtnością!
Czasem pojawia sie drugi z moich ulubionych elementow udrzewienia leśnego - brzoza!
Docieramy do duzego lesnego rozdroza, na mapach opisywanego jako Gąsior. Wyglada jakby kiedys była tu jakas osada. Jest kilka owocowych drzew, jak gdzies w Bieszczadach czy Niskim.
Suniemy do Wierzowic Małych, przez koleiny, zakręty, wsrod zapachu krzewów, ktore kwitną na potęge i wszystkie naraz.
Wierzowice witają nas bzem gigantem, brukiem i calkiem sympatyczną starą zabudową.
Barycz sobie płynie i zachęca aby zacząc myslec o jakims pontonie!
Po drodze mijamy tez inne cieki wodne, rzeczki, kanały, stawki, starorzecza i wszelakie bajora.
Wierzowice Wielkie zwiedzamy dokladnie z racji na poszukiwanie sklepu.
Takowy odnajdujemy ale niestety jest zamkniety - przerwa obiadowa.
Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!
A to chyba prowizoryczny kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota?
Miedzy Wierzowicami a Grabownem mam na mapie znaczoną leśną osade. Dwa domy w srodku lasu. Nieopisane zadna nazwą. Kusi wiec sprawdzic co tam sie kryje? Na dodatek prowadzi tam płytówka! A wzdłuz niej ciekawe, cieniste aleje…
Sam przysiółek okazuje sie byc normalny, zamieszkany, psy ujadają. Nie zabawiamy wiec tu zbyt długo. A juz oczyma wyobrazni widzialam opuszczony pałac w srodku lasu, z napisem "zapraszamy buby na biwak"
Polami suniemy w strone Ryczenia.
Znów zaprzyjazniamy sie z piachami!
Skrzyzowanie pylistych drog.
Przez wioske przemykamy starymi brukami.
Pod jedną z komórek zalęgły sie krasnoludki!
A Barycz płynie sobie w zielonosci.
Jakby stary most... utopiony w lesnym chaszczu…
Budka dla ptaków z lękiem wysokosci
Widac tylko sosny dobrze tu rosną
Tajemniczy sródlesny grób.. Samotny.. I bez zadnej tabliczki… Pewnie kto ma wiedziec ten wie..
Wieczorem wracamy na nasza polanke. Wsrod kwiku ptactwa i zapachu czeremchy cieszymy sie pełgajacym ogniem i powoli zapadajacym zmierzchem...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Kolejnego dnia ruszamy z Majówki na południe. Mijamy Bieliszów, suniemy w strone wsi Smolne a asfalt nie chce sie skonczyc.. Tak to jest z dokladnoscią map - wedlug oznaczenia ta droga jest takiej samej jakosci co wczorajsze piachy!
Co chwile mijamy poręby. Tu sosna, ktora nie wytrzymała samotnosci…
Jedno z domostw ma ciekawie łączony kamien z cegłą. Nie wiem czy to tylko walory ozdobne, ale rzucilo sie w oczy.
Przed Smolnym, w lesie, natrafiamy na stary cmentarzyk. Stoją tu zarosniete ruiny dawnej kaplicy.
Zachowalo sie tez kilka poniemieckich nagrobków. W ich strone prowadzi wyrazna aleja.
Są tez grobiki powojenne, dzieci zmarłych w latach 50 tych, chyba w wyniku roznego rodzaju zaraz wtedy panujących. Czemu tylko te kilkoro dzieci pochowano na starym niemieckim cmentarzu w srodku lasu? Innym nowych mogił tu nie ma.
Zaraz przy sciezce jest dziwne miejsce. Nie wiem czy to widac na zdjeciu, ale jest wyrazny prostokat piachu. Jakby cos tam zakopano. (albo wykopano…) calkiem niedawno…
Ciezko przekonac kabaka, ze na grobach sie nie siada a zniczy nie probuje sie turlać. Musimy jej znalezc inna zabawe. Jedna okazuje sie skuteczna - kręcenie kołem roweru!
Dopiero w Rajczynie udaje sie zjechac z asfaltu… Ufff! Wreszcie nie trzeba miec oczu dookola glowy czy ktos w bagaznik nie wjezdza. Wreszcie miły dla ucha chrzęst żwiru pod kołami i unoszaca sie za jezdzcem smuga pyłu!
Gdzies za Dąbiem natrafiamy na jeziorko. Nad nim wiatka, miejsce na ognisko. Woda wyjatkowo ciepła jak na kwietniowe dni. Troche czasu nam tu schodzi na nadwodną sielanke.
A dalej droga wiedzie przez żółte łany wczesnej wiosny.
Senne klimaty Budkowa. Sklep niestety zamkniety. A rokowal na niezłą biesiade!
Z Budkowa do Chobieni suniemy wzdłuż nadodrzanskich wałów, szutrem lub po betonowych płytach.
Zjezdzamy tez nad Odre. Brzegi sa tu wybitnie kamieniste, tzn cyple sa ogromne, nie takie malenstwa ja u nas! Teren jest wybitnie biwakowy - lubiany glownie przez wędkarzy. Dymią ogniska, jakies rybki skwierczą przypiekając skórki.
Droga do Chobieni zarasta powoli chwastem. Nie minelismy zadnego pojazdu. Mozna by sie wylozyc na wygrzanym asfalcie i gapic w obłoki. Odkad zlikwidowali prom droga konczy sie ślepo w wodnych odmętach.
Chobienia widziana z dzikiego brzegu Rozwazamy czy udac sie po piwo wpław czy lepiej nie?
Kilka razy dzis minelismy dziwnego goscia. Tez rowerzysta, raczej miejscowy. Bez koszulki ale za to w zimowej czapce. Potwornie spasły i chyba nie calkiem spełna rozumu. Na co zwrocilam uwage to dłonie rowerzysty - wielkosci najwiekszej mojej patelni i zupelnie bez paznokci, co nadawało im wyglad nieco nieziemski. Był miły, tzn zawsze mijając nas mówił dziwnym bulgoczącym głosem “dzen dobły pfanu” - i to by bylo ok. Ale po tej kwestii nastepował wybuch śmiechu, ale śmiechu upiornego, jakiegos wydobywajacego sie jakby z podziemi, jakby połączonego z jękami potępiencow, ze świstami, ktore potem powtarzało lesne echo. Nie wiem kim byl, dlaczego jezdzil tak w kólko na rowerze jakby nas śledził, dlaczego co chwila sie z nami witał... I czemu wybuchał tym półgodzinnym śmiechem wariata, mimo iz ten śmiech wyraznie go męczył - bo po takiej sesji musiał usiąść i odpocząć. Teraz troche żałuje, ale jakos tam w tych lasach i polach nie miałam ochoty zagaić wiekszej pogawędki, a raczej oddalalismy sie dosc szybko juz za drugim razem
Potem zagladamy jeszcze do Lubowa. Gdzieniegdzie udaje sie jeszcze wypatrzec nieco starej zabudowy - takiej pełnej kwitnących sadów, gruchania gołabi i przystrojonych kapliczek.
A pod sklepem…
Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!
Drzemka popoludniowa.
Promienie zachodzącego słonca znów nas zastaja przy ognichu.
Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!
cdn
Co chwile mijamy poręby. Tu sosna, ktora nie wytrzymała samotnosci…
Jedno z domostw ma ciekawie łączony kamien z cegłą. Nie wiem czy to tylko walory ozdobne, ale rzucilo sie w oczy.
Przed Smolnym, w lesie, natrafiamy na stary cmentarzyk. Stoją tu zarosniete ruiny dawnej kaplicy.
Zachowalo sie tez kilka poniemieckich nagrobków. W ich strone prowadzi wyrazna aleja.
Są tez grobiki powojenne, dzieci zmarłych w latach 50 tych, chyba w wyniku roznego rodzaju zaraz wtedy panujących. Czemu tylko te kilkoro dzieci pochowano na starym niemieckim cmentarzu w srodku lasu? Innym nowych mogił tu nie ma.
Zaraz przy sciezce jest dziwne miejsce. Nie wiem czy to widac na zdjeciu, ale jest wyrazny prostokat piachu. Jakby cos tam zakopano. (albo wykopano…) calkiem niedawno…
Ciezko przekonac kabaka, ze na grobach sie nie siada a zniczy nie probuje sie turlać. Musimy jej znalezc inna zabawe. Jedna okazuje sie skuteczna - kręcenie kołem roweru!
Dopiero w Rajczynie udaje sie zjechac z asfaltu… Ufff! Wreszcie nie trzeba miec oczu dookola glowy czy ktos w bagaznik nie wjezdza. Wreszcie miły dla ucha chrzęst żwiru pod kołami i unoszaca sie za jezdzcem smuga pyłu!
Gdzies za Dąbiem natrafiamy na jeziorko. Nad nim wiatka, miejsce na ognisko. Woda wyjatkowo ciepła jak na kwietniowe dni. Troche czasu nam tu schodzi na nadwodną sielanke.
A dalej droga wiedzie przez żółte łany wczesnej wiosny.
Senne klimaty Budkowa. Sklep niestety zamkniety. A rokowal na niezłą biesiade!
Z Budkowa do Chobieni suniemy wzdłuż nadodrzanskich wałów, szutrem lub po betonowych płytach.
Zjezdzamy tez nad Odre. Brzegi sa tu wybitnie kamieniste, tzn cyple sa ogromne, nie takie malenstwa ja u nas! Teren jest wybitnie biwakowy - lubiany glownie przez wędkarzy. Dymią ogniska, jakies rybki skwierczą przypiekając skórki.
Droga do Chobieni zarasta powoli chwastem. Nie minelismy zadnego pojazdu. Mozna by sie wylozyc na wygrzanym asfalcie i gapic w obłoki. Odkad zlikwidowali prom droga konczy sie ślepo w wodnych odmętach.
Chobienia widziana z dzikiego brzegu Rozwazamy czy udac sie po piwo wpław czy lepiej nie?
Kilka razy dzis minelismy dziwnego goscia. Tez rowerzysta, raczej miejscowy. Bez koszulki ale za to w zimowej czapce. Potwornie spasły i chyba nie calkiem spełna rozumu. Na co zwrocilam uwage to dłonie rowerzysty - wielkosci najwiekszej mojej patelni i zupelnie bez paznokci, co nadawało im wyglad nieco nieziemski. Był miły, tzn zawsze mijając nas mówił dziwnym bulgoczącym głosem “dzen dobły pfanu” - i to by bylo ok. Ale po tej kwestii nastepował wybuch śmiechu, ale śmiechu upiornego, jakiegos wydobywajacego sie jakby z podziemi, jakby połączonego z jękami potępiencow, ze świstami, ktore potem powtarzało lesne echo. Nie wiem kim byl, dlaczego jezdzil tak w kólko na rowerze jakby nas śledził, dlaczego co chwila sie z nami witał... I czemu wybuchał tym półgodzinnym śmiechem wariata, mimo iz ten śmiech wyraznie go męczył - bo po takiej sesji musiał usiąść i odpocząć. Teraz troche żałuje, ale jakos tam w tych lasach i polach nie miałam ochoty zagaić wiekszej pogawędki, a raczej oddalalismy sie dosc szybko juz za drugim razem
Potem zagladamy jeszcze do Lubowa. Gdzieniegdzie udaje sie jeszcze wypatrzec nieco starej zabudowy - takiej pełnej kwitnących sadów, gruchania gołabi i przystrojonych kapliczek.
A pod sklepem…
Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!
Drzemka popoludniowa.
Promienie zachodzącego słonca znów nas zastaja przy ognichu.
Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Dzis wycieczke zaczynamy od Lubowa. Gdy docieramy jest w miare wczesnie, wiec pod sklepem nikogo jeszcze nie ma. Zasiedlamy wiec podsklepową wiate. Fajne miejsce, obok stoi nawet murowany grill jakby kto lubił zakąszać na ciepło Nie wiem czy nasza mieszanka lody + piwo + oranżada nie jest wybuchowa, ale w razie czego bedziemy miec duzo krzakow po drodze to damy rade
W miare upływu czasu dołączaja do wiaty miejscowi. I fajnie, ze nie jakies bełkoczące żule, ale goście przynoszacy ze sobą rozne ciekawe opowiesci. Imiona delikwentow mogą byc pomieszane. Często nie mam pamieci aby dobrze zakodowac gdy ktos mi sie przedstawia…
Franek wlasnie wrocil z Góry i jest nieco roztrzesiony i rozżalony. Kiedys pracował w tym miescie opiekujac sie ogrodami i tzw. zielenią miejską. Sadził kwitnące krzewy, zakładał i nawoził rabatki i klomby. Jego tereny działania były i przy szkole, i przy urzędzie, i gdzies na rondzie. Facet sypie z rękawa specjalistycznymi nazwami jakis egzotycznych roslin. Kilka lat temu podziekowano Frankowi za wspolprace - ponoc brak funduszy na utrzymywanie “miejskiego, etatowego ogrodnika”. W momencie gdy zaproponowal, ze moze dalej robic to społecznie - uslyszał, ze “nie i koniec”. Czyli nie chodzi tylko o pieniadze, widac kwiaty i krzewy nie sa w miescie mile widziane. Ma byc trawa i beton. Wiekszosc sadzonych niegdys przez Franka krzewow celowo wycieto. Inne ktos ukradł lub połamał. Przy jednym z rond, ktorym sie kiedys opiekował, dojrzewają jedynie łany psich kup. Franek niechetnie wiec jezdzi “do powiatu”. Woli czas spedzac w lesie. Z wyksztalcenia nie jest ogrodnikiem, jest biologiem, specjalizujacym sie głownie w ptakach. Zna ich zwyczaje i leśne kryjówki. W okolicach tu ponoc nawet orły mieszkają. W rozmowie pada tyle nazw gatunków ptactwa, ze wstyd mi jak cholera, bo połowy nie tyle, ze nie kojarze z rodzajem osobnika, ale nigdy nie slyszalam. Z lubuskiego przywedrowały tez wilki i mozna je spotkac w tutejszych lasach. Ale miejscowi niechetnie zdradzają ich kryjówki. “Po co miastowi mają przyjezdzac na safari?”.
Jest tez Zbyszek, ktory w okolicznych lasach zamiast ptaków i wilkow odnalazl chyba zrodlo młodosci. Twierdzi, ze ma 70 lat a wyglada na góra 50! Jakos schodzi nam temat na górskie wedrowki, wiec Zbyszek wspomina rajdy w Bieszczady w latach 60 tych. Ponoc skrzykiwali sie po 20 chłopakow z wioski, pakowali plecaki i torby, i jechali wedrowac poloninami i blotnistym, bieszczadzkim lasem. Niektorzy szli w trampkach albo gumiakach, inni z torbą na ramie, mało kto miał śpiwór zamiast koca. Ale co drugi miał gitare i flaszke i bimbru. Ponoc najładniejsze dziewczyny przyjezdzały z Rzeszowa.
Jurek niby siedzi z Frankiem i Zbyszkeim pod jedna wiatą, niby popijają podobne zestawy trunków, ale jego mysli wirują w innych wymiarach. Jurek wspomina jak kilka razy byl we Wrocławiu - i tam były one, te z jego marzen i snów - galerie handlowe. Zwiedził wszystkie, a przynajmniej sporą część tych najblizej dworca. Ponoc sztuk 7. Opowiada o roznicach miedzy nimi, ze kazda ma inną dusze. Opowiada o rozłozeniu sklepów, wystroju czy zroznicowaniu tamtejszych knajp. Ciezko mi zweryfikowac jego opowiesci bo na wrocławskich galeriach znam sie nie lepiej niz na orłach i wilkach znad srodkowej Odry. Staram sie wiec głownie słuchac opowiesci trzech panów, ktore płyną prawie rownoczesnie, ale jakby totalnie roznymi kanałami.
Jest tez Marian. Marian nic nie mówi tylko sie uśmiecha, kiwa głową i pociaga z butelki. Marian pewnie tez ma swoją opowiesc, ale moze nie jest dzis jego dzien...
Od Lubowa jedziemy juz w czworke. Dołącza do nas tata toperza. Nadodrzanskimi wałami mkniemy w strone Ciechanowa - miejscowosci z nowym mostem, ktory to pozbawił okolice promów.
Jeszcze w 2010 przeprawialismy sie tu przez Odre moim ulubionym srodkiem transportu. Dzis to juz historia…
Dalej trakty trawiaste lub betonowe przetykane chwatem prowadzą nas ku wsi Uszczonów. Tu tez po raz pierwszy docierają do nas pomruki burzy.
Po drodze mijamy rozniste rozlewiska i starorzecza.
Na obrzezach Uszczonowa, prawie przy samym wale, stoi samotne opuszczone gospodarstwo. Do domku schodziło sie po schodkach z wału. W czasie powodzi zapewne nie bylo tu za przyjemnie…
We wnetrzach wszystko jest juz splądrowane. Ostało sie troche porozbijanych mebli i szmat.
I gazety z konca lat 80 tych. Sporo ich tu. Chyba regularnie je tu czytano.
Rzuca sie w oczy tez symaptyczna scienna makatka.
Uszczonów wita nas w sposob sugerujący, ze bedzie mi sie tu podobac
Wokol bruki, płyty, bujna zielen i sporo opuszczonych budynków.
Burza nie zapomina jednak o tej okolicy i pojawia sie tu na momencik. Na tyle długi, ze zawracamy do wiaty przystankowej, z ktorej juz nic nie odjezdza. I wtedy wychodzi slonce. Pogoda wyraznie sie z nami bawi w kotka i myszke W wiacie zjadamy jabłuszka i banany.
W Luboszycach znow postój - popas zwany tez popojem. Jak tu nie zasiąść pod sklepem z takim miłym zapleczem? A burze caly czas nam gdzies w tle graja…
Do Masełkowic jedziemy jakimis miedzami tzn. czyms co nie jest zaoranym polem ale droge rowniez mało przypomina.
Znow zaczyna pokapywac deszczem. Nie na tyle jednak mocno aby chowac sie w zruinowanym budynku dawnego sklepu, ktory mijamy na skrzyzowaniu z glowniejsza drogą. Na tyle jednak mocno, zeby mi zalało obiektyw i na 5 zdjec wyszlo jedno. W tle popegieerowski blok, pod ktorym jest jakis zlot matek z dziecmi. Wózków jest chyba z 8. Na kazdy z nich jakas kobita naciąga worek. Zroszony deszczem grill dymi mocniej niz przed chwilą. Z ktoregos z okien płynie skoczna muzyka charakterystyczna dla polskiej wsi.
Obserwacja tej migawki lokalnego kolorytu powoduje, ze ekipa mi uciekła. Znikli gdzies za zakrętami i zapewne mkną juz w strone Kietlowa. Udaje sie ich odnalezc tuż przed wioską. Padac przestało ale chmury granatowieją coraz bardziej. Kabak zostaje zapakowany w sztormiaczek co strasznie przypada jej do gustu.
Z Kietlowa do Chorągwic znow podążamy polami, lasami, piachami, ktore dzis lekko zroszone nie sa juz az tak pyliste.
Mijamy skrzyzowanie w Luboszycach Małych, oczywiscie skręcając w najmniej główną z dróg...A potem gdzies w lasach wszystko przestaje sie zgadzac z mapą. Drogi rozłażą sie na wszystkie strony i nijak nie mamy pojecia, ktora z nich jest nasza. Wybieramy kolejne na chybił trafił, podskakujemy na coraz dorodniejszych korzeniach a nieboskłon nad nami ciemnieje z sekundy na sekunde. Kolejne błyskawice rozswietlają mrok popoludniowego lasu. Duchota staje sie namacalna i nagle jakies stada much zaczynają włazic do nosa. Miedzy drzewami widac jakas wioche. Czy to są Chorągwice? W tym momencie nie ma to dla nas znaczenia - moze tam bedzie jakis daszek? Wjezdzamy miedzy zabudowania gdy zaczyna lać. Nagle i jak z wiadra. A toperz nagle oznajmia, ze on dalej nie jedzie. Tylne koło złapało kapcia. Dlaczego do cholery własnie teraz????? I wtedy pojawia sie ona. Sucha, przyjemna i otoczona trylinką - wiata przystankowa. Jak na zyczenie. Nie jest pusta, ma juz lokatorow. Ale w takiej sytuacji okazuje sie byc bardzo pojemna! Pomiescila nas sztuk trzy i pół, trzy rowery, 4 chlopcow i ich piłki oraz panią strzygącą trawnik wraz z jej kosiarką.
Gdy deszcz zaprzestaje padania - wiata pustoszeje. My zasiedlamy ją najdłuzej - rower od siedzenia w wiacie sie sam nie naprawił
Juz nie kombinujemy i z Lubowa wracamy glówną drogą. Nie jest bardzo zle, mijaja nas chyba tylko ze dwa auta.
Ognicho rozpalamy juz po zmroku.
Rankiem, gdy wracam z kibelka, okazuje sie, ze nie mam gdzie spac! Cos sie zalęgło na siedzeniach pod moim śpiworem!
Ostatnie majówkowe śniadanko.
Drogi powrotu staramy sie tez dobrac ciekawe
W miare upływu czasu dołączaja do wiaty miejscowi. I fajnie, ze nie jakies bełkoczące żule, ale goście przynoszacy ze sobą rozne ciekawe opowiesci. Imiona delikwentow mogą byc pomieszane. Często nie mam pamieci aby dobrze zakodowac gdy ktos mi sie przedstawia…
Franek wlasnie wrocil z Góry i jest nieco roztrzesiony i rozżalony. Kiedys pracował w tym miescie opiekujac sie ogrodami i tzw. zielenią miejską. Sadził kwitnące krzewy, zakładał i nawoził rabatki i klomby. Jego tereny działania były i przy szkole, i przy urzędzie, i gdzies na rondzie. Facet sypie z rękawa specjalistycznymi nazwami jakis egzotycznych roslin. Kilka lat temu podziekowano Frankowi za wspolprace - ponoc brak funduszy na utrzymywanie “miejskiego, etatowego ogrodnika”. W momencie gdy zaproponowal, ze moze dalej robic to społecznie - uslyszał, ze “nie i koniec”. Czyli nie chodzi tylko o pieniadze, widac kwiaty i krzewy nie sa w miescie mile widziane. Ma byc trawa i beton. Wiekszosc sadzonych niegdys przez Franka krzewow celowo wycieto. Inne ktos ukradł lub połamał. Przy jednym z rond, ktorym sie kiedys opiekował, dojrzewają jedynie łany psich kup. Franek niechetnie wiec jezdzi “do powiatu”. Woli czas spedzac w lesie. Z wyksztalcenia nie jest ogrodnikiem, jest biologiem, specjalizujacym sie głownie w ptakach. Zna ich zwyczaje i leśne kryjówki. W okolicach tu ponoc nawet orły mieszkają. W rozmowie pada tyle nazw gatunków ptactwa, ze wstyd mi jak cholera, bo połowy nie tyle, ze nie kojarze z rodzajem osobnika, ale nigdy nie slyszalam. Z lubuskiego przywedrowały tez wilki i mozna je spotkac w tutejszych lasach. Ale miejscowi niechetnie zdradzają ich kryjówki. “Po co miastowi mają przyjezdzac na safari?”.
Jest tez Zbyszek, ktory w okolicznych lasach zamiast ptaków i wilkow odnalazl chyba zrodlo młodosci. Twierdzi, ze ma 70 lat a wyglada na góra 50! Jakos schodzi nam temat na górskie wedrowki, wiec Zbyszek wspomina rajdy w Bieszczady w latach 60 tych. Ponoc skrzykiwali sie po 20 chłopakow z wioski, pakowali plecaki i torby, i jechali wedrowac poloninami i blotnistym, bieszczadzkim lasem. Niektorzy szli w trampkach albo gumiakach, inni z torbą na ramie, mało kto miał śpiwór zamiast koca. Ale co drugi miał gitare i flaszke i bimbru. Ponoc najładniejsze dziewczyny przyjezdzały z Rzeszowa.
Jurek niby siedzi z Frankiem i Zbyszkeim pod jedna wiatą, niby popijają podobne zestawy trunków, ale jego mysli wirują w innych wymiarach. Jurek wspomina jak kilka razy byl we Wrocławiu - i tam były one, te z jego marzen i snów - galerie handlowe. Zwiedził wszystkie, a przynajmniej sporą część tych najblizej dworca. Ponoc sztuk 7. Opowiada o roznicach miedzy nimi, ze kazda ma inną dusze. Opowiada o rozłozeniu sklepów, wystroju czy zroznicowaniu tamtejszych knajp. Ciezko mi zweryfikowac jego opowiesci bo na wrocławskich galeriach znam sie nie lepiej niz na orłach i wilkach znad srodkowej Odry. Staram sie wiec głownie słuchac opowiesci trzech panów, ktore płyną prawie rownoczesnie, ale jakby totalnie roznymi kanałami.
Jest tez Marian. Marian nic nie mówi tylko sie uśmiecha, kiwa głową i pociaga z butelki. Marian pewnie tez ma swoją opowiesc, ale moze nie jest dzis jego dzien...
Od Lubowa jedziemy juz w czworke. Dołącza do nas tata toperza. Nadodrzanskimi wałami mkniemy w strone Ciechanowa - miejscowosci z nowym mostem, ktory to pozbawił okolice promów.
Jeszcze w 2010 przeprawialismy sie tu przez Odre moim ulubionym srodkiem transportu. Dzis to juz historia…
Dalej trakty trawiaste lub betonowe przetykane chwatem prowadzą nas ku wsi Uszczonów. Tu tez po raz pierwszy docierają do nas pomruki burzy.
Po drodze mijamy rozniste rozlewiska i starorzecza.
Na obrzezach Uszczonowa, prawie przy samym wale, stoi samotne opuszczone gospodarstwo. Do domku schodziło sie po schodkach z wału. W czasie powodzi zapewne nie bylo tu za przyjemnie…
We wnetrzach wszystko jest juz splądrowane. Ostało sie troche porozbijanych mebli i szmat.
I gazety z konca lat 80 tych. Sporo ich tu. Chyba regularnie je tu czytano.
Rzuca sie w oczy tez symaptyczna scienna makatka.
Uszczonów wita nas w sposob sugerujący, ze bedzie mi sie tu podobac
Wokol bruki, płyty, bujna zielen i sporo opuszczonych budynków.
Burza nie zapomina jednak o tej okolicy i pojawia sie tu na momencik. Na tyle długi, ze zawracamy do wiaty przystankowej, z ktorej juz nic nie odjezdza. I wtedy wychodzi slonce. Pogoda wyraznie sie z nami bawi w kotka i myszke W wiacie zjadamy jabłuszka i banany.
W Luboszycach znow postój - popas zwany tez popojem. Jak tu nie zasiąść pod sklepem z takim miłym zapleczem? A burze caly czas nam gdzies w tle graja…
Do Masełkowic jedziemy jakimis miedzami tzn. czyms co nie jest zaoranym polem ale droge rowniez mało przypomina.
Znow zaczyna pokapywac deszczem. Nie na tyle jednak mocno aby chowac sie w zruinowanym budynku dawnego sklepu, ktory mijamy na skrzyzowaniu z glowniejsza drogą. Na tyle jednak mocno, zeby mi zalało obiektyw i na 5 zdjec wyszlo jedno. W tle popegieerowski blok, pod ktorym jest jakis zlot matek z dziecmi. Wózków jest chyba z 8. Na kazdy z nich jakas kobita naciąga worek. Zroszony deszczem grill dymi mocniej niz przed chwilą. Z ktoregos z okien płynie skoczna muzyka charakterystyczna dla polskiej wsi.
Obserwacja tej migawki lokalnego kolorytu powoduje, ze ekipa mi uciekła. Znikli gdzies za zakrętami i zapewne mkną juz w strone Kietlowa. Udaje sie ich odnalezc tuż przed wioską. Padac przestało ale chmury granatowieją coraz bardziej. Kabak zostaje zapakowany w sztormiaczek co strasznie przypada jej do gustu.
Z Kietlowa do Chorągwic znow podążamy polami, lasami, piachami, ktore dzis lekko zroszone nie sa juz az tak pyliste.
Mijamy skrzyzowanie w Luboszycach Małych, oczywiscie skręcając w najmniej główną z dróg...A potem gdzies w lasach wszystko przestaje sie zgadzac z mapą. Drogi rozłażą sie na wszystkie strony i nijak nie mamy pojecia, ktora z nich jest nasza. Wybieramy kolejne na chybił trafił, podskakujemy na coraz dorodniejszych korzeniach a nieboskłon nad nami ciemnieje z sekundy na sekunde. Kolejne błyskawice rozswietlają mrok popoludniowego lasu. Duchota staje sie namacalna i nagle jakies stada much zaczynają włazic do nosa. Miedzy drzewami widac jakas wioche. Czy to są Chorągwice? W tym momencie nie ma to dla nas znaczenia - moze tam bedzie jakis daszek? Wjezdzamy miedzy zabudowania gdy zaczyna lać. Nagle i jak z wiadra. A toperz nagle oznajmia, ze on dalej nie jedzie. Tylne koło złapało kapcia. Dlaczego do cholery własnie teraz????? I wtedy pojawia sie ona. Sucha, przyjemna i otoczona trylinką - wiata przystankowa. Jak na zyczenie. Nie jest pusta, ma juz lokatorow. Ale w takiej sytuacji okazuje sie byc bardzo pojemna! Pomiescila nas sztuk trzy i pół, trzy rowery, 4 chlopcow i ich piłki oraz panią strzygącą trawnik wraz z jej kosiarką.
Gdy deszcz zaprzestaje padania - wiata pustoszeje. My zasiedlamy ją najdłuzej - rower od siedzenia w wiacie sie sam nie naprawił
Juz nie kombinujemy i z Lubowa wracamy glówną drogą. Nie jest bardzo zle, mijaja nas chyba tylko ze dwa auta.
Ognicho rozpalamy juz po zmroku.
Rankiem, gdy wracam z kibelka, okazuje sie, ze nie mam gdzie spac! Cos sie zalęgło na siedzeniach pod moim śpiworem!
Ostatnie majówkowe śniadanko.
Drogi powrotu staramy sie tez dobrac ciekawe
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Zasłonkę w swojej sypialni zwinęłaś z jakiegoś wagonu, ani chybi!
A moja Helenka nie daje się namówić na rower. Mamy nadzieję, że jednak wkrótce dorośnie
A moja Helenka nie daje się namówić na rower. Mamy nadzieję, że jednak wkrótce dorośnie
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Zaslonka jest z opuszczonej stacyjki w Gubinie. Pozyskana w 2011 roku. Lezala wcisnieta w kąt i wygladala jak szmata. Po wyprawniu i wyprasowaniu zaczela znow przypominac zaslonke. Stacyjki juz nie ma. Budynek jest zburzony. Tylko zaslonka przetrwala.
Z wagonu tez kiedys taka zwinelam - zrobilam z niej spodnie. Pewnie widzialas kiedys fotke
A jak wyglada sprawa z Helenką? Boi sie jak sie zaczyna z nia jechac?
Z wagonu tez kiedys taka zwinelam - zrobilam z niej spodnie. Pewnie widzialas kiedys fotke
A jak wyglada sprawa z Helenką? Boi sie jak sie zaczyna z nia jechac?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Sprawdziłam u źródła najnowszą sytuację i dowiedziałam się, że na jazdę na siodełku z tatą się nawróciła i już chce. Nadal odmawia siadania na własny rowerek. Mamy nadzieję, że i tu się wkrótce nawróci, przez wakacje popracują nad nią delikatnie
Na razie i tak rodzinne wycieczki są niemożliwe, bo Rysio pewnie siedzi dopiero od niedawna. Ale może do końca wakacji jeszcze zdążą coś ukręcić
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Slyszalam tez ze sa dzieci co siodelka sie boja ale w przyczepce jada chetnie. Jakby byly nadal takie problemy to moze warto wypozyczyc gdzies przyczepke i sprobowac?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Na biwaki dotychczas wybieraliśmy się albo samochodem, albo pieszo z plecakiem. Na wycieczkę rowerową z nocowaniem w terenie jedziemy po raz pierwszy! Gromadzę niezbędne minimum bagażowe na środku przedpokoju i z lekka napawa mnie to przerażeniem i poczuciem nierealności... Dwie naładowane sakwy, namiot, 3 śpiwory, 3 karimaty i wędka... Jak to wszystko przywiązać do dwóch rowerów i jeszcze być w stanie na nich jechać? Nie wypierdzielić się na pierwszym wyboju czy zakręcie? Toż tym musi wodzić jak panem Mietkiem z przeciwka, gdy wieczorami wraca z codziennych łowów pod Żabką Może trzeba jednak jakiemuś złomiarzowi zajumać przyczepkę, aby to wszystko zwałować????
Ostatecznie jednak upychanie i obwieszanie kończy się sukcesem! Nawet jestem w stanie samodzielnie podnieść rower do pionu Zatem ruszamy! Cel nie jest odległy, ale idąc pieszo byśmy się zanudzili i komary by nas pożarły żywcem, a busiem to byśmy ugrzęźli na bardzo wczesnym etapie trasy. Skądinąd mała dygresja odnośnie krwiopijnych owadów i ich rozmaitych smaków. Komary głównie rzucają się na toperza i kabaka. Na mnie dużo, dużo mniej. Tam gdzie oni dostają szału, biegają w kółko z żałosnym kwikiem i po chwili wyglądają jak napuchłe balony - ja słyszę bzyk i tylko się denerwuje, że coś po mnie łazi czy wchodzi do oczu. Natomiast z meszkami sprawa się ma odwrotnie. Jeśli miejsce jest “meszkowe” - to wszystkie rzucają się na mnie! A to dziadostwo jest na tyle małe, że nawet oganianie się bywa utrudnione. Nie jestem więc chyba modelem syberyjskim i trafiając w miejsca wyprawowe ze swoich marzeń - chyba bym się bardzo szybko z nich wyleczyła
Rower ma ten plus, że pozwala z wiatrem we włosach przebyć bagniste tereny rozlewisk i łęgowych lasów, a na biwaku to nas już okadza ognisko.
Zatem ruszamy! Jest duszno, parno, bezwietrznie, a burze mruczą gdzieś po horyzontach.
Początkowo suniemy nadrzecznym wałem, gdzie nurkujemy w dorodnych, płowych trawach. Jeszcze im trochę brakuje do tego stepowego burzanu, gdzie się ponoć chował cały jeździec z koniem - ale wszystko jest na dobrej drodze!
Spory odcinek naszej trasy wiedzie szutrowymi drogami w tunelach młodego lasu, a krajobraz się nie zmienia przez ileś kilometrów więc i zdjęć tam nie robiliśmy.
Potem zjeżdżamy w miejsce, gdzie jeszcze rok temu była polna droga. Teraz ktoś ją postanowił “utwardzić”, ale nie zrobił tego klasyczne - żwirem czy kamieniami, ale za pomocą z lekka tylko przemielonych śmieci. Są więc kawałki cegieł, połamanych kafelek, odłamki porcelanowych naczyń, fragmenty plastiku, drutu, rur, kabli, gąbki, pianki izolacyjnej a nawet reklamowych ulotek. Rowerem to po tym z lekka strach jechać, że zaraz popękają opony. Prowadzimy więc je, zastanawiając czy celem było zasypanie błota czy raczej sprytne pozbycie się kilku ton odpadów??
Potem na szczęście odcinek wysypiskowy się kończy i droga staje się bardziej taka jak oczekiwaliśmy.
A czasem też przechodzi oczekiwania, stawiając wszystkie karty wyłącznie na klimatyczność
W końcu docieramy na miejsce i osiedlamy się na malowniczej polance nad rozlewiskiem.
Popołudnie przebiega na wędzeniu się w dymie, słuchaniu żab i kukułek....
...a także kolejnych próbach nawiązania bliższego kontaktu z jakąś smakowitą rybą.
Tu jak poprzednio bez sukcesów... Tzn. złapało się - a jakże! Kilkakrotnie cały kłąb podwodnych roślin! Toperz bohatersko idzie odczepić haczyk. Przy czym stwierdza, że woda jest bardzo przyjemna kąpielowo! Czysta, aromatyczna, o akceptowalnej temperaturze.
Od tego momentu nabieramy nie tylko zapachu dymu, ale również woni bajora! Czy może być coś lepszego jak pływać sobie wśród trzcin i grążeli, gdzie kaczki, łyski i perkozy zaglądają ci w oczy?
Po kilku incydentach burzowo - ulewowych, wieczór nastaje pogodny, ciepły i świeży. A do wcześniejszych koncertów z okalającego nas chaszcza dołączają się bąki dmuchające w butelkę, szczekania saren i trzepot nietoperzych skrzydeł.
Po zmroku nad pobliskimi łąkami podnoszą się gęste mgły. A chwilę potem w okolicznych zaroślach pojawiają się latające świecące punkciki! Kabak nawet kilka łapie do rączki, a jednego zasadza na głowie zamiast latarki. Niestety świetlik krótko współpracuje i dotrzymuje kroku w zabawie - i jednak postanawia odlecieć w stronę swojego przeznaczenia.
Piękne są czerwcowe noce z dala od huczących miast i uwielbiających hałas osobników naszego gatunku.
Ostatecznie jednak upychanie i obwieszanie kończy się sukcesem! Nawet jestem w stanie samodzielnie podnieść rower do pionu Zatem ruszamy! Cel nie jest odległy, ale idąc pieszo byśmy się zanudzili i komary by nas pożarły żywcem, a busiem to byśmy ugrzęźli na bardzo wczesnym etapie trasy. Skądinąd mała dygresja odnośnie krwiopijnych owadów i ich rozmaitych smaków. Komary głównie rzucają się na toperza i kabaka. Na mnie dużo, dużo mniej. Tam gdzie oni dostają szału, biegają w kółko z żałosnym kwikiem i po chwili wyglądają jak napuchłe balony - ja słyszę bzyk i tylko się denerwuje, że coś po mnie łazi czy wchodzi do oczu. Natomiast z meszkami sprawa się ma odwrotnie. Jeśli miejsce jest “meszkowe” - to wszystkie rzucają się na mnie! A to dziadostwo jest na tyle małe, że nawet oganianie się bywa utrudnione. Nie jestem więc chyba modelem syberyjskim i trafiając w miejsca wyprawowe ze swoich marzeń - chyba bym się bardzo szybko z nich wyleczyła
Rower ma ten plus, że pozwala z wiatrem we włosach przebyć bagniste tereny rozlewisk i łęgowych lasów, a na biwaku to nas już okadza ognisko.
Zatem ruszamy! Jest duszno, parno, bezwietrznie, a burze mruczą gdzieś po horyzontach.
Początkowo suniemy nadrzecznym wałem, gdzie nurkujemy w dorodnych, płowych trawach. Jeszcze im trochę brakuje do tego stepowego burzanu, gdzie się ponoć chował cały jeździec z koniem - ale wszystko jest na dobrej drodze!
Spory odcinek naszej trasy wiedzie szutrowymi drogami w tunelach młodego lasu, a krajobraz się nie zmienia przez ileś kilometrów więc i zdjęć tam nie robiliśmy.
Potem zjeżdżamy w miejsce, gdzie jeszcze rok temu była polna droga. Teraz ktoś ją postanowił “utwardzić”, ale nie zrobił tego klasyczne - żwirem czy kamieniami, ale za pomocą z lekka tylko przemielonych śmieci. Są więc kawałki cegieł, połamanych kafelek, odłamki porcelanowych naczyń, fragmenty plastiku, drutu, rur, kabli, gąbki, pianki izolacyjnej a nawet reklamowych ulotek. Rowerem to po tym z lekka strach jechać, że zaraz popękają opony. Prowadzimy więc je, zastanawiając czy celem było zasypanie błota czy raczej sprytne pozbycie się kilku ton odpadów??
Potem na szczęście odcinek wysypiskowy się kończy i droga staje się bardziej taka jak oczekiwaliśmy.
A czasem też przechodzi oczekiwania, stawiając wszystkie karty wyłącznie na klimatyczność
W końcu docieramy na miejsce i osiedlamy się na malowniczej polance nad rozlewiskiem.
Popołudnie przebiega na wędzeniu się w dymie, słuchaniu żab i kukułek....
...a także kolejnych próbach nawiązania bliższego kontaktu z jakąś smakowitą rybą.
Tu jak poprzednio bez sukcesów... Tzn. złapało się - a jakże! Kilkakrotnie cały kłąb podwodnych roślin! Toperz bohatersko idzie odczepić haczyk. Przy czym stwierdza, że woda jest bardzo przyjemna kąpielowo! Czysta, aromatyczna, o akceptowalnej temperaturze.
Od tego momentu nabieramy nie tylko zapachu dymu, ale również woni bajora! Czy może być coś lepszego jak pływać sobie wśród trzcin i grążeli, gdzie kaczki, łyski i perkozy zaglądają ci w oczy?
Po kilku incydentach burzowo - ulewowych, wieczór nastaje pogodny, ciepły i świeży. A do wcześniejszych koncertów z okalającego nas chaszcza dołączają się bąki dmuchające w butelkę, szczekania saren i trzepot nietoperzych skrzydeł.
Po zmroku nad pobliskimi łąkami podnoszą się gęste mgły. A chwilę potem w okolicznych zaroślach pojawiają się latające świecące punkciki! Kabak nawet kilka łapie do rączki, a jednego zasadza na głowie zamiast latarki. Niestety świetlik krótko współpracuje i dotrzymuje kroku w zabawie - i jednak postanawia odlecieć w stronę swojego przeznaczenia.
Piękne są czerwcowe noce z dala od huczących miast i uwielbiających hałas osobników naszego gatunku.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
"Tutu tutu" - koła rowerów miarowo stukają w łączenia betonowych płyt, które ze starości się już nieco rozlazły.
Droga nurkuje pod pokryty rudą warstwą rdzy kolejowy wiadukt. Aż dziwne, że mimo przechodzących często ulewnych deszczy nie stoi pod nim woda. Kilkanaście lat temu prawie utopiliśmy pod nim skodusie - bo wydawało nam się, że będzie płycej...
Gigantyczna ambona na betonowym cokole...
...otoczona morzem traw po szyje.
Nie wiem czy nadaje się do polowania na jakieś sarny, dziki czy zające (bo one chyba nie mają szans wystawać z tej trawy?) ale jej przeznaczenie biwakowo - biesiadne zdaje się być całkiem dogodne. Materac, stolik czy paleta pustych butelek po popularnych piwach zdaje się to potwierdzać.
Dwa zające nieopodal pląsają na pełnym luzie. Chwile je obserwujemy. Skaczą w góre i się zderzają. Ciężko powiedzieć czy to jakiś rytualny taniec czy pojedynek??
Industrialne klimaty kąpieliska otoczonego kominami i gęstym słupowiskiem wysokiego napięcia.
Zapach grillowej podpałki miesza się z zapachem gofrów, owocowych piłek i wyprażonych słońcem palet. Jakiś młody przybysz ze wschodu pływa na krokodylu. Chyba niedawno przyjechał do pracy w szklarniach bo zadaje dużo pytań starszym kolegom odnośnie "ustawienia się w okolicy". Omiata też wzrokiem pobliski obszar i mówi do kumpla: "Miałeś racje! Tu jest zupełnie jak u nas w Krzywym Rogu!"
Silosy wyrastające z płowych pól...
Rurowisk i kostki brukowej nie brakuje na przyzakładowych uliczkach.
Lody na zaaranżowanym przez miejscowych podsklepiu i browarek na pryzmie kruszejących płyt w rowie...
Uroki lasu lekko muśniętego industrialem... Są takie zadziwiające momenty w życiu. Jedziesz sobie rowerem przez las, a tu nagle pojawiają się czarne chmury i zaczyna lać. I to nie że jakieś kropienie z początku, od razu jakby ktoś odkręcił kurek. Rozglądasz się po okolicy i nagle bum! Jak dar od losu, jak spełnienie marzeń - rura! W środku suchutko i nawet o dziwo czysto. I tylko stukot tysięcy wściekłych kropel w obły dach. "Mamo, będziemy tu dzisiaj spać? Prosze!!!!!!". Pewnie by mnie nie trzeba długo namawiać, ale niestety nie jesteśmy spakowani na biwak... Tym razem
Sporą część naszych tras suniemy przez łany płowych traw. To chyba jeden z moich ulubionych kolorów!
Łupy z wycieczki muszą być! Lipa już ususzona, więc kolejne kiście będą dyndać w kuchni, napełniając nasze mieszkanie zapachem lata.
O motylku co jeździł rowerem Nie wiem jak kabak dwa takowe przekonał aby wsiadły na kierownicę i jechały tam prawie godzinę!
A tu krowy. Nie byle jakie! Spora szansa, że to właśnie te, od których pijemy mleko - zdobywane dwa razy w tygodniu na miejscowym targowisku.
Tego weekendu przejechaliśmy rowerami jakieś 80 km. Dla nas to chyba żaden wyczyn. Ale że małe, niespełna sześcioletnie kopytka tak dzielnie i zapamiętale pedałowały - to jesteśmy bardzo zadowoleni
Droga nurkuje pod pokryty rudą warstwą rdzy kolejowy wiadukt. Aż dziwne, że mimo przechodzących często ulewnych deszczy nie stoi pod nim woda. Kilkanaście lat temu prawie utopiliśmy pod nim skodusie - bo wydawało nam się, że będzie płycej...
Gigantyczna ambona na betonowym cokole...
...otoczona morzem traw po szyje.
Nie wiem czy nadaje się do polowania na jakieś sarny, dziki czy zające (bo one chyba nie mają szans wystawać z tej trawy?) ale jej przeznaczenie biwakowo - biesiadne zdaje się być całkiem dogodne. Materac, stolik czy paleta pustych butelek po popularnych piwach zdaje się to potwierdzać.
Dwa zające nieopodal pląsają na pełnym luzie. Chwile je obserwujemy. Skaczą w góre i się zderzają. Ciężko powiedzieć czy to jakiś rytualny taniec czy pojedynek??
Industrialne klimaty kąpieliska otoczonego kominami i gęstym słupowiskiem wysokiego napięcia.
Zapach grillowej podpałki miesza się z zapachem gofrów, owocowych piłek i wyprażonych słońcem palet. Jakiś młody przybysz ze wschodu pływa na krokodylu. Chyba niedawno przyjechał do pracy w szklarniach bo zadaje dużo pytań starszym kolegom odnośnie "ustawienia się w okolicy". Omiata też wzrokiem pobliski obszar i mówi do kumpla: "Miałeś racje! Tu jest zupełnie jak u nas w Krzywym Rogu!"
Silosy wyrastające z płowych pól...
Rurowisk i kostki brukowej nie brakuje na przyzakładowych uliczkach.
Lody na zaaranżowanym przez miejscowych podsklepiu i browarek na pryzmie kruszejących płyt w rowie...
Uroki lasu lekko muśniętego industrialem... Są takie zadziwiające momenty w życiu. Jedziesz sobie rowerem przez las, a tu nagle pojawiają się czarne chmury i zaczyna lać. I to nie że jakieś kropienie z początku, od razu jakby ktoś odkręcił kurek. Rozglądasz się po okolicy i nagle bum! Jak dar od losu, jak spełnienie marzeń - rura! W środku suchutko i nawet o dziwo czysto. I tylko stukot tysięcy wściekłych kropel w obły dach. "Mamo, będziemy tu dzisiaj spać? Prosze!!!!!!". Pewnie by mnie nie trzeba długo namawiać, ale niestety nie jesteśmy spakowani na biwak... Tym razem
Sporą część naszych tras suniemy przez łany płowych traw. To chyba jeden z moich ulubionych kolorów!
Łupy z wycieczki muszą być! Lipa już ususzona, więc kolejne kiście będą dyndać w kuchni, napełniając nasze mieszkanie zapachem lata.
O motylku co jeździł rowerem Nie wiem jak kabak dwa takowe przekonał aby wsiadły na kierownicę i jechały tam prawie godzinę!
A tu krowy. Nie byle jakie! Spora szansa, że to właśnie te, od których pijemy mleko - zdobywane dwa razy w tygodniu na miejscowym targowisku.
Tego weekendu przejechaliśmy rowerami jakieś 80 km. Dla nas to chyba żaden wyczyn. Ale że małe, niespełna sześcioletnie kopytka tak dzielnie i zapamiętale pedałowały - to jesteśmy bardzo zadowoleni
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..