Rowerowe wycieczki Roberta J
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
02.06.2017 - Mtb po Masywie Śnieżnika....
Dawno temu planowałem wypad rowerowy po Masywie Śnieżnika, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Tym razem trafił się wolny piątek, a że pogoda genialna to postanawiam zrealizować swoje wcześniejsze zamiary
Tradycyjnie jadąc przez Jesenik na zachód robię popas na mojej ulubionej polance pomiędzy Jesenikiem, a Lipova Lazne. Piwko z takim widokiem zawsze wybornie smakuje !
Pobawiłem się też trochę w fotografię makro. Na razie kiepsko mi to wychodzi ;P
Przez przełęcz w Ramzovej jadę do Petříkova.
Na podjeździe nieźle daje słońce. Dobrze, że czasami drzewa dają jakiś cień
Drogami, którymi jeszcze nigdy nie jechałem wcześniej docieram w okolice Starego Mesta pod Śnieżnikiem. Przy bunkrze StM-S 31b "Ozdravovna" kolejne dzisiaj piwko z widokiem na Masyw Śnieżnika.
Kilka fotek przy dwóch tutejszy bunkrach i łąką zjeżdżam do miasta.
W Stříbrnicach ostry podjazd w lesie. Na końcu ładne widoki wśród łąk. Wszędzie tu pełno niewielkich bunkrów(rzopików).
Teraz robię trawers masywu. Dość długo jadę w cieniu starych drzew, ale czasami wyjeżdżam na otwartą przestrzeń. Całkiem niedawno został wycięty las i to na bardzo dużych obszarach. Dzięki temu jest teraz niesamowity widok na Jesioniki. Pogoda i dobra przejrzystość powietrza też swoje robią.
Wzdłuż Prudkého potoku, a w zasadzie dość sporo ponad nim, jadę najwyżej poprowadzoną drogą asfaltową w Masywie Śnieżnika. "Wojskowa droga" bo o niej mowa budowana była jednocześnie z linią umocnień w 1938 roku. Nigdy nie została ukończona....
Na wysokości niespełna 1200 m n.p.m. asfalt nagle się urywa i dalej wiedzie już tylko droga szutrowa.
Początkowo myślałem by podjechać w okolice wieży widokowej "ścieżka w obłokach", ale ze względu na uciekający czas odpuszczam sobie tym razem odwiedziny tego "potworka". Wybieram za to opcję po "grani". Zaczynam od zdobycia szczytu Souš (1225 m). Dalej jest Podbělka (1308 m).
Widok szlaku wiodącego granią jest przykry. Nie wiem czy to jakaś klęska spowodowana opadami kwaśnych deszczy czy też inwazja szkodnika, ale las tutaj umarł już jakiś czas temu.
Najgorzej i tak jest na Czarnej kopie oraz Stribrnickiej. Tutaj lasu w ogóle nie ma od jakiegoś czasu. Jest za to całkiem ładny widok zarówno na wschód jak i na zachód. Widać też mój kolejny cel którym jest Śnieżnik.
Kiedyś na sam szczyt Śnieżnika dało radę wjechać. Obecnie szlak jest bardzo zniszczony przez spływającą wodę z góry. Jakoś wymęczyłem ostatni najbardziej stromy odcinek. Na szczycie nie siedzę zbyt długo. Kilka klasycznych kadrów.
Dzisiejsza przejrzystość jest na tyle dobra, że widać oprócz Karkonoszy np. el Opole czy też Górę Świętej Anny.
A zjazd ze szczytu tym razem fajnym singlem w kierunku północnym. Niestety im niżej tym bardziej zarośnięta jest ścieżka i bardzo dużo leży uschniętych drzew tak pod sam koniec.
Ucieszyłem się gdy dotarłem do drogi. Niestety podczas ostatnich nawałnic w tych okolicach zostały bardzo zniszczone drogi. Czasami woda wypłukała nawierzchnię tak iż rower chował się w nich do połowy.
Teraz szybki zjazd do Kletna. Odnoszę wrażenie, że miejscowość coraz bardziej pustoszeje. Tylko przy samej jaskini niedźwiedziej tradycyjnie sprzedają oscypki i ciupagi....
Pogoda dziś bardzo ładna i nawet temperatura powietrza dość wysoka. Jednak te czynniki są mało motywujące jeżeli woda jest lodowato zimna. Nikt nie odważył się wykąpać w zbiorniku w Starej Morawie.
Szybko przejeżdżam przez Stronie Śląskie i ścieżką rowerową kieruję się na Lądek. Do Lądka nie wjeżdżam. Odbijam na Cerný Kout bo tam chcę przekroczyć tym razem granicę.
Po czeskiej stronie stoi jedyny obiekt, który z tego co widzę jest właśnie remontowany.
Szybki zjazd do głównej drogi i cisnę ile sił bo zachód słońca już bliski.
Pokonane 145 km, a więcej zdjęć tradycyjnie w galerii pod adresem:
https://goo.gl/photos/ya4QTyL1VmQfdnoG6
Dawno temu planowałem wypad rowerowy po Masywie Śnieżnika, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Tym razem trafił się wolny piątek, a że pogoda genialna to postanawiam zrealizować swoje wcześniejsze zamiary
Tradycyjnie jadąc przez Jesenik na zachód robię popas na mojej ulubionej polance pomiędzy Jesenikiem, a Lipova Lazne. Piwko z takim widokiem zawsze wybornie smakuje !
Pobawiłem się też trochę w fotografię makro. Na razie kiepsko mi to wychodzi ;P
Przez przełęcz w Ramzovej jadę do Petříkova.
Na podjeździe nieźle daje słońce. Dobrze, że czasami drzewa dają jakiś cień
Drogami, którymi jeszcze nigdy nie jechałem wcześniej docieram w okolice Starego Mesta pod Śnieżnikiem. Przy bunkrze StM-S 31b "Ozdravovna" kolejne dzisiaj piwko z widokiem na Masyw Śnieżnika.
Kilka fotek przy dwóch tutejszy bunkrach i łąką zjeżdżam do miasta.
W Stříbrnicach ostry podjazd w lesie. Na końcu ładne widoki wśród łąk. Wszędzie tu pełno niewielkich bunkrów(rzopików).
Teraz robię trawers masywu. Dość długo jadę w cieniu starych drzew, ale czasami wyjeżdżam na otwartą przestrzeń. Całkiem niedawno został wycięty las i to na bardzo dużych obszarach. Dzięki temu jest teraz niesamowity widok na Jesioniki. Pogoda i dobra przejrzystość powietrza też swoje robią.
Wzdłuż Prudkého potoku, a w zasadzie dość sporo ponad nim, jadę najwyżej poprowadzoną drogą asfaltową w Masywie Śnieżnika. "Wojskowa droga" bo o niej mowa budowana była jednocześnie z linią umocnień w 1938 roku. Nigdy nie została ukończona....
Na wysokości niespełna 1200 m n.p.m. asfalt nagle się urywa i dalej wiedzie już tylko droga szutrowa.
Początkowo myślałem by podjechać w okolice wieży widokowej "ścieżka w obłokach", ale ze względu na uciekający czas odpuszczam sobie tym razem odwiedziny tego "potworka". Wybieram za to opcję po "grani". Zaczynam od zdobycia szczytu Souš (1225 m). Dalej jest Podbělka (1308 m).
Widok szlaku wiodącego granią jest przykry. Nie wiem czy to jakaś klęska spowodowana opadami kwaśnych deszczy czy też inwazja szkodnika, ale las tutaj umarł już jakiś czas temu.
Najgorzej i tak jest na Czarnej kopie oraz Stribrnickiej. Tutaj lasu w ogóle nie ma od jakiegoś czasu. Jest za to całkiem ładny widok zarówno na wschód jak i na zachód. Widać też mój kolejny cel którym jest Śnieżnik.
Kiedyś na sam szczyt Śnieżnika dało radę wjechać. Obecnie szlak jest bardzo zniszczony przez spływającą wodę z góry. Jakoś wymęczyłem ostatni najbardziej stromy odcinek. Na szczycie nie siedzę zbyt długo. Kilka klasycznych kadrów.
Dzisiejsza przejrzystość jest na tyle dobra, że widać oprócz Karkonoszy np. el Opole czy też Górę Świętej Anny.
A zjazd ze szczytu tym razem fajnym singlem w kierunku północnym. Niestety im niżej tym bardziej zarośnięta jest ścieżka i bardzo dużo leży uschniętych drzew tak pod sam koniec.
Ucieszyłem się gdy dotarłem do drogi. Niestety podczas ostatnich nawałnic w tych okolicach zostały bardzo zniszczone drogi. Czasami woda wypłukała nawierzchnię tak iż rower chował się w nich do połowy.
Teraz szybki zjazd do Kletna. Odnoszę wrażenie, że miejscowość coraz bardziej pustoszeje. Tylko przy samej jaskini niedźwiedziej tradycyjnie sprzedają oscypki i ciupagi....
Pogoda dziś bardzo ładna i nawet temperatura powietrza dość wysoka. Jednak te czynniki są mało motywujące jeżeli woda jest lodowato zimna. Nikt nie odważył się wykąpać w zbiorniku w Starej Morawie.
Szybko przejeżdżam przez Stronie Śląskie i ścieżką rowerową kieruję się na Lądek. Do Lądka nie wjeżdżam. Odbijam na Cerný Kout bo tam chcę przekroczyć tym razem granicę.
Po czeskiej stronie stoi jedyny obiekt, który z tego co widzę jest właśnie remontowany.
Szybki zjazd do głównej drogi i cisnę ile sił bo zachód słońca już bliski.
Pokonane 145 km, a więcej zdjęć tradycyjnie w galerii pod adresem:
https://goo.gl/photos/ya4QTyL1VmQfdnoG6
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Czytam oglądam i w głowę zachodzę jak ty to robisz!?
"Nie wystarczy mówić do rzeczy, trzeba mówić do ludzi"
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Mocno naciskam na pedały
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Robert zgodnie z linią poprawności politycznej powinieneś napisać, że
"Wywierasz znaczącą presję na środowiska mniejszości seksualnych"
...ale w sumie miało być o rowerach
"Wywierasz znaczącą presję na środowiska mniejszości seksualnych"
...ale w sumie miało być o rowerach
"Nie wystarczy mówić do rzeczy, trzeba mówić do ludzi"
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Od polityki to ja się trzymam z daleka
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
15.06.2017 - Czerwcowy weekend - Dzień 1 - Na południe...
Na długi czerwcowy weekend miałem pewien pomysł, Grzesiu miał również swoją wizję wypadu rowerowego. Okazało się, że ani jego ani też mój pomysł nie doczekają się realizacji. Wszystko przez mało optymistyczne prognozy pogody. Postanawiamy wybrać zupełnie co innego, uderzamy na południe bo tam będzie najlepsza aura. Co, gdzie i jak dogadujemy dopiero dzień przed wyjazdem.
Tym razem jadę bez przygotowania. Nie chciało mi się nawet opon zmienić. Wrzucam kilka niezbędnych rzeczy do sakw, zabieram parę groszy do kieszeni no i obowiązkowo sprzęt foto
Wyjątkowo tym razem wyruszamy w środę około 23 z Prudnika. Chcemy przejechać jak najwięcej kilometrów nocą bo na następny dzień zapowiadane są dość wysokie temperatury, a nocą powinno być przyjemnie chłodno. Jednak tak chłodno jak było w Niskim Jesioniku o świcie to żaden z nas się nie spodziewał ! Termometr wskazał całe 2,9 stopnia powyżej zera !
W Ołomuńcu jesteśmy około pół godziny przed wschodem słońca. Ekspresowy przejazd przez miasto i dalej kierujemy się już wzdłuż rzeki Morawa.
Wschód słońca zastaje nas gdzieś w trasie. Jak już zatrzymaliśmy się to można by było zjeść w końcu śniadanie
Docieramy do miasta Tovačov. Całkiem niedawno tu byłem, ale wówczas pominąłem chociażby rynek. Zajrzałem tylko w okolice pałacu. Teraz też podjeżdżamy pod pałac by zrobić zdjęcia figurze św. Jana Nepomucena. Poprzednim razem nie dało się bo świętego obsiadła rodzinka i kierować w nich obiektyw trochę nie wypadało
Rynek bez szału. Kilka renesansowych kamienic i ratusz w dość ubogiej formie. Na środku fontanna ze św. Wacławem z roku 1694. Pora jeszcze wczesna i większość placu skryte jeszcze w cieniu.
Pół godziny później jesteśmy w Kojetínie. Tutaj wypadałoby wypić pierwsze piwo podczas wyjazdu. Sklepy pootwierane bo w Republice Czeskiej Boże Ciało jest normalnym dniem. Robimy stosowne zakupy i siadamy na ławce na dość sporych rozmiarów rynku.
Piwo wypijam dość szybko. Resztę postoju chcę wykorzystać na objechanie okolicy. W centralnym miejscu głównego placu stoi słup mariański z lat 1704-1705.
W Kojetinie znajduje się druga najstarsza synagoga w Republice Czeskiej. Wybudowana w 1454 r. Jest jednocześnie jednym z najstarszych obiektów w mieście. Od 1953 roku służy husytom.
Główną świątynią w mieście jest barokowy kościół Wniebowstąpienia NMP. Pierwotnie był on gotycki.
Ok, trzeba ruszać dalej. Pod dość dłuższym okresie przemieszczania się po względnie płaskich terenach trzeba przemierzyć Pogórze Litenczyckie(Litenčická pahorkatina). W większości są to tereny rolnicze. Wzniesienia niewysokie, ale dość upierdliwe krótkie i strome są tu podjazdy.
Koło wsi Věžky tuż przy drodze stoi jeden pomnik. Zwrócił on moją uwagę, więc się zatrzymuję. Upamiętnia on amerykańskiego pilota James E. Hoffman Jr. 22.08.1944 roku eskortował grupę Liberatorów lecących nad rafinerię paliw syntetycznych w Blachowni(obecnie dzielnica Kędzierzyna-Koźla). Nie wiadomo czy jego P51 Mustang został zestrzelony czy też była to kolizja z innym amerykańskim myśliwcem, który tego samego dnia rozbił się całkiem niedaleko.
W Morkovice-Slížany - kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Kilka kroków dalej renesansowy pałac. Niedostępny dla ogółu dlatego zdjęcie zza ogrodzenia.
Kompletnymi zadupiami docieramy do miejscowości Střílky. Byłem tu w zeszłym roku, byłem tu też i w tym, ale tylko przejazdem. Ponoć warto odwiedzić tutejszy barokowy cmentarz. Wstęp dla turystów jest płatny 30 koron., A że akurat przechodzi jakiś remont można wspomóc prace dowolną kwotą
Kościół Wniebowzięcia NMP z 1770 r.
Pałac w dalszym ciągu przechodzi remont.
Następnie szybki przejazd przez Koryčany do Kyjova. Już raz pominąłem to miasto, więc tym razem obowiązkowo zwiedzanie. Tradycyjnie skupiam się na okolicach starówki. Całkiem tu ładnie, ale panuje niemiłosierny zgiełk i ścisk. Część placu zajmują stragany z warzywami, ale to nie jest najgorsze. Gdzie tylko dało radę i nie ma zakazu to stoi samochód. Ogólnie jest to jeden wielki parking.
W rynku renesansowy ratusz z lat 1561–62.
Jest też niewielki renesansowy pałacyk, który wystawił Jan Kuna z Kunstatu w miejsce twierdzy stojącej wcześniej w tym miejscu.
Jedziemy do nieodległych Milotic. Droga zamknięta, ale rowerami da radę przejechać. Przy drodze wiele czereśni, które właśnie dojrzewają. Korzystamy z okazji
Perłą w naszyjniku morawskich pałaców barokowych jest obiekt w niewielkiej miejscowości Milotice. Leży on pośród plantacji winorośli i piwnic winnych regionu Słowacko, na morawskim szlaku winiarskim.
W miejscu dzisiejszego pałacu stał niegdyś średniowieczny zamek, przebudowany w XVI wieku na renesansowy pałac. Rozkwit pałacu w Miloticach nastał za K. A. Serenyiego, który na początku XVIII w. przybudował Milotice w stylu barokowym, tworząc z niego swoją letnią siedzibę reprezentacyjną.
Z całego areału pałacowego, na który składają się francuski ogród barokowy, bażanciarnia, oranżeria, ujeżdżalnia oraz stajnie, stworzył niepowtarzalny kompozycyjny zespół architektoniczny, który zachował się do dnia dzisiejszego.
W barokowych oranżeriach znajduje się stała ekspozycja rzeźby barokowej na Morawach.
Pora ruszać dalej. Jedziemy rewelacyjną ścieżką rowerową po dawnej linii kolejowej w kierunku miejscowości Mutěnice. Południowe Morawy słyną z wyrobu win. Widać to na każdym kroku. Pełno tu takich piwniczek gdzie przechowuje się wino.
Przejeżdżamy przez Čejkovice.
Za miejscowością przerwa na posiłek w cieniu dojrzałej czereśni. Temperatura daje już o sobie znać. Słupek rtęci osiąga przeciwny biegun aniżeli z rana. Namawiam Grzesia na przejazd totalnymi zadupiami wśród winnic i pól. Ładne widoki chociaż trzeba po eksplorować te tereny dokładniej w przyszłości
Docieramy w końcu do Lednic. Przejeżdżamy przez bardzo rozległy park. Zatrzymujemy się pod letnią rezydencją rodu Lichtensteinów. Ten kompleks zwiedzałem dokładniej rok temu. Teraz tylko zimne piwko na ławce z widokiem na jeden z obiektów kompleksu wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Kilka pamiątkowych fotek i jedziemy do nieodległych Valtic. Grzesiu robi zakupy, a ja focę barokowy kościół Wniebowzięcia NMP.
Później pod główną siedzibę rodu Lichtensteinów. Odwiedzamy na chwilę park.
Na najwyższym wzniesieniu w okolicy stoi kolonada. Byłem tu w zeszłym roku, ale pogoda wówczas była mało fotogeniczna Teraz tylko kilka fotek i spadamy ku nieodległej granicy z Austrią.
Przez niewielkie miejscowości kierujemy się na Poysdorf.
Dalsza trasa taka trochę bez historii. Poruszamy się ścieżkami rowerowymi i drogami technicznymi biegnącymi wzdłuż głównej drogi. Gdzieś nam czas ucieka i trudno będzie dotrzeć do wyznaczonego na ten dzień celu czyli do Wiednia.
Co prawda normalnie pokonać 30 kilometrów rowerem byłoby niczym dla nas, ale nie gdy człowiek ma w nogach przeszło 300 km, a Grzesiu prawie 400 km
Zjeżdżamy z głównej trasy i gdzieś na skraju lasu rozbijamy pierwszy biwak. Latają tu całe roje jelonków rogacz. Nigdy wcześniej niedane mi było widzieć tego żuka żywego, a tu tego więcej jak komarów
Więcej zdjęć z tego dnia pod adresem:
https://goo.gl/photos/ixHHrA33o3A3YvEf6
cdn...
Na długi czerwcowy weekend miałem pewien pomysł, Grzesiu miał również swoją wizję wypadu rowerowego. Okazało się, że ani jego ani też mój pomysł nie doczekają się realizacji. Wszystko przez mało optymistyczne prognozy pogody. Postanawiamy wybrać zupełnie co innego, uderzamy na południe bo tam będzie najlepsza aura. Co, gdzie i jak dogadujemy dopiero dzień przed wyjazdem.
Tym razem jadę bez przygotowania. Nie chciało mi się nawet opon zmienić. Wrzucam kilka niezbędnych rzeczy do sakw, zabieram parę groszy do kieszeni no i obowiązkowo sprzęt foto
Wyjątkowo tym razem wyruszamy w środę około 23 z Prudnika. Chcemy przejechać jak najwięcej kilometrów nocą bo na następny dzień zapowiadane są dość wysokie temperatury, a nocą powinno być przyjemnie chłodno. Jednak tak chłodno jak było w Niskim Jesioniku o świcie to żaden z nas się nie spodziewał ! Termometr wskazał całe 2,9 stopnia powyżej zera !
W Ołomuńcu jesteśmy około pół godziny przed wschodem słońca. Ekspresowy przejazd przez miasto i dalej kierujemy się już wzdłuż rzeki Morawa.
Wschód słońca zastaje nas gdzieś w trasie. Jak już zatrzymaliśmy się to można by było zjeść w końcu śniadanie
Docieramy do miasta Tovačov. Całkiem niedawno tu byłem, ale wówczas pominąłem chociażby rynek. Zajrzałem tylko w okolice pałacu. Teraz też podjeżdżamy pod pałac by zrobić zdjęcia figurze św. Jana Nepomucena. Poprzednim razem nie dało się bo świętego obsiadła rodzinka i kierować w nich obiektyw trochę nie wypadało
Rynek bez szału. Kilka renesansowych kamienic i ratusz w dość ubogiej formie. Na środku fontanna ze św. Wacławem z roku 1694. Pora jeszcze wczesna i większość placu skryte jeszcze w cieniu.
Pół godziny później jesteśmy w Kojetínie. Tutaj wypadałoby wypić pierwsze piwo podczas wyjazdu. Sklepy pootwierane bo w Republice Czeskiej Boże Ciało jest normalnym dniem. Robimy stosowne zakupy i siadamy na ławce na dość sporych rozmiarów rynku.
Piwo wypijam dość szybko. Resztę postoju chcę wykorzystać na objechanie okolicy. W centralnym miejscu głównego placu stoi słup mariański z lat 1704-1705.
W Kojetinie znajduje się druga najstarsza synagoga w Republice Czeskiej. Wybudowana w 1454 r. Jest jednocześnie jednym z najstarszych obiektów w mieście. Od 1953 roku służy husytom.
Główną świątynią w mieście jest barokowy kościół Wniebowstąpienia NMP. Pierwotnie był on gotycki.
Ok, trzeba ruszać dalej. Pod dość dłuższym okresie przemieszczania się po względnie płaskich terenach trzeba przemierzyć Pogórze Litenczyckie(Litenčická pahorkatina). W większości są to tereny rolnicze. Wzniesienia niewysokie, ale dość upierdliwe krótkie i strome są tu podjazdy.
Koło wsi Věžky tuż przy drodze stoi jeden pomnik. Zwrócił on moją uwagę, więc się zatrzymuję. Upamiętnia on amerykańskiego pilota James E. Hoffman Jr. 22.08.1944 roku eskortował grupę Liberatorów lecących nad rafinerię paliw syntetycznych w Blachowni(obecnie dzielnica Kędzierzyna-Koźla). Nie wiadomo czy jego P51 Mustang został zestrzelony czy też była to kolizja z innym amerykańskim myśliwcem, który tego samego dnia rozbił się całkiem niedaleko.
W Morkovice-Slížany - kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Kilka kroków dalej renesansowy pałac. Niedostępny dla ogółu dlatego zdjęcie zza ogrodzenia.
Kompletnymi zadupiami docieramy do miejscowości Střílky. Byłem tu w zeszłym roku, byłem tu też i w tym, ale tylko przejazdem. Ponoć warto odwiedzić tutejszy barokowy cmentarz. Wstęp dla turystów jest płatny 30 koron., A że akurat przechodzi jakiś remont można wspomóc prace dowolną kwotą
Kościół Wniebowzięcia NMP z 1770 r.
Pałac w dalszym ciągu przechodzi remont.
Następnie szybki przejazd przez Koryčany do Kyjova. Już raz pominąłem to miasto, więc tym razem obowiązkowo zwiedzanie. Tradycyjnie skupiam się na okolicach starówki. Całkiem tu ładnie, ale panuje niemiłosierny zgiełk i ścisk. Część placu zajmują stragany z warzywami, ale to nie jest najgorsze. Gdzie tylko dało radę i nie ma zakazu to stoi samochód. Ogólnie jest to jeden wielki parking.
W rynku renesansowy ratusz z lat 1561–62.
Jest też niewielki renesansowy pałacyk, który wystawił Jan Kuna z Kunstatu w miejsce twierdzy stojącej wcześniej w tym miejscu.
Jedziemy do nieodległych Milotic. Droga zamknięta, ale rowerami da radę przejechać. Przy drodze wiele czereśni, które właśnie dojrzewają. Korzystamy z okazji
Perłą w naszyjniku morawskich pałaców barokowych jest obiekt w niewielkiej miejscowości Milotice. Leży on pośród plantacji winorośli i piwnic winnych regionu Słowacko, na morawskim szlaku winiarskim.
W miejscu dzisiejszego pałacu stał niegdyś średniowieczny zamek, przebudowany w XVI wieku na renesansowy pałac. Rozkwit pałacu w Miloticach nastał za K. A. Serenyiego, który na początku XVIII w. przybudował Milotice w stylu barokowym, tworząc z niego swoją letnią siedzibę reprezentacyjną.
Z całego areału pałacowego, na który składają się francuski ogród barokowy, bażanciarnia, oranżeria, ujeżdżalnia oraz stajnie, stworzył niepowtarzalny kompozycyjny zespół architektoniczny, który zachował się do dnia dzisiejszego.
W barokowych oranżeriach znajduje się stała ekspozycja rzeźby barokowej na Morawach.
Pora ruszać dalej. Jedziemy rewelacyjną ścieżką rowerową po dawnej linii kolejowej w kierunku miejscowości Mutěnice. Południowe Morawy słyną z wyrobu win. Widać to na każdym kroku. Pełno tu takich piwniczek gdzie przechowuje się wino.
Przejeżdżamy przez Čejkovice.
Za miejscowością przerwa na posiłek w cieniu dojrzałej czereśni. Temperatura daje już o sobie znać. Słupek rtęci osiąga przeciwny biegun aniżeli z rana. Namawiam Grzesia na przejazd totalnymi zadupiami wśród winnic i pól. Ładne widoki chociaż trzeba po eksplorować te tereny dokładniej w przyszłości
Docieramy w końcu do Lednic. Przejeżdżamy przez bardzo rozległy park. Zatrzymujemy się pod letnią rezydencją rodu Lichtensteinów. Ten kompleks zwiedzałem dokładniej rok temu. Teraz tylko zimne piwko na ławce z widokiem na jeden z obiektów kompleksu wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Kilka pamiątkowych fotek i jedziemy do nieodległych Valtic. Grzesiu robi zakupy, a ja focę barokowy kościół Wniebowzięcia NMP.
Później pod główną siedzibę rodu Lichtensteinów. Odwiedzamy na chwilę park.
Na najwyższym wzniesieniu w okolicy stoi kolonada. Byłem tu w zeszłym roku, ale pogoda wówczas była mało fotogeniczna Teraz tylko kilka fotek i spadamy ku nieodległej granicy z Austrią.
Przez niewielkie miejscowości kierujemy się na Poysdorf.
Dalsza trasa taka trochę bez historii. Poruszamy się ścieżkami rowerowymi i drogami technicznymi biegnącymi wzdłuż głównej drogi. Gdzieś nam czas ucieka i trudno będzie dotrzeć do wyznaczonego na ten dzień celu czyli do Wiednia.
Co prawda normalnie pokonać 30 kilometrów rowerem byłoby niczym dla nas, ale nie gdy człowiek ma w nogach przeszło 300 km, a Grzesiu prawie 400 km
Zjeżdżamy z głównej trasy i gdzieś na skraju lasu rozbijamy pierwszy biwak. Latają tu całe roje jelonków rogacz. Nigdy wcześniej niedane mi było widzieć tego żuka żywego, a tu tego więcej jak komarów
Więcej zdjęć z tego dnia pod adresem:
https://goo.gl/photos/ixHHrA33o3A3YvEf6
cdn...
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
16.06.2017 - Czerwcowy weekend - Dzień 2 - Odsieczy Wiednia nie będzie...
Do Wiednia chcieliśmy dojechać dzień wcześniej..., chociaż nie, nie było w planach odwiedzania stolicy Austrii. Chcieliśmy dotrzeć na nocleg na szczytu Kahlenberg(484 m n.p.m.). Nie udała nam się ta sztuka ponieważ wczorajszą jazdę skończyliśmy około 18 km od przedmieść Wiednia. Normalnie taki dystans łyknęlibyśmy za jednym mrugnięciem oka, ale nie gdy człowiek ma w nogach grubo ponad 300 km, a Grzesiowi to niewiele zabrakło do czterech stówek Postanawiamy zakończyć dzień odrobinę wcześniej.
Na piątek prognozowali burze, ale tylko z rana. Sprawdziło się to w 100 %. Kilka minut przed piątą budzi mnie wzmagający się wiatr. Nagonił on sporo chmur, z których po chwili zaczyna kropić. W kilka minut zwijam biwak i pozostaje mi czekać aż Grzesiu wylezie ze swojego kokona ;P
Deszcz coraz mocniejszy. Gdzieś zagrzmi. Uciekamy w kierunku najbliższych zabudowań schować się gdzieś pod dachem. Zjadamy śniadanie i robimy sobie jeszcze drzemkę w oczekiwaniu aż ustanie deszcz. Wpół do dziewiątej można ruszać dalej. Wiele osób pewnie by nawet nie zauważyła, że padało
A my kierujemy się na południe. Chcemy ominąć sam Wiedeń, a Dunaj przekroczyć bardziej na zachód w Stockerau. W Korneuburgu jest jeden wielki zator. Tak zakorkowanego miasta chyba jeszcze nie widziałem. Ciężko jest przecisnąć się rowerem. Przez rynek wiedzie droga krajowa. Na każdym wolnym kawałku przestrzeni ustawione są stragany. Dochodzą do tego jeszcze remonty kilku kamienic. Objechanie dookoła samego tylko ratusza zajmuje nam niemal 20 minut. Nie ma sensu tracić w ten sposób czasu, więc uciekamy stąd najszybciej jak tylko możemy.
Robimy pierwsze dziś zakupy w markecie. Gdzieś w dali widoczny zamek Kreuzenstein. Wygląda on całkiem ciekawie, ale to zupełnie młody obiekt. Wybudowano go na przełomie XIX/XX wieków.
W Stockerau małe problemy nawigacyjne. Wiem, że gdzieś w okolicy jest możliwość przekroczenia Dunaju tylko musimy dostać się na ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż brzegów rzeki. W mieście jakieś remonty i trochę się zamotaliśmy, a i oznaczenie mogłoby być lepsze. Na dużym skrzyżowaniu tras rowerowych robimy przerwę techniczną.
Trasą naddunajską "Donauradweg" jedziemy do nieodległego Klosterneuburga. Miasto słynie ze znajdującego się tu średniowiecznego opactwa. Kompleks zabudowań klasztornych usytuowany jest w samym centrum miasta na niewysokim wzniesieniu nad Dunajem. Klasztor należy do Kanoników Regularnych, którzy zostali sprowadzeniu tu w 1133 przez margrabiego Leopolda III Babenberga i jego żonę Agnieszkę von Waiblingen.
Kościół pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny wzniesiono w latach 1114-1136 w stylu romańskim w formie trójnawowej bazyliki.
W 1220 wzniesiono kaplicę znaną jako Capella Speciosa pierwszy znany przykład architektury gotyckiej w Austrii. Ufundował ją książę Leopold VI Sławny. Pełniła ona rolę kaplicy zamkowej Babenbergów. Została zniszczona w XVIII w. Z zachowanych fundamentów wynika iż była to jednonawowa budowla z zachodnią emporą przeznaczoną dla władcy.
Na zlecenie cesarza Karola VI Habsburga dokonano wielkiej rozbudowy opactwa. Przedsięwzięcie to podyktowane względami dynastycznymi, zakładało wzniesienie w Klosterneuburgu austriackiego Eskurialu. Barokowe obiekty klasztoru robią duże wrażenie, jednak do hiszpańskiego odpowiednika sporo im brakuje.
Jest to jeden z najważniejszych ośrodków sakralnych i kulturowych Austrii.
Rynek taki sobie, bez szału.
Pora zdobyć Kahlenberg. Szczyt położony na terenie Lasu Wiedeńskiego oraz dziewiętnastej dzielnicy Wiednia. Kiedyś wjeżdżałem na górę po nocy od strony Wiednia. Teraz mamy ułatwione zadanie bo wjeżdżamy główną drogą na szczyt. Jest kręta i wybrukowana, a z niej czasami są ładne widoki.
Niedaleko szczytu stoi wybudowany w latach 1629-1639 kościół św. Józefa. 12 września 1683 roku król Jan III Sobieski dowodził sprzymierzonymi wojskami w bitwie z Turkami o Wiedeń. Ze szczytu przeprowadzono decydujące natarcie na wroga... W roku 1893 utworzono tutaj Kahlenberskie Stowarzyszenie Religijne Austriacko - Polskie i tym samym wzgórze stało się sanktuarium polskiego patriotyzmu. Świątynią od ponad wieku opiekują się polscy księża.
Z tarasu rozpościera się jeden z lepszych widoków na stolicę Austrii. My robimy tylko kilka pamiątkowych fotek....
... i jedziemy na nieodległe, trochę niższe wzniesienie Leopoldsberg. Jest tam kilka ciekawych zakątków. Np. uroczy kościół poświęcony św. Leopoldowi...., ponoć jest bo niestety wszystko zamknięte na głucho. Trwają tam jakieś prace remontowe, ale chyba nie za bardzo się z tymi pracami śpieszą.
Są też punkty widokowe. Ten w kierunku Klosterneuburgu jest już niemal całkowicie zarośnięty. Jednak gdy staniemy na murku to coś tam jeszcze widać
Punkt widokowy na Wiedeń jest znacznie lepszy. Widok bardzo podobny do tego z Kahlenbergu, ale perspektywa odrobinę się zmieniła.
Niedaleko przy parkingu stoi pomnik ukraińskich Kozaków.
A my teraz musimy wymyślić jakąś strategię na resztę dnia. Decydujemy się wrócić rowerówką do Greifenstein. Jedziemy bez przerw i mimo dość mocno dającego się we znaki zachodniemu wiatrowi przemieszczamy się całkiem szybko naprzód. Z Greifenstein jedziemy dalej nad Dunajem do Tulln. Na otwartych przestrzeniach wiatr jest coraz bardziej odczuwalny.
Tulln jest jednym z najstarszych miast na terytorium Austrii. W Tulln musimy zrobić obowiązkowe zakupy bo nam wyszły już całe zapasy. W poszukiwaniu jakiegoś marketu kręcimy się po mieście zwanym "miastem kwiatów". Fontann też tam sporo. Stoją wszędzie, nawet na rondach ...
Po zrobieniu solidnych zapasów na dalszą drogę wracamy na ścieżkę rowerową. Na nabrzeżu stoi pomnik Marka Aureliusza.
Kolejne 2,5 godziny to monotonna jazda po wałach nad Dunajem. Na otwartej przestrzeni coraz bardziej wzmagający się wiatr robi swoje nie pozwalając nam osiągnąć prędkości jaką chcielibyśmy. Docieramy do Krems. Wybieramy drogę wiodącą wzdłuż niewielkiej rzeczki o tej samej nazwie co miasto i szybko jedziemy dalej.
Z wyborem dalszej trasy dobrze trafiliśmy. Przez kilkanaście kilometrów jedziemy po drodze delikatnie nabierając wysokości. Ciężkie ołowiane chmury straszą nas możliwością wystąpienia opadów deszczu. Jak na razie jednak aura nas oszczędza. Przejeżdżamy przez niewielkie miejscowości słynące z produkcji wybornych win. Nie wiem czy wina są dobre bo nie przepadam za tego typu trunkami
Mijamy też kilka ruin zamków. Wzrok przykuwają szczególnie te w Senftenberg.
Jeszcze tylko kilka kilometrów i na dość sporym podjeździe decydujemy się zawczasu rozbić biwak. Jeszcze w trakcie czynności związanych w rozwieszaniem hamaków zaczyna padać deszcz. Nie jest jakiś bardzo mocny, ale nie wiadomo co będzie później. Zabezpieczamy więc wszystko przed opadami i oddajemy się w objęcia Morfeusza.
Dystans tego dnia marny i to bardzo. Jeżeli porównać do dnia poprzedniego to nie przejechaliśmy nawet połowy tego dystansu
Statystyki dzień 2
I trochę więcej zdjęć pod adresem:
https://photos.app.goo.gl/yQK70vXXu8sgbcZm2
cdn...
Do Wiednia chcieliśmy dojechać dzień wcześniej..., chociaż nie, nie było w planach odwiedzania stolicy Austrii. Chcieliśmy dotrzeć na nocleg na szczytu Kahlenberg(484 m n.p.m.). Nie udała nam się ta sztuka ponieważ wczorajszą jazdę skończyliśmy około 18 km od przedmieść Wiednia. Normalnie taki dystans łyknęlibyśmy za jednym mrugnięciem oka, ale nie gdy człowiek ma w nogach grubo ponad 300 km, a Grzesiowi to niewiele zabrakło do czterech stówek Postanawiamy zakończyć dzień odrobinę wcześniej.
Na piątek prognozowali burze, ale tylko z rana. Sprawdziło się to w 100 %. Kilka minut przed piątą budzi mnie wzmagający się wiatr. Nagonił on sporo chmur, z których po chwili zaczyna kropić. W kilka minut zwijam biwak i pozostaje mi czekać aż Grzesiu wylezie ze swojego kokona ;P
Deszcz coraz mocniejszy. Gdzieś zagrzmi. Uciekamy w kierunku najbliższych zabudowań schować się gdzieś pod dachem. Zjadamy śniadanie i robimy sobie jeszcze drzemkę w oczekiwaniu aż ustanie deszcz. Wpół do dziewiątej można ruszać dalej. Wiele osób pewnie by nawet nie zauważyła, że padało
A my kierujemy się na południe. Chcemy ominąć sam Wiedeń, a Dunaj przekroczyć bardziej na zachód w Stockerau. W Korneuburgu jest jeden wielki zator. Tak zakorkowanego miasta chyba jeszcze nie widziałem. Ciężko jest przecisnąć się rowerem. Przez rynek wiedzie droga krajowa. Na każdym wolnym kawałku przestrzeni ustawione są stragany. Dochodzą do tego jeszcze remonty kilku kamienic. Objechanie dookoła samego tylko ratusza zajmuje nam niemal 20 minut. Nie ma sensu tracić w ten sposób czasu, więc uciekamy stąd najszybciej jak tylko możemy.
Robimy pierwsze dziś zakupy w markecie. Gdzieś w dali widoczny zamek Kreuzenstein. Wygląda on całkiem ciekawie, ale to zupełnie młody obiekt. Wybudowano go na przełomie XIX/XX wieków.
W Stockerau małe problemy nawigacyjne. Wiem, że gdzieś w okolicy jest możliwość przekroczenia Dunaju tylko musimy dostać się na ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż brzegów rzeki. W mieście jakieś remonty i trochę się zamotaliśmy, a i oznaczenie mogłoby być lepsze. Na dużym skrzyżowaniu tras rowerowych robimy przerwę techniczną.
Trasą naddunajską "Donauradweg" jedziemy do nieodległego Klosterneuburga. Miasto słynie ze znajdującego się tu średniowiecznego opactwa. Kompleks zabudowań klasztornych usytuowany jest w samym centrum miasta na niewysokim wzniesieniu nad Dunajem. Klasztor należy do Kanoników Regularnych, którzy zostali sprowadzeniu tu w 1133 przez margrabiego Leopolda III Babenberga i jego żonę Agnieszkę von Waiblingen.
Kościół pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny wzniesiono w latach 1114-1136 w stylu romańskim w formie trójnawowej bazyliki.
W 1220 wzniesiono kaplicę znaną jako Capella Speciosa pierwszy znany przykład architektury gotyckiej w Austrii. Ufundował ją książę Leopold VI Sławny. Pełniła ona rolę kaplicy zamkowej Babenbergów. Została zniszczona w XVIII w. Z zachowanych fundamentów wynika iż była to jednonawowa budowla z zachodnią emporą przeznaczoną dla władcy.
Na zlecenie cesarza Karola VI Habsburga dokonano wielkiej rozbudowy opactwa. Przedsięwzięcie to podyktowane względami dynastycznymi, zakładało wzniesienie w Klosterneuburgu austriackiego Eskurialu. Barokowe obiekty klasztoru robią duże wrażenie, jednak do hiszpańskiego odpowiednika sporo im brakuje.
Jest to jeden z najważniejszych ośrodków sakralnych i kulturowych Austrii.
Rynek taki sobie, bez szału.
Pora zdobyć Kahlenberg. Szczyt położony na terenie Lasu Wiedeńskiego oraz dziewiętnastej dzielnicy Wiednia. Kiedyś wjeżdżałem na górę po nocy od strony Wiednia. Teraz mamy ułatwione zadanie bo wjeżdżamy główną drogą na szczyt. Jest kręta i wybrukowana, a z niej czasami są ładne widoki.
Niedaleko szczytu stoi wybudowany w latach 1629-1639 kościół św. Józefa. 12 września 1683 roku król Jan III Sobieski dowodził sprzymierzonymi wojskami w bitwie z Turkami o Wiedeń. Ze szczytu przeprowadzono decydujące natarcie na wroga... W roku 1893 utworzono tutaj Kahlenberskie Stowarzyszenie Religijne Austriacko - Polskie i tym samym wzgórze stało się sanktuarium polskiego patriotyzmu. Świątynią od ponad wieku opiekują się polscy księża.
Z tarasu rozpościera się jeden z lepszych widoków na stolicę Austrii. My robimy tylko kilka pamiątkowych fotek....
... i jedziemy na nieodległe, trochę niższe wzniesienie Leopoldsberg. Jest tam kilka ciekawych zakątków. Np. uroczy kościół poświęcony św. Leopoldowi...., ponoć jest bo niestety wszystko zamknięte na głucho. Trwają tam jakieś prace remontowe, ale chyba nie za bardzo się z tymi pracami śpieszą.
Są też punkty widokowe. Ten w kierunku Klosterneuburgu jest już niemal całkowicie zarośnięty. Jednak gdy staniemy na murku to coś tam jeszcze widać
Punkt widokowy na Wiedeń jest znacznie lepszy. Widok bardzo podobny do tego z Kahlenbergu, ale perspektywa odrobinę się zmieniła.
Niedaleko przy parkingu stoi pomnik ukraińskich Kozaków.
A my teraz musimy wymyślić jakąś strategię na resztę dnia. Decydujemy się wrócić rowerówką do Greifenstein. Jedziemy bez przerw i mimo dość mocno dającego się we znaki zachodniemu wiatrowi przemieszczamy się całkiem szybko naprzód. Z Greifenstein jedziemy dalej nad Dunajem do Tulln. Na otwartych przestrzeniach wiatr jest coraz bardziej odczuwalny.
Tulln jest jednym z najstarszych miast na terytorium Austrii. W Tulln musimy zrobić obowiązkowe zakupy bo nam wyszły już całe zapasy. W poszukiwaniu jakiegoś marketu kręcimy się po mieście zwanym "miastem kwiatów". Fontann też tam sporo. Stoją wszędzie, nawet na rondach ...
Po zrobieniu solidnych zapasów na dalszą drogę wracamy na ścieżkę rowerową. Na nabrzeżu stoi pomnik Marka Aureliusza.
Kolejne 2,5 godziny to monotonna jazda po wałach nad Dunajem. Na otwartej przestrzeni coraz bardziej wzmagający się wiatr robi swoje nie pozwalając nam osiągnąć prędkości jaką chcielibyśmy. Docieramy do Krems. Wybieramy drogę wiodącą wzdłuż niewielkiej rzeczki o tej samej nazwie co miasto i szybko jedziemy dalej.
Z wyborem dalszej trasy dobrze trafiliśmy. Przez kilkanaście kilometrów jedziemy po drodze delikatnie nabierając wysokości. Ciężkie ołowiane chmury straszą nas możliwością wystąpienia opadów deszczu. Jak na razie jednak aura nas oszczędza. Przejeżdżamy przez niewielkie miejscowości słynące z produkcji wybornych win. Nie wiem czy wina są dobre bo nie przepadam za tego typu trunkami
Mijamy też kilka ruin zamków. Wzrok przykuwają szczególnie te w Senftenberg.
Jeszcze tylko kilka kilometrów i na dość sporym podjeździe decydujemy się zawczasu rozbić biwak. Jeszcze w trakcie czynności związanych w rozwieszaniem hamaków zaczyna padać deszcz. Nie jest jakiś bardzo mocny, ale nie wiadomo co będzie później. Zabezpieczamy więc wszystko przed opadami i oddajemy się w objęcia Morfeusza.
Dystans tego dnia marny i to bardzo. Jeżeli porównać do dnia poprzedniego to nie przejechaliśmy nawet połowy tego dystansu
Statystyki dzień 2
I trochę więcej zdjęć pod adresem:
https://photos.app.goo.gl/yQK70vXXu8sgbcZm2
cdn...
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Czerwcowy weekend - Dzień 3 - Wzdłuż Dyji - 17.06.2017
Po przelotnych opadach w nocy budzi się ładny dzień. Temperatura o poranku wyniosła 16 stopni na plusie. Ponoć w tym samym czasie w kraju panowała aura bardziej przypominająca tą w listopadzie
Nie mamy żadnej presji czasu, więc spokojnie bez pośpiechu wykonujemy wszystkie poranne czynności. Dopiero po przeszło dwóch godzinach od pobudki wyruszamy w dalszą trasę. Drogi wiodą nas w kierunku zachodnim. Z mapy wynika, że odwiedzimy Zwettl. Już tam kiedyś byłem, ale ok, zrobimy zapasy miejscowego piwa
Najgorsze w pogodzie to jest jednak wiatr...., masakrycznie silny wiatr, który bardzo nam utrudnia przemieszczanie się naprzód Swoje robią również częste podjazdy.
Po godzinie od rozpoczęcia jazdy docieramy nad rzekę Kamp, a właściwie nad sztuczny zbiornik na tej rzece. Gdzieś tam w dali widoczne na skalnym cyplu ruiny zamku Lichtenfels.
Po kolejnej godzinie docieramy do Zwettl. Jak pisałem wcześniej już tu kilka lat temu byłem, więc jedyne co to robimy pierwsze dziś zakupy. W sakwach ląduje kilka butelek piwa z miejscowego browaru(ponoć największego w Austrii, który znajduje się w prywatnych rękach). Jak już jesteśmy na rynku to wypadałoby zrobić kilka zdjęć ot chociażby dla dokumentacji i późniejszej możliwości wykorzystania w niniejszej relacji
Kilka kilometrów za miastem przerwa śniadaniowa. Chociaż bardziej chodziło o to by uszczuplić zapasy złocistego trunku
Wiatr hula na całego. Na większych zjazdach trzeba mocno trzymać kierownicę bo wystarczy jeden mocniejszy podmuch i można wylądować w rowie...
Kolejną miejscowością przez którą przejeżdżamy, a warto o niej wspomnieć jest Schweiggers. Miasteczko niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale warto napomknąć, że 2 kilometry od miasta swoje źródła ma rzeka Dyja. Dyja Niemiecka konkretnie, która po 75,8 km łączy się z Dyją Morawską tworząc już właściwą Dyję. Poza tym stoi tu barokowy kościół, rynek to dwie ulice przedzielone pasem zieleni z ustawionym na środku pomnikiem ku czci ofiar obu wojen światowych oraz po południowej stronie placu ratusz.
Do źródeł Dyji nie podjeżdżamy bo i to nie w planach, a i czas nam się coraz bardziej kurczy. Po czterech godzinach jazdy mamy ledwo 50 km. Wszystko przez ten wiatr. Ale spoko..., teraz od Schweiggers jedziemy już w kierunku północnym, więc wiatr będziemy mieć bardziej z lewej strony
Po kilkunastu minutach docieramy do Kirchberg am Walde. Miejscowość zaskoczyła mnie dużą ilością ciekawych obiektów. Jest tu kilka kościołów, a tą główną świątynią jest barokowy kościół pod wezwaniem Jana Chrzciciela.
Innym kościołem jest ten szpitalny wraz z obiektami dawnego szpitala. Został on wybudowany na początku XVIII wieku.
Jest też pałac, który stoi w miejscu średniowiecznego zamku. W 1561 roku został przebudowany w stylu renesansowym. 110 lat później w stylu barokowym.
Na łące pomiędzy pałacem, a ratuszem kolejna dziś pauza na piwo Swoją drogą ratusz usytuowany trochę inaczej jak zwykle bo poza głównym płacem.
W rynku stoi pręgierz z 1714 roku.
Po godzinie jazdy jesteśmy w Schrems. Kilka fotek i lecimy dalej.
Po kolejnej godzinie odwiedzamy Heidenreichstein. Znajduje się tutaj zamek na niewysokiej skale, otoczony wodą. Pierwsze wzmianki na temat tutejszej warowni pochodzą z polowy XII wieku.
Rynek niewielki, ale ładny. Sporo tu zieleni oraz kwiatów. Dominantą głównego placu jest romański kościół z barokową wieżą. Patronką świątyni jest św. Małgorzata.
W małej wsi Ruders mamy małą zagwozdkę jak jechać dalej. O trasę pytamy starszego pana w pierwszym lepszym gospodarstwie. Okazuje się, że Austriak bardzo dobrze włada językiem czeskim i z porozumiewaniem się nie mamy najmniejszych problemów. Oczywiście doradza nam jak najlepiej jechać by dotrzeć do Vranova
Popołudniu pogoda trochę siada. Znaczy się nadciągają chmury, ale padać z nich nie powinno. Plusem sporym jest jednak, że po zmianie kierunku jazdy na północny wschód mamy z wiatrem. Szkoda tylko, że ten właśnie znacznie osłabł
Odwiedzamy Raabs an der Thaya. W mieście tym znajduje się źródło-ujście rzek Morawska i Niemiecka Dyja, które tworzą już właściwą Dyję. Z miejsca gdzie obie rzeki się łączą jest ładny widok na tutejszą twierdzę.
Tutejszy zamek wzmiankowany w kronikach jeszcze przed 1100 rokiem. Nie mamy czasu na zwiedzanie. Robimy szybki przejazd przez opustoszałe miasto ...
Drosendorf to kolejne miasteczko na naszej trasie. Tutaj odbijamy na moment z naszej trasy i podjeżdżamy do centrum. Dzisiejszy ratusz w Drosendorf pochodzi z lat 1542 - 1560 . Kiedyś była też wieża, ale w 1846 roku spłonęła.
Tutejszy zamek pochodzi z 1180 roku. Jego obecny wygląd to rok 1694.
Około 19-stej opuszczamy terytorium Austrii. Mieliśmy jechać ciągle wzdłuż Dyji, ale z racji późnej pory i trochę niepewnej pogody decydujemy się skrócić trochę trasę darując sobie przejazd m.in. przez Bitov. We Vranovie nad Dyją chciałem wejść chociaż do parku przypałacowego, ale o godzinie kiedy tam dotarliśmy to moglibyśmy co najwyżej pocałować klamkę bramy wjazdowej( co zresztą uczyniło kilku turystów ). Jedziemy na dół bo Grzesiu potrzebuje zrobić zakupy. Zdążył na pięć minut przed zamknięciem sklepu. Ja robię tylko kilka zdjęć z centrum....
Wyjeżdżamy stromo pod górę opuszczając wąwóz, którym płynie rzeka Dyja. Na jednym z zakrętów jest punkt widokowy na miasto. Miejsce to upodobały sobie zakochane pary co widać po ilości różnego rodzaju kłódek, kłódeczek i zapięć
W drodze do Znojma zastaje nas zachód słońca, a w zasadzie to tylko na zachód się zanosiło Znojmo ponownie omijamy, choć liczyłem, że uda się nam tam dotrzeć za dnia i pokręcić się trochę po mieście. Silny, spowalniający nas wiatr zrobił jednak swoje...
W okolicy miejscowości Lechovice zatrzymujemy się na ostatni biwak podczas tego wypadu. Dystans dnia ponownie marny... Noc natomiast szykuje się bardzo ciepła i spokojna....
Statystyki dzień 3.
...i tradycyjnie już link do większej ilości zdjęć
https://photos.app.goo.gl/PqKjsvLrduL7YeOW2
cdn...
Po przelotnych opadach w nocy budzi się ładny dzień. Temperatura o poranku wyniosła 16 stopni na plusie. Ponoć w tym samym czasie w kraju panowała aura bardziej przypominająca tą w listopadzie
Nie mamy żadnej presji czasu, więc spokojnie bez pośpiechu wykonujemy wszystkie poranne czynności. Dopiero po przeszło dwóch godzinach od pobudki wyruszamy w dalszą trasę. Drogi wiodą nas w kierunku zachodnim. Z mapy wynika, że odwiedzimy Zwettl. Już tam kiedyś byłem, ale ok, zrobimy zapasy miejscowego piwa
Najgorsze w pogodzie to jest jednak wiatr...., masakrycznie silny wiatr, który bardzo nam utrudnia przemieszczanie się naprzód Swoje robią również częste podjazdy.
Po godzinie od rozpoczęcia jazdy docieramy nad rzekę Kamp, a właściwie nad sztuczny zbiornik na tej rzece. Gdzieś tam w dali widoczne na skalnym cyplu ruiny zamku Lichtenfels.
Po kolejnej godzinie docieramy do Zwettl. Jak pisałem wcześniej już tu kilka lat temu byłem, więc jedyne co to robimy pierwsze dziś zakupy. W sakwach ląduje kilka butelek piwa z miejscowego browaru(ponoć największego w Austrii, który znajduje się w prywatnych rękach). Jak już jesteśmy na rynku to wypadałoby zrobić kilka zdjęć ot chociażby dla dokumentacji i późniejszej możliwości wykorzystania w niniejszej relacji
Kilka kilometrów za miastem przerwa śniadaniowa. Chociaż bardziej chodziło o to by uszczuplić zapasy złocistego trunku
Wiatr hula na całego. Na większych zjazdach trzeba mocno trzymać kierownicę bo wystarczy jeden mocniejszy podmuch i można wylądować w rowie...
Kolejną miejscowością przez którą przejeżdżamy, a warto o niej wspomnieć jest Schweiggers. Miasteczko niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale warto napomknąć, że 2 kilometry od miasta swoje źródła ma rzeka Dyja. Dyja Niemiecka konkretnie, która po 75,8 km łączy się z Dyją Morawską tworząc już właściwą Dyję. Poza tym stoi tu barokowy kościół, rynek to dwie ulice przedzielone pasem zieleni z ustawionym na środku pomnikiem ku czci ofiar obu wojen światowych oraz po południowej stronie placu ratusz.
Do źródeł Dyji nie podjeżdżamy bo i to nie w planach, a i czas nam się coraz bardziej kurczy. Po czterech godzinach jazdy mamy ledwo 50 km. Wszystko przez ten wiatr. Ale spoko..., teraz od Schweiggers jedziemy już w kierunku północnym, więc wiatr będziemy mieć bardziej z lewej strony
Po kilkunastu minutach docieramy do Kirchberg am Walde. Miejscowość zaskoczyła mnie dużą ilością ciekawych obiektów. Jest tu kilka kościołów, a tą główną świątynią jest barokowy kościół pod wezwaniem Jana Chrzciciela.
Innym kościołem jest ten szpitalny wraz z obiektami dawnego szpitala. Został on wybudowany na początku XVIII wieku.
Jest też pałac, który stoi w miejscu średniowiecznego zamku. W 1561 roku został przebudowany w stylu renesansowym. 110 lat później w stylu barokowym.
Na łące pomiędzy pałacem, a ratuszem kolejna dziś pauza na piwo Swoją drogą ratusz usytuowany trochę inaczej jak zwykle bo poza głównym płacem.
W rynku stoi pręgierz z 1714 roku.
Po godzinie jazdy jesteśmy w Schrems. Kilka fotek i lecimy dalej.
Po kolejnej godzinie odwiedzamy Heidenreichstein. Znajduje się tutaj zamek na niewysokiej skale, otoczony wodą. Pierwsze wzmianki na temat tutejszej warowni pochodzą z polowy XII wieku.
Rynek niewielki, ale ładny. Sporo tu zieleni oraz kwiatów. Dominantą głównego placu jest romański kościół z barokową wieżą. Patronką świątyni jest św. Małgorzata.
W małej wsi Ruders mamy małą zagwozdkę jak jechać dalej. O trasę pytamy starszego pana w pierwszym lepszym gospodarstwie. Okazuje się, że Austriak bardzo dobrze włada językiem czeskim i z porozumiewaniem się nie mamy najmniejszych problemów. Oczywiście doradza nam jak najlepiej jechać by dotrzeć do Vranova
Popołudniu pogoda trochę siada. Znaczy się nadciągają chmury, ale padać z nich nie powinno. Plusem sporym jest jednak, że po zmianie kierunku jazdy na północny wschód mamy z wiatrem. Szkoda tylko, że ten właśnie znacznie osłabł
Odwiedzamy Raabs an der Thaya. W mieście tym znajduje się źródło-ujście rzek Morawska i Niemiecka Dyja, które tworzą już właściwą Dyję. Z miejsca gdzie obie rzeki się łączą jest ładny widok na tutejszą twierdzę.
Tutejszy zamek wzmiankowany w kronikach jeszcze przed 1100 rokiem. Nie mamy czasu na zwiedzanie. Robimy szybki przejazd przez opustoszałe miasto ...
Drosendorf to kolejne miasteczko na naszej trasie. Tutaj odbijamy na moment z naszej trasy i podjeżdżamy do centrum. Dzisiejszy ratusz w Drosendorf pochodzi z lat 1542 - 1560 . Kiedyś była też wieża, ale w 1846 roku spłonęła.
Tutejszy zamek pochodzi z 1180 roku. Jego obecny wygląd to rok 1694.
Około 19-stej opuszczamy terytorium Austrii. Mieliśmy jechać ciągle wzdłuż Dyji, ale z racji późnej pory i trochę niepewnej pogody decydujemy się skrócić trochę trasę darując sobie przejazd m.in. przez Bitov. We Vranovie nad Dyją chciałem wejść chociaż do parku przypałacowego, ale o godzinie kiedy tam dotarliśmy to moglibyśmy co najwyżej pocałować klamkę bramy wjazdowej( co zresztą uczyniło kilku turystów ). Jedziemy na dół bo Grzesiu potrzebuje zrobić zakupy. Zdążył na pięć minut przed zamknięciem sklepu. Ja robię tylko kilka zdjęć z centrum....
Wyjeżdżamy stromo pod górę opuszczając wąwóz, którym płynie rzeka Dyja. Na jednym z zakrętów jest punkt widokowy na miasto. Miejsce to upodobały sobie zakochane pary co widać po ilości różnego rodzaju kłódek, kłódeczek i zapięć
W drodze do Znojma zastaje nas zachód słońca, a w zasadzie to tylko na zachód się zanosiło Znojmo ponownie omijamy, choć liczyłem, że uda się nam tam dotrzeć za dnia i pokręcić się trochę po mieście. Silny, spowalniający nas wiatr zrobił jednak swoje...
W okolicy miejscowości Lechovice zatrzymujemy się na ostatni biwak podczas tego wypadu. Dystans dnia ponownie marny... Noc natomiast szykuje się bardzo ciepła i spokojna....
Statystyki dzień 3.
...i tradycyjnie już link do większej ilości zdjęć
https://photos.app.goo.gl/PqKjsvLrduL7YeOW2
cdn...
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Czerwcowy weekend - Dzień 4 - Już tylko powrót przez Czechy... - 18.06.2017
Jak w tytule "pozostał już tylko powrót"... bardzo długi powrót ponieważ do pokonania mamy niemal całą Republikę Czeską. Do przejechania mam grubo ponad 200 km, a raczej niewiele będzie brakować do 300 km. Grzesiu to ma coś pod 350 km..., lekko więc nie będzie tym bardziej, że na ten dzień zapowiadają powrót wysokich temperatur
Mimo iż czasu dzisiaj będzie nam ciągle trochę brakować to z wyruszeniem w drogę jakoś zbytnio się nam nie śpieszy. Startujemy jakoś przed dziewiątą
No początek mamy dłuuuuugą prostą do Pohořelic. Dokładnie tak samo wracaliśmy w zeszłym roku jadąc z Chorwacji. Trasa monotonna, pagórkowata. Jedziemy jednak dość szybko. Liczyliśmy też, że jak zmieniliśmy kierunek jazdy do będzie nam pomagać wiatr, ale ten jak nazłość po dwóch dniach zupełnie ustał. Dobrze chociaż, że nie odwrócił kierunku skąd wieje
W Židlochovicach stoi ładny pałacyk. W tym miejscu stała kiedyś twierdza wodna. W drugiej połowie XVI wieku obiekt przebudowany przez Żerotinów na renesansowy pałac. W latach 1720–1729 obiekt przechodzi kolejne przeobrażenie architektoniczne, tym razem w barok.
Podjeżdżamy pod klasztor benedyktynów w Rajhardzie. Jest on jednym z najstarszych klasztorów na Morawach. Został założony w miejscu Wielkomorawskiego grodu w roku 1045. Obecny barokowy wygląd pochodzi z lat 1721-1746.
Z racji dość sporego dystansu, który mamy do pokonania darujemy sobie Brno. W tak dużym mieście stracilibyśmy sporo czasu. Wybieramy pierwszą lepszą trasę rowerową wiodącą w kierunku północnym. Lepiej trafić nie mogliśmy. Trasa wiedzie wzdłuż rzeki Svitava. Gdy opuściliśmy już administracyjne granice Brna robimy sobie przerwę bo w tym upale jest ona bardziej jak wskazana, a na takich przerwach trzeba uzupełniać płyny !
Przejeżdżamy przez Adamov. Tu popełniamy mały błąd nawigacyjny. Zamiast jechać wzdłuż rzeki po wyznaczonej trasie rowerowej to jedziemy główną drogą. Później okazuje się iż musimy zaliczyć konkretny podjazd. Za to po drodze mijamy starą Adamową hutę. Została ona wybudowana przez Lichtensteinów na początku XVIII wieku.
Ta okrężna i znacznie dłuższa droga okazała się być pechowa. Nie dość, że mieliśmy ciężki podjazd to z kolei na stromym zjeździe łapię jedynego kapcia podczas tego wypadu. Tak to jest jak się jeździ na prawie łysych oponach..., chociaż nie, taki gwoźdź spokojnie przebiłby nową oponę z bardzo grubym bieżnikiem. Przy okazji wymiany dętki wypijamy po piwku. Podchodzi też do nas jedna pani z domu obok z zapytaniem czy nie chcemy czegoś do picia..., piwo też ma
Przynosi mi nawilżone chusteczki bym mógł umyć umorusane dłonie po wymianie dętki
Przejeżdżamy przez Blansko. Osobiście liczyłem na coś więcej, a miasto okazało się być mało interesującym.
Myślałem, że trasa, którą wybraliśmy będzie ciekawsza, a tu taka lipa. Dopiero przed 16-stą docieramy do Boskovic. Byłem tu, ale padał wówczas ulewny deszcz co spowodowało iż oprócz samego rynku nic innego nie zobaczyłem. Teraz zostawiam Grzesia na dole, a sam podjeżdżam pod ruiny zamku, którego pisana historia rozpoczyna się w XIII wieku.
Poniżej znajduje się pałac , który wystawili Dietrichsteinowie w latach 1812-26.
I jeszcze kilka dokumentacyjnych zdjęć w rynku i możemy jechać dalej.
Jedziemy na północ. Po przeszło godzinie podróży docieramy do Jaroměřic. Przy drodze stoi pomnik ku czci poległym w obu wojnach światowych. Bardziej w bocznej drodze stoi sporych rozmiarów kamienny krzyż pokutny.
Przytrafia się kolejny pech, strzela mi szprycha w tylnym kole, a ja nie zabrałem tym razem zapasowych Jeżeli nie pęknie więcej to spokojnie dotrę do domu
Poruszamy się podrzędnymi drogami. Docieramy do Biskupic. Gdzieś w pamięci pozostało mi, że jest tu jakiś pałac. No i jest. Barokowy obiekt obecnie wygląda mało ciekawie, ale widać, że coś się tutaj dzieje i może pałac odzyska swój dawny blask. Jak na razie uporządkowany został teren wokoło.
Teraz szybki przejazd do Morawskiej Trebovy. Powiedziałem sobie, że jak będzie okazja to odwiedzę ponownie to miasto. Nie sądziłem jednak, że nastąpi to tak szybko
Przede wszystkim chciałem sfotografować renesansowy portal południowej bramy pałacu będący jednym z najstarszych zabytków okresu renesansu w Europie Środkowej. Portal pochodzi z 1492 roku.
Dzisiaj dziedziniec pałacowy niemal pusty nie to co ostatnio gdy odbywała się tu jakaś impreza, a na środku stała scena
Następnie bardzo długa droga do Zabrehu, dokładnie taka sama jak jechałem całkiem niedawno. Trasa znana i wiem, że jedzie się nią bardzo szybko, a my musimy przemieszczać się szybko bo zbliża się zachód słońca.
Grzesiu próbuje "odpalić" lokomotywę, a że to się nie udaje to zmuszeni jesteśmy jednak jechać dalej na rowerach O zachodzie słońca pozostaje mi do pokonania 80 km, ale standardowo trzeba przebić się przez Wysoki Jesionik.
Opalenizna po tych czterech dniach chyba lepsza jak po dwóch tygodniach zeszłorocznego wypadu na Chorwację
Tym razem przejechanie Jesioników idzie całkiem dobrze. Do domu docieram około pierwszej w nocy, a Grzesiu do Opola po trzeciej. Pozostałe szprychy wytrzymały
Trochę statystyk...
Statystyki dzień 4
Całkowity pokonany dystans
Wypad oczywiście należy zaliczyć do udanych Więcej zdjęć można obejrzeć pod adresem:
https://photos.app.goo.gl/klOSqZcaKjy5uPU43
Koniec
Jak w tytule "pozostał już tylko powrót"... bardzo długi powrót ponieważ do pokonania mamy niemal całą Republikę Czeską. Do przejechania mam grubo ponad 200 km, a raczej niewiele będzie brakować do 300 km. Grzesiu to ma coś pod 350 km..., lekko więc nie będzie tym bardziej, że na ten dzień zapowiadają powrót wysokich temperatur
Mimo iż czasu dzisiaj będzie nam ciągle trochę brakować to z wyruszeniem w drogę jakoś zbytnio się nam nie śpieszy. Startujemy jakoś przed dziewiątą
No początek mamy dłuuuuugą prostą do Pohořelic. Dokładnie tak samo wracaliśmy w zeszłym roku jadąc z Chorwacji. Trasa monotonna, pagórkowata. Jedziemy jednak dość szybko. Liczyliśmy też, że jak zmieniliśmy kierunek jazdy do będzie nam pomagać wiatr, ale ten jak nazłość po dwóch dniach zupełnie ustał. Dobrze chociaż, że nie odwrócił kierunku skąd wieje
W Židlochovicach stoi ładny pałacyk. W tym miejscu stała kiedyś twierdza wodna. W drugiej połowie XVI wieku obiekt przebudowany przez Żerotinów na renesansowy pałac. W latach 1720–1729 obiekt przechodzi kolejne przeobrażenie architektoniczne, tym razem w barok.
Podjeżdżamy pod klasztor benedyktynów w Rajhardzie. Jest on jednym z najstarszych klasztorów na Morawach. Został założony w miejscu Wielkomorawskiego grodu w roku 1045. Obecny barokowy wygląd pochodzi z lat 1721-1746.
Z racji dość sporego dystansu, który mamy do pokonania darujemy sobie Brno. W tak dużym mieście stracilibyśmy sporo czasu. Wybieramy pierwszą lepszą trasę rowerową wiodącą w kierunku północnym. Lepiej trafić nie mogliśmy. Trasa wiedzie wzdłuż rzeki Svitava. Gdy opuściliśmy już administracyjne granice Brna robimy sobie przerwę bo w tym upale jest ona bardziej jak wskazana, a na takich przerwach trzeba uzupełniać płyny !
Przejeżdżamy przez Adamov. Tu popełniamy mały błąd nawigacyjny. Zamiast jechać wzdłuż rzeki po wyznaczonej trasie rowerowej to jedziemy główną drogą. Później okazuje się iż musimy zaliczyć konkretny podjazd. Za to po drodze mijamy starą Adamową hutę. Została ona wybudowana przez Lichtensteinów na początku XVIII wieku.
Ta okrężna i znacznie dłuższa droga okazała się być pechowa. Nie dość, że mieliśmy ciężki podjazd to z kolei na stromym zjeździe łapię jedynego kapcia podczas tego wypadu. Tak to jest jak się jeździ na prawie łysych oponach..., chociaż nie, taki gwoźdź spokojnie przebiłby nową oponę z bardzo grubym bieżnikiem. Przy okazji wymiany dętki wypijamy po piwku. Podchodzi też do nas jedna pani z domu obok z zapytaniem czy nie chcemy czegoś do picia..., piwo też ma
Przynosi mi nawilżone chusteczki bym mógł umyć umorusane dłonie po wymianie dętki
Przejeżdżamy przez Blansko. Osobiście liczyłem na coś więcej, a miasto okazało się być mało interesującym.
Myślałem, że trasa, którą wybraliśmy będzie ciekawsza, a tu taka lipa. Dopiero przed 16-stą docieramy do Boskovic. Byłem tu, ale padał wówczas ulewny deszcz co spowodowało iż oprócz samego rynku nic innego nie zobaczyłem. Teraz zostawiam Grzesia na dole, a sam podjeżdżam pod ruiny zamku, którego pisana historia rozpoczyna się w XIII wieku.
Poniżej znajduje się pałac , który wystawili Dietrichsteinowie w latach 1812-26.
I jeszcze kilka dokumentacyjnych zdjęć w rynku i możemy jechać dalej.
Jedziemy na północ. Po przeszło godzinie podróży docieramy do Jaroměřic. Przy drodze stoi pomnik ku czci poległym w obu wojnach światowych. Bardziej w bocznej drodze stoi sporych rozmiarów kamienny krzyż pokutny.
Przytrafia się kolejny pech, strzela mi szprycha w tylnym kole, a ja nie zabrałem tym razem zapasowych Jeżeli nie pęknie więcej to spokojnie dotrę do domu
Poruszamy się podrzędnymi drogami. Docieramy do Biskupic. Gdzieś w pamięci pozostało mi, że jest tu jakiś pałac. No i jest. Barokowy obiekt obecnie wygląda mało ciekawie, ale widać, że coś się tutaj dzieje i może pałac odzyska swój dawny blask. Jak na razie uporządkowany został teren wokoło.
Teraz szybki przejazd do Morawskiej Trebovy. Powiedziałem sobie, że jak będzie okazja to odwiedzę ponownie to miasto. Nie sądziłem jednak, że nastąpi to tak szybko
Przede wszystkim chciałem sfotografować renesansowy portal południowej bramy pałacu będący jednym z najstarszych zabytków okresu renesansu w Europie Środkowej. Portal pochodzi z 1492 roku.
Dzisiaj dziedziniec pałacowy niemal pusty nie to co ostatnio gdy odbywała się tu jakaś impreza, a na środku stała scena
Następnie bardzo długa droga do Zabrehu, dokładnie taka sama jak jechałem całkiem niedawno. Trasa znana i wiem, że jedzie się nią bardzo szybko, a my musimy przemieszczać się szybko bo zbliża się zachód słońca.
Grzesiu próbuje "odpalić" lokomotywę, a że to się nie udaje to zmuszeni jesteśmy jednak jechać dalej na rowerach O zachodzie słońca pozostaje mi do pokonania 80 km, ale standardowo trzeba przebić się przez Wysoki Jesionik.
Opalenizna po tych czterech dniach chyba lepsza jak po dwóch tygodniach zeszłorocznego wypadu na Chorwację
Tym razem przejechanie Jesioników idzie całkiem dobrze. Do domu docieram około pierwszej w nocy, a Grzesiu do Opola po trzeciej. Pozostałe szprychy wytrzymały
Trochę statystyk...
Statystyki dzień 4
Całkowity pokonany dystans
Wypad oczywiście należy zaliczyć do udanych Więcej zdjęć można obejrzeć pod adresem:
https://photos.app.goo.gl/klOSqZcaKjy5uPU43
Koniec
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
L tą opalenizną to mnie rozwaliłeś!!!
"Nie wystarczy mówić do rzeczy, trzeba mówić do ludzi"
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Po ostatnim eurotripie było ciekawiej
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Góry Orlickie i okolice - 25.06.2017
Na dziś w planach kierunek zachodni. I jak to ostatnio bywa, tak i tym razem nie chciało mi się wstać zbyt wcześnie. Dlatego też zamiast górala wybieram szosę
Z rana pogoda bardzo dopisuje, wiatru brak, a ten przeważnie wieje z kierunków zachodnich czyli tam gdzie jadę. Mój cel to 200 km +. No i oczywiście odwiedzić kilka miejsc gdzie mnie jeszcze rowerem nie było. Szybko przemieszczam się przygranicznymi drogami do Javornika. Kilka razy się zatrzymuję by trzepnąć jakieś foto, ale ogólnie do samego Javornika docieram bardzo szybko.
Po dwóch godzinach od wyruszenia z domu obowiązkowa przerwa na piwo w przygranicznym sklepie w Travnej. Potem szybki zjazd do Lądka Zdrój. Od zachodu nadciąga coraz więcej chmur.
Decyduję się na przejechanie kotliny kłodzkiej w poprzek. Wiąże się to z pokonaniem trzech pasm górskich. Nie są one wysokie, ale zbierając wszystko razem do kupy wyjdzie już sporo podjazdów. Góry Złote mam już za sobą. Teraz na mojej drodze stają Góry Bystrzyckie. Jadę przez Nowy Waliszów do Bystrzycy Kłodzkiej. Zaczepiają mnie tam jakieś gówniarze, więc nawet nie zatrzymuję się tylko jadę na Nową Bystrzycę. Stoi tam drewniany kościół Wniebowzięcia NMP. Świątynia pochodzi z 1726 roku.
Zdobywam przełęcz spalona w Górach Bystrzyckich. Chciałem zrobić pauzę na piwo, ale na przełęczy odwidziało mi się i zjechałem do Mostowic gdzie przekroczyłem rzekę Dziką Orlicę będącą w tym miejscu również granicą państwa.
Przychodzi pora przedostać się na drugą stronę Gór Orlickich. Droga szeroka i nawet jej nachylenie nie jest zbyt duże. Jedzie się całkiem przyjemnie. Tylko że zaczyna padać deszcz ! Nienawidzę deszczu gdy jadę rowerem ! Aparat wyciągam dopiero po drugiej stronie gór nad rzeką Biała.
Przez kilka mniejszych miejscowości docieram do Rychnova nad Kněžnou. Budowę tutejszego, barokowego pałacu rozpoczął w roku 1676 František Karl Libštejnský z Kolovrat, a kontynuował jego syn Norbert Leopold oraz wnuk František Karl II. Dokończony był w XVIII w.
Trochę wyżej stoi kościół Najświętszej Trójcy z lat 1594–1602 oraz jednopiętrowa dzwonnica z trzecim największym dzwonem Republiki Czeskiej św. Krzysztofem ważącym 7,6 tony.
Ratusz na Starym Rynku, a niedaleko rynku stoi nowa synagoga z 1782 roku. Obecnie jest to pomnik Karla Poláčka, czeskiego pisarza.
Jako, że z rana nie za bardzo chciało mi się wstać wcześnie to teraz zaczyna brakować czasu. I kombinuję z trasą tak by było jak najkrócej. Dobrze, że trochę pogoda się poprawiła
Przejeżdżam przez Rokytnice v Orlickich Górach. Mieścina niewielka, ale całkiem ciekawa. Tutejszy , renesansowy pałac nie prezentuje się zbyt ciekawie, ale ponoć są całkiem spoko arkady na dziedzińcu...., ponoć bo wrota zamknięte na głucho.
Oprócz tego przy rynku o nieregularnym kształcie stoi renesansowy kościół oraz kilka drewnianych domów.
Przez kilka kilometrów jadę z jednym Czechem, który podobnie jak ja wybrał się na trasę 200 + z tym, że on zaraz dotrze do domu, a ja mam jeszcze ponad 100 km do pokonania
Rozdzielamy się w Kláštercu nad Orlicą. Miejscowość nazwana na pamiątkę klasztoru spalonego przez Husytów. Do dziś zachował się jedynie gotycki kościół św. Krzyża z barokowym wnętrzem.
Przez Mladkov jadę na Kraliki. Przez rynek w Kralikach przejeżdżam jakoś godzinę przed zachodem słońca.
Później tylko i aż trzeba się przedostać na drugą stronę Jesioników, ale co to dla mnie skoro jeżdżę tamtędy bardzo często...
Ten ostatni etap trasy zleciał wyjątkowo szybko. W domu jestem jakoś przed 22 z całkiem przyzwoitym dystansem
A trochę więcej zdjęć w galerii: https://goo.gl/photos/QKm1KHewe72Y3J3S9
Na dziś w planach kierunek zachodni. I jak to ostatnio bywa, tak i tym razem nie chciało mi się wstać zbyt wcześnie. Dlatego też zamiast górala wybieram szosę
Z rana pogoda bardzo dopisuje, wiatru brak, a ten przeważnie wieje z kierunków zachodnich czyli tam gdzie jadę. Mój cel to 200 km +. No i oczywiście odwiedzić kilka miejsc gdzie mnie jeszcze rowerem nie było. Szybko przemieszczam się przygranicznymi drogami do Javornika. Kilka razy się zatrzymuję by trzepnąć jakieś foto, ale ogólnie do samego Javornika docieram bardzo szybko.
Po dwóch godzinach od wyruszenia z domu obowiązkowa przerwa na piwo w przygranicznym sklepie w Travnej. Potem szybki zjazd do Lądka Zdrój. Od zachodu nadciąga coraz więcej chmur.
Decyduję się na przejechanie kotliny kłodzkiej w poprzek. Wiąże się to z pokonaniem trzech pasm górskich. Nie są one wysokie, ale zbierając wszystko razem do kupy wyjdzie już sporo podjazdów. Góry Złote mam już za sobą. Teraz na mojej drodze stają Góry Bystrzyckie. Jadę przez Nowy Waliszów do Bystrzycy Kłodzkiej. Zaczepiają mnie tam jakieś gówniarze, więc nawet nie zatrzymuję się tylko jadę na Nową Bystrzycę. Stoi tam drewniany kościół Wniebowzięcia NMP. Świątynia pochodzi z 1726 roku.
Zdobywam przełęcz spalona w Górach Bystrzyckich. Chciałem zrobić pauzę na piwo, ale na przełęczy odwidziało mi się i zjechałem do Mostowic gdzie przekroczyłem rzekę Dziką Orlicę będącą w tym miejscu również granicą państwa.
Przychodzi pora przedostać się na drugą stronę Gór Orlickich. Droga szeroka i nawet jej nachylenie nie jest zbyt duże. Jedzie się całkiem przyjemnie. Tylko że zaczyna padać deszcz ! Nienawidzę deszczu gdy jadę rowerem ! Aparat wyciągam dopiero po drugiej stronie gór nad rzeką Biała.
Przez kilka mniejszych miejscowości docieram do Rychnova nad Kněžnou. Budowę tutejszego, barokowego pałacu rozpoczął w roku 1676 František Karl Libštejnský z Kolovrat, a kontynuował jego syn Norbert Leopold oraz wnuk František Karl II. Dokończony był w XVIII w.
Trochę wyżej stoi kościół Najświętszej Trójcy z lat 1594–1602 oraz jednopiętrowa dzwonnica z trzecim największym dzwonem Republiki Czeskiej św. Krzysztofem ważącym 7,6 tony.
Ratusz na Starym Rynku, a niedaleko rynku stoi nowa synagoga z 1782 roku. Obecnie jest to pomnik Karla Poláčka, czeskiego pisarza.
Jako, że z rana nie za bardzo chciało mi się wstać wcześnie to teraz zaczyna brakować czasu. I kombinuję z trasą tak by było jak najkrócej. Dobrze, że trochę pogoda się poprawiła
Przejeżdżam przez Rokytnice v Orlickich Górach. Mieścina niewielka, ale całkiem ciekawa. Tutejszy , renesansowy pałac nie prezentuje się zbyt ciekawie, ale ponoć są całkiem spoko arkady na dziedzińcu...., ponoć bo wrota zamknięte na głucho.
Oprócz tego przy rynku o nieregularnym kształcie stoi renesansowy kościół oraz kilka drewnianych domów.
Przez kilka kilometrów jadę z jednym Czechem, który podobnie jak ja wybrał się na trasę 200 + z tym, że on zaraz dotrze do domu, a ja mam jeszcze ponad 100 km do pokonania
Rozdzielamy się w Kláštercu nad Orlicą. Miejscowość nazwana na pamiątkę klasztoru spalonego przez Husytów. Do dziś zachował się jedynie gotycki kościół św. Krzyża z barokowym wnętrzem.
Przez Mladkov jadę na Kraliki. Przez rynek w Kralikach przejeżdżam jakoś godzinę przed zachodem słońca.
Później tylko i aż trzeba się przedostać na drugą stronę Jesioników, ale co to dla mnie skoro jeżdżę tamtędy bardzo często...
Ten ostatni etap trasy zleciał wyjątkowo szybko. W domu jestem jakoś przed 22 z całkiem przyzwoitym dystansem
A trochę więcej zdjęć w galerii: https://goo.gl/photos/QKm1KHewe72Y3J3S9
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Rowerowy Eurotrip 2017 - Dzień 1- 22.07.2017 - Na wschód przez Polskę...
Co roku z niecierpliwością wyczekuję urlopu bo to szansa by zrobić kilkunastodniowy trip rowerowy. W tym roku było trochę inaczej. Nie było spoglądania na kalendarz i odliczania dni do wyprawy. Mam zbyt wiele rzeczy na głowie ostatnio by myśleć np. o przygotowaniach do wyjazdu. Po prostu przychodzi TEN dzień i wszystkie sprawy odsuwam na bok. Od dziś przez trzy tygodnie tylko ROWER !
Tym razem nic nowego nie wymyślałem. Po prostu zdecydowałem, że zrealizuję zeszłoroczny plan, z którego zrezygnowaliśmy. Co, gdzie i jak będzie w kolejnych częściach, a będzie tego tradycyjnie dość sporo.
Od początku zakładałem, że będzie to wypad w starym stylu czyli samotny. Oczywiście fajnie mieć kompana na takim wyjeździe bo to ułatwia wiele rzeczy, ale dla mnie zawsze najlepszą opcją będzie jednak samotny wypad. I nie pytajcie dlaczego bo odpowiedź będzie bardziej skomplikowana niżby to się mogło wydawać...
Tym razem termin wypadu był mi znany bardzo wcześnie i spokojnie mógłbym poczynić jakieś przygotowania, ale po co ? Dopiero na dwa dni przed wyjazdem serwis roweru no i wstępne pakowanie. Oczywiście jak to zwykle bywa na wyjazd zabieram wiele zbędnych rzeczy bez których mógłbym się najzwyklej w świecie obyć. Też tak macie ?
Postanawiam wystartować wieczorem w piątek, ale oczywiście nie udało się tego zrobić. Dopiero w okolicach drugiej w nocy ruszam w trasę. I dla odmiany pierwszy dzień będzie w całości przez Polskę !
Chciałem opuścić woj. opolskie przed wschodem słońca i to mi się udało. Słońce wychyla się zza horyzontu gdy jestem w Pogrzebieniu k. Raciborza. Mam przejechane około 100 km, więc dalej będzie już spokojna jazda
Kieruję się na Pszów. Mijam nieczynną kopalnię węgla kamiennego "Anna", która definitywnie została zamknięta w zeszłym roku. Centrum Pszowa całkiem fajnie zagospodarowane. Bazylika Narodzenia NMP pochodzi z lat 1743-1747.
Następnie przejazd przez Wodzisław Śląski. Robię tylko dwa zdjęcia na rynku i lecę dalej na Jastrzębie Zdrój. Nad A1 przerwa śniadaniowa...
Pierwotnie chciałem podjechać do centrum w Jastrzębiu, ale w ostatniej chwili zdecydowałem się ominąć miasto obwodnicą. Trochę dziwne dla mnie, ale ruch na obwodnicy zerowy !
Po kilku kilometrach odbijam na Strumień. Właśnie takie niewielkie miasta mi się najbardziej podobają.
W rynku stoi rokokowy ratusz pochodzący z 1628 roku. Jednak parking w tym miejscu bardzo szpeci główny plac w mieście.
W parku miejskim bije źródło solanki. Solankowe złoża w Zabłociu zostały odkryte w 1891 roku przez austriackich geologów poszukujących węgla kamiennego.
W parku jem drugie śniadanie i lecę na Bielsko. Podjeżdżam nawet do centrum, ale ruch tam tragiczny i możliwie najszybciej jak się da uciekam stamtąd. Jadę na południe. Z góry wiedziałem, że okrążę jezioro żywieckie od północy. Jadę przez Łodygowice i Zarzecze. Droga podrzędna, a dla odmiany ciągnie tędy sznur samochodów. Przejazd przez zaporę i pauza w cieniu dębowego lasu. Słońce daje już o sobie znać prażąc niemiłosiernie.
Prawie 2,5 godziny zajmuje mi dotarcie do Suchej Beskidzkiej. A gdy tam już dotarłem to wypadałoby podjechać pod Zamek Suski. Już wiele razy mówiłem sobie, że to zrobię, ale nigdy nie było na to czasu
Okazała renesansowa rezydencja magnacka powstała w latach 1608 - 1614. Dokonano tego za czasów Piotra Komorowskiego. Obecnie zamek suski to piękna, renesansowa rezydencja - trójskrzydłowa z czterema wieżami, zgrupowana dookoła prostokątnego, obszernego dziedzińca. Zamek zdobią arkadowe krużganki, przypominające te na Wawelu.
Przez Jordanów jadę do Skomielnej Biała. I dalej do Nowego Targu krajową czyli osławioną "zakopianką". W dali majaczą Tatry, ale przejrzystość powietrza w tym upale nie należy do najlepszych. Dodatkowo widać, że zaczynają się tworzyć nad górami chmury burzowe.
Za Nowym Targiem dłuższa pauza z widokiem na Tatry. Czas mam całkiem dobry, a pokonany dystans zbliża się do tego jaki zakładałem na ten dzień.
W Białce Tatrzańskiej chciałem zjeść kolację w jakiejś knajpie, ale widząc te tłumy spacerujące ulicami i oblegające stoliki kawiarni czy restauracji daruję sobie. Robię tylko zakupy w sklepie, w którym zresztą stoję sporo czasu w kolejce do kasy.... Dodatkowo obciążony zapasami podążam ku granicy ze Słowacją. Gdzieś w dali zaczyna grzmieć. W obawie przed burzą dzień kończę na dawnym przejściu granicznym. Zresztą dystans już spoko no i miejscówka na tyle dobra, że mogę rozwiesić hamak pod dachem
statystyki dzień 1
Galeria: https://photos.app.goo.gl/YwPoRz9VSRNAmNR82
cdn
Co roku z niecierpliwością wyczekuję urlopu bo to szansa by zrobić kilkunastodniowy trip rowerowy. W tym roku było trochę inaczej. Nie było spoglądania na kalendarz i odliczania dni do wyprawy. Mam zbyt wiele rzeczy na głowie ostatnio by myśleć np. o przygotowaniach do wyjazdu. Po prostu przychodzi TEN dzień i wszystkie sprawy odsuwam na bok. Od dziś przez trzy tygodnie tylko ROWER !
Tym razem nic nowego nie wymyślałem. Po prostu zdecydowałem, że zrealizuję zeszłoroczny plan, z którego zrezygnowaliśmy. Co, gdzie i jak będzie w kolejnych częściach, a będzie tego tradycyjnie dość sporo.
Od początku zakładałem, że będzie to wypad w starym stylu czyli samotny. Oczywiście fajnie mieć kompana na takim wyjeździe bo to ułatwia wiele rzeczy, ale dla mnie zawsze najlepszą opcją będzie jednak samotny wypad. I nie pytajcie dlaczego bo odpowiedź będzie bardziej skomplikowana niżby to się mogło wydawać...
Tym razem termin wypadu był mi znany bardzo wcześnie i spokojnie mógłbym poczynić jakieś przygotowania, ale po co ? Dopiero na dwa dni przed wyjazdem serwis roweru no i wstępne pakowanie. Oczywiście jak to zwykle bywa na wyjazd zabieram wiele zbędnych rzeczy bez których mógłbym się najzwyklej w świecie obyć. Też tak macie ?
Postanawiam wystartować wieczorem w piątek, ale oczywiście nie udało się tego zrobić. Dopiero w okolicach drugiej w nocy ruszam w trasę. I dla odmiany pierwszy dzień będzie w całości przez Polskę !
Chciałem opuścić woj. opolskie przed wschodem słońca i to mi się udało. Słońce wychyla się zza horyzontu gdy jestem w Pogrzebieniu k. Raciborza. Mam przejechane około 100 km, więc dalej będzie już spokojna jazda
Kieruję się na Pszów. Mijam nieczynną kopalnię węgla kamiennego "Anna", która definitywnie została zamknięta w zeszłym roku. Centrum Pszowa całkiem fajnie zagospodarowane. Bazylika Narodzenia NMP pochodzi z lat 1743-1747.
Następnie przejazd przez Wodzisław Śląski. Robię tylko dwa zdjęcia na rynku i lecę dalej na Jastrzębie Zdrój. Nad A1 przerwa śniadaniowa...
Pierwotnie chciałem podjechać do centrum w Jastrzębiu, ale w ostatniej chwili zdecydowałem się ominąć miasto obwodnicą. Trochę dziwne dla mnie, ale ruch na obwodnicy zerowy !
Po kilku kilometrach odbijam na Strumień. Właśnie takie niewielkie miasta mi się najbardziej podobają.
W rynku stoi rokokowy ratusz pochodzący z 1628 roku. Jednak parking w tym miejscu bardzo szpeci główny plac w mieście.
W parku miejskim bije źródło solanki. Solankowe złoża w Zabłociu zostały odkryte w 1891 roku przez austriackich geologów poszukujących węgla kamiennego.
W parku jem drugie śniadanie i lecę na Bielsko. Podjeżdżam nawet do centrum, ale ruch tam tragiczny i możliwie najszybciej jak się da uciekam stamtąd. Jadę na południe. Z góry wiedziałem, że okrążę jezioro żywieckie od północy. Jadę przez Łodygowice i Zarzecze. Droga podrzędna, a dla odmiany ciągnie tędy sznur samochodów. Przejazd przez zaporę i pauza w cieniu dębowego lasu. Słońce daje już o sobie znać prażąc niemiłosiernie.
Prawie 2,5 godziny zajmuje mi dotarcie do Suchej Beskidzkiej. A gdy tam już dotarłem to wypadałoby podjechać pod Zamek Suski. Już wiele razy mówiłem sobie, że to zrobię, ale nigdy nie było na to czasu
Okazała renesansowa rezydencja magnacka powstała w latach 1608 - 1614. Dokonano tego za czasów Piotra Komorowskiego. Obecnie zamek suski to piękna, renesansowa rezydencja - trójskrzydłowa z czterema wieżami, zgrupowana dookoła prostokątnego, obszernego dziedzińca. Zamek zdobią arkadowe krużganki, przypominające te na Wawelu.
Przez Jordanów jadę do Skomielnej Biała. I dalej do Nowego Targu krajową czyli osławioną "zakopianką". W dali majaczą Tatry, ale przejrzystość powietrza w tym upale nie należy do najlepszych. Dodatkowo widać, że zaczynają się tworzyć nad górami chmury burzowe.
Za Nowym Targiem dłuższa pauza z widokiem na Tatry. Czas mam całkiem dobry, a pokonany dystans zbliża się do tego jaki zakładałem na ten dzień.
W Białce Tatrzańskiej chciałem zjeść kolację w jakiejś knajpie, ale widząc te tłumy spacerujące ulicami i oblegające stoliki kawiarni czy restauracji daruję sobie. Robię tylko zakupy w sklepie, w którym zresztą stoję sporo czasu w kolejce do kasy.... Dodatkowo obciążony zapasami podążam ku granicy ze Słowacją. Gdzieś w dali zaczyna grzmieć. W obawie przed burzą dzień kończę na dawnym przejściu granicznym. Zresztą dystans już spoko no i miejscówka na tyle dobra, że mogę rozwiesić hamak pod dachem
statystyki dzień 1
Galeria: https://photos.app.goo.gl/YwPoRz9VSRNAmNR82
cdn
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
Rowerowy Eurotrip 2017 - Dzień 2 - 23.07.2017 - Słowacja i zabytki z listy UNESCO.
W nocy powietrze aż drga od burz przetaczających się nad Tatrami. Na szczęście omijają okolice gdzie nocuję, ale noc w sumie dość niespokojna dla mnie
By nie zwracać uwagi swoją obecnością w tym miejscu do dalszej drogi zwijam się dość wcześnie. Przede mną podjazd do miejscowości Ždiar. Podjazd nie jest zbyt długi i dość szybko osiągam przełęcz. Przez najbliższe kilka dni będzie to największa wysokość n.p.m. jaką zaliczam.
Niebo niemal w całości zasnute chmurami, ale będące jeszcze nisko nad horyzontem słońce próbuje walczyć z obłokami. Jest wyjątkowo ciepło o tak wczesnej godzinie. Zaduch straszy, zero wiatru. Można się tylko spodziewać kolejnych burz.
Decyduję się przejechać przez leżący u podnóża Tatr Bielskich Ždiar. Miejscowość typowo turystyczna, bardzo wiele chałup służy za pensjonaty. Turystów obecnie też pewnie jest tam bardzo wielu, ale o tej godzinie nie spotkałem żywej duszy Przy głównej drodze straszy stary hotel...
Dalej jazda jest bardzo przyjemna. Nie dość, że z góry to jeszcze po bardzo fajnej ścieżce rowerowej. Raz tyko próbował mnie dogonić jakiś wilczur, który zapewne zerwał się bo ciągnął za sobą metrowy kawałek łańcucha. Jechałem bardzo szybko i pies nie wyrobił, przekoziołkował przez ścieżkę rowerową i wylądował na drodze. Później chyba już odechciało mu się pogoni za rowerzystą
Mój najbliższy cel to Kežmarok. Odbijam na jakąś podrzędną drogę bo według mapy będzie znacznie bliżej. Nad Tatrami przybywa chmur.
W 1463 roku rozpoczęto budowę zamku w Kieżmarku. Budowa tutejszego zamku nie wyszła miastu na dobre bo ród Zapolya, który władał obiektem od samego początku dążył do podporządkowania sobie miasta. Kieżmark odzyskał status wolnego miasta królewskiego dopiero w 1655 roku.
Długie i bogate dzieje miasta pozostawiły mu w szczególności zabytkowy zespół miejski – niewielki, lecz o urozmaiconym obliczu architektonicznym. Budowle reprezentują wszystkie style, począwszy od gotyckiego.
Najcenniejszym zabytkiem miasta jest jeden z pięciu zachowanych na Słowacji drewniany kościół artykularny(protestancki). Świątynia pod wezwaniem św. Trójcy z 1717 r. wpisany w 2008 na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obok starego kościoła ewangelickiego stoi nowy z lat 1873–1894.
Ratusz z 1461 r. został przebudowany w stylu klasycystycznym w 1779 r.
Główną świątynia w mieście jest XIII wieczna bazylika mniejsza pw. Świętego Krzyża. Na uwagę zasługuje również wolno stojąca, renesansowa dzwonnica uważaną za najpiękniejszą campanilę na Spiszu.
Jadę na południe na Lubice. Tam odbijam na jakąś zupełnie podrzędną drogę. Im dalej i wyżej tym stan drogi jest gorszy. Od przełęczy gdzie stoi drewniana figura świętego Huberta kończy się asfalt. Rozpoczynam nieprzyjemny zjazd po luźnym i grubym tłuczniu. Kilka kilometrów główną drogą i docieram do kolejnego ciekawego miasta, którym jest Levoča.
Miasto z ogromną ilością zabytków i dlatego w 2009 roku zostało wpisane na listę UNESCO. W całości zachowane jest stare miasto otoczone murami obronnymi. Do centrum dostaję się przez główne wrota czyli koszycką bramę. Mimo weekendu niewielu kręci się tu turystów.
Główny plac miasta skupia najważniejsze zabytki. Najcenniejszym jest gotycki kościół pod wezwaniem św. Jakuba. Tuż obok stoi pierwotnie gotycki ratusz. Spłonął w 1550 roku i został odbudowany w stylu renesansowym. Rynek otoczony wieloma zabytkowymi kamienicami.
Po kilku kilometrach jazdy krajową 18 odbijam na Spišský Hrhov. Moją uwagę zwrócił kamienny most. Nie jest on tak bardzo stary na jaki wygląda bo pochodzi z pierwszej połowy XIX w. Na końcu wsi znajduje się kasztel z XIX wieku. Ten obiekt w pseudo barokowym stylu służy jako centrum reedukacyjne dla młodzieży.
Przemierzam Spisz w kierunku wschodnim ku najbardziej znanej atrakcji w okolicy czyli Spiskiemu zamkowi, który widoczny jest z dużej odległości. Muszę się śpieszyć bo od zachodu goni mnie burza....
Obecną dzielnicą Spiskiego Podgrodzia jest Spiska Kapituła - siedziba biskupów Spiszu, do 1948 samodzielne miasteczko warowne. Wraz z nim, Zamkiem Spiskim i nieodległą wioską Żehra od 1993 znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Najważniejszym zabytkiem jest późnoromańska katedra św. Jakuba.
Robi się coraz ciemniej aż w końcu z nieba spadają pierwsze krople. W Spiskim Podgrodziu tylko kilka zdjęć na rynku i jadę ku monumentalnym ruinom Spiskiego zamku. Niedane mi było podjechać w pobliże murów bo nastąpiło oberwanie chmury. Szybko uciekam do nieodległej miejscowości Żehra gdzie przeczekuję ulewę.
Po kilkunastu minutach deszcz ustaje na tyle, że mogę kontynuować jazdę. Spiskie Włochy to kolejna ciekawa miejscowość. Rynek otoczony gotyckimi kamienicami. Ratusz również pochodzi z tego okresu, ale po kilku pożarach powoli zatracił swój pierwotny styl architektoniczny. Kościół św. Jana, pierwotnie romański, odnowiony w 1434 w stylu gotyckim.
Kilka kilometrów dalej dopada mnie konkretna ulewa. Zanim zdążyłem się schować to kompletnie zmokłem. Na przystanku autobusowym siedzę ponad pól godziny nim pogoda pozwoli kontynuować podróż.
Most w miejscowości Ružín jest wyłączony z ruchu i zmuszony jestem szukać alternatywy. Objazd wyznaczono przez Preszów, a ja nie chcę nadkładać tyle drogi. Postanawiam przedrzeć się wzdłuż zbiornika retencyjnego leśnymi drogami. Na mapie droga wygląda solidnie, a w rzeczywistości jest ona w tragicznym stanie. Jakoś powoli udaje się nią przejechać. Na uwagę zasługuje znajdujący się na początku stary Bujanowski tunel liczący 431 metrów. Wybudowany w 1872 roku jako tunel kolejowy. W XX wieku okazał się zbyt mały na współczesne potrzeby i obok wykuto znacznie większy i dłuższy nowy Bujanowski tunel.
Czas powoli zaczyna mnie gonić. Goni mnie również kolejna burza. Przeczekać ją zmuszony jestem pod mostem w miejscowości Kysak. Tuż przed zachodem słońca docieram do Koszyc gdzie łapie mnie kolejna nawałnica
Gdy pogoda w końcu pozwala na zwiedzanie ruszam na starówkę z najdłuższym deptakiem na Słowacji. Znajduje się tu najwspanialszy zabytek miasta, a jednocześnie największa świątynia Słowacji - katedra św. Elżbiety. Świątynia wznoszona była przez 130 lat zaczynając od 1378 roku.
Tuż obok wolnostojąca dzwonnica katedralna(Wieża Urbana).
Gotycka kaplica św. Michała.
Kościół uniwersytecki i wiele zabytkowych kamienic.
Wieczorami odbywa się spektakl światło i dźwięk w "śpiewającej fontannie" przy teatrze.
Zbliża się kolejna burza, uciekam z miasta. Jadę w kierunku granicy z Węgrami. Szukam miejscówki a nocleg. Kilka prób jest nieudanych. Dopiero po węgierskiej stronie mi to się udaje. Pogoda stabilizuje się i pozwala spokojnie przespać noc...
Statystyki dzień 2
Cała galeria pod adresem: https://photos.app.goo.gl/ca32kjqfXQ2kS8UB3
cdn
W nocy powietrze aż drga od burz przetaczających się nad Tatrami. Na szczęście omijają okolice gdzie nocuję, ale noc w sumie dość niespokojna dla mnie
By nie zwracać uwagi swoją obecnością w tym miejscu do dalszej drogi zwijam się dość wcześnie. Przede mną podjazd do miejscowości Ždiar. Podjazd nie jest zbyt długi i dość szybko osiągam przełęcz. Przez najbliższe kilka dni będzie to największa wysokość n.p.m. jaką zaliczam.
Niebo niemal w całości zasnute chmurami, ale będące jeszcze nisko nad horyzontem słońce próbuje walczyć z obłokami. Jest wyjątkowo ciepło o tak wczesnej godzinie. Zaduch straszy, zero wiatru. Można się tylko spodziewać kolejnych burz.
Decyduję się przejechać przez leżący u podnóża Tatr Bielskich Ždiar. Miejscowość typowo turystyczna, bardzo wiele chałup służy za pensjonaty. Turystów obecnie też pewnie jest tam bardzo wielu, ale o tej godzinie nie spotkałem żywej duszy Przy głównej drodze straszy stary hotel...
Dalej jazda jest bardzo przyjemna. Nie dość, że z góry to jeszcze po bardzo fajnej ścieżce rowerowej. Raz tyko próbował mnie dogonić jakiś wilczur, który zapewne zerwał się bo ciągnął za sobą metrowy kawałek łańcucha. Jechałem bardzo szybko i pies nie wyrobił, przekoziołkował przez ścieżkę rowerową i wylądował na drodze. Później chyba już odechciało mu się pogoni za rowerzystą
Mój najbliższy cel to Kežmarok. Odbijam na jakąś podrzędną drogę bo według mapy będzie znacznie bliżej. Nad Tatrami przybywa chmur.
W 1463 roku rozpoczęto budowę zamku w Kieżmarku. Budowa tutejszego zamku nie wyszła miastu na dobre bo ród Zapolya, który władał obiektem od samego początku dążył do podporządkowania sobie miasta. Kieżmark odzyskał status wolnego miasta królewskiego dopiero w 1655 roku.
Długie i bogate dzieje miasta pozostawiły mu w szczególności zabytkowy zespół miejski – niewielki, lecz o urozmaiconym obliczu architektonicznym. Budowle reprezentują wszystkie style, począwszy od gotyckiego.
Najcenniejszym zabytkiem miasta jest jeden z pięciu zachowanych na Słowacji drewniany kościół artykularny(protestancki). Świątynia pod wezwaniem św. Trójcy z 1717 r. wpisany w 2008 na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obok starego kościoła ewangelickiego stoi nowy z lat 1873–1894.
Ratusz z 1461 r. został przebudowany w stylu klasycystycznym w 1779 r.
Główną świątynia w mieście jest XIII wieczna bazylika mniejsza pw. Świętego Krzyża. Na uwagę zasługuje również wolno stojąca, renesansowa dzwonnica uważaną za najpiękniejszą campanilę na Spiszu.
Jadę na południe na Lubice. Tam odbijam na jakąś zupełnie podrzędną drogę. Im dalej i wyżej tym stan drogi jest gorszy. Od przełęczy gdzie stoi drewniana figura świętego Huberta kończy się asfalt. Rozpoczynam nieprzyjemny zjazd po luźnym i grubym tłuczniu. Kilka kilometrów główną drogą i docieram do kolejnego ciekawego miasta, którym jest Levoča.
Miasto z ogromną ilością zabytków i dlatego w 2009 roku zostało wpisane na listę UNESCO. W całości zachowane jest stare miasto otoczone murami obronnymi. Do centrum dostaję się przez główne wrota czyli koszycką bramę. Mimo weekendu niewielu kręci się tu turystów.
Główny plac miasta skupia najważniejsze zabytki. Najcenniejszym jest gotycki kościół pod wezwaniem św. Jakuba. Tuż obok stoi pierwotnie gotycki ratusz. Spłonął w 1550 roku i został odbudowany w stylu renesansowym. Rynek otoczony wieloma zabytkowymi kamienicami.
Po kilku kilometrach jazdy krajową 18 odbijam na Spišský Hrhov. Moją uwagę zwrócił kamienny most. Nie jest on tak bardzo stary na jaki wygląda bo pochodzi z pierwszej połowy XIX w. Na końcu wsi znajduje się kasztel z XIX wieku. Ten obiekt w pseudo barokowym stylu służy jako centrum reedukacyjne dla młodzieży.
Przemierzam Spisz w kierunku wschodnim ku najbardziej znanej atrakcji w okolicy czyli Spiskiemu zamkowi, który widoczny jest z dużej odległości. Muszę się śpieszyć bo od zachodu goni mnie burza....
Obecną dzielnicą Spiskiego Podgrodzia jest Spiska Kapituła - siedziba biskupów Spiszu, do 1948 samodzielne miasteczko warowne. Wraz z nim, Zamkiem Spiskim i nieodległą wioską Żehra od 1993 znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Najważniejszym zabytkiem jest późnoromańska katedra św. Jakuba.
Robi się coraz ciemniej aż w końcu z nieba spadają pierwsze krople. W Spiskim Podgrodziu tylko kilka zdjęć na rynku i jadę ku monumentalnym ruinom Spiskiego zamku. Niedane mi było podjechać w pobliże murów bo nastąpiło oberwanie chmury. Szybko uciekam do nieodległej miejscowości Żehra gdzie przeczekuję ulewę.
Po kilkunastu minutach deszcz ustaje na tyle, że mogę kontynuować jazdę. Spiskie Włochy to kolejna ciekawa miejscowość. Rynek otoczony gotyckimi kamienicami. Ratusz również pochodzi z tego okresu, ale po kilku pożarach powoli zatracił swój pierwotny styl architektoniczny. Kościół św. Jana, pierwotnie romański, odnowiony w 1434 w stylu gotyckim.
Kilka kilometrów dalej dopada mnie konkretna ulewa. Zanim zdążyłem się schować to kompletnie zmokłem. Na przystanku autobusowym siedzę ponad pól godziny nim pogoda pozwoli kontynuować podróż.
Most w miejscowości Ružín jest wyłączony z ruchu i zmuszony jestem szukać alternatywy. Objazd wyznaczono przez Preszów, a ja nie chcę nadkładać tyle drogi. Postanawiam przedrzeć się wzdłuż zbiornika retencyjnego leśnymi drogami. Na mapie droga wygląda solidnie, a w rzeczywistości jest ona w tragicznym stanie. Jakoś powoli udaje się nią przejechać. Na uwagę zasługuje znajdujący się na początku stary Bujanowski tunel liczący 431 metrów. Wybudowany w 1872 roku jako tunel kolejowy. W XX wieku okazał się zbyt mały na współczesne potrzeby i obok wykuto znacznie większy i dłuższy nowy Bujanowski tunel.
Czas powoli zaczyna mnie gonić. Goni mnie również kolejna burza. Przeczekać ją zmuszony jestem pod mostem w miejscowości Kysak. Tuż przed zachodem słońca docieram do Koszyc gdzie łapie mnie kolejna nawałnica
Gdy pogoda w końcu pozwala na zwiedzanie ruszam na starówkę z najdłuższym deptakiem na Słowacji. Znajduje się tu najwspanialszy zabytek miasta, a jednocześnie największa świątynia Słowacji - katedra św. Elżbiety. Świątynia wznoszona była przez 130 lat zaczynając od 1378 roku.
Tuż obok wolnostojąca dzwonnica katedralna(Wieża Urbana).
Gotycka kaplica św. Michała.
Kościół uniwersytecki i wiele zabytkowych kamienic.
Wieczorami odbywa się spektakl światło i dźwięk w "śpiewającej fontannie" przy teatrze.
Zbliża się kolejna burza, uciekam z miasta. Jadę w kierunku granicy z Węgrami. Szukam miejscówki a nocleg. Kilka prób jest nieudanych. Dopiero po węgierskiej stronie mi to się udaje. Pogoda stabilizuje się i pozwala spokojnie przespać noc...
Statystyki dzień 2
Cała galeria pod adresem: https://photos.app.goo.gl/ca32kjqfXQ2kS8UB3
cdn
Re: Rowerowe wycieczki Roberta J
No ale wodzu gdzie cię pognało dalej?
"Nie wystarczy mówić do rzeczy, trzeba mówić do ludzi"