1.07-21.08.2015 - Norwegia po babsku

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Dżola Ry
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 6331
Rejestracja: 28 czerwca 2009, 23:07
Kontakt:

Post autor: Dżola Ry » 28 grudnia 2015, 18:57

Tak jak pisałam w poprzednim odcinku Bożenka skręciła nogę. Noga bardzo spuchła, zsiniała i bolała.
Nieunikniona stała się wizyta u lekarza. Bożena wszystkie formalności załatwiła telefonicznie z pomocą przedstawiciela firmy ubezpieczeniowej, nam pozostało stawić się u lekarza w Bodo.

Po dopłynięciu odszukałyśmy przychodnię, dość szybko Bożenę przebadała pani doktor, która jednak, niepewna uszkodzeń, skierowała Bożenę do szpitala na RTG. Podjechałyśmy do niego ok. 2 km, zgłosiły do okienka, w którym powiedziano nam „proszę czekać”. Po pół godzinie nabrałyśmy przekonania, że czas oczekiwania będzie jeszcze długi. Zostawiłam więc Bożenę na poczekalni i wraz z Danielą, czekającą na nas w przyczepie na szpitalnym parkingu, pojechałam szukać kempingu w Bodo, którego współrzędne znalazłyśmy w necie.

Okazało się, że jest to plac przy stacji benzynowej. Ustawiłam przyczepę i weszłam do budynku dopełnić formalności.

Obrazek

Gdy energicznym krokiem wychodziłam na zewnątrz pośliznęłam się na metalowej kratce znajdującej się przed wejściem i po wykonaniu efektownego piruetu, upadając, uderzyłam szyją w metalowy pręt stojaka na gazety znajdującego się obok drzwi.

Obrazek

Tankujący w pobliżu taksówkarz zapytał, czy potrzebuję pomocy... odpowiedziałam, że nie... po czym ocknęłam się, gdy grupa mężczyzn kładła mnie na ławce w barze znajdującym się w budynku stacji. Okazało się, że na kilka minut straciłam przytomność! Pierwszy raz w życiu (nie licząc omdlenia podczas I Komunii Św. 40 lat temu)!

Spokojnie posiedziałam z podniesionymi nogami, napiłam się wody i doszłam do siebie. Nie odczuwałam żadnych skutków tego incydentu więc po ok. pół godz. pojechałam z Danielą do Bożeny do szpitala. Okazało się, że nadal czeka.

Wykorzystując ten czas opowiedziałam jednemu z lekarzy co się wydarzyło przed chwilą i poprosiłam go o przebadanie mnie. Początkowo odsyłał mnie do przychodni, zgodnie z procedurami, ale w końcu sprawdził podstawowe odruchy, zaświecił latarką w oczy sprawdzając reakcję na światło i stwierdził, że jeśli do rana nie pojawią się nudności, ból głowy lub inne objawy wstrząśnienia mózgu, powinno być dobrze i mogę prowadzić bezpiecznie.
Boję się myśleć, jak ten incydent mógłby się skończyć, gdybym uderzyła inną częścią szyi, np. przodem lub tyłem... Mocno to wszystko przeżyłam...

W końcu i Bożenę przebadano dokładnie, nie stwierdzono złamania, obandażowano nogę, i zalecono jej oszczędzanie więc Bożena zakupiła kule i wreszcie ok. 23.00 pojechałyśmy do przyczepy.

Rano pospałyśmy trochę dłużej zakładając długą jazdę do wieczora. Zjadłyśmy śniadanie i zanim się w deszczu spakowałyśmy zrobiło się południe.

Norwegia żegnała nas swoim, doskonale nam znanym ;) ponurym, deszczowym obliczem.

Obrazek

Żeby znaleźć się w nizinnej, szwedzkiej części Półwyspu Skandynawskiego trzeba było jeszcze pokonać ostatnie góry. Powoli, na dwójce, a chwilami nawet na jedynce, przetoczyłyśmy się przez nie, ale „przemęczone” sprzęgło zaczęło śmierdzieć więc po konsultacjach z moim mechanikiem dałam mu odpocząć i zrobiłam przerwę, którą wykorzystałyśmy na ugotowanie obiadu.

W końcu przekroczyłyśmy granicę i już bez problemów jechałyśmy dalej (droga nr 77 w Norwegii w Szwecji nosi nr 95),

Obrazek
(zdjęcie podczas jazdy z samochodu)

Minęłyśmy kemping na kole podbiegunowym w Szwecji – sprawiał wrażenie wymarłego...

Obrazek

Spotkałyśmy wreszcie wypatrywane bezskutecznie przez te wszystkie tygodnie łosie, a właściwie klępy

Obrazek

i wiele reniferów.

Obrazek

W końcu po zachodzie słońca znalazłyśmy sobie miejsce noclegowe w małym, ładnym miasteczku koło kościoła.

Obrazek

Obrazek

Zdjęcie kościoła zrobione zostało o poranku, który – jak widać – wstał piękny i nastroił nas bardzo optymistycznie. Wyruszyłyśmy więc w dalszą drogę szacując, czy uda nam się dojechać dziś w pobliże Sztokholmu, czy nie...

Wkrótce za tym ślicznym miasteczkiem wjechałyśmy na 18-kilometrowy odcinek remontowanej drogi wysypanej ostrym tłuczniem. Po przejechaniu ok. 3 km coś strzeliło. Gdy zdjęłam nogę z gazu, żeby powoli zatrzymać zestaw, strzeliło coś ponownie.
To co zobaczyłyśmy po wyjściu z samochodu podłamało nas mocno! W obu tylnych kołach były kapcie! Mam oczywiście dojazdówkę, ale jedną!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cóż było robić?... Zadzwoniłam do ubezpieczyciela i trzeba było poczekać na lawetę. Oczekiwanie trwało 3 godziny, bo laweciarz jechał do nas 100 km.

I gdybym była facetem, być może potrafiłabym przewidzieć następne wypadki i im zapobiec, ale ja prosta baba jestem i związki przyczynowo-skutkowe w sprawach samochodowych widzę ewentualnie po, ale nie przed zdarzeniem... :/ ;)

Otóż laweciarz przyjechał, odpiął moją przyczepę i chciał wjechać na lawetę moim samochodem. Ale pod takim dużym kątem ciężko było wjechać – moje sprzęgło nie dawało rady. I tu powinnam natychmiast interweniować, żeby facet użył wciągarki! Ale on nie niepokojony przeze mnie dał ostro „po garach”, zawył jak wilk do księżyca i wjechał na lawetę.
Następnie podpiął przyczepę i takim zestawem pojechaliśmy 15 km do Arvidsjaur.

Obrazek

Tu musiałam zakupić 2 nowe opony, ponieważ w warsztacie powiedzieli mi, że nie da się jednej z nich naprawić, a i tak obie są łyse i do wymiany. Strasznie mnie to zdziwiło, bo przecież to były nowe opony! Kupione na wiosnę. I te z przodu, kupione w tym samym czasie wyglądały znacznie lepiej. No ale podobno przyczepa, obciążenie i niełatwe norweskie drogi mogły tak zadziałać na te tylne.

Ok! Kupiłam założyli je więc możemy jechać dalej. Tyle, że … nie możemy! Próbuję raz, drugi, trzeci i nic! Nie ruszam z miejsca.
Wciąż miałam nadzieję, że gdy odepnę przyczepę będę mogła jechać dalej – tak przecież mieliśmy kiedyś w skodzie. Nic z tego jednak... Samochód ani drgnął... Laweciarz spalił mi sprzęgło całkowicie!

Wyobrażacie sobie nasz stan ducha?! Przecież dziś miałyśmy być prawie w Sztokholmie! A tu czeka nas poważna naprawa. Każda godzina oczekiwania jest trudna, a co dopiero dzień, dwa...

W tym wszystkim znajdujemy pocieszenie – dobrze, że jesteśmy w warsztacie!
Idziemy do właściciela z prośbą o naprawę, a on nam na to – ok, dobrze, zajmę się tym poniedziałek, dziś już kończymy pracę!
Jest 16.45 w piątek, o 17.00 zamykają!

Proszę, żeby chociaż spojrzał na usterkę i zamówił części, ale odmawia, twierdząc, że o tej porze już nigdzie nie pracują i niczego nie zmieni złożenie zamówienia w poniedziałkowy poranek.

Przetransportował nasz zestaw na trawnik przed swoim warsztatem, zamknął zakład i odjechał.

Obrazek

Wkrótce potem na niebie widzimy tęczę i stwierdzamy, że to na pewno dobry znak i wszystko będzie lepiej niż nam się teraz wydaje.

Obrazek

Z tą nadzieją idziemy spać.

C.d.n.
Ostatnio zmieniony 29 grudnia 2015, 16:52 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Post autor: Pudelek » 28 grudnia 2015, 19:15

faktycznie niesamowity splot nieszczęśliwych zdarzeń... nie był to czasem piątek 13-go? Albo rozjechałyście jakiegoś czarnego kota? :kukacz:

warsztat zamykany o 17 mnie nie dziwi. Nie wiem jak w Norwegii, ale w Szwecji oni wszyscy bardzo szanują swój czas, jak jest koniec to koniec i nikt i nic ich zdaje się nie obchodzić. To nieco inna miara, ale podobnie byłem wkurzony, jak w stolicy, w środku sezonu turystycznego niemal wszystkie muzea zamykane o 17 (niektóre wcześniej), mimo, że chętnych do zwiedzania jeszcze pełno, a jasno do północy...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
HalinkaŚ
Moderator
Moderator
Posty: 4600
Rejestracja: 10 września 2009, 8:11

Post autor: HalinkaŚ » 28 grudnia 2015, 19:16

Dżola Ry pisze:Wkrótce potem na niebie widzimy tęczę i stwierdzamy, że to na pewno dobry znak i wszystko będzie lepiej niż nam się teraz wydaje.
Dżola Ry pisze:Z tą nadzieją idziemy spać.
Czy już na ten dzień wyczerpałyście limit wszystkich przeciwności Jolu?.
Góry upajają. Człowiek uzależniony od nich jest nie do wyleczenia.:)
Tauzen
Turysta
Turysta
Posty: 636
Rejestracja: 23 lutego 2010, 15:30

Post autor: Tauzen » 28 grudnia 2015, 19:24

Po takich "przygodach" można się załamać. Ciekawe co z tego wynikło.
Awatar użytkownika
Dżola Ry
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 6331
Rejestracja: 28 czerwca 2009, 23:07
Kontakt:

Post autor: Dżola Ry » 28 grudnia 2015, 19:38

Pudelek pisze:faktycznie niesamowity splot nieszczęśliwych zdarzeń...
Po takich "przygodach" można się załamać. Ciekawe co z tego wynikło.
HalinkaŚ pisze:Czy już na ten dzień wyczerpałyście limit wszystkich przeciwności Jolu?.
Proszę Państwa, na ten dzień już koniec, ale dni jeszcze dużo zostało, a puszka Pandory wciąż nie jest pusta... :/ ...
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Post autor: Pudelek » 28 grudnia 2015, 20:39

zapowiada się horror ;)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
dmirstek
Turysta
Turysta
Posty: 43
Rejestracja: 20 grudnia 2014, 21:52

Post autor: dmirstek » 28 grudnia 2015, 21:22

Pech koszmarny, aż strach pomyśleć, ile te wszystkie przyjemności kosztowały - koron i nerwów...
Awatar użytkownika
Wiolcia
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 982
Rejestracja: 18 listopada 2011, 18:33

Post autor: Wiolcia » 29 grudnia 2015, 16:59

Przedziwny splot nieszczęśliwości! Aż trudno uwierzyć! I równie trudno, że to jeszcze nie wszystko...
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
włodarz
Turysta
Turysta
Posty: 2376
Rejestracja: 01 grudnia 2011, 19:09

Post autor: włodarz » 29 grudnia 2015, 18:52

Prawdziwa wyprawa to i wszystko się może zdarzyć.
Awatar użytkownika
Dżola Ry
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 6331
Rejestracja: 28 czerwca 2009, 23:07
Kontakt:

Post autor: Dżola Ry » 30 grudnia 2015, 16:01

Wstałyśmy rano zastanawiając się, jak zagospodarować te 2 dni? Zapału wiele w nas nie było, ale w końcu wybrałyśmy się zobaczyć okolicę.

Po drugiej stronie drogi był ogromny cmentarz...

Obrazek

... na którym szczególnie rzuciły nam się na oczy takie punkty. Było tu wszystko, co może być komuś potrzebne do prac porządkowo-pielęgnacyjnych na grobach: konewki, grabki, łopatki itp. I taki stojak był przy każdym niewielkim sektorze. Na całym cmentarzu ze 20-30! Ciekawe, jak długo u nas te sprzęty utrzymałyby się na swoim miejscu?...

Obrazek

Poszłyśmy do miasteczka, które okazało się całkiem ładne

Obrazek

Spotkałyśmy wreszcie rodzinkę okazałych łosi – szkoda, że jakieś takie sztywne były ;)

Obrazek

Znalazłyśmy sobie darmowe wi-fi koło lokalu z fast-foodami i nawiązałyśmy kontakt ze światem ;) :lol: (Dani siedzi na ławeczce)

Obrazek

W niedzielę wybrałyśmy się do pobliskiego, położonego przy cmentarzu, kościoła, gdzie „pani ksiądz” odprawiła nabożeństwo (dla ok. 30 osób), z którego wychwyciłyśmy tylko jeden wspólny z naszym obrządkiem punkt – modlitwę „Wierzę w Boga Ojca”. No i zbiórkę pieniędzy – tyle, że tutaj odbyła się ona trzykrotnie w czasie tej godziny!

Obrazek

Obrazek

Podczas obiadu towarzyszyły nam renifery, potem niemal każdego dnia przechadzające się w pobliżu naszego gospodarstwa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po obiedzie nastąpiła leniwa sjesta.

O 17-tej z minutami zadzwonił mój telefon.
- Cześć Jola, gdzie jesteś, daleko od domu? - zapytała moja koleżanka z pracy.
- Na wakacjach, 2 tys. km mam do domu – odpowiadam
- No to przykro mi, że psuję ci wakacje, ale Twoi sąsiedzi nie mieli nr telefonu do ciebie, okrężną drogą znaleźli mnie i poprosili, żeby ci powiedzieć, że w twoim mieszkaniu jest pożar. Z tego co wiem jest 5 jednostek straży pożarnej, był jakiś wybuch, strażacy weszli przez balkon, okno jest wybite, ale więcej nic nie wiem.
- Dziękuję, Kasiu – mówię w lekkim szoku i rozłączamy się...

Nie mogę zebrać myśli... Co robić?... Co tam się dzieje?...

Dzwonię do córki. Boję się ją przestraszyć – jest w zaawansowanej ciąży – wyjaśniam spokojnie (na ile się da), czego się właśnie dowiedziałam. W Polsce są 40-stopniowe upały, Agatka z mężem są nad wodą za miastem. Mówią – za chwilę tam będziemy.

Odkładam telefon i mówię do dziewczyn, a najmocniej do siebie – na pewno nic się nie stało!
Nie będę panikować! To na pewno spalony garnek (to nawiązanie do znanej mi sytuacji, gdy sąsiedzi przestraszeni czarnym dymem wypełniającym klatkę schodową wezwali straż, która znalazła w kuchni rozpalony do czerwoności garnek ze zwęglonym mięsem z rosołu)! Ale co to za wybuch? Myśli kłębią się w głowie... A co z Wtorkiem? Przecież w mieszkaniu jest kot! Czy nic mu się nie stało?
Spokojnie..., spokojnie... to tylko rzeczy... Jeśli kot uszedł z życiem to przecież nikomu nic się nie stało... spokojnie... to tylko garnek...

Mijają dłuuuugie minuty...

W końcu Agatka dzwoni – dowiedziałam się od kolegi ze straży (jeszcze podczas jazdy), że chyba nie jest dramatycznie, ale akcja ratownicza wciąż trwa.

W końcu, po 2-3 kwadransach dostaję dokładne wieści „z frontu” - to jednak garnek!!! :jupi: :jupi: :jupi:

Nie dosłownie, oczywiście, bo garnka nie miał kto zostawić (mieszkam sama), ale straty są tylko na balkonie! Spaliło mi się wszystko co tam miałam, a szczególnie cennych rzeczy tam nie było. Ot – plastikowa półka, na której było trochę nieużywanych doniczek, stare kijki trekkingowe, koszyk wiklinowy z jakimiś rupieciami, które „kiedyś się mogą przydać” itp. Największą stratą była 30-litrowa plastikowa beczka, w której kisiłam ogórki i kapustę. Była zakręcona i prawdopodobnie to ona była źródłem słyszanego przez sąsiadów „wybuchu”. I całe szczęście, bo podobno on zaniepokoił mieszkańców i zauważyli, że coś się dzieje na moim balkonie.

Poważnymi stratami związanymi z całą tą historią były wyłamane przez straż pożarną drzwi wejściowe do mieszkania(musieli sprawdzić, czy ktoś jest w środku), które musiałam wymienić oraz ocieplenie bloku, ponieważ styropian całkowicie się wytopił. Okna balkonowe przeżyły cały incydent bez szwanku!
Wkrótce widzę co się działo na lokalnym portalu stalowka.net ( http://www.stalowka.net/wiadomosci.php?dx=15604&dp=13 )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jaka była przyczyna pożaru? Nic nikomu nie udowodniono, ale ja na 100% jestem pewna, że źródłem ognia był rzucony z góry niedopałek, bądź iskra w popiele z papierosa! Już kiedyś z pretensjami o wrzucane mi na balkon niedopałki byłam u sąsiada, którego „przyłapałam” na paleniu na balkonie i strzepywaniu popiołu na moją głowę! A przy temperaturze 40°C nietrudno o rozniecenie ognia.

Minął czas, emocje w miarę opadły, szczegóły swoich strat poznałam dopiero po powrocie.

Noc z niedzieli na poniedziałek jest krótka i niespokojna, rano o 8.00, gdy otwierają sklep i warsztat my jesteśmy już ubrane i po śniadaniu. Spodziewamy się, że za chwilę wezmą nasz samochód na warsztat, stwierdzą co i jak i czym prędzej zamówią części.
Mija 9.00 – nikogo nie było, 10.00 – czekamy, kręcimy się po „obejściu”, próbujemy spotkać właściciela. Ale go nie ma. W końcu przed 11.00 idę do żony właściciela, która sprzedaje w sklepie i pytam, kiedy zajmą się naszym samochodem? W odpowiedzi słyszę (i uszom nie wierzę!) - proszę pani, na dziś mamy już zabukowanych klientów, nimi musimy się najpierw zająć, proszę czekać na swoją kolej! Proszę panią o to, żeby chociaż części zamówili, mówię o moim pożarze, pokazuję zdjęcia – w odpowiedzi słyszę jedynie „przykro mi”...

W tym momencie podjęłyśmy próby znalezienia innego wyjścia z tej sytuacji... Może laweta z Polski? Trochę km jest jeszcze w ubezpieczeniu, resztę najwyżej zapłacimy – ile to może kosztować? Dzwonimy do swoich bliskich, oni rozważają, sprawdzają różne warianty.. Laweta..., a może po nas przyjadą? Mój brat, szwagier, może Bożeny córka i zięć... Ile to może potrwać? Ile kosztować?...

Jakbyśmy się do tego nie przymierzali, wychodzi wszystkim, że jednak pochłonie to więcej pieniędzy, czasu i trudu wielu osób, a niczego nie przyspieszy i nie ułatwi.

O 16.00 przyszli po samochód. Przed 17.00 zamówili części i powiedzieli, że powinny być na miejscu w piątek!!! Wyobrażacie sobie??! W piątek! A mamy właśnie poniedziałek! Kiedy pytamy, czy nie można znaleźć jakiegoś sposobu na szybsze dostarczenie części – mówią nie! Ale nie jest wykluczone, przy odrobinie szczęścia, że będą w czwartek.

To był bardzo trudny dzień!
To był dzień, w którym obudziły się w nas szczególnie ciepłe uczucia w stosunku do naszych rodaków. Przez niemal 30 lat użytkowania samochodu nie zdarzyło nam się w Polsce, żebyśmy – będąc w podróży – nie zostali potraktowani przez mechaników tak, jak wypadek na pogotowiu, gdy zdarzyła się jakaś awaria!
Obudziła się też niechęć do Szwedów... Żadnej empatii z ich strony! Rozumiem, że nowego sprzęgła nam „nie urodzą”, ale ten 1 dzień straciłyśmy niepotrzebnie, a on wiele by zmienił...

Po pierwszym szoku, po uświadomieniu sobie, że co najmniej następne 3 dni jesteśmy tu uwięzione różnie zareagowałyśmy, w zależności od osobistej sytuacji.
Najtrudniej miała Daniela, którą do domu pilnie wzywały różne sprawy osobiste. Ta zwłoka była dla niej trudna do zniesienia!
Bożena musiała pogodzić się z tym, że nie zdąży na bardzo ważny dla niej ślub dziewczyny, którą (jako pedagog) wyprowadziła z bardzo trudnej sytuacji życiowej.
Mi było chyba najłatwiej – wciąż miałam wakacje, nie miałam jakichś bardzo ważnych spraw w najbliższym czasie (co tam pożar ;)), a mam taką właściwość, że jeśli jestem zupełnie pozbawiona wpływu na jakąś sytuację to po prostu godzę się z losem i wykorzystuję czas, który mam najlepiej, jak to możliwe. Martwiłam się tylko o Danielę...

Trzy dni...
Dowiadujemy się, że miejscowa biblioteka jest otwarta 4 godziny dziennie. W środku jest bardzo miło, jest wi-fi, możemy sobie zrobić kawę, herbatę (swoją). Jesteśmy więc tam codziennie.

Obrazek

Obrazek

Miasteczko jest położone nad wieloma jeziorami, wypuszczamy się na spacery.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wesołe kamienie

Obrazek

Obrazek

Chodzimy też na kemping na porządny prysznic, a ja nawet łapię się na saunę :)

Obrazek

Obrazek

Zwraca naszą uwagę ogromna ilość starszych osób poruszających się z balkonikami, mamy wrażenie, że dotyczy to połowy mieszkańców!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak nam mija wtorek i środa...

I wystarczy już na jeden odcinek tych wrażeń, w końcu tego, co było dalej mógłbyś już na jeden raz „nie udźwignąć”, czytelniku ;)

C.d.n.
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Post autor: Pudelek » 30 grudnia 2015, 20:28

Jakoś wyjątkowo długo idzie im sprowadzanie tych części :shock: A biorąc pod uwagę, że to pracownik firmy rozwalił sprzęgło (a więc de facto zepsuł auto) to taki brak empatii bardzo dziwi... ciekawe jakby sprawa wyglądał w sądzie gdyby oskarżyć warsztat? :kukacz:

I jeszcze ten pożar - masakra!

A nie kusiło was aby gdzieś pojeździć po okolicy? Stopem albo np. rowerem? Na kempingu na pewno szło wypożyczyć :)
Dżola Ry pisze:Obudziła się też niechęć do Szwedów... Żadnej empatii z ich strony!
gdybyście miały chustki i śniadą karnację to zapewne od razu byłaby inna rozmowa... żeby broń boże nie oskarżyć o rasizm... a tak...

No chyba, ze to było młode pokolenie Szwedów, u nich braku empatii nie ma nic, rosną kolejne dekady osób skupionych tylko na siebie...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Anonymous

Post autor: Anonymous » 30 grudnia 2015, 20:45

Witam, gratulacje i podziwiam, piękna wyprawa. Ten zbieg nieszczęśliwych zdarzeń jak z jakiegoś filmu.
Jeszcze swoje trzy grosze wtrącę. W Polsce w małej mieścinie padło mi sprzęgło. Mechanikowi naprawa zajęła 6 godzin, pierwszy dzień 3 godziny rozebranie i sprawdzenie przyczyny oraz zamówienie części, które kurier przywiózł na drugi dzień rano(a padło koło dwumasowe plus tarcza sprzęgła). Na drugi dzień złożył mi to wszystko do kupy w drugie 3 godziny a robocizna kosztowała mnie tylko 300 zł, części dużo drożej ale to pominę.
Było to w 2010 roku i jeżdżę do teraz, więc niech żyją polscy mechanicy.
Awatar użytkownika
HalinkaŚ
Moderator
Moderator
Posty: 4600
Rejestracja: 10 września 2009, 8:11

Post autor: HalinkaŚ » 30 grudnia 2015, 23:18

Dżola Ry pisze:.
I wystarczy już na jeden odcinek tych wrażeń, w końcu tego, co było dalej mógłbyś już na jeden raz „nie udźwignąć”, czytelniku ;)
.
Rzeczywiście , ciężko jest coś tak przykrego czytać, naprawa przedłuża się w nie wiadomo jaką nieskończoność, a tu wiadomość z domu, i to jeszcze jaka. Nie wiem jak bym tam reagowała znając swoją naturę, dlatego podziwiam za spokój i opanowanie Jolu.
Góry upajają. Człowiek uzależniony od nich jest nie do wyleczenia.:)
Awatar użytkownika
Dżola Ry
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 6331
Rejestracja: 28 czerwca 2009, 23:07
Kontakt:

Post autor: Dżola Ry » 31 grudnia 2015, 11:43

Pudelek pisze:biorąc pod uwagę, że to pracownik firmy rozwalił sprzęgło
Nie, to nie był pracownik tej firmy. Ten człowiek współpracował z moim ubezpieczycielem, miał firmę 100 km dalej. Podwiózł nas do najbliższego miasta.
Pudelek pisze:A nie kusiło was aby gdzieś pojeździć po okolicy? Stopem albo np. rowerem? Na kempingu na pewno szło wypożyczyć :)
Rower mi nie przyszedł do głowy, ale czas wykorzystałam sumiennie, o czym w dzisiejszych odcinkach piszę.
maxkolanko pisze: Ten zbieg nieszczęśliwych zdarzeń jak z jakiegoś filmu.
Serialu ciąg dalszy poniżej ;)
A takie przykłady jak Twój potwierdzają, że jesteśmy wspaniałymi ludźmi.
Przykre, że zazwyczaj źle o sobie myślimy...
Eh, te kompleksy! Wszystko psują...
HalinkaŚ pisze: ciężko jest coś tak przykrego czytać
Halinko, przecież wszystko się dobrze skończyło :) Uśmiechnij się ;)
Awatar użytkownika
Dżola Ry
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 6331
Rejestracja: 28 czerwca 2009, 23:07
Kontakt:

Post autor: Dżola Ry » 31 grudnia 2015, 12:04

Czwartek...
Odszukujemy właściciela warsztatu, pytamy, czy jest szansa, że części będą dziś – dzwoni, dowiaduje się, że jest duże prawdopodobieństwo, że tak, ale nie wcześniej niż ok. 16.00.
Idziemy do biblioteki... Trudno się skupić...
Wracamy o 15.00 i czekamy. Za chwilę przychodzi właściciel – dziwna mina... :/

Tak, przyszło sprzęgło, ale niestety, nie takie, jak trzeba – w tym roczniku w C-maxach montowali 2 rodzaje sprzęgieł i to, które przyszło nie nadaje się, musi być ten drugi rodzaj...

Chyba śnimy jakiś koszmar!...

Nieeeee....to nie może być naprawdę... To niemożliwe... Chyba nie rozumiem, co on mówi...

O co w tym wszystkim chodzi?... Czym to się skończy? Czy my wpadłyśmy do jakiegoś matrixa i już tu zostaniemy?...
Szczerze mówiąc... zaczęłam się bać – co jeszcze nas spotka? Czy to wszystko dobrze się skończy?...

Facet „chwali nam się”, że już zamówił właściwe sprzęgło – bohater!!! Taki szybki! Tak się o nas troszczy!

Ryczymy jak bobry!

Daniela jest w złej kondycji... Nie wytrzyma ani chwili dłużej. Co robić?!

Idziemy do informacji turystycznej. Proszę pracującą tam panią o pomoc. To jedyna osoba, z którą miałyśmy do czynienia w Szwecji traktująca nas „po naszemu”, z sympatią i z empatią.
Naprawdę chce nam pomóc.

Obrazek

Kochana Bibbi nie zraża się moją słabą angielszczyzną, cierpliwie słucha i pomaga znaleźć najkorzystniejsze połączenie do Polski. Jesteśmy w małym miasteczku przy kole podbiegunowym – połączenie nie jest proste...
Dani nie zna żadnego języka oprócz polskiego. Nigdy nie leciała samolotem, ba! Nawet nie była na lotnisku (oprócz tej chwilki, kiedy odprowadziłyśmy Karinę i Wandę w Alesund).

Tego dnia rodzi się koncepcja drogi powrotu Danieli, ale nie udaje się nic załatwić do końca, chociaż Bibbi została z nami prawie godzinę po pracy. Wracamy tu rano i dopełniamy formalności. Naszymi kartami nie możemy zapłacić. Bibbi nawet nas nie pyta, płaci swoją kartą. Ponad 500 zł. Mówi – wyciągniecie pieniądze z bankomatu i mi oddacie, a jakby też się nie dało – przelejecie mi na konto z Polski! Wzruszyła nas... Na szczęście bankomat wydał kasę :)

Daniela czuje się jak przed lotem w kosmos. Musi najpierw pojechać autobusem, potem przesiąść się do pociągu do Sztokholmu, potem kolejnym autobusem i jeszcze jednym na lotnisko Sztokholm-Skavsta. Stamtąd samolotem do Warszawy. Dalsza podróż do Żywca to pikuś, skoro można będzie mówić po polsku.

Ale jak ogarnąć te wszystkie przesiadki??! Piszemy zestaw kartek z różnymi zdaniami, które mogą się przydać. Na dworcu zagaduję panią, która też jedzie do Sztokholmu – proszę ją o opiekę nad Danielą. I gdy Dani już siedzi w autobusie dostaję smsa od Bibbi – Firma przewozowa zawiadamia, że pociąg do Sztokholmu jest opóźniony 3 godziny. Pierwszy raz od półtora roku. Jakaś awaria trakcji na północy. To oznacza, że Daniela nie zdąży na swoje połączenia.
Myślę, że trudno Wam uwierzyć w to wszystko. Nie dziwię się... Ja też nie wierzyłam.. To statystycznie jest nie-moż-li-we!

Nic nie powiedziałam Danieli. Bałam się o nią... Odjechała...

Wróciłam do Bibbi. Pokazała mi stronę, na której można „śledzić” pociąg. Przetłumaczyła informację, że pociąg ma szansę nadrobić większość strat, bo wreszcie awaria jest usunięta i pociąg jedzie.
Nie będę się już rozwodzić w szczegółach, napiszę tylko, że Daniela „rzutem na taśmę” zdążyła na swoje połączenie i w niedzielę była w domu. Dała radę!!! Wreszcie jakieś szczęśliwe zakończenie!






Gdy Daniela wróciła do domu poczułam dużą ulgę. Uspokoiło mnie to, że Dani zadba na miejscu o swoje sprawy, a my z Bożeną damy radę. Mamy gdzie mieszkać, mamy co jeść, dzieci nam nie płaczą.

Od Bibbi dowiedziałam się o lokalnych atrakcjach, była piękna pogoda, więc sobotę i niedzielę spędziłam bardzo aktywnie.
Bożena wiele się nie ruszała, miała przecież skręconą bolesną nogę, poruszała się o kulach, chodziła tyle, co musiała.

W Arvidsjaur są dwa powiązane ze sobą muzea. Jedno powstało w miejscu, w którym był kiedyś kościół. Pierwsza kaplica został tam zbudowany ok. 1560 roku, potem były kościoły, płonęły, budowano na nowo, a po ostatnim zostały teraz tylko ogrodzone podmurówki...

Obrazek

… i kamienny ołtarz w pobliżu.

Obrazek

Poza tym nic tam nie było oprócz tabliczek informacyjnych, że tu była salka nauki, tu plebania itp.

Obrazek

Obrazek

Drugie muzeum było świetne! To – można powiedzieć – rodzaj dawnego kempingu ;)
Wiele setek lat Saamowie (Lapończycy) przyjeżdżali do tego kościoła, o którym pisałam powyżej 2 razy do roku na uroczystości religijne – zimą i wiosną.

Obrazek

Obrazek

Spędzali tu wtedy ok. 2 tygodnie i mieszkali w tych domkach.

Obrazek

Na środku całego obozowiska były domki „kuchenne”

Obrazek

Udało mi się nawet zajrzeć do wnętrza jednego z tych mieszkalnych domków. Pan, który mnie tu wpuścił chyba mieszkał w nim (butla gazowa) – może był jakimś stróżem?

Obrazek

A całe to obozowisko jest w środku miasteczka, obok bloków.

Obrazek

Po południu wybrałam się na pobliskie wzgórze stanowiące podobno świetny punkt widokowy. Była na nim nawet wieża. I rzeczywiście piękny widok!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze zdemaskowałam też Szwedów w pewnej sprawie... Wydawało mi się zawsze, że Skandynawowie to bardzo skrupulatni ekolodzy są, a tu w lesie takie niespodzianki odkryłam!

Obrazek

Obrazek

Odwiedziłam też miejscowy kościół katolicki. To była niedziela, ale msze odbywają się tu tylko ok. 1 raz w miesiącu, gdy przyjeżdża ksiądz z Lulei i to nie była ta niedziela.
Kościół, a właściwie kaplica znajduje się w miejscowym ...hostelu! Duża sala jest podzielona na dwie części – w jednej znajduje się ołtarz i 3 rzędy krzeseł, w drugiej jest tipi (do zabawy?), jadalnia, prasowalnia itp.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Hostel od bardzo dawna prowadzi Polka, ale chociaż byłam tam 2 razy nie udało mi się jej zastać. Rozmawiałam tylko z jej synem (+/- 25 lat), który strasznie się męczył próbując rozmawiać ze mną po polsku.
Chciałam poznać cenę noclegu, ale jej nie znał :(.

Gdziekolwiek szłam, zawsze miałam ze sobą nożyk i jakąś torbę. Dlaczego? Bo wszędzie, ale to wszędzie rosły grzyby, których, jak wiadomo, Skandynawowie nie zbierają.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tym sposobem „od niechcenia” uzbierałam ich naprawdę dużo, a że pogoda generalnie nam tu dopisywała – słońce i wiaterek błyskawicznie mi je suszyły! Całą wigilię „obskoczyłam” nimi w tym roku i jeszcze trochę zostało.
Fajną miałam suszarnię brzózkową, prawda? ;)

Obrazek

Obrazek

Wtedy też uświadomiłam sobie, że przecież już sporo prawdziwej ciemnej nocy jest, a więc istnieje szansa zobaczenia zorzy polarnej!
Sprawdziłam na swojej ulubionej stronie ( http://www.norwegofil.pl/norwegia/natur ... arnej.html ) prognozę i okazało się, że jest „5”, a więc na kole podbiegunowym będzie doskonale widoczna zorza! Bożena też się skusiła i poszłyśmy kawałek na odludzie, żeby z daleka od latarni lepiej widzieć.
I niemal co do minuty zorza się pojawiła! Zaczęła nam tańczyć nad głowami, powoli i z wdziękiem przetaczając się po niebie. Jakaż była moja rozpacz, gdy okazało się, że nie mogę zrobić zdjęcia! Mój aparat nie mógł złapać automatycznie ostrości w takiej ciemnicy, a manualnie tego zrobić nie umiałam, bo dotychczas nie miałam takiej potrzeby i się nie nauczyłam (aparat mam dość nowy).

Zadarłam więc tylko głowę do góry i chłonęłam to niezwykłe widowisko każdym zmysłem!

Całe szczęście Bożenie udało się uchwycić tabletem odrobinę, żebyście mieli wyobrażenie, co to było. Skoro bez wydłużonego czasu naświetlania i takim słabym sprzętem widać ją tak wyraźnie to wiecie, jaka musiała być piękna!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak to, całkiem przyjemnie, minął nam weekend.

Nastał poniedziałkowy poranek i wróciło napięcie...

Czekamy na informację, czy nowe sprzęgło dotarło, ale gospodarzy nie ma i nie ma, a pracownicy nic nie wiedzą. Około południa widzę wreszcie gościa (wyraźnie skacowany), więc idę do niego. Jest zajęty rozmową z pracownikami więc nie przeszkadzam, czekam obok aż skończy.

Skończył, przeszedł obok mnie bez słowa i skierował się do wyjścia...
Ani słowa wyjaśnienia, „ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę”. Jakbym była powietrzem!
Tego było za wiele! Zaczęłam krzyczeć, że domagam się szacunku i normalnego traktowania! I wiele innych słów wykrzyczałam, choć w związku z tym, że moja angielszczyzna jest żałosna nie jestem pewna co mówiłam, a co tylko myślałam, że mówię :lol:

Facet odwdzięczył mi się tym samym, wydzierając się na mnie, ale podszedł do komputera, sprawdził przesyłkę i powiedział, że już jest w Lulei, czyli wieczorem jest szansa, że będzie w Arvidsjaur.

To traktowanie nas i cała ta awantura tak nas z Bożeną wzburzyło, że postanowiłyśmy zadzwonić do konsulatu. Mijał 11(!!!!) dzień naszego oczekiwania na naprawę, a facet w najmniejszym stopniu nie dokładał starań, żeby to wszystko przyspieszyć.
Pani w konsulacie była bardzo miła, opowiedziałam jej całą sprawę i poprosiłam, żeby zadzwoniła do gościa i zapytała, jak się sprawy mają, żeby po prostu pokazać, że nie jesteśmy tu jakimiś porzuconymi przez Boga i ludzi kosmitami! Że ktoś się nami interesuje, wie, że tu jesteśmy i tyle czekamy. Pani zgodziła się z nami, że to bardzo dobry pomysł, ale powiedziała też, że to jest bardzo typowe dla Szwedów, że wielokrotnie ona osobiście i inni ludzie mieli tu tego typu problemy.

Właściciel obiecał pani konsul, że zrobi co w jego mocy.

Następnego dnia wiemy od pracowników, że części przyszły, że są właściwe, ale oni muszą pilnie zająć się innym samochodem. Nie mamy już siły na złość, czujemy już tylko pogardę dla tych odczłowieczonych ludzi...

I wreszcie przychodzi ta chwila, w którą przestałyśmy już niemal wierzyć! Zauważam swój samochód jadący po ulicy!!! Właśnie kończą jazdę próbną, samochód jest sprawny! Jeszcze jedna rundka dokoła miasta ze mną jako kierowcą... Wszystko wydaje się być dobrze...
Swoją drogą zastanawiam się, czy byłabym zdolna przyznać się przed sobą, że coś mnie niepokoi i wymaga dalszej naprawy, czyli zostania tam jeszcze? :hmmm:

Ale, jak pisałam, wszystko zdaje się być ok. Jest 15.00. Zbieramy się w ciągu godziny i wyruszamy w drogę powrotną.

Jedzie mi się wspaniale więc prawie bez przerw pokonujemy dystans ponad 600 km i ok. 1.00 stajemy na nocleg. Co prawda zdarzają mi się leciutkie wątpliwości, czy rzeczywiście wszystko jest dobrze, ale zagłuszam je całkowicie! Przecież wiadomo, że jak nową część zamontujemy do starych zespołów to wszystko musi się dotrzeć i wyrobić...

Nieliczne obrazki z drogi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wstajemy wcześnie i od razu jedziemy. Na śniadanie zatrzymujemy się po 2 godzinach w tym ślicznym miejscu.

Obrazek

I już zaklinanie rzeczywistości nie pomaga... Coś jest źle. Nie wiem dokładnie co? Jakoś dziwnie biegi wchodzą, ale nawet nie potrafię dookreślić, z czym jest problem (na razie ;)). No i coś ewidentnie śmierdzi... Jakiś dziwny, kwaśny zapach...

Dzwonię do swojego niezawodnego pana Romka.

Ustalamy, że to, co się dzieje jest na pewno powiązane z ostatnią naprawą więc interesuje mnie tylko odpowiedź na dwa konkretne pytania:

1. Czy jazda z niewłaściwie pracującą skrzynią biegów może być dla nas niebezpieczna?
2. Czy jazda z niewłaściwie pracującą skrzynią biegów może być niebezpieczna dla samochodu i uszkodzić go jeszcze bardziej?

Na oba pytania otrzymuję odpowiedź, że nie. Że prawdopodobnie najgorsze, co mnie może spotkać to to, że skrzynia biegów odmówi współpracy i nie będę mogła dalej jechać.
Co prawda dobrze by było, mówił pan Romek, żeby ktoś zajrzał tam do środka, ale skoro da się jechać, to żebym jechała, najdalej jak się da. A jak się uda dotrzeć do Polski, wtedy sprawdzić koniecznie.

Wsiadamy do samochodu i jedziemy dalej ... Po pewnym czasie już wiem, co mi nie pasuje – mam problem z wrzuceniem „górnych” biegów. „Górne”, czyli te, przy których drążek odpycham – jedynka, trójka, piątka. „Dolne” wchodzą póki co...

Mijam kolejne setki kilometrów, a problemy się nasilają. Mam duszę na ramieniu... Nie chcę się użerać z następnym mechanikiem, nie chcę już być w Szwecji!!!

Dla dodania sobie animuszu całą drogę wspominamy z Bożenką zabawne historie z naszego życia albo śpiewamy wesołe piosenki.
Absolutnie nie narzekamy, nie rozsiewamy czarnych wizji! Zakaz!

Dzwonimy do Danieli, żeby poszukała nam jakiegoś promu do Polski. Z Malmö, Karlskrony, Ystad, Trelleborga – skądkolwiek, byle byśmy wiedziały, gdzie jechać.
Najlepszy okazał się Trelleborg, skąd prom do Świnoujścia odpływał o 2.00 w nocy. I do tego był najtańszy! Ale czy damy radę?

Gdy około 18.00 zatrzymujemy się na przerwę na stacji benzynowej z biegami jest źle! Boję się każdej zmiany biegów. Co robić?...
Oznajmiam Bożenie swój plan.
Zostało nam ok. 500 km. Wyłącznie droga szybkiego ruchu i autostrada. Bierzemy do samochodu wszystko, czego możemy potrzebować. Picie, jedzenie, ładowarki, swetry itp. Wszystko w zasięgu ręki. Mało pijemy. Nie mam zamiaru zatrzymać się aż do terminalu w Trelleborgu! Jak teraz uda mi się wrzucić „czwórkę” to luz chcę wrzucić na miejscu. Bo za chwilę może mi się to już nie udać.

I co? Udało się?
Jasne, że się udało!!! Dotarłam do terminalu! :jupi: :jupi: :jupi: :jupi:


Ale terminal to nie prom...

Obrazek

Panie Boże, zlituj się nad nami, modlę się żarliwie. Nie zostaw nas tu tak blisko Polski. No bo jak już będę na promie, to właściwie będę w Polsce.

Zaparkowałam i poszłam rozejrzeć się co i jak, kupiłam bilety itp. Wróciłam do samochodu i już nie wiedziałam, jaki bieg wrzucam. Musiałam po prostu manewrować drążkiem do tej pory aż coś zaskoczyło i dało się ruszyć. Odepchnąć od siebie drążka nie dało się już zupełnie...

Taka mała anegdotka, jak to panowie postrzegają baby za kierownicą ;) :D

Przejechałam przez bramkę, hurra, teraz tylko powoli na podjazd i już... już... będę na promie... Ale co to?! Jakiś człowiek zatrzymuje mnie przed samiutkim podjazdem! Staję... otwieram okno...
Bilety poproszę – mówi młody człowiek.
Podaję, gość sprawdza i mówi, że można jechać.
Więc ja zaczynam grzebać tym drążkiem, Boże, pomóż, pomóż raz jeszcze... (blokuję inne samochody)
Widząc moje manewry, młody człowiek nachyla się do mnie i tłumaczy, bo baba wyraźnie sobie nie radzi:
Jedyneczkę, proszę pani, jedyneczkę trzeba wrzucić!

:ha: :ha: :ha: :ha: :ha:
… Ciekawe, czy facetowi też by udzielił takiej rady? :hmmm:

W końcu udaje mi się wjechać na prom, jestem pierwsza w rzędzie, a za mną TIRy do końca promu! Cieszę się z tego bardzo, bo wiem, że gdybym nie mogła ruszyć rano, to ci wszyscy kierowcy wypchną mnie, chcąc się wydostać z promu!!! :jupi:

Obrazek

Jesteśmy w Polsce!!!!!!!!! :jupi: :jupi: :jupi: :jupi: :jupi: :jupi: :jupi:

Mówcie, co chcecie, ale ja wiem, że przepchnęłam ten mój zestaw przez tę Szwecję i Bałtyk tylko siłą swojego charakteru!!! :lol: Nie wiedziałam, że to nie może się udać więc to zrobiłam! :lol: :jupi:

Na promie śpimy kilka godzin – nasze miejscówki

Obrazek

Budzę się na wschód słońca.

Obrazek

Obrazek

I wreszcie jesteśmy!!! Widzę ojczystą swą ziemię! :D

Obrazek

Ciekawe, czy uda się zjechać?... Udało się. Podjechałam do najbliższej stacji benzynowej i zapytałam, gdzie mogą mi pomóc. Polecili warsztat w Międzyzdrojach. Te bliższe stanowczo odradzali...

13 km. Co to za odległość normalnie?... Żadna. Dla mnie dziś próba nerwów. Po drodze stanęłam z 8 razy, na każdym skrzyżowaniu „manewry”, nie mam pojęcia jaki bieg zaskakuje.
Dojechałam.

Facet zajrzał pod maskę i stwierdził (mam nadzieję, że nic nie przekręcę, to w końcu dla mnie obce słowa ;) ), że jakiś koszyk jest niedokręcony, nie ma jakichś śrubek, wszystko poluzowane, linka luzem lata. Coś w tym stylu.
Dokręcił, uzupełnił brakujące śrubki i po pół godzinie mogłam jechać dalej. Jeżdżę do dziś!

Czy ci Szwedzi w Arvidsjaur zrobili to celowo? Czy byliby aż tak wredni?
Nigdy ludzi o to nie posądzam... Myślę, że się po prostu nie przyłożyli. Że nie byli solidni.

Nie chciałabym już nigdy znaleźć się w Szwecji swoim samochodem.
Nie lubię Szwedów.
Tylko Bibbi wspominam bardzo ciepło.

Jak już byłam w Międzyzdrojach przy tak pięknej pogodzie, nie omieszkałam odwiedzić plaży i zamoczyć nóg w Bałtyku :)

Obrazek

Tego dnia dojechałyśmy do Łodzi, gdzie u Bożeny spędziłam noc. A w piątek ok. 20.00 dojechałam do siebie, do Stalowej Woli. Spotkałam się z córką i zięciem, ale tylko na chwilkę, bo akurat na ten weekend byli od dawna umówieni w Krakowie i wyjeżdżali. Syn podróżował w tym czasie po Iranie.

Więc gdy weszłam do domu i stwierdziłam, że straty w wyniku pożaru nie zrujnują mnie, postanowiłam dołączyć do swoich przyjaciół, którzy w sobotę i niedzielę spływali Wisłą z Sandomierza do Józefowa! Uwielbiam spływy kajakowe!

Obrazek

Spaliśmy na łasze wiślanej – coś cudnego!

Obrazek

Obrazek

A na następny weekend pojechałam na spływ na Kaszuby! :)

Obrazek


Bo, proszę państwa, myli się ten, który sądzi, że trudy powrotu odebrały mi całą radość z tej wyprawy. Że zniechęciły mnie do takich wypraw! Że w jakikolwiek sposób negatywnie wpłynęły na mnie, moje plany i moje wspomnienia!
Nic podobnego!
Ja tylko wnioski wyciągnę z tego, co mnie spotkało i nie przestanę realizować swoich marzeń, dopóki zdrowie, zapał i pieniądze pozwolą!

Już czynię przygotowania do dwóch wspaniałych podróży – co prawda nie z przyczepą, ale nie dlatego, że się zraziłam (mowy nie ma!), ale dlatego, że tanie bilety lotnicze udało się wyczaić :D
Jeśli więc chcecie poczytać o moich przygodach na Gran Canarii w lutym albo na Kamczatce w lipcu – polubcie mojego fanpage'a na facebooku. Tam będę awizować swoje relacje zamieszczane na blogu.

To były tylko przygody, które będę opowiadała wnukom (właśnie 2,5 miesiąca temu urodziła mi się pierwsza wnuczka :))!
Szkoda jedynie, że takie kosztowne... :/
Były oczywiście trudne chwile, ale w ostatecznym rozrachunku nic strasznego się przecież nie stało. Gorzej mieliby ludzie, którym urlop by się skończył...

A wnioski wyciągam przede wszystkim takie:

Samochód był za bardzo obciążony. To na pewno. Za duże zapasy żywności, za dużo ludzi na takie górzyste drogi. Chociaż myślę, że współwinne mogło być także zużycie sprzęgła w 10-letnim samochodzie sprowadzonym z zagranicy.

Może powinnam się bardziej przyjrzeć swojej technice jazdy? To już wcielam w życie.

Skoro sobie z tym wszystkim poradziłam, skoro wyrwałam się z tego matrixa, skoro dałam radę takim przeciwnościom – dam sobie radę ze wszystkim!
Czuję w sobie wielką moc! :D

A wy co byście mi poradzili? Podpowiedzcie, jakie błędy zauważyliście, które wg was popełniłam?
Jakie jeszcze wnioski powinnam wyciągnąć na przyszłość?

Zachęcam też do zadawania pytań, jeśli ktoś je ma. Odpowiem wtedy w ostatnim, podsumowującym odcinku tej opowieści

Zdjęcia z całej drogi powrotnej: https://picasaweb.google.com/1151326283 ... udnyPowrot
ODPOWIEDZ