: 04 października 2015, 21:02
Dzień 3, 2015-09-16 – Zaczyna się zabawa: z przełęczy (3600 m), przez lodowiec na skalną ostrogę – Askeriakolskij Lavovyj Potok (4150 m)
Wstaję rano i czuję, że jest dobrze. Dziś nie biorę już antybiotyków, nie czuję gorączki. Chłopaki też wyglądają rześko, noc na tej wysokości obeszła się z nami bardzo łagodnie.
Tego dnia obawialiśmy się jeszcze przed wyjściem w góry. Czekała nas przeprawa przez lodowiec, o którym wiedzieliśmy, że jest, oględnie mówiąc, parszywy. Plan zakłada znalezienie platformy pod namiot, już na zboczu wschodniego wierzchołka Elbrusa, gdzieś na wysokości 4100-4200 m. Najpierw jednak należy przejść przez lodowiec…
Siedzimy zatem w trójkę na wierzchołku Ryżego Wygoda (cudownie to brzmi…) i dumamy. Z lewej, z prawej, środkiem, tu szczeliny, tam szczeliny. W końcu Piotrek wypatrzył z prawej strony trasę, która wydaje się być najlepszym rozwiązaniem.
Schodzimy z Ryżego Wygoda kamienistym zboczem, a następnie ubieramy raki i wiążemy się liną. Adrian wędruje pierwszy, ja ostatni. W najniższym punkcie obejścia drogę zagradza nam lodowcowa rzeka, jednakże nie musimy nadkładać wiele, by znaleźć dogodne miejsce do przedostania się na drugą stronę.
Teren wznosi się łagodnie, człapiemy więc niespiesznie, pogoda jest doskonała, Słońce daje z siebie wszystko, istna plaża. Nawet Piotr, gorący zwolennik opalania mordy na wolnym ogniu, przeprasza się z kremem z filtrem UV. W zasięgu wzroku mamy już krawędź ostrogi na którą pragniemy się dostać, beztroska trasa zmienia jednakże swój charakter. Szczeliny są przysypane i jedynie po odcieniu śniegu można wyczytać, gdzie się znajdują. Kluczymy, namyślamy się, kombinujemy, a i tak nie udaje się uniknąć drobnych, niegroźnych na szczęście, wpadek: po kolano, po udo…
Około godziny czternastej zasiadamy na skałach, jemy resztki chleba i sera, pijemy wodę z izotonikiem, Piotrek rozwala sobie spodnie na tyłku. Generalnie jest miło, przyjemnie, bezstresowo.
Pozostaje nam ostatni odcinek do pokonania na dziś, mozolne dreptanie skalisto-kamienistym zboczem. Piotrek raźno skacze między kamieniami, Adrian i ja w formie nieco bardziej stonowanej, wszyscy z zaangażowaniem szukamy dogodnej lokalizacji do rozbicia namiotów. Miejsce, które udaje nam się znaleźć jest naprawdę dobre, oferuje płaski teren w sam raz pod dwa namioty, osłonięte kamieniem z jednej strony, płaty śniegu w zasięgu ręki. Chmurzy się, ale nie ma powodów do niepokoju.
Wieczór upływa standardowo na gotowaniu, piciu, jedzeniu, kole fortuny i innych grach oferowanych przez flagowy model fińskiego producenta telefonów komórkowych, którego dumnym posiadaczem jest Adrian.
CDN…
Wstaję rano i czuję, że jest dobrze. Dziś nie biorę już antybiotyków, nie czuję gorączki. Chłopaki też wyglądają rześko, noc na tej wysokości obeszła się z nami bardzo łagodnie.
Tego dnia obawialiśmy się jeszcze przed wyjściem w góry. Czekała nas przeprawa przez lodowiec, o którym wiedzieliśmy, że jest, oględnie mówiąc, parszywy. Plan zakłada znalezienie platformy pod namiot, już na zboczu wschodniego wierzchołka Elbrusa, gdzieś na wysokości 4100-4200 m. Najpierw jednak należy przejść przez lodowiec…
Siedzimy zatem w trójkę na wierzchołku Ryżego Wygoda (cudownie to brzmi…) i dumamy. Z lewej, z prawej, środkiem, tu szczeliny, tam szczeliny. W końcu Piotrek wypatrzył z prawej strony trasę, która wydaje się być najlepszym rozwiązaniem.
Schodzimy z Ryżego Wygoda kamienistym zboczem, a następnie ubieramy raki i wiążemy się liną. Adrian wędruje pierwszy, ja ostatni. W najniższym punkcie obejścia drogę zagradza nam lodowcowa rzeka, jednakże nie musimy nadkładać wiele, by znaleźć dogodne miejsce do przedostania się na drugą stronę.
Teren wznosi się łagodnie, człapiemy więc niespiesznie, pogoda jest doskonała, Słońce daje z siebie wszystko, istna plaża. Nawet Piotr, gorący zwolennik opalania mordy na wolnym ogniu, przeprasza się z kremem z filtrem UV. W zasięgu wzroku mamy już krawędź ostrogi na którą pragniemy się dostać, beztroska trasa zmienia jednakże swój charakter. Szczeliny są przysypane i jedynie po odcieniu śniegu można wyczytać, gdzie się znajdują. Kluczymy, namyślamy się, kombinujemy, a i tak nie udaje się uniknąć drobnych, niegroźnych na szczęście, wpadek: po kolano, po udo…
Około godziny czternastej zasiadamy na skałach, jemy resztki chleba i sera, pijemy wodę z izotonikiem, Piotrek rozwala sobie spodnie na tyłku. Generalnie jest miło, przyjemnie, bezstresowo.
Pozostaje nam ostatni odcinek do pokonania na dziś, mozolne dreptanie skalisto-kamienistym zboczem. Piotrek raźno skacze między kamieniami, Adrian i ja w formie nieco bardziej stonowanej, wszyscy z zaangażowaniem szukamy dogodnej lokalizacji do rozbicia namiotów. Miejsce, które udaje nam się znaleźć jest naprawdę dobre, oferuje płaski teren w sam raz pod dwa namioty, osłonięte kamieniem z jednej strony, płaty śniegu w zasięgu ręki. Chmurzy się, ale nie ma powodów do niepokoju.
Wieczór upływa standardowo na gotowaniu, piciu, jedzeniu, kole fortuny i innych grach oferowanych przez flagowy model fińskiego producenta telefonów komórkowych, którego dumnym posiadaczem jest Adrian.
CDN…