Korea Południowa 11-18 maja. Część I - kulinarne doświadczenia białego profana.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
- Dariusz Meiser
- Członek Klubu
- Posty: 1944
- Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
- Kontakt:
Korea Południowa 11-18 maja. Część I - kulinarne doświadczen
Przedstawiam pierwszą część relacji z mojego wyjazdu do Korei (11-18 maja 2015).
Przebywałem tam przez tydzień na zaproszenie jednego z największych koreańskich koncernów, jako jedna z dwudziestu kilku osób z Polski.
Firma której byliśmy gośćmi to taki koreański General Electric: zatrudnia ponad 43 tysiące osób, jest obecna w 38 krajach świata, a jej roczne obroty przekraczają 23 miliardy USD.
Na początek trochę kulinarnej egzotyki.
Jedzenie bardzo ciekawe w smaku, ale jeszcze lepsze w wyglądzie; czasami aż żal było rozpoczynać konsumpcję – kilka przykładów na załączonych zdjęciach.
Co charakterystyczne – nieważne, czy jedliśmy w ekskluzywnej restauracji pięciogwiazdkowego hotelu, czy też w małym barze ukrytym gdzieś w bocznej uliczce seulskiej czy pusańskiej starówki – jedzenie zawsze było podawane w niezwykle elegancki i bardzo uprzejmy sposób.
A feeria barw tego co na talerzu stanowiłaby spełnienie najskrytszych marzeń niejednego z francuskich impresjonistów.
Sporo owoców morza, ale również bardzo dużo warzyw przyrządzonych w specyficzny sposób. Wyróżnia się zwłaszcza kimchi – specjalnie kiszone lub fermentowane warzywa, dodatkowo przyprawione lokalnymi przyprawami.
Niektóre potrawy były bardzo egzotyczne; tak bardzo, że bez próby organoleptycznej nie byłem w stanie stwierdzić, czy to „flora” czy „fauna”. Ba, nawet po spróbowaniu nie było to do końca jasne. Miałem wówczas pretekst do ucięcia sobie kolejnej, niezwykle miłej (zawsze !!!) pogawędki z którymś (z którąś ) z lokalsów.
Trochę ciężko było mi przekonać się do wszelkiego rodzaju morskiej fauny o nieznanym mi rodowodzie i prawie niemożliwych do wymówienia nazwach - a jakże prosiłem niezwykle uprzejmych Koreańczyków o nauczenie mnie oryginalnej nazwy .
Jednak jak to zwykle u mnie bywa – wrodzona ciekawość świata (w tym przypadku – kulinarnego) przeważyła jednak nad nabytą ostrożnością.
Smaki – cóż; równie zróżnicowane jak wygląd tych niezwykłych potraw. Jednak mimo moich początkowych obaw i wątpliwości, 90% wywoływało u mnie bardzo pozytywne wrażenia smakowe, a jakieś 25% z nich (darujcie inżynierską precyzję) to były doznania smakowo ekscytujące. Te – w większości – nieznane mi składniki i przyprawy, wyrafinowane dodatki, idealnie dobrane proporcje między poszczególnymi składowymi smakowymi: delikatne przejście między słonym i gorzkim, świetnie wyważone proporcje kwaśnego i słodkiego, perfekcyjnie złamane cierpką goryczką.
No i przede wszystkim słynny azjatycki piąty smak – umami. Z umami jest jak z szóstym zmysłem – wiemy że istnieje, potrafimy go doświadczyć, ale spróbujcie go opisać, nazwać lub zdefiniować. Wyzwanie z serii: prawie niemożliwe.
W temacie napojów, zaczynając od tych najmniej wyskokowych:
Jak że jestem takim indywiduum, które w równie wysokim stopniu ceni kawę i herbatę (oraz Yerbę ) i pija je regularnie, zatem omówię obydwa konkurujące ze sobą napoje:
Kawy nie pija się z mlekiem – nie udało mi się otrzymać do kawy mleka w zasadzie nigdzie – musiałem podbierać z dzbanka przy płatkach śniadaniowych. Zresztą kawa bardzo słaba i podłej jakości, nalewana po amerykańsku z dużych szklanych dzbanków. Fuj, ohyda.
Z herbatą wręcz przeciwnie – wspaniałe, głębokie, aromatyczne doznania smakowe; niezależnie od jej rodzaju: czy to czarna, czy zielona czy też inna o nietypowym smaku (opuncjowa, mandarynkowa, pieprzowa, z kwiatu lotosu itp.).
Napoje wyskokowe – cóż, to zupełnie osobna historia.
Piwo słabe (3-4 %) i nijakie w smaku. Ledwo kilka lokalnych gatunków, wszystkie mętne, liche i bez smaku.
No cóż – akurat tutaj jestem smakoszem-amatorem o trudnym do zaspokojenia guście i bardzo wysokich wymaganiach, ukształtowanych kilkoma hektolitrami wybitnych belgijskich piw, wypitych podczas moich kilku wielodniowych służbowych wyjazdów do Belgii. Niestety ich zakup w dalekiej Korei był po prostu niemożliwy; mimo usilnych prób wsparcia ze strony lojalnych koreańskich przyjaciół . Doznania smakowe w tym zakresie ratowała jedynie nocna „rozlewnia” w bocznej uliczce seulskiej starówki, chociaż trafiliśmy tam na urodzinową imprezę dwóch gejów. Z początku myśleli, że my też :zoboc. Wyszedłem nawet upewnić się, że nad wejściem nie ma szyldu „Klub pod błękitną ostrygą” .
Co do mocniejszych napojów to lokalna wódka jeszcze słabsza, pędzona z ryżu: 18 %, ale zdarzają się mocniejsze: 21 % i 23 %, he, he :twisted. Do dzisiaj pamiętam zdziwione oblicze poznanego na wyjeździe kolegi z Mielca, gdy poprosił naszego Koreańczyka o wódkę mocniejszą niż 18%, a ten przyniósł wódeczkę 23% .
Za to butelka 0,35 litra 21 % wódki to ledwie 5 PLN w przeliczeniu. Tak, dokładnie – tam nie znają czegoś takiego jak „akcyza na alkohol” .
Wszystko to miało jednak swoje dobre strony – można było wypić po przysłowiowej „flaszce na łeb” i … prawie nic . A piwo trzeba było wlewać w siebie tak jak na zdjęciu poniżej.
Podsumowując – mimo że nie jestem ani jakimś wyjątkowym smakoszem, ani kulinarnym znawcą; ba – moje zdolności kulinarne ograniczają się do zagotowania wody na herbatę lub odgrzania obiadu (jednak rzadko bez przypalania), to jednak to czego ja i moje kubki smakowe doświadczyły podczas tego wspaniałego tygodnia w Korei było dla mnie wyjątkowo intensywną i emocjonującą kulinarną przygodą.
Ech … Jednak, parafrazując słowa Franka Zappy: rozmawiać o kulinariach to tak jak tańczyć do architektury .
I chociaż szkoda, że zdjęcia nie potrafią oddać smaku i zapachu, to życzę przynajmniej miłych wrażeń estetycznych podczas oglądania tych egzotycznych potraw.
Kompozycja tak wspaniała, że aż żal było rozpocząć konsumpcję.
Smaki - wspaniałe, niepowtarzalne.
Podczas powitalnej kolacji w Pusan.
Dzień drugi - "tradycyjny" koreański grill
Tak, tak - grill to nie tylko nasza narodowa rozrywka.
Widoczne spore ilości "zieleniny" (cytując Andrzeja z Mielca) oraz eksportową wersję lokalnego "sikanego" piwa Cass.
Również podczas koreańskiego grilla.
Kawał lokalnej wołowiny - wspaniała i również dość egzotycznie przyprawiona.
A grzybki ? No cóż - mieliśmy z początku obawy (a niektórzy - oczekiwania ), że to takie lokalne koreańskie dopalacze.
Grill raz jeszcze - tu obok piwa pojawiła się koreańska wódka.
Tak, dokładnie - spijana po rosyjsku ze szklanek .
Kompozycja elegancka jak z martwej natury niezłego malarza.
Wyglądało jak sushi, ale smak zupełnie inny.
To co wygląda na wasabi, nie smakowało jednak jak wasabi - kolejna niespodzianka .
Jedyne co znajomo wyglądało to orzeszki ziemne.
Ale - kolejny raz - smakowały nieco inaczej.
Oprócz tego ostrygi i kilka innych lokalnych wynalazków.
Europejska technika konsumpcji koreańskiego "piwa".
Były pewne obawy przed spożyciem
Jak to elegancko określił jeden z kolegów spod Łodzi: gdybym to zobaczył pod mikroskopem, to pomyślałbym, że to próbka z kliniki leczenia niepłodności
Ale znowu - smak wybitny.
Kolejna ciekawa kompozycja, w tym: kimchi razy dwa (białe i czerwone na talerzach skrajnie z prawej i lewej).
Kolejne genialne danie - chociaż po (obowiązkowym) rozbełtaniu nie wyglądało tak ślicznie.
Są tu i orzechy (lokalna odmiana włoskich) i marchew (też nieco inna niż nasza) i kimchi, jak również coś a'la mielone podsmażane i zalane gęstym sosem.
Specjał z Seulu: kurczak nadziewany specjalną odmianą ryżu, egzotycznie doprawiony, podawany we wrzącej zalewie z korzeniem żeń-szeń
Pychota, lecz straszliwie zapycha.
Stanowisko "poławiaczek" owoców morza nad brzegiem oceanu na wyspie Jeju (czyt. Czedżu).
Jak wyżej - na wyspie Jeju.
Młodsza Koreanka łowi, a starsza - przyrządza na miejscu.
Jedyne czego nie ośmieliłem się skosztować.
Mimo wszystko .
Cała sterta - tylko dla nas
Logistycznie operacja "konsumpcja" dość skomplikowana:
20 minut wydłubywania, 5 minut spożywania
Jednak - warto było. Zdecydowanie.
Jedna z atrakcji i specjałów tropikalnej wyspy Jeju, na głębokim południu Korei.
Mandarynki odmiany "Jeju" - rozmiarami zbliżone do pomarańczy, ale bardzo soczyste, mięsiste, o gęstym, wyrazistym, acz nieprzesłodzonym smaku.
Soki z nich - wybitne.
Z mandarynek "Jeju" wyrabia się również znakomite kremy, aromatyczne mydła, szampony, kosmetyki, landrynki, ciasteczka, pasty (coś jak Nutella, tylko mandarynkowe).
Również na wyspie Jeju.
Gargantuicznych rozmiarów ciastka: długości ok. pół metra każde !!!
Ponieważ - z zasady i wyboru - nie jadam ciast ani lodów, nie spróbowałem.
Jednak jak koledzy donieśli - świetne, ale nie powalało na ziemię.
Przebywałem tam przez tydzień na zaproszenie jednego z największych koreańskich koncernów, jako jedna z dwudziestu kilku osób z Polski.
Firma której byliśmy gośćmi to taki koreański General Electric: zatrudnia ponad 43 tysiące osób, jest obecna w 38 krajach świata, a jej roczne obroty przekraczają 23 miliardy USD.
Na początek trochę kulinarnej egzotyki.
Jedzenie bardzo ciekawe w smaku, ale jeszcze lepsze w wyglądzie; czasami aż żal było rozpoczynać konsumpcję – kilka przykładów na załączonych zdjęciach.
Co charakterystyczne – nieważne, czy jedliśmy w ekskluzywnej restauracji pięciogwiazdkowego hotelu, czy też w małym barze ukrytym gdzieś w bocznej uliczce seulskiej czy pusańskiej starówki – jedzenie zawsze było podawane w niezwykle elegancki i bardzo uprzejmy sposób.
A feeria barw tego co na talerzu stanowiłaby spełnienie najskrytszych marzeń niejednego z francuskich impresjonistów.
Sporo owoców morza, ale również bardzo dużo warzyw przyrządzonych w specyficzny sposób. Wyróżnia się zwłaszcza kimchi – specjalnie kiszone lub fermentowane warzywa, dodatkowo przyprawione lokalnymi przyprawami.
Niektóre potrawy były bardzo egzotyczne; tak bardzo, że bez próby organoleptycznej nie byłem w stanie stwierdzić, czy to „flora” czy „fauna”. Ba, nawet po spróbowaniu nie było to do końca jasne. Miałem wówczas pretekst do ucięcia sobie kolejnej, niezwykle miłej (zawsze !!!) pogawędki z którymś (z którąś ) z lokalsów.
Trochę ciężko było mi przekonać się do wszelkiego rodzaju morskiej fauny o nieznanym mi rodowodzie i prawie niemożliwych do wymówienia nazwach - a jakże prosiłem niezwykle uprzejmych Koreańczyków o nauczenie mnie oryginalnej nazwy .
Jednak jak to zwykle u mnie bywa – wrodzona ciekawość świata (w tym przypadku – kulinarnego) przeważyła jednak nad nabytą ostrożnością.
Smaki – cóż; równie zróżnicowane jak wygląd tych niezwykłych potraw. Jednak mimo moich początkowych obaw i wątpliwości, 90% wywoływało u mnie bardzo pozytywne wrażenia smakowe, a jakieś 25% z nich (darujcie inżynierską precyzję) to były doznania smakowo ekscytujące. Te – w większości – nieznane mi składniki i przyprawy, wyrafinowane dodatki, idealnie dobrane proporcje między poszczególnymi składowymi smakowymi: delikatne przejście między słonym i gorzkim, świetnie wyważone proporcje kwaśnego i słodkiego, perfekcyjnie złamane cierpką goryczką.
No i przede wszystkim słynny azjatycki piąty smak – umami. Z umami jest jak z szóstym zmysłem – wiemy że istnieje, potrafimy go doświadczyć, ale spróbujcie go opisać, nazwać lub zdefiniować. Wyzwanie z serii: prawie niemożliwe.
W temacie napojów, zaczynając od tych najmniej wyskokowych:
Jak że jestem takim indywiduum, które w równie wysokim stopniu ceni kawę i herbatę (oraz Yerbę ) i pija je regularnie, zatem omówię obydwa konkurujące ze sobą napoje:
Kawy nie pija się z mlekiem – nie udało mi się otrzymać do kawy mleka w zasadzie nigdzie – musiałem podbierać z dzbanka przy płatkach śniadaniowych. Zresztą kawa bardzo słaba i podłej jakości, nalewana po amerykańsku z dużych szklanych dzbanków. Fuj, ohyda.
Z herbatą wręcz przeciwnie – wspaniałe, głębokie, aromatyczne doznania smakowe; niezależnie od jej rodzaju: czy to czarna, czy zielona czy też inna o nietypowym smaku (opuncjowa, mandarynkowa, pieprzowa, z kwiatu lotosu itp.).
Napoje wyskokowe – cóż, to zupełnie osobna historia.
Piwo słabe (3-4 %) i nijakie w smaku. Ledwo kilka lokalnych gatunków, wszystkie mętne, liche i bez smaku.
No cóż – akurat tutaj jestem smakoszem-amatorem o trudnym do zaspokojenia guście i bardzo wysokich wymaganiach, ukształtowanych kilkoma hektolitrami wybitnych belgijskich piw, wypitych podczas moich kilku wielodniowych służbowych wyjazdów do Belgii. Niestety ich zakup w dalekiej Korei był po prostu niemożliwy; mimo usilnych prób wsparcia ze strony lojalnych koreańskich przyjaciół . Doznania smakowe w tym zakresie ratowała jedynie nocna „rozlewnia” w bocznej uliczce seulskiej starówki, chociaż trafiliśmy tam na urodzinową imprezę dwóch gejów. Z początku myśleli, że my też :zoboc. Wyszedłem nawet upewnić się, że nad wejściem nie ma szyldu „Klub pod błękitną ostrygą” .
Co do mocniejszych napojów to lokalna wódka jeszcze słabsza, pędzona z ryżu: 18 %, ale zdarzają się mocniejsze: 21 % i 23 %, he, he :twisted. Do dzisiaj pamiętam zdziwione oblicze poznanego na wyjeździe kolegi z Mielca, gdy poprosił naszego Koreańczyka o wódkę mocniejszą niż 18%, a ten przyniósł wódeczkę 23% .
Za to butelka 0,35 litra 21 % wódki to ledwie 5 PLN w przeliczeniu. Tak, dokładnie – tam nie znają czegoś takiego jak „akcyza na alkohol” .
Wszystko to miało jednak swoje dobre strony – można było wypić po przysłowiowej „flaszce na łeb” i … prawie nic . A piwo trzeba było wlewać w siebie tak jak na zdjęciu poniżej.
Podsumowując – mimo że nie jestem ani jakimś wyjątkowym smakoszem, ani kulinarnym znawcą; ba – moje zdolności kulinarne ograniczają się do zagotowania wody na herbatę lub odgrzania obiadu (jednak rzadko bez przypalania), to jednak to czego ja i moje kubki smakowe doświadczyły podczas tego wspaniałego tygodnia w Korei było dla mnie wyjątkowo intensywną i emocjonującą kulinarną przygodą.
Ech … Jednak, parafrazując słowa Franka Zappy: rozmawiać o kulinariach to tak jak tańczyć do architektury .
I chociaż szkoda, że zdjęcia nie potrafią oddać smaku i zapachu, to życzę przynajmniej miłych wrażeń estetycznych podczas oglądania tych egzotycznych potraw.
Kompozycja tak wspaniała, że aż żal było rozpocząć konsumpcję.
Smaki - wspaniałe, niepowtarzalne.
Podczas powitalnej kolacji w Pusan.
Dzień drugi - "tradycyjny" koreański grill
Tak, tak - grill to nie tylko nasza narodowa rozrywka.
Widoczne spore ilości "zieleniny" (cytując Andrzeja z Mielca) oraz eksportową wersję lokalnego "sikanego" piwa Cass.
Również podczas koreańskiego grilla.
Kawał lokalnej wołowiny - wspaniała i również dość egzotycznie przyprawiona.
A grzybki ? No cóż - mieliśmy z początku obawy (a niektórzy - oczekiwania ), że to takie lokalne koreańskie dopalacze.
Grill raz jeszcze - tu obok piwa pojawiła się koreańska wódka.
Tak, dokładnie - spijana po rosyjsku ze szklanek .
Kompozycja elegancka jak z martwej natury niezłego malarza.
Wyglądało jak sushi, ale smak zupełnie inny.
To co wygląda na wasabi, nie smakowało jednak jak wasabi - kolejna niespodzianka .
Jedyne co znajomo wyglądało to orzeszki ziemne.
Ale - kolejny raz - smakowały nieco inaczej.
Oprócz tego ostrygi i kilka innych lokalnych wynalazków.
Europejska technika konsumpcji koreańskiego "piwa".
Były pewne obawy przed spożyciem
Jak to elegancko określił jeden z kolegów spod Łodzi: gdybym to zobaczył pod mikroskopem, to pomyślałbym, że to próbka z kliniki leczenia niepłodności
Ale znowu - smak wybitny.
Kolejna ciekawa kompozycja, w tym: kimchi razy dwa (białe i czerwone na talerzach skrajnie z prawej i lewej).
Kolejne genialne danie - chociaż po (obowiązkowym) rozbełtaniu nie wyglądało tak ślicznie.
Są tu i orzechy (lokalna odmiana włoskich) i marchew (też nieco inna niż nasza) i kimchi, jak również coś a'la mielone podsmażane i zalane gęstym sosem.
Specjał z Seulu: kurczak nadziewany specjalną odmianą ryżu, egzotycznie doprawiony, podawany we wrzącej zalewie z korzeniem żeń-szeń
Pychota, lecz straszliwie zapycha.
Stanowisko "poławiaczek" owoców morza nad brzegiem oceanu na wyspie Jeju (czyt. Czedżu).
Jak wyżej - na wyspie Jeju.
Młodsza Koreanka łowi, a starsza - przyrządza na miejscu.
Jedyne czego nie ośmieliłem się skosztować.
Mimo wszystko .
Cała sterta - tylko dla nas
Logistycznie operacja "konsumpcja" dość skomplikowana:
20 minut wydłubywania, 5 minut spożywania
Jednak - warto było. Zdecydowanie.
Jedna z atrakcji i specjałów tropikalnej wyspy Jeju, na głębokim południu Korei.
Mandarynki odmiany "Jeju" - rozmiarami zbliżone do pomarańczy, ale bardzo soczyste, mięsiste, o gęstym, wyrazistym, acz nieprzesłodzonym smaku.
Soki z nich - wybitne.
Z mandarynek "Jeju" wyrabia się również znakomite kremy, aromatyczne mydła, szampony, kosmetyki, landrynki, ciasteczka, pasty (coś jak Nutella, tylko mandarynkowe).
Również na wyspie Jeju.
Gargantuicznych rozmiarów ciastka: długości ok. pół metra każde !!!
Ponieważ - z zasady i wyboru - nie jadam ciast ani lodów, nie spróbowałem.
Jednak jak koledzy donieśli - świetne, ale nie powalało na ziemię.
Tolerancja dla niejednoznaczności.
- Dariusz Meiser
- Członek Klubu
- Posty: 1944
- Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
- Kontakt:
Ale Ty piwo masz przynajmniej wybitne (w porównaniu z koreańskimi sikaczami) .Królik pisze:O!!! Jeju!!! Ale żęś mi smaczycha narobił. Począwszy od pierwszej, kończywszy na ostatniej fotce... bym siem nażarł, oj, Jeju
A ja tu w tej Austrii tylko semmelknedle, wein-sauerkaut, wienerschnitzel and bier dazu
Tolerancja dla niejednoznaczności.
Niby jestem juz po drugim sniadaniu a chyba zaraz pojde cos zjesc!
Jejku ile sie nazarles tam pysznosci- zwlaszcza mi jezyk wisi do tego wszelakiego morskiego "robactwa" ktore uwielbiam a u nas swiezego takowego raczej nie zjesz...
Jejku ile sie nazarles tam pysznosci- zwlaszcza mi jezyk wisi do tego wszelakiego morskiego "robactwa" ktore uwielbiam a u nas swiezego takowego raczej nie zjesz...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- Dariusz Meiser
- Członek Klubu
- Posty: 1944
- Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
- Kontakt:
buba pisze:Niby jestem juz po drugim sniadaniu a chyba zaraz pojde cos zjesc!
Jejku ile sie nazarles tam pysznosci- zwlaszcza mi jezyk wisi do tego wszelakiego morskiego "robactwa" ktore uwielbiam a u nas swiezego takowego raczej nie zjesz...
Dokładnie - jest co wspominać.
Od powrotu z Korei chodzę, jeżdżę i szukam (zwłaszcza podczas częstych wizyt w Wawie) prawdziwej koreańskiej knajpy.
Może jak ktoś coś wie, to wdzięczny będę za namiary
Tolerancja dla niejednoznaczności.
- Dariusz Meiser
- Członek Klubu
- Posty: 1944
- Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
- Kontakt:
W pełni się z Tobą Gosiu zgadzam.goska pisze:To jest to co lubię w zagranicznych wyprawach, smakowanie lokalnej kuchni, chociażby spróbowanie żeby mieć własne zdanie. Takie smakowanie innej kultury jedzenia i przyrządzania potraw . Fajnie to opisałeś a zdjęcia takie ,że aż ślinka cieknie.
I cieszę się, że się podobało.
Tolerancja dla niejednoznaczności.
- Dariusz Meiser
- Członek Klubu
- Posty: 1944
- Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
- Kontakt:
Och, PrzyjacieluKrólik pisze:Hmmm... wprawdzie to nie koreańska, ale zapraszam na sushi do tej, wiesz... w TGDariusz Meiser pisze:Od powrotu z Korei chodzę, jeżdżę i szukam (zwłaszcza podczas częstych wizyt w Wawie) prawdziwej koreańskiej knajpy.
Może jak ktoś coś wie, to wdzięczny będę za namiary
Teraz to ja zapraszam
Kiedy zawitasz do TG ?
Tolerancja dla niejednoznaczności.