Tak właśnie odpowiedziałem na pytanie Vikinga, jakie mi zadał w naszej formowej zabawie „Tydzień Kovika” trzy lata temu. No i stało się. Postanowiliśmy wspólnie z Basią, że ten urlop spędzimy w tych urokliwych górach. Mijały godziny siedzenia w internecie przy szukaniu odpowiednich tras, studiowanie mapy czy przewodników. W międzyczasie pierwotna ekipa się wykruszyła. Buuu, niedobrze. Trzeba się posilić forumowymi znajomościami no i długo nie trzeba było czekać. Uformowała się fajna czwórka: Sonia, Zanzara, Barbórka i ja Kovik ochrzczony jako władca haremu. W piątek popołudniu pakujemy się do gumowego auta, który polecam na takie wyjazdy (Sonia pewnie mnie za to zabije, ale zaryzykuję). No i zaczynamy naszą podróż ku nieznanemu. Ahoj przygodo można by rzec. Jedna winietka, druga winietka postój gdzieś przed Grazem i stwierdzamy, że tam już byli „nasi”.Kovik pisze:viking powiedział/-a:
- kiedy ruszasz w dolomity na:
a- wspin,
b- trek (ferraty)
wspinać się jeszcze nie wspinałem a na trek to może jak Bozia pozwoli to za dwa -trzy lata
Mkniemy autostradami przy intensywnym świetle księżyca i tylko Hołek co chwilę każe trzymać się lewej strony jakby chciał, abyśmy jak najszybciej dotarli na miejsce. Dziewczyny usnęły zmęczone ciężarem dnia i podróżą. Obudzone dopiero, gdy obijały się o ściany auta podczas podjazdu licznymi, stromymi serpentynami pod Rifugio Auronzo. No bo jak to być w Dolomitach i nie zobaczyć Tre Cime, to tak jak być w Tatrach i nie widzieć Morskiego Oka.
Dzień 1 Monte Paterno 2744 m.
Już powoli szarzało gdy dojechaliśmy na parking przed w/w schroniskiem. Wypadało by co nieco się przespać po całonocnym czuwaniu. Wyciągam karimatę i śpiwór coby sobie rozłożyć na jakiejś płaśni przy samochodzie. Niby to, aby dziewczynom było luźniej i wygodniej w aucie a tak na poważnie, to chciałem sobie wygodnie wyprostowany spać pod gwiazdami, których było już coraz mniej. Na nic zdało się przekręcanie z jednego boku na drugi, bo gdy otwierałem oko to postrzępione góry nie dawały mi spokoju. Może spałem ok. pół godziny.
Po wybudzeniu reszty z błogiego snu (tak myślę, bo wszystkie miały wyrysowany uśmiech na twarzy) i szybkim śniadaniu ruszamy na podbój okolicy. Pogoda beznadziejna (czyt. piękna), migawki aparatów są w ruchu.
Idziemy w stronę schroniska Tre Cime. Tkaczyk pisał, że trasa jest żmudna i monotonna ale nie dla nas. Może dla stałych bywalców tego miejsca jest nudne, ale dla naszych dziewiczych przejść w żadnym stopniu. Po wejściu na Forcella Lavaredo wybieramy górny wariant, bardziej górski.
Dochodzimy do wspomnianego schroniska tam wypijamy małe (dosłownie małe) piwo i po krótkim odpoczynku ruszamy na szczyt Monte Paterno ferratą Innerkofler.
Jest to ciekawa ferrata prowadząca na długim odcinku tunelem wydrążonym w skale na potrzeby I Wojny Światowej, mocno oblegana z powodu łatwego i wygodnego dostępu z pobliskich parkingów. Wychodząc z tunelu wspinamy się po ukośnej półce aż pod samą przełęcz Camosci. Jesteśmy coraz wyżej i coraz to piękniejsze widoki.
Na przełęczy zostawiamy plecaki i już na lekko zdobywamy nasz pierwszy szczyt tego wyjazdu. Sporo ludzi na nim nawet jest tam wbita polska flaga, choć nieco poszarpana. Sesja foto, odpoczynek i ostrożnie schodzimy w dół.
Idziemy w stronę przełęczy Forcella Passaporto. Najpierw stromą rynną usytuowaną w sypkim piargu, na którym Zanzara jako pierwsza się osuwa wydrapując na przedramieniu ciekawy wzorek.
Później już schodzimy ciekawymi półkami i po kilku godzinach dochodzimy do auta, by następnie przetransportować się w okolice Canazei, które to będzie naszym (z terminologii wojkowej) miejscem tymczasowej dyslokacji. Tam prysznic
jedzonko i „palulusia”. Przed spaniem jeszcze intensywne czyszczenie spiżarki z masła, które to wypłynęło ze swojego opakowania podrażnione wysoką temperaturą.
C.D.N.