Gdzieś na Dolnym Śląsku
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
- bogus bednarski
- Turysta
- Posty: 21
- Rejestracja: 07 stycznia 2017, 9:55
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Jednak bardzo odważna załoga, podziwiam.
Najlepiej to nic nie robić a potem odpocząć.
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Tym razem uderzamy na polnocny- wschod, na pogranicze woj. dolnoslaskiego i opolskiego, w tereny gdzies miedzy Bierutowem a Namysłowem. U nas sniegu prawie wcale nie ma.. Tu, niby blisko, a wpadamy w biale obrzydlistwo po kolana...
Pierwsza po drodze jest wies Minkowskie. Bylismy przy tutejszym palacu juz pare lat temu, ale zagladamy ponownie, majac informacje, ze mozna wejsc do srodka. Brama od ulicy jest jednak zamknieta na klodke. Nie widac tez nikogo kto by pilnowal obiektu. Obeszlismy wiec go dookola i na teren udalo sie dostac od strony parku gdzie jest przerwane ogrodzenie. Moze z 5 minut krecenia sie kolo budynku i pojawia sie dziadek- opiekun. Bardzo sympatyczny gosc, poopowiadal rozne historie z powojennych losow palacu i miejscowosci. Jeszcze 20 lat temu w palacu mieszkalo kilka rodzin. Ponoc żyło sie bardzo milo, wsrod rozleglego parku wypelnionego wiosna spiewem ptakow. Najwieksza frajde mialy dzieciaki, mogac calymi dniami buszowac po przepastnych piwnicach, strychach, wsrod zarosli i starych drzew. Do srodka jednak koles nas nie wpuszcza. Mowil, ze stropy sie walą i wlasciciel nie zezwala ze wzgledow bezpieczenstwa, wiec mozna obejrzec tylko z zewnatrz. Jak sie przygladalam drzwiom i oknom to na dzikie wejscie tez slabo, wszystko pozamykane. Palac jest znow na sprzedaz. Za sume jakas totalnie astronomiczna...
Z zewnatrz budynek wyglada na cos w calkiem dobrym stanie
Na scianach widnieja ciekawe plaskorzezby
Potem odwiedzamy Łączany. W centrum wsi, za wysokim murem stoi sobie spory bialy budynek. Z zewnatrz, z daleka wyglada na wrecz swiezo odmalowany.
Jest otwarty ale wnetrz zwiedzac sie juz nie da.. Wszystko sie wali na łeb, nie mam wiec odwagi wejsc..
Co ciekawe palac jest owiniety wokolo taśmami "nadzoru budowlanego". Wiele rozsypujacych sie obiektow odwiedzamy a takowe tasmy widzimy po raz pierwszy.
Palac siedzi sobie w sporym parku. Wydawaloby sie, ze miejsce przyjemne, ale jakos nie bardzo. Caly czas czuje jakis dziwny niepokoj i ogladam sie za siebie, majac wrazenie, ze ktos idzie za nami, ze ktos sie nam przyglada. Kabaczę tez jest jakies nerwowe, nie chce chodzic, płacze, ucieka na rece... Co u licha jest nie tak z tym miejscem?
Gdy wylazimy za mur juz jest w porzadku. Usmiechaja sie do nas z jakiegos szarego budynku kolorowe malunki. Bociany, sarenki, kaczuszki. Wyglada jakby jakies dzieciaki mialy radoche i mogly sobie pomalowac po murach. I od razu jakos weselej wygladaja te garaze i komorki!
W Pawłowicach palac "zwiedzamy" tylko z okien samochodu. Jest zamieszkany a wokol niego biegaja dwa agresywne psy rozmiaru dosc sporego, ktore rzucaja sie nawet na auto. Robimy tylko kółeczko przy budynku i nie bardzo mam odwage chocby reke wystawic z okna...
Nieopodal jest jeszcze opuszczona stacyjka. Nie wiem co to za linia byla, ale zniknela chyba na tyle dawno, ze nawet juz nie jest oznaczona na mapie. Wnetrza nosza slady zakrapianych biesiad minionych oraz planowanych (stoi kilka pelnych siatek z Biedronki). Na podlodze znajduje tez jakies łuski po pociskach.
Obecnie budyneczek wsrod pol ma nietypowe zastosowanie bo sluzy jako... ambona! Na drzwiach wisi skrzynka. Poczatkowo myslalam, ze to "kesz" czy jak to tam sie nazywa. A to ksiega wpisow mysliwskich dyzurow. Jesli jej wierzyc to prawie codziennie tu ktos bywa, zwykle w godzinach nocnych. I od dawna nic nie upolowali.
Zalodzona aleja w dawnych rejonach przykolejowych
Odwiedzamy tez Dalborowice. Tutejszy palac tez jest polozony w parku. Jeszcze chyba niedawno budynek sluzyl za jakis urzad (wisiala kartka "urzad przeniesiony i adres"). Budynek obecnie jest szczelnie pozamykany, dostac sie do srodka nie da, przynajmniej sposobami konwencjonalnymi.
Ganek chyba wykazuje chec zawalenia sie bo jest caly popodpierany drągami w ilosci duzo- wyglada to jak las!
Ze scian zerkaja na nas jakies tłuste amorki, trzymajace w rekach ryby? albo jakies łancuchy?
Wsrod zabudowan palacowych stoi blok i ludzie z niego wedruja do wychodka. Zawsze myslalam, ze w blokach jest kanalizacja a slawojki wystepuja przy wiejskich chatach- ale widac sie nie znam!
Przypadkiem trafiamy do Stradomii Dolnej, przyciaga wzrok jakis poprzemyslowy budynek z czerwonej cegly, z okienkiem zaslonietym dykta ze starymi napisami.
Drzwi tez ma sympatyczne i chyba uwzgledniajace kota!
Nieopodal stoi ogrodzony palac, w czesciowym remoncie
Pobliskie plowe pola sa pelne ruin , najprawdopodonniej po dawnych zabudowaniach folwarcznych. Drzewa zjadla jemioła....
A na koniec Stradomia Wierzchnia- spory palac w ruinie, ponoc splonal pod koniec lat 90 tych.. Droga do pałacu jest tak zalodzona, ze nie sposob normalnie isc i utrzymac sie na nogach. Nam sie jakos udaje przemieszczac krokiem posuwisto-slizgowym ale biedny kabaczek raz po raz sie przewraca, co ją bardzo irytuje! Bo przeciez juz umiala chodzic, wszystko bylo ok- a tu sie nagle znow nie da!
Budynek jest wcisniety miedzy mieszkalne domy, aby dojsc trzeba ludziom prawie deptac po wycieraczkach
Na palacu mimo znacznego stopnia zruinowania jest zachowane wiele ciekawych zdobien
Okno pełne nieba...
W zawalonym i zwęglonym wnetrzu mozna dopatrzec sie resztek rzezbionych sufitow.
Pod jedna ze scian przyczaila sie nieco smętna rzezba bez glowy.
Oprocz tych dwoch akcentow wnetrza wygladaja monotematycznie- rozpizdziel maksymalny!
Ktos kiedys chyba parał sie tu jakims remontem bo sa tez pozostalosci rusztowan.
Teren wokol palacu jest popularnym terenem spacerowym dla lokalnej ludnosci. Spotykamy tu cale rodziny, grupki mlodziezy chowajace cos w rekawach na widok doroslych, babcie spierajace sie na temat polityki. W sniegu sa wydeptane wyrazne sciezki. Az nam tak dziwnie przebywac w takim tlumie, zwykle tereny przypalacowe sa dosc odludne. A moze tu tylko tak w niedziele w porze poobiadowej? Moze tedy jest w zwyczaju wracac z kosciola? A moze powiedzieli wczoraj w telewizji, ze tu schowali "Zloty Pociag"?
Tutaj juz nie ma lodu tylko jest ubity snieg. Kabaczek wiec odzyskuje przyczepnosc i promienieje z radosci. Biega, skacze, turla sie sie po łące.
A na koniec upatruje sobie schodek i pol godziny spedza wchodzac i schodzac z niego. Jak jej sie to nie znudzi! Jeden jedyny schodek! Tam i nazad, tam i nazad!
Spotykamy tez dwoch turystow. Puszczaja drona, ktory robi zdjecia z roznych ujęc. Z zaslyszanej rozmowy wynika, ze odwiedzaja rozne opuszczone palace ale nie lubia takich miejsc i zle sie czuja wsrod ruin. Czy jest to zatem jakas odmiana masochizmu- spedzac swoj wolny dzien i wydawac wlasne pieniadze w sposob, ktorego sie nie lubi?
Po drugiej stronie zalodzonej drogi jest fabryczka, czesciowo zamieszkana i uzywana, wiec odpuszczam sobie proby wejscia do srodka.
W jej ogrodku stoja jakies wielkie cysterny, lekko nadgryzione zębem czasu.
Jakby pogoda sprzyjala mozna by tez siasc w wygodnym fotelu - z widokiem na palac, cysterny i fabryczke.
Pierwsza po drodze jest wies Minkowskie. Bylismy przy tutejszym palacu juz pare lat temu, ale zagladamy ponownie, majac informacje, ze mozna wejsc do srodka. Brama od ulicy jest jednak zamknieta na klodke. Nie widac tez nikogo kto by pilnowal obiektu. Obeszlismy wiec go dookola i na teren udalo sie dostac od strony parku gdzie jest przerwane ogrodzenie. Moze z 5 minut krecenia sie kolo budynku i pojawia sie dziadek- opiekun. Bardzo sympatyczny gosc, poopowiadal rozne historie z powojennych losow palacu i miejscowosci. Jeszcze 20 lat temu w palacu mieszkalo kilka rodzin. Ponoc żyło sie bardzo milo, wsrod rozleglego parku wypelnionego wiosna spiewem ptakow. Najwieksza frajde mialy dzieciaki, mogac calymi dniami buszowac po przepastnych piwnicach, strychach, wsrod zarosli i starych drzew. Do srodka jednak koles nas nie wpuszcza. Mowil, ze stropy sie walą i wlasciciel nie zezwala ze wzgledow bezpieczenstwa, wiec mozna obejrzec tylko z zewnatrz. Jak sie przygladalam drzwiom i oknom to na dzikie wejscie tez slabo, wszystko pozamykane. Palac jest znow na sprzedaz. Za sume jakas totalnie astronomiczna...
Z zewnatrz budynek wyglada na cos w calkiem dobrym stanie
Na scianach widnieja ciekawe plaskorzezby
Potem odwiedzamy Łączany. W centrum wsi, za wysokim murem stoi sobie spory bialy budynek. Z zewnatrz, z daleka wyglada na wrecz swiezo odmalowany.
Jest otwarty ale wnetrz zwiedzac sie juz nie da.. Wszystko sie wali na łeb, nie mam wiec odwagi wejsc..
Co ciekawe palac jest owiniety wokolo taśmami "nadzoru budowlanego". Wiele rozsypujacych sie obiektow odwiedzamy a takowe tasmy widzimy po raz pierwszy.
Palac siedzi sobie w sporym parku. Wydawaloby sie, ze miejsce przyjemne, ale jakos nie bardzo. Caly czas czuje jakis dziwny niepokoj i ogladam sie za siebie, majac wrazenie, ze ktos idzie za nami, ze ktos sie nam przyglada. Kabaczę tez jest jakies nerwowe, nie chce chodzic, płacze, ucieka na rece... Co u licha jest nie tak z tym miejscem?
Gdy wylazimy za mur juz jest w porzadku. Usmiechaja sie do nas z jakiegos szarego budynku kolorowe malunki. Bociany, sarenki, kaczuszki. Wyglada jakby jakies dzieciaki mialy radoche i mogly sobie pomalowac po murach. I od razu jakos weselej wygladaja te garaze i komorki!
W Pawłowicach palac "zwiedzamy" tylko z okien samochodu. Jest zamieszkany a wokol niego biegaja dwa agresywne psy rozmiaru dosc sporego, ktore rzucaja sie nawet na auto. Robimy tylko kółeczko przy budynku i nie bardzo mam odwage chocby reke wystawic z okna...
Nieopodal jest jeszcze opuszczona stacyjka. Nie wiem co to za linia byla, ale zniknela chyba na tyle dawno, ze nawet juz nie jest oznaczona na mapie. Wnetrza nosza slady zakrapianych biesiad minionych oraz planowanych (stoi kilka pelnych siatek z Biedronki). Na podlodze znajduje tez jakies łuski po pociskach.
Obecnie budyneczek wsrod pol ma nietypowe zastosowanie bo sluzy jako... ambona! Na drzwiach wisi skrzynka. Poczatkowo myslalam, ze to "kesz" czy jak to tam sie nazywa. A to ksiega wpisow mysliwskich dyzurow. Jesli jej wierzyc to prawie codziennie tu ktos bywa, zwykle w godzinach nocnych. I od dawna nic nie upolowali.
Zalodzona aleja w dawnych rejonach przykolejowych
Odwiedzamy tez Dalborowice. Tutejszy palac tez jest polozony w parku. Jeszcze chyba niedawno budynek sluzyl za jakis urzad (wisiala kartka "urzad przeniesiony i adres"). Budynek obecnie jest szczelnie pozamykany, dostac sie do srodka nie da, przynajmniej sposobami konwencjonalnymi.
Ganek chyba wykazuje chec zawalenia sie bo jest caly popodpierany drągami w ilosci duzo- wyglada to jak las!
Ze scian zerkaja na nas jakies tłuste amorki, trzymajace w rekach ryby? albo jakies łancuchy?
Wsrod zabudowan palacowych stoi blok i ludzie z niego wedruja do wychodka. Zawsze myslalam, ze w blokach jest kanalizacja a slawojki wystepuja przy wiejskich chatach- ale widac sie nie znam!
Przypadkiem trafiamy do Stradomii Dolnej, przyciaga wzrok jakis poprzemyslowy budynek z czerwonej cegly, z okienkiem zaslonietym dykta ze starymi napisami.
Drzwi tez ma sympatyczne i chyba uwzgledniajace kota!
Nieopodal stoi ogrodzony palac, w czesciowym remoncie
Pobliskie plowe pola sa pelne ruin , najprawdopodonniej po dawnych zabudowaniach folwarcznych. Drzewa zjadla jemioła....
A na koniec Stradomia Wierzchnia- spory palac w ruinie, ponoc splonal pod koniec lat 90 tych.. Droga do pałacu jest tak zalodzona, ze nie sposob normalnie isc i utrzymac sie na nogach. Nam sie jakos udaje przemieszczac krokiem posuwisto-slizgowym ale biedny kabaczek raz po raz sie przewraca, co ją bardzo irytuje! Bo przeciez juz umiala chodzic, wszystko bylo ok- a tu sie nagle znow nie da!
Budynek jest wcisniety miedzy mieszkalne domy, aby dojsc trzeba ludziom prawie deptac po wycieraczkach
Na palacu mimo znacznego stopnia zruinowania jest zachowane wiele ciekawych zdobien
Okno pełne nieba...
W zawalonym i zwęglonym wnetrzu mozna dopatrzec sie resztek rzezbionych sufitow.
Pod jedna ze scian przyczaila sie nieco smętna rzezba bez glowy.
Oprocz tych dwoch akcentow wnetrza wygladaja monotematycznie- rozpizdziel maksymalny!
Ktos kiedys chyba parał sie tu jakims remontem bo sa tez pozostalosci rusztowan.
Teren wokol palacu jest popularnym terenem spacerowym dla lokalnej ludnosci. Spotykamy tu cale rodziny, grupki mlodziezy chowajace cos w rekawach na widok doroslych, babcie spierajace sie na temat polityki. W sniegu sa wydeptane wyrazne sciezki. Az nam tak dziwnie przebywac w takim tlumie, zwykle tereny przypalacowe sa dosc odludne. A moze tu tylko tak w niedziele w porze poobiadowej? Moze tedy jest w zwyczaju wracac z kosciola? A moze powiedzieli wczoraj w telewizji, ze tu schowali "Zloty Pociag"?
Tutaj juz nie ma lodu tylko jest ubity snieg. Kabaczek wiec odzyskuje przyczepnosc i promienieje z radosci. Biega, skacze, turla sie sie po łące.
A na koniec upatruje sobie schodek i pol godziny spedza wchodzac i schodzac z niego. Jak jej sie to nie znudzi! Jeden jedyny schodek! Tam i nazad, tam i nazad!
Spotykamy tez dwoch turystow. Puszczaja drona, ktory robi zdjecia z roznych ujęc. Z zaslyszanej rozmowy wynika, ze odwiedzaja rozne opuszczone palace ale nie lubia takich miejsc i zle sie czuja wsrod ruin. Czy jest to zatem jakas odmiana masochizmu- spedzac swoj wolny dzien i wydawac wlasne pieniadze w sposob, ktorego sie nie lubi?
Po drugiej stronie zalodzonej drogi jest fabryczka, czesciowo zamieszkana i uzywana, wiec odpuszczam sobie proby wejscia do srodka.
W jej ogrodku stoja jakies wielkie cysterny, lekko nadgryzione zębem czasu.
Jakby pogoda sprzyjala mozna by tez siasc w wygodnym fotelu - z widokiem na palac, cysterny i fabryczke.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Wycieczka miala miejsce w marcu 2016. Tego dnia jakos wszystko bylo nie tak... Najpierw nam nie zadzwonil budzik ustawiony na ósma. Obudzilismy sie wpol do dziesiatej... Wyjezdzalismy z domu wsrod ciepla i promieni slonca. Jednak chyba nie najlepiej wybralismy kierunek. Caly czas zmierzalismy ku czarnym skłębionym chmurom.. Dojezdzajac w rejon Stawow Milickich bylo juz szaro, ciemno i 10 stopni chlodniej..
Poczatkowo byl plan powloczyc sie w okolicy Brzostowa, polazic nad stawami, odnalezc dwa zagubione w lesie cmentarze. Skodusie zostawiamy przy jakis zabudowaniach folwarcznych.
Sympatycznymi alejami suniemy w strone lasu.
Po drodze okazuje sie, ze stawy wyschly albo spuscili z nich wode? Fakt taki, ze stawow brak.
Cmentarzy tez nie znalezlismy. Nie wiem czy ich nie bylo czy zle szukalismy?
Znajdujemy za to srodlesny domek, chyba jakis bunkier przystosowany do tych celow. Mieszkancow nie spotkalismy, a szkoda, fajnie by bylo pogadac.
Jest tu tez szary przystanek autobusowy z przyklejona kapliczka w jaskrawych kolorach. Przedstawiona kobieta ma twarz zombi, nie wiem czy tak bylo od poczatku czy uzyskala ją dopiero podczas rekonstrukcji
W Żeleźnikach znajdujemy wiosne
i odpowiedz na pytanie czemu wies sie tak nazywa
W Luboradowie odwiedzamy cmentarzyk, z ktorego malo juz zostalo
Acz trzeba przyznac, ze kilka najlepiej zachowanych grobow jest odwiedzanych, leża kwiatki, znicze, ktos tu bywa.
W Kotlarce przedwojenny cmentarz jest w stanie sporo lepszym, mozna odnalezc wiele napisow. Wloczac sie po tym Dolnym Slasku strasznie zaluje, ze wszystko zapomnialam co sie kiedys dawno temu uczylam z niemieckiego.. Tyle mozna by teraz poczytac.. Chyba 6 lat nauki, same piątki mialam a we łbie nic nie zostalo...
W Grabownicy wspinamy sie na wieze, ktora jest zaciszna i calkiem nadajaca sie na nocleg
Mielismy nadzieje, ze moze wiosna to jakies ptactwo wypatrzymy. Ptactwa oczywiscie nie ma, jest tylko szara zszargana wiatrem toń wodna wsrod plowych szuwarow...
Jest tez stary jaz
Przy jednym z domow pasie sie tłusta swinka
W Wąbnicach szukamy mauzoleum Hochbergów, ktore siedzi ukryte w lesie, za wsia na pagorku. Sarkofagi sa puste, nieboszczyki pewnie juz dawno temu sie "zuzyly" sluzac za zabawki lokalnej dzieciarni. Upiorne sa historie zaslyszane po roznych wioskach tych terenow- co spotkalo zwloki z roznych cmentarzy, klasztorow i katakumb- dzieci budowaly wieze z kosci, czaszki sluzyly za pilke co odwazniejszym chlopakom, a gdy troche podrosli to wieczorami straszyli nimi dziewczeta albo podrzucali nielubianej sasiadce do wychodka. "Najlepsza" historia byla z Jedrzychowa, gdzie ponoc jedna mumia zostala ubrana w dres i posadzona na przystanku autobusowym. Trzeba przyznac, ze tu fantazja najbardziej poszybowala Łażac po lesie w Wąbnicach zastawiam sie jakie historie mialy miejsce w tym mauzoleum. A widac, ze jakies miały..
W Wierzchowicach tez zagladamy na stary, mocno zarosly krzakami cmentarzyk z resztkami dawnej kaplicy
Nieopodal bardzo przypadla mi do gustu jedna stodola- taka cieniowana!
A gdzies nad ktoryms ze stawow wyczaiłam przyczepe. Ciekawe czy skodusia by pociagnela taki ciezar? To bylby klimat z taka jezdzic! Jak widac- ogrzewanie ma, wiec i na zime by sie nadala. Wnetrze tez pewnie urzadzone w stylu "barak drwali" To bylaby wolnosc- gdzie my tam i wiata! Zajechac taka na jakis wypicowany "eurokemping" i obserwowac miny ludzi!
Miały byc dzis spacery wsrod stawow, kląskania ptakow i wygrzewanie sie w wiosennym sloncu. Wyszlo - troche inaczej... Ale tez bylo fajnie!
Poczatkowo byl plan powloczyc sie w okolicy Brzostowa, polazic nad stawami, odnalezc dwa zagubione w lesie cmentarze. Skodusie zostawiamy przy jakis zabudowaniach folwarcznych.
Sympatycznymi alejami suniemy w strone lasu.
Po drodze okazuje sie, ze stawy wyschly albo spuscili z nich wode? Fakt taki, ze stawow brak.
Cmentarzy tez nie znalezlismy. Nie wiem czy ich nie bylo czy zle szukalismy?
Znajdujemy za to srodlesny domek, chyba jakis bunkier przystosowany do tych celow. Mieszkancow nie spotkalismy, a szkoda, fajnie by bylo pogadac.
Jest tu tez szary przystanek autobusowy z przyklejona kapliczka w jaskrawych kolorach. Przedstawiona kobieta ma twarz zombi, nie wiem czy tak bylo od poczatku czy uzyskala ją dopiero podczas rekonstrukcji
W Żeleźnikach znajdujemy wiosne
i odpowiedz na pytanie czemu wies sie tak nazywa
W Luboradowie odwiedzamy cmentarzyk, z ktorego malo juz zostalo
Acz trzeba przyznac, ze kilka najlepiej zachowanych grobow jest odwiedzanych, leża kwiatki, znicze, ktos tu bywa.
W Kotlarce przedwojenny cmentarz jest w stanie sporo lepszym, mozna odnalezc wiele napisow. Wloczac sie po tym Dolnym Slasku strasznie zaluje, ze wszystko zapomnialam co sie kiedys dawno temu uczylam z niemieckiego.. Tyle mozna by teraz poczytac.. Chyba 6 lat nauki, same piątki mialam a we łbie nic nie zostalo...
W Grabownicy wspinamy sie na wieze, ktora jest zaciszna i calkiem nadajaca sie na nocleg
Mielismy nadzieje, ze moze wiosna to jakies ptactwo wypatrzymy. Ptactwa oczywiscie nie ma, jest tylko szara zszargana wiatrem toń wodna wsrod plowych szuwarow...
Jest tez stary jaz
Przy jednym z domow pasie sie tłusta swinka
W Wąbnicach szukamy mauzoleum Hochbergów, ktore siedzi ukryte w lesie, za wsia na pagorku. Sarkofagi sa puste, nieboszczyki pewnie juz dawno temu sie "zuzyly" sluzac za zabawki lokalnej dzieciarni. Upiorne sa historie zaslyszane po roznych wioskach tych terenow- co spotkalo zwloki z roznych cmentarzy, klasztorow i katakumb- dzieci budowaly wieze z kosci, czaszki sluzyly za pilke co odwazniejszym chlopakom, a gdy troche podrosli to wieczorami straszyli nimi dziewczeta albo podrzucali nielubianej sasiadce do wychodka. "Najlepsza" historia byla z Jedrzychowa, gdzie ponoc jedna mumia zostala ubrana w dres i posadzona na przystanku autobusowym. Trzeba przyznac, ze tu fantazja najbardziej poszybowala Łażac po lesie w Wąbnicach zastawiam sie jakie historie mialy miejsce w tym mauzoleum. A widac, ze jakies miały..
W Wierzchowicach tez zagladamy na stary, mocno zarosly krzakami cmentarzyk z resztkami dawnej kaplicy
Nieopodal bardzo przypadla mi do gustu jedna stodola- taka cieniowana!
A gdzies nad ktoryms ze stawow wyczaiłam przyczepe. Ciekawe czy skodusia by pociagnela taki ciezar? To bylby klimat z taka jezdzic! Jak widac- ogrzewanie ma, wiec i na zime by sie nadala. Wnetrze tez pewnie urzadzone w stylu "barak drwali" To bylaby wolnosc- gdzie my tam i wiata! Zajechac taka na jakis wypicowany "eurokemping" i obserwowac miny ludzi!
Miały byc dzis spacery wsrod stawow, kląskania ptakow i wygrzewanie sie w wiosennym sloncu. Wyszlo - troche inaczej... Ale tez bylo fajnie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
W pierwszy prawdziwie wiosenny weekend jedziemy w okolice Ścinawy, powłoczyc sie po tamtejszych wioskach, z ktorych praktycznie kazda oferuje jakies ciekawostki, fajne klimaty i pachnie przygodą
W Zaborowie zatrzymujemy sie na dluzej. Jest tu rozlegly, ogolnodostepny park, w ktorym siedza ruiny palacu. Park posiada kilka zalet- glowna z nich jest to, ze nie jest obsrany przez psy i mozna swobodnie chodzic nie patrzac pod nogi. I wypuscic kabaka, zeby małe potarzalo sie w lisciach. Miejskie parki niestety nie oferuja taki luksowow...
Wiekszosc tutejszych drzew oplata bluszcz- cos co raczej kojarzy mi sie ze starymi cmentarzami.
Sam palac jest juz wydmuszką, zostaly tylko sciany i kupa gruzu w srodku.
Przy glownym wejsciu leza jakies fragmenty zwalonych kolumn czy innych ozdobnych gzymsow.
Ciekawym elementem jest herb! Wyglada jak swiezo odnowiony, wogole nie pasuje do calosci. Jakby go ktos przykleil tu niedawno. Koles z maczugą odlany jakby wczoraj!
W wiosce jest tez kosciol, o ciekawym wejsciu i rzezbionej plycie nagrobnej przyklejonej do jednej z bocznych scian.
Kolejną miejscowoscią na naszej trasie jest Wielowieś. Tu resztki palacu nie ukrywaja sie wsrod zieleni, sa wkomponowane w czynne gospodarstwo. Wokol spaceruja gęsi, kury, stoja maszyny rolnicze i szklarnie- toczy sie zwykle, wiejskie zycie, pelne dzwiekow i zapachow prawdziwej wsi. Mnie sie podoba taki klimat kontrastow, ale miejscowi nie lubia pałacu i maja w planach jego rozbiorke. Ponoc nie jest zabytkiem, bo wogole gdzies sie zaplątal w dokumentacjach i tak naprawde go tu nie ma. A ze scian odpadaja cegly i zabily juz dwie kury, wiec zlosc mieszkancow nie jest bezinteresowna. Wiadomosci te sa z drugiej reki- opowiadal nam dziadek, ktory mieszka kawalek dalej i osobiscie lubi palac, ktory “przez lata wgryzl sie w krajobraz”
Tu tez calkiem niezle zachowaly sie herby. Ciekawe, ze sa dwa. Na jednym jakas koza wcina z apatytem zielenine, na drugim widac fragmenty ptaka mutanta i mechaniczne zębatki. Musi z tym byc zwiazana jakas ciekawa historia!
W Parszowicach zatrzymujemy sie na popas. Na uboczu wsi, wsrod łąki bedacej czesciowo boiskiem, stoja sobie bardzo solidne ławy i stoly. Slonce przygrzewa juz mocno wiec miejsce jest wyjatkowo mile. Pobudzily sie owady i ich brzek niesie sie wkolo. Ale czlowiek po zimie jest spragniony ciepla, swiatla i budzacej sie do zycia przyrody! Kabaczę wciaga pol bulki z pasztetem!
Fajny maja tu kosciol- nietypowe zestawienie kamienne sciany i gont na dachu!
Czy klimatyczne miejsca biesiadne musza zawsze wystepowac stadami? Przy kosciele jest sklep, z bardzo milymi ławeczkami ukrytymi za wiata przystankowa. Oprocz lawek ktos tu tez schowal drogowskazy!
A pod drzewem tablica informujaca, ze kiedys minela jakas setna rocznica.
W Ręszowie palac stoi za murem i brama ale na szczescie sa pootwierane.
Kabaka tez irytuje, ze drzwi sa zamkniete!
Dalej ciagną sie zabudowania przypalacowe z czerwonej cegly i droga, ktora chyba wygrywa w kategorii blotnistosci- tworzy wrecz jeziora! Tu powinien odbywac sie Woodstock!!!!!!!
Mozna sobie obserwowac zmagania kotow niechcacych zamoczyc łapek!
Dalsze sciezki prowadza nas do Składowic. Tam oczywiscie tez jest palac, na terenie prywatnym. Zabudowania gospodarcze sa uzywane, caly czas kłebia sie wokol samochody, maszyny i kupa ludzi. Na szczescie sa zajeci swoja praca i na mnie nie zwracaja uwagi. Teren jest bardzo glosny, wyja silniki, skowycza piły, wiertarki i szlag wie co jeszcze...
Palac lezy lekko na obrzezu calosci, w parku tzn park widzimy na pierwszym planie....
Istniejace drzwi i okna jakas nieznana siła zasysa do srodka…
Za palacem jest wysypisko smieci, gruzu i mączki rybnej.
Sposrod innych okolicznych budynek wyroznia plaskorzezba Jana Jonstona, uczonego, ktory tu pomieszkiwal w XVII wieku
W innych czesciach wsi tez widac zamiłowanie do pielęgnacji drzewostanu. Bo ponoc przycinanie drzewom sluzy na zdrowie, sa przez to piekniejsze i okolica wyglada "porzadniej" (tak przynajmniej kiedys powiedzieli mi w naszej, osiedlowej spoldzielni...)
W Toszowicach palac polozony jest tez na uboczu i prowadzi do niego blotnista droga, wytloczona w ciekawe desenie.
Wokol biegaja calkiem juz wiosenne koty, parami, miauczac glosami zarzynanych niemowląt co nieco niepokoi kabaczka
Szumią na wietrze gałezie starych drzew a park przypalacowy trzesie sie od spiewu wieczornego ptactwa, ktore chyba wlasnie uklada sie do snu..
Na jednej ze scian zachowal sie stary napis
Nieopodal stoi maly budyneczek, jakby dawnej strozowki czy czegos w ten desen. Obecnie pelni role imprezowni, pijalni, gospody i swietlicy wiejskiej. Wyposazony w calkiem porzadne meble!
A ten obiekt byl juz niestety nieczynny….
Na nocleg zatrzymujemy sie w Ścinawie. Jest tu schronisko mlodziezowe polozone w budynku dzielonym miedzy Centrum Turystyki a MOPS.
Kabaczek caly wieczor bawi sie krzesłami. Sa lekkie, kolorowe i robia dzyń! jak sie zderzaja. Nigdy bym nie wpadla, ze mozna zapodac takie ciekawe i wymyslne zabawy przy uzyciu dwoch krzesel!
Za sciana mieszka robotnik, ktorego nachodzi lokalny kumpel, chyba niekoniecznie ku uciesze lokatora.. Raz dobija sie tez do nas. W innym pokoju mieszka jakas babka tzn chyba mieszka… bo ponoc oplacila pokoj na trzy dni i zniknela..
Wieczorem ide po pizze. Gdy z nia wracam zagaduje mnie kilku żulikow stojacych pod marketem. Podejmuje rozmowe i nagle oczy wyłaża mi na wierzch! Jeden z ekipy wyglada zupelnie jak Kaczyński! Po prostu klon! Chyba nie umiem byc skryta i stłamsic w sobie emocji- widac gapie sie jak przyslowiowy wół na malowane wrota! Ekipa to oczywiscie zauwaza i dopytuje- co podobny, podobny, nie? Gosc jest chyba juz zmeczony swoja popularnoscia, mowi, ze probowal zapuszczac wąsy i brode ale nic nie pomoglo. Kumple oczywiscie ciagle mu dogaduja “wszystko wskazuje, ze bylo ich trzech!”, “Tak, tak, Lechu przezyl “zamach” i zaszyl sie w Ścinawie! Tu go ruscy nie znajda! Tu jest bezpieczny!”, “My wiemy, ze katastrofa smolenska ma drugie dno, oj my wiemy!”. Sytuacji nie pomaga, ze dany obywatel ma nazwisko rowniez pochodzace od nazwy drobiu przydomowego. Koledzy zmuszaja go aby pokazal mi dowod, wiec wiem ze nie kłamią Pikanterii sytuacji dodaje fakt, ze ow osobnik sprowadzil sie do Ścinawy w 2011 roku. Nikt go wczesniej tu nie znal. Wedlug jego wersji (kumple maja inna ) mieszkal z zona pod Prochowicami ale go wywalila z chalupy bo za duzo pił. Wrocil do Scinawy bo tu spedzil dziecinstwo i ma domek po rodzicach. Wyjechal stad w latach 70 tych do szkol, internatow i hoteli robotniczych… Planuję sobie zrobic z nim zdjecie ale niestety nie wyraza zgody.. Byloby zdjecie roku! Proponuje, ze postawie skrzynke piwa, ale jest nieugiety. Bardzo sie to nie podoba kolegom, ktorzy juz widza zastosowanie dla tej skrzynki piwa Jeden wiec przez drugiego woła- “To ze mna sobie zrob fote, albo z Wackiem- zobacz, on tez przystojny!”
Zegnam sympatyczna ekipe, oddalam sie w mrok.. W tle slysze juz z oddali: “Ale zdupcyłes, Waldek… 20 butelek browara poszło sie @&^&#…” Chyba mu dlugo nie wybaczą…
W Zaborowie zatrzymujemy sie na dluzej. Jest tu rozlegly, ogolnodostepny park, w ktorym siedza ruiny palacu. Park posiada kilka zalet- glowna z nich jest to, ze nie jest obsrany przez psy i mozna swobodnie chodzic nie patrzac pod nogi. I wypuscic kabaka, zeby małe potarzalo sie w lisciach. Miejskie parki niestety nie oferuja taki luksowow...
Wiekszosc tutejszych drzew oplata bluszcz- cos co raczej kojarzy mi sie ze starymi cmentarzami.
Sam palac jest juz wydmuszką, zostaly tylko sciany i kupa gruzu w srodku.
Przy glownym wejsciu leza jakies fragmenty zwalonych kolumn czy innych ozdobnych gzymsow.
Ciekawym elementem jest herb! Wyglada jak swiezo odnowiony, wogole nie pasuje do calosci. Jakby go ktos przykleil tu niedawno. Koles z maczugą odlany jakby wczoraj!
W wiosce jest tez kosciol, o ciekawym wejsciu i rzezbionej plycie nagrobnej przyklejonej do jednej z bocznych scian.
Kolejną miejscowoscią na naszej trasie jest Wielowieś. Tu resztki palacu nie ukrywaja sie wsrod zieleni, sa wkomponowane w czynne gospodarstwo. Wokol spaceruja gęsi, kury, stoja maszyny rolnicze i szklarnie- toczy sie zwykle, wiejskie zycie, pelne dzwiekow i zapachow prawdziwej wsi. Mnie sie podoba taki klimat kontrastow, ale miejscowi nie lubia pałacu i maja w planach jego rozbiorke. Ponoc nie jest zabytkiem, bo wogole gdzies sie zaplątal w dokumentacjach i tak naprawde go tu nie ma. A ze scian odpadaja cegly i zabily juz dwie kury, wiec zlosc mieszkancow nie jest bezinteresowna. Wiadomosci te sa z drugiej reki- opowiadal nam dziadek, ktory mieszka kawalek dalej i osobiscie lubi palac, ktory “przez lata wgryzl sie w krajobraz”
Tu tez calkiem niezle zachowaly sie herby. Ciekawe, ze sa dwa. Na jednym jakas koza wcina z apatytem zielenine, na drugim widac fragmenty ptaka mutanta i mechaniczne zębatki. Musi z tym byc zwiazana jakas ciekawa historia!
W Parszowicach zatrzymujemy sie na popas. Na uboczu wsi, wsrod łąki bedacej czesciowo boiskiem, stoja sobie bardzo solidne ławy i stoly. Slonce przygrzewa juz mocno wiec miejsce jest wyjatkowo mile. Pobudzily sie owady i ich brzek niesie sie wkolo. Ale czlowiek po zimie jest spragniony ciepla, swiatla i budzacej sie do zycia przyrody! Kabaczę wciaga pol bulki z pasztetem!
Fajny maja tu kosciol- nietypowe zestawienie kamienne sciany i gont na dachu!
Czy klimatyczne miejsca biesiadne musza zawsze wystepowac stadami? Przy kosciele jest sklep, z bardzo milymi ławeczkami ukrytymi za wiata przystankowa. Oprocz lawek ktos tu tez schowal drogowskazy!
A pod drzewem tablica informujaca, ze kiedys minela jakas setna rocznica.
W Ręszowie palac stoi za murem i brama ale na szczescie sa pootwierane.
Kabaka tez irytuje, ze drzwi sa zamkniete!
Dalej ciagną sie zabudowania przypalacowe z czerwonej cegly i droga, ktora chyba wygrywa w kategorii blotnistosci- tworzy wrecz jeziora! Tu powinien odbywac sie Woodstock!!!!!!!
Mozna sobie obserwowac zmagania kotow niechcacych zamoczyc łapek!
Dalsze sciezki prowadza nas do Składowic. Tam oczywiscie tez jest palac, na terenie prywatnym. Zabudowania gospodarcze sa uzywane, caly czas kłebia sie wokol samochody, maszyny i kupa ludzi. Na szczescie sa zajeci swoja praca i na mnie nie zwracaja uwagi. Teren jest bardzo glosny, wyja silniki, skowycza piły, wiertarki i szlag wie co jeszcze...
Palac lezy lekko na obrzezu calosci, w parku tzn park widzimy na pierwszym planie....
Istniejace drzwi i okna jakas nieznana siła zasysa do srodka…
Za palacem jest wysypisko smieci, gruzu i mączki rybnej.
Sposrod innych okolicznych budynek wyroznia plaskorzezba Jana Jonstona, uczonego, ktory tu pomieszkiwal w XVII wieku
W innych czesciach wsi tez widac zamiłowanie do pielęgnacji drzewostanu. Bo ponoc przycinanie drzewom sluzy na zdrowie, sa przez to piekniejsze i okolica wyglada "porzadniej" (tak przynajmniej kiedys powiedzieli mi w naszej, osiedlowej spoldzielni...)
W Toszowicach palac polozony jest tez na uboczu i prowadzi do niego blotnista droga, wytloczona w ciekawe desenie.
Wokol biegaja calkiem juz wiosenne koty, parami, miauczac glosami zarzynanych niemowląt co nieco niepokoi kabaczka
Szumią na wietrze gałezie starych drzew a park przypalacowy trzesie sie od spiewu wieczornego ptactwa, ktore chyba wlasnie uklada sie do snu..
Na jednej ze scian zachowal sie stary napis
Nieopodal stoi maly budyneczek, jakby dawnej strozowki czy czegos w ten desen. Obecnie pelni role imprezowni, pijalni, gospody i swietlicy wiejskiej. Wyposazony w calkiem porzadne meble!
A ten obiekt byl juz niestety nieczynny….
Na nocleg zatrzymujemy sie w Ścinawie. Jest tu schronisko mlodziezowe polozone w budynku dzielonym miedzy Centrum Turystyki a MOPS.
Kabaczek caly wieczor bawi sie krzesłami. Sa lekkie, kolorowe i robia dzyń! jak sie zderzaja. Nigdy bym nie wpadla, ze mozna zapodac takie ciekawe i wymyslne zabawy przy uzyciu dwoch krzesel!
Za sciana mieszka robotnik, ktorego nachodzi lokalny kumpel, chyba niekoniecznie ku uciesze lokatora.. Raz dobija sie tez do nas. W innym pokoju mieszka jakas babka tzn chyba mieszka… bo ponoc oplacila pokoj na trzy dni i zniknela..
Wieczorem ide po pizze. Gdy z nia wracam zagaduje mnie kilku żulikow stojacych pod marketem. Podejmuje rozmowe i nagle oczy wyłaża mi na wierzch! Jeden z ekipy wyglada zupelnie jak Kaczyński! Po prostu klon! Chyba nie umiem byc skryta i stłamsic w sobie emocji- widac gapie sie jak przyslowiowy wół na malowane wrota! Ekipa to oczywiscie zauwaza i dopytuje- co podobny, podobny, nie? Gosc jest chyba juz zmeczony swoja popularnoscia, mowi, ze probowal zapuszczac wąsy i brode ale nic nie pomoglo. Kumple oczywiscie ciagle mu dogaduja “wszystko wskazuje, ze bylo ich trzech!”, “Tak, tak, Lechu przezyl “zamach” i zaszyl sie w Ścinawie! Tu go ruscy nie znajda! Tu jest bezpieczny!”, “My wiemy, ze katastrofa smolenska ma drugie dno, oj my wiemy!”. Sytuacji nie pomaga, ze dany obywatel ma nazwisko rowniez pochodzace od nazwy drobiu przydomowego. Koledzy zmuszaja go aby pokazal mi dowod, wiec wiem ze nie kłamią Pikanterii sytuacji dodaje fakt, ze ow osobnik sprowadzil sie do Ścinawy w 2011 roku. Nikt go wczesniej tu nie znal. Wedlug jego wersji (kumple maja inna ) mieszkal z zona pod Prochowicami ale go wywalila z chalupy bo za duzo pił. Wrocil do Scinawy bo tu spedzil dziecinstwo i ma domek po rodzicach. Wyjechal stad w latach 70 tych do szkol, internatow i hoteli robotniczych… Planuję sobie zrobic z nim zdjecie ale niestety nie wyraza zgody.. Byloby zdjecie roku! Proponuje, ze postawie skrzynke piwa, ale jest nieugiety. Bardzo sie to nie podoba kolegom, ktorzy juz widza zastosowanie dla tej skrzynki piwa Jeden wiec przez drugiego woła- “To ze mna sobie zrob fote, albo z Wackiem- zobacz, on tez przystojny!”
Zegnam sympatyczna ekipe, oddalam sie w mrok.. W tle slysze juz z oddali: “Ale zdupcyłes, Waldek… 20 butelek browara poszło sie @&^&#…” Chyba mu dlugo nie wybaczą…
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Widzę, że Kabaczek śmiga już samodzielnie, rośnie Wam latorośle . Jak zawsze pokazujesz zniszczone dobro historyczne i nikt się tym nie interesuje, jak chodzimy bo wsiach to serce boli, że tak można zniszczyć pałace i dworki. Z drugiej strony to musiały być majętne tereny, praktycznie w każdej wsi jest pałac większy czy mniejszy.
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Smiga niezle, jest tylko poki co problem z nadaniem kierunkuPiotrekP pisze:Widzę, że Kabaczek śmiga już samodzielnie, rośnie Wam latorośle . .
No wlasnie niesamowite jest to ze co wies to palac- a czasem nawet dwa! Zawsze mi sie wydawalo, ze jak byl majatek to do niego nalezalo kilka lub kilkanascie wsi i troche tych chlopow musialo byc co na pana robily Przynajmniej tak bywalo na terenie Polski- a widac w Niemczech moda byla inna.Jak zawsze pokazujesz zniszczone dobro historyczne i nikt się tym nie interesuje, jak chodzimy bo wsiach to serce boli, że tak można zniszczyć pałace i dworki. Z drugiej strony to musiały być majętne tereny, praktycznie w każdej wsi jest pałac większy czy mniejszy.
Palacykow szkoda, ze znikaja na naszych oczach, acz z drugiej strony wychodzi na to ze nie do konca sa potrzebne. Zwykli ludzie, ktorzy nieraz nadal mieszkaja w takich molochach, to nie maja finansow zeby zrobic cos wiecej niz zalatanie dziury w dachu.. A chyba nie ma potrzeby aby w kazdej wsi, co kilka kilometrow byl hotel/urzad/duza szkola. Czasem kupi sobie palac jakis wspolczesny magnat i tam zamieszka ogrodziwszy sie murem, acz czesto tez kupuja palace, sa prywatne i dalej sie sypia, lub co gorsze sa np. podpalane aby wyciagnac odszkodowanie albo rozbierane i sprzedawane na kawalki...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Poranek rozpoczynamy od spaceru po Ścinawie. W miescie sa 3 poradzieckie pomniki. W rynku stoi czołg z czerwona gwiazdą.
W parku slupowaty pomniczek o popularnym niegdys ksztalcie, obecnie juz obdarty z tablic, symboli czy napisow acz odgniecione ślady gwiazdy mozna zauwazyc.
Najciekawszy pomnik znajduje sie na rondzie. Z jednej strony zachowaly sie napisy o “wiecznej slawie gierojam”
a z drugiej wisi gitara i napis ze Ścinawa jest miastem bluesa Niesamowite zestawienie! Gęba az sie cieszy! Jak fajnie jest nie niszczyc starych rzeczy- a gdy sa niepotrzebne umiec je przekwalifikowac, uzyc do innego celu
Ulicą Rybną schodzimy w kierunku Odry. Pobocza opatrzone wlasciwymi symbolami do nazwy.
Nad Odra jest port. Latem odbywaja sie tu rozne imprezy, mozna pozyczyc kajaki. Sa nawet kible i lazienki w baraku, otwierane rowniez sezonowo. Jest ogromna wiata i dwa miejsca ogniskowe.
Dzis jest pusto- hula tylko wiatr przewalajac po niebie chmury, spod ktorych raz po raz przeblyskuje ostre slonce.
Na brzegu siedzi kilku rybakow oddajac sie namietnie swojej pasji.
Zaraz obok sieci i wiaderek przycupnely trzy koty. Cierpliwie czekaja. W oczach widac nadzieje..
Na przyzby okolicznych budynkow tez wylegly masowo te futrzaki. To pierwszy taki cieply dzien chyba od pol roku. Widac radosc na pyszczkach. Wygrzewaja sie, czochraja, mrucza!
Potem jedziemy do Przyborowa. Blotnistymi drogami kluczymy wsrod dawnych zabudowan palacowych. Czesc z nich same wygladaja jak palace- ogromne budynki z czerwonej cegly.
Tu znow spotykamy komplet wypoczynkowy pod gołym niebem.
Coraz czesciej na roznych zadupiach, w fortach i ruinach, w menelskich melinach, w miejscach gdzie sie zrzesza mlodziez, zauwazamy nieraz calkiem dobre meble.. A mowi sie, ze w wielu miejscach Polski, na popegieerowskich wsiach- ze jest bieda.. Ale to chyba nieprawda- skoro stare kanapy, fotele, stoly nie sa juz potrzebne w domach, nie trafiaja na rynek wtórny, nie sa uzywane zgodnie z przeznaczeniem, mimo ze nadal sa wygodne i spelniaja swoje funkcje. Jakos ostatnio- moze przez nadmiar towaru w sklepach, moze przez lansowaną i promowaną mode na nowosci, zanikł wogole szacunek do rzeczy.. Zanikła umiejetnosc naprawiania, dbania, renowacji… Takie jakies refleksje czasem mnie nachodza wedrujac tu i tam. Choc skadinad lubie taki klimat podniebnego salonu
I tak odnalezlismy palac. Ogromny, opuszczony i z zewnatrz wydajacy sie byc w dobrym stanie. Polozony wsrod wyschlej, szumiacej na wietrze trawy i wysokiego, chudego, samotnego iglaka.
Kiedys byl tu m.in. “Klub Prasy i Ksiazki”.
W herbie mieli tu ryby i kolesia z irokezem.
Od drugiej strony sciany budynku porastaja malownicze bluszcze i jest ciekawa okragła weranda.
I co najwazniejsze- udaje mi sie wejsc do srodka. Zachowalo sie jeszcze troche sciennych i sufitowych zdobien.
Wbrew pozorom w srodku stan pałacu nie jest juz tak dobry jak sie z zewnatrz wydawalo. Stropy zaczynaja mocno przeciekac, wylazi z nich siano a gdzieniegdzie sie powoli zawalaja. Tym samym rezygnuje z dalszych eksploracji wyzszych pieter. Wchodze tylko pare schodkow wystawic czułki i slysze, ze za tymi bialymi drzwiami ktos jest.
Jakby szuranie, odglosy krokow, chrzakniecie, ziewanie. Zatem “oni” napewno tez o mnie wiedza- moje kroki mocno dudnia na drewnianych podlogach. Nikt mnie nie goni, ale na wszelki wypadek zwiewam w strone wyjscia. Na tyle skutecznie, ze udaje mi sie pomylic droge i spotkac ze ślepą sciana.. Pieprzony labirynt! Na szczescie drugie poszukiwanie wybitego okienka konczy sie sukcesem! Ufff.. Nawet nie mam pewnosci czy to byli ludzie czy np. zbłąkany kot, ale strachu sie najadłam. Nie wiem czemu sa czasem miejsca gdzie nagle zaczyna sie czuc dziwny niepokoj.. I to bylo jednym z nich..
Na zewnatrz atmosfera juz jest miła, spokojna i sielska. Toperz goni kabaka wsrod zeschlych lisci a malenstwo czesc z nich probuje wsadzic do pyska.
A za palacem jest stawek. Widac miejsce po ognisku. Rzucone w krzakach przebite kolorowe kolko do plywania sugeruje, ze latem stawek spelnia funkcje kapielowe.
Na kolejny palacyk trafiamy przypadkiem. Dostrzegamy go z drogi.
Znajduje sie we wsi Śleszowice. Tak przynajmniej mowi moja mapa. Bo drogowskazy sie cos nie dogadaly
Czesc palacu jest chyba zamieszkana, albo byla jeszcze calkiem niedawno. Wokol sa zamieszkane czworaki, łazi ptactwo, stoja sympatyczne stare ursusy i stanowiska rąbania drewna.
Po okolicznych polach przechadzaja sie żurawie w czerwonych beretkach, drą dzioby i kręca czarnymi pierzastymi kuprami.
Budków uracza nas białą tablicą do kolekcji.
I nietypowym przystankiem autobusowym! Zaraz za owym obiektem sa dwie wiatki, miejsce ogniskowe, grill i stawek. Gdy autobus sie opoznia i w brzuszku zacznie burczec z glodu - mozna ułowic rybke i na miejscu ją przyrzadzic i spozyc w komfortowych warunkach.
My łowic nie umiemy, na autobus nie czekamy ale usmazenie oscypkow wydaje sie bardzo kuszące. Drewna jest wokol mało i dosc mokre wiec korzystamy z łanów uschnietego wrotyczu. Pali sie wybornie a i zapach jest dosc nietypowy. Ogien uklada sie w dziwne formy i skwierczy, piszczy, jakby ktos rysowal po szkle. Poki co to moje pierwsze ognisko z wrotyczu. Ha! Robakow miec nie bedziemy!
Jak juz tu jestesmy to jedziemy za Budków, tam gdzie droga sie konczy w rejonie wałow nadrzecznych. A nuz sie tam czai jakies miejsce biwakowe albo co innego rownie ciekawego. Wał, jak wał. Jak 200 m od naszego domu w Oławie
Niespodzianka jednak jest… W okolicznych krzakach, pod wałem i w jeszcze kilku miejscach leżą reklamowki z Castoramy a w nich zawiniete martwe ptaki. Nie wiem jaki gatunek, wole tego nie dotykac i nie zblizac sie zanadto, szlag wie na jaka dżume zdechly W marketach bywam sporadycznie, ale z tego co wiem to w Castoramie raczej nie sprzedaje sie ptactwa, a juz napewno nie takie z piórami! A dzikie ptactwo jak ma zamiar zdechnac to raczej w foliowe torebki sie samo nie zawija! Jest wiec cos w tym znalezisku dziwnego…
Pogoda sie pogarsza, niebo zasnuwaja coraz ciemniejsze chmury. Wzmaga sie wiatr. W takich nastrojach zajezdzamy do Wyszęcic. Niestety nie mamy zepsutych resorów. A szkoda, bo klimat zakładu kusi i zacheca!
Spotykamy tu tez fajny plac zabaw o zroznicowanej infrastrukturze- i dla mlodszych i dla starszych, dla kazdego cos milego!
Szerokie brukowane drogi wiją sie wsrod luzno rozsianych zabudowan.
Jedna z nich prowadzi do palacu.
Czesc budynku jest zamieszkana.
Lewe skrzydlo zawalilo sie i jest calkowitą ruina. Na otaśmowanym wybiegu pasie sie koń. Kabaczek bardzo sie cieszy widokiem konia, ale tylko wowczas gdy odleglosc od niego przekracza 20 metrow Blizej konia wiec nie podchodzimy!
Zabudowania przypalacowe sa zamieszkane czesciowo
Faktury starości…
Nastepny na naszej trasie jest Dziewin. Tutejszy palac jest juz niezadaszona ruiną
Zachowalo sie jednak troche starych napisow.
Zabudowania przypałacowe prezentują optymalny wedlug mnie stopien symbiozy ludzkich domow z roslinnoscia!
Kiedys musialy tu mieszkac jakies dzieci
Obecnie we wnetrzach panuje zapach, ktorego nie potrafie zdefiniowac. Ni to jakies zioła, ni to detergent, ni to cos przywołujacego wspomnienie laboratoriow na studiach..
Znajduje tez starą kafle piecową (chyba) z napisem i zamierzam ją zabrac na pamiatke. Na srodku jest jednak kupa, przypuszczalnie jakiegos gryzonia. Gdy juz prawie udaje mi sie wyczyscic eksponat- pęka na pół
Teren wokol pałacu porasta pewna niebezpieczna roslina, ktorą ja jednak jakos bardzo lubie. Fascynują mnie jej rozmiary, jej wielkie baldachy, jej rozmach w pochłanianiu kolejnych terenow. Jest w niej cos nieziemskiego, strasznego i budzącego respekt. Na bramie pałacowej nawet wisi ostrzezenie.
Teraz jednak jest marzec. Złowrogie kłącza śpią uspione w ziemi. Zeszloroczne wielkie baldachy sa juz tylko wyschłymi na wiór truchełkami. Nie moge darowac takiej okazji. Od tej chwili mamy pasazera na gape. Droge ku Oławie pokona na przednim siedzeniu. I o zgrozo bez pasów!
Za Dziewinem, nad starorzeczem, jest miłe wyznaczone miejsce biwakowe.
Lokalny kosciol jest mocno oklejony mniej lub bardziej zdobionymi tablicami w roznym stadium zachowania. Niektore popękały ze starosci, inne wygladaja jak nowe.
Z czesci tablic lub nagrobkow zrobiono skalniaczek
Nieopodal rosnie drzewo. W nadpęknietym i nadprochnialym pniu jakby sie kulily jakies postacie!
Jedna z tablic, taka wkomponowana w koscielny mur zostala skuta. A z jaka dokladnoscia i zawzieciem! Jakby kogos opętala mania zniszczenia. Az chcialabym moc uslyszec mysli, ktore kłębiły sie w glowie skuwającego. Czy była to złosc i chec zemsty? A moze w takich głowach mysli nie goszczą wogole? Jedno jest pewne- widac sporo włozonej siły, energii i czasu.. Tablica musiala dotyczyc I wojny.. Mimo staran widac, ze u gory byla data 1914-1918.
A postawiony w tym miejscu świątek mocno sie zadumał… Ciekawe nad czym…
Ten zadumany osobnik nie jest jedyny! Cala wioska wyroznia sie duza iloscia drewnianych rzezb przydroznych- musi tu mieszkac jakis artysta! Przy kosciele dominuja klimaty tematyczne
Kawałek dalej juz zroznicowane.
Im dalej od kosciola tym wiecej cycków
Na jednym z domostw sa kolorowe budki. Ale chyba nie dla ptakow, wyglada, ze raczej dla pszczol.
Kolejny pałacyk jest w Niemstowie. Wyglada na szczelnie zapustakowany, ogrodzony, wiec jedziemy dalej bez zwiedzania.
Juz wracajac zawijamy jeszcze do Proszkowa- miejsca bez wyjscia, w ślepy zaułek lokalnych dróg…
Teren przypalacowy, pobieznie patrząc prezentuje sie klasycznie
Kawałek dalej uwage jednak przykuwa niecodzienny widok! Wsrod zeschłych lisci poniewierają sie spore ilosci jedzenia- glownie mięsa, ale tez frytek, sałatek! Co to u licha jest??? Całe kurczaki, tuszki i dzwonka jakby łososi i karpi, jakies spore kawały czerwonego mięsa. Pięć, sześć, siedem takich składowisk. Jedzenie nie jest bardzo zepsute tzn. nie smierdzi i wyglada calkiem apetycznie. Kto, po co i dlaczego tutaj to wywalil? Nie szkoda mu bylo? (hmmm… co to ja sobie o tych meblach myslalam? ) Choc z drugiej strony to nie wyglada na wyrzucone, raczej na wyłozone.. W ofierze duchom przodkow albo smokowi zjadajacemu lokalne dziewice? Albo na przynete dla jakis zwierzat aby je potem upolowac? W sensie poswiece kurczaka ale bede miec dziczyzne?
Rozważając nad wędliną prawie calkiem zapomnialam po co ja tu przyszlam- wlasnie! Pałac!
Z zewnatrz nie wyglada na zbyt uzywany
Żelazna weranda sprawia wrazenie wrecz opuszczone i zapomniane.
Zagladam do srodka - i szok! Calkiem elegancko, nie?
Na koniec jeszcze palac w Jugowcu. Ogrodzony, z wrazymi tabliczkami.
Ale maja chociaz milo zarosnieta mchami trylinke
To byl udany weekend! Niby dwa dni a wrazen jak z tygodnia wedrowki!
W parku slupowaty pomniczek o popularnym niegdys ksztalcie, obecnie juz obdarty z tablic, symboli czy napisow acz odgniecione ślady gwiazdy mozna zauwazyc.
Najciekawszy pomnik znajduje sie na rondzie. Z jednej strony zachowaly sie napisy o “wiecznej slawie gierojam”
a z drugiej wisi gitara i napis ze Ścinawa jest miastem bluesa Niesamowite zestawienie! Gęba az sie cieszy! Jak fajnie jest nie niszczyc starych rzeczy- a gdy sa niepotrzebne umiec je przekwalifikowac, uzyc do innego celu
Ulicą Rybną schodzimy w kierunku Odry. Pobocza opatrzone wlasciwymi symbolami do nazwy.
Nad Odra jest port. Latem odbywaja sie tu rozne imprezy, mozna pozyczyc kajaki. Sa nawet kible i lazienki w baraku, otwierane rowniez sezonowo. Jest ogromna wiata i dwa miejsca ogniskowe.
Dzis jest pusto- hula tylko wiatr przewalajac po niebie chmury, spod ktorych raz po raz przeblyskuje ostre slonce.
Na brzegu siedzi kilku rybakow oddajac sie namietnie swojej pasji.
Zaraz obok sieci i wiaderek przycupnely trzy koty. Cierpliwie czekaja. W oczach widac nadzieje..
Na przyzby okolicznych budynkow tez wylegly masowo te futrzaki. To pierwszy taki cieply dzien chyba od pol roku. Widac radosc na pyszczkach. Wygrzewaja sie, czochraja, mrucza!
Potem jedziemy do Przyborowa. Blotnistymi drogami kluczymy wsrod dawnych zabudowan palacowych. Czesc z nich same wygladaja jak palace- ogromne budynki z czerwonej cegly.
Tu znow spotykamy komplet wypoczynkowy pod gołym niebem.
Coraz czesciej na roznych zadupiach, w fortach i ruinach, w menelskich melinach, w miejscach gdzie sie zrzesza mlodziez, zauwazamy nieraz calkiem dobre meble.. A mowi sie, ze w wielu miejscach Polski, na popegieerowskich wsiach- ze jest bieda.. Ale to chyba nieprawda- skoro stare kanapy, fotele, stoly nie sa juz potrzebne w domach, nie trafiaja na rynek wtórny, nie sa uzywane zgodnie z przeznaczeniem, mimo ze nadal sa wygodne i spelniaja swoje funkcje. Jakos ostatnio- moze przez nadmiar towaru w sklepach, moze przez lansowaną i promowaną mode na nowosci, zanikł wogole szacunek do rzeczy.. Zanikła umiejetnosc naprawiania, dbania, renowacji… Takie jakies refleksje czasem mnie nachodza wedrujac tu i tam. Choc skadinad lubie taki klimat podniebnego salonu
I tak odnalezlismy palac. Ogromny, opuszczony i z zewnatrz wydajacy sie byc w dobrym stanie. Polozony wsrod wyschlej, szumiacej na wietrze trawy i wysokiego, chudego, samotnego iglaka.
Kiedys byl tu m.in. “Klub Prasy i Ksiazki”.
W herbie mieli tu ryby i kolesia z irokezem.
Od drugiej strony sciany budynku porastaja malownicze bluszcze i jest ciekawa okragła weranda.
I co najwazniejsze- udaje mi sie wejsc do srodka. Zachowalo sie jeszcze troche sciennych i sufitowych zdobien.
Wbrew pozorom w srodku stan pałacu nie jest juz tak dobry jak sie z zewnatrz wydawalo. Stropy zaczynaja mocno przeciekac, wylazi z nich siano a gdzieniegdzie sie powoli zawalaja. Tym samym rezygnuje z dalszych eksploracji wyzszych pieter. Wchodze tylko pare schodkow wystawic czułki i slysze, ze za tymi bialymi drzwiami ktos jest.
Jakby szuranie, odglosy krokow, chrzakniecie, ziewanie. Zatem “oni” napewno tez o mnie wiedza- moje kroki mocno dudnia na drewnianych podlogach. Nikt mnie nie goni, ale na wszelki wypadek zwiewam w strone wyjscia. Na tyle skutecznie, ze udaje mi sie pomylic droge i spotkac ze ślepą sciana.. Pieprzony labirynt! Na szczescie drugie poszukiwanie wybitego okienka konczy sie sukcesem! Ufff.. Nawet nie mam pewnosci czy to byli ludzie czy np. zbłąkany kot, ale strachu sie najadłam. Nie wiem czemu sa czasem miejsca gdzie nagle zaczyna sie czuc dziwny niepokoj.. I to bylo jednym z nich..
Na zewnatrz atmosfera juz jest miła, spokojna i sielska. Toperz goni kabaka wsrod zeschlych lisci a malenstwo czesc z nich probuje wsadzic do pyska.
A za palacem jest stawek. Widac miejsce po ognisku. Rzucone w krzakach przebite kolorowe kolko do plywania sugeruje, ze latem stawek spelnia funkcje kapielowe.
Na kolejny palacyk trafiamy przypadkiem. Dostrzegamy go z drogi.
Znajduje sie we wsi Śleszowice. Tak przynajmniej mowi moja mapa. Bo drogowskazy sie cos nie dogadaly
Czesc palacu jest chyba zamieszkana, albo byla jeszcze calkiem niedawno. Wokol sa zamieszkane czworaki, łazi ptactwo, stoja sympatyczne stare ursusy i stanowiska rąbania drewna.
Po okolicznych polach przechadzaja sie żurawie w czerwonych beretkach, drą dzioby i kręca czarnymi pierzastymi kuprami.
Budków uracza nas białą tablicą do kolekcji.
I nietypowym przystankiem autobusowym! Zaraz za owym obiektem sa dwie wiatki, miejsce ogniskowe, grill i stawek. Gdy autobus sie opoznia i w brzuszku zacznie burczec z glodu - mozna ułowic rybke i na miejscu ją przyrzadzic i spozyc w komfortowych warunkach.
My łowic nie umiemy, na autobus nie czekamy ale usmazenie oscypkow wydaje sie bardzo kuszące. Drewna jest wokol mało i dosc mokre wiec korzystamy z łanów uschnietego wrotyczu. Pali sie wybornie a i zapach jest dosc nietypowy. Ogien uklada sie w dziwne formy i skwierczy, piszczy, jakby ktos rysowal po szkle. Poki co to moje pierwsze ognisko z wrotyczu. Ha! Robakow miec nie bedziemy!
Jak juz tu jestesmy to jedziemy za Budków, tam gdzie droga sie konczy w rejonie wałow nadrzecznych. A nuz sie tam czai jakies miejsce biwakowe albo co innego rownie ciekawego. Wał, jak wał. Jak 200 m od naszego domu w Oławie
Niespodzianka jednak jest… W okolicznych krzakach, pod wałem i w jeszcze kilku miejscach leżą reklamowki z Castoramy a w nich zawiniete martwe ptaki. Nie wiem jaki gatunek, wole tego nie dotykac i nie zblizac sie zanadto, szlag wie na jaka dżume zdechly W marketach bywam sporadycznie, ale z tego co wiem to w Castoramie raczej nie sprzedaje sie ptactwa, a juz napewno nie takie z piórami! A dzikie ptactwo jak ma zamiar zdechnac to raczej w foliowe torebki sie samo nie zawija! Jest wiec cos w tym znalezisku dziwnego…
Pogoda sie pogarsza, niebo zasnuwaja coraz ciemniejsze chmury. Wzmaga sie wiatr. W takich nastrojach zajezdzamy do Wyszęcic. Niestety nie mamy zepsutych resorów. A szkoda, bo klimat zakładu kusi i zacheca!
Spotykamy tu tez fajny plac zabaw o zroznicowanej infrastrukturze- i dla mlodszych i dla starszych, dla kazdego cos milego!
Szerokie brukowane drogi wiją sie wsrod luzno rozsianych zabudowan.
Jedna z nich prowadzi do palacu.
Czesc budynku jest zamieszkana.
Lewe skrzydlo zawalilo sie i jest calkowitą ruina. Na otaśmowanym wybiegu pasie sie koń. Kabaczek bardzo sie cieszy widokiem konia, ale tylko wowczas gdy odleglosc od niego przekracza 20 metrow Blizej konia wiec nie podchodzimy!
Zabudowania przypalacowe sa zamieszkane czesciowo
Faktury starości…
Nastepny na naszej trasie jest Dziewin. Tutejszy palac jest juz niezadaszona ruiną
Zachowalo sie jednak troche starych napisow.
Zabudowania przypałacowe prezentują optymalny wedlug mnie stopien symbiozy ludzkich domow z roslinnoscia!
Kiedys musialy tu mieszkac jakies dzieci
Obecnie we wnetrzach panuje zapach, ktorego nie potrafie zdefiniowac. Ni to jakies zioła, ni to detergent, ni to cos przywołujacego wspomnienie laboratoriow na studiach..
Znajduje tez starą kafle piecową (chyba) z napisem i zamierzam ją zabrac na pamiatke. Na srodku jest jednak kupa, przypuszczalnie jakiegos gryzonia. Gdy juz prawie udaje mi sie wyczyscic eksponat- pęka na pół
Teren wokol pałacu porasta pewna niebezpieczna roslina, ktorą ja jednak jakos bardzo lubie. Fascynują mnie jej rozmiary, jej wielkie baldachy, jej rozmach w pochłanianiu kolejnych terenow. Jest w niej cos nieziemskiego, strasznego i budzącego respekt. Na bramie pałacowej nawet wisi ostrzezenie.
Teraz jednak jest marzec. Złowrogie kłącza śpią uspione w ziemi. Zeszloroczne wielkie baldachy sa juz tylko wyschłymi na wiór truchełkami. Nie moge darowac takiej okazji. Od tej chwili mamy pasazera na gape. Droge ku Oławie pokona na przednim siedzeniu. I o zgrozo bez pasów!
Za Dziewinem, nad starorzeczem, jest miłe wyznaczone miejsce biwakowe.
Lokalny kosciol jest mocno oklejony mniej lub bardziej zdobionymi tablicami w roznym stadium zachowania. Niektore popękały ze starosci, inne wygladaja jak nowe.
Z czesci tablic lub nagrobkow zrobiono skalniaczek
Nieopodal rosnie drzewo. W nadpęknietym i nadprochnialym pniu jakby sie kulily jakies postacie!
Jedna z tablic, taka wkomponowana w koscielny mur zostala skuta. A z jaka dokladnoscia i zawzieciem! Jakby kogos opętala mania zniszczenia. Az chcialabym moc uslyszec mysli, ktore kłębiły sie w glowie skuwającego. Czy była to złosc i chec zemsty? A moze w takich głowach mysli nie goszczą wogole? Jedno jest pewne- widac sporo włozonej siły, energii i czasu.. Tablica musiala dotyczyc I wojny.. Mimo staran widac, ze u gory byla data 1914-1918.
A postawiony w tym miejscu świątek mocno sie zadumał… Ciekawe nad czym…
Ten zadumany osobnik nie jest jedyny! Cala wioska wyroznia sie duza iloscia drewnianych rzezb przydroznych- musi tu mieszkac jakis artysta! Przy kosciele dominuja klimaty tematyczne
Kawałek dalej juz zroznicowane.
Im dalej od kosciola tym wiecej cycków
Na jednym z domostw sa kolorowe budki. Ale chyba nie dla ptakow, wyglada, ze raczej dla pszczol.
Kolejny pałacyk jest w Niemstowie. Wyglada na szczelnie zapustakowany, ogrodzony, wiec jedziemy dalej bez zwiedzania.
Juz wracajac zawijamy jeszcze do Proszkowa- miejsca bez wyjscia, w ślepy zaułek lokalnych dróg…
Teren przypalacowy, pobieznie patrząc prezentuje sie klasycznie
Kawałek dalej uwage jednak przykuwa niecodzienny widok! Wsrod zeschłych lisci poniewierają sie spore ilosci jedzenia- glownie mięsa, ale tez frytek, sałatek! Co to u licha jest??? Całe kurczaki, tuszki i dzwonka jakby łososi i karpi, jakies spore kawały czerwonego mięsa. Pięć, sześć, siedem takich składowisk. Jedzenie nie jest bardzo zepsute tzn. nie smierdzi i wyglada calkiem apetycznie. Kto, po co i dlaczego tutaj to wywalil? Nie szkoda mu bylo? (hmmm… co to ja sobie o tych meblach myslalam? ) Choc z drugiej strony to nie wyglada na wyrzucone, raczej na wyłozone.. W ofierze duchom przodkow albo smokowi zjadajacemu lokalne dziewice? Albo na przynete dla jakis zwierzat aby je potem upolowac? W sensie poswiece kurczaka ale bede miec dziczyzne?
Rozważając nad wędliną prawie calkiem zapomnialam po co ja tu przyszlam- wlasnie! Pałac!
Z zewnatrz nie wyglada na zbyt uzywany
Żelazna weranda sprawia wrazenie wrecz opuszczone i zapomniane.
Zagladam do srodka - i szok! Calkiem elegancko, nie?
Na koniec jeszcze palac w Jugowcu. Ogrodzony, z wrazymi tabliczkami.
Ale maja chociaz milo zarosnieta mchami trylinke
To byl udany weekend! Niby dwa dni a wrazen jak z tygodnia wedrowki!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Okolo połowy marca, w pierwsza naprawde wiosenną sobote suniemy w północne czesci Dolnego Śląska. Na kibelek zatrzymujemy sie za Prochowicami przy jakis bardzo rozwalonych ruinach. Z napisów wynika, ze byly tu kiedys jakies magazyny. Dzis jest rumowisko, tajemnicze kręgi na betonie i martwy dzik sztuk 1.
Drugie sniadanie zapodajemy na lesnym parkingu przed Starą Rudną gdzie obserwujemy dziwna, podłużna i cienką chmurke, ktora na dodatek caly czas faluje. Wyglada jak jakies calkiem spore pasmo gorskie w czasie inwersji...
W Starej Rudnej zwiedzanie zaczynamy od pałacu. Spotkalam sie wiele razy, ze wstep do jakiegos obiektu byl zabroniony bo byl to teren prywatny, teren zakładowy, miejsce niebezpieczne, grożące zawaleniem itp. Ale zeby powodem zakazu byl fakt zabytkowosci budynku to spotykam sie po raz pierwszy.
Do pałacu idzie sie przez mostek, nieco nadgryziony zębem czasu
Zachował sie herb, kolumny i jakies wewnętrzne wnęki. Poza tym to juz tylko kupa mniej lub bardziej luznych cegieł..
W wiosce siedzi jeszcze jedna ruina, tym razem koscioła. Cały teren został ogrodzony szczelna siatką. Ale potem przyszła wichura i jedno drzewo sie obaliło. Na siatkę. No wiec wejscie nie nastręcza juz problemów. Bluszcz pożera wszystko równo- stare mury, drzewa, krzyze. Wyglada to bardzo tajemniczo i malowniczo!
Kazdy kudłaty pagórek był kiedys nagrobkiem.
Nieopodal jest tez ciekawy i dosc nietypowy pomnik. Daty sugerują, ze związany z I wojną swiatową.
Gdy juz prawie opuszczamy miejscowosc dostrzegamy zabudowania jakby PGRu, jakby stajni.. Zwracają jednak uwage wysokie tyczki rozsiane po calym terenie gospodarstwa. Maszty? Anteny? Radary? Ukryte miedzy krowami?
Wychodzi na to, ze obiekt jest opuszczony wiec idziemy go obejrzec. Na wygrzanych płytach miedzy betonowymi murami bujnie porastaja mchy, porosty, suchoroslowate kwiatki i białe roboty. Mech jest cieplutki, wygrzany i bardzo fajnie sie na nim siedzi, wystawiajac pyski do słonka. Wokol pachnie wiosną!
Hale sa w roznym stanie zachowania. Wiatr wyjący w połamanych eternitach, foliach i fragmentarycznych szybach wydaje niesamowite dzwięki- spiewa, rozmawia, zawodzi, chrząka…
W zabudowaniach dawniej pełniacych role biurowe chyba ktos probował zamieszkac. I mamy podejrzenia, ze nie byl to tylko nieumiejący pływac słonik pluszowy.
Nic dziwnego, ze słonik boi sie wody. Cały czas horyzont zamyka wał otoczający ogromny zbiornik poflotacyjny. Ten sam gdzie kilka lat temu pogoniła nas ochrona nie pozwalając zajrzec w namulisko... Moze słonik znał historie z niedalekich Iwin?
Jest tez kibelek- wychodek. Typ przewiewny.
Mają tu tez fajny widokowy komin. Rozważam wyjscie na góre ale jednak rezygnuje. Glupio by sobie zrobic krzywde na początku sezonu...
Grunt to z wycieczki zabrac jakas pamiątke!
A tak wogole to dzisiaj u nas swieto! Dzielna skodusia!
Drugie sniadanie zapodajemy na lesnym parkingu przed Starą Rudną gdzie obserwujemy dziwna, podłużna i cienką chmurke, ktora na dodatek caly czas faluje. Wyglada jak jakies calkiem spore pasmo gorskie w czasie inwersji...
W Starej Rudnej zwiedzanie zaczynamy od pałacu. Spotkalam sie wiele razy, ze wstep do jakiegos obiektu byl zabroniony bo byl to teren prywatny, teren zakładowy, miejsce niebezpieczne, grożące zawaleniem itp. Ale zeby powodem zakazu byl fakt zabytkowosci budynku to spotykam sie po raz pierwszy.
Do pałacu idzie sie przez mostek, nieco nadgryziony zębem czasu
Zachował sie herb, kolumny i jakies wewnętrzne wnęki. Poza tym to juz tylko kupa mniej lub bardziej luznych cegieł..
W wiosce siedzi jeszcze jedna ruina, tym razem koscioła. Cały teren został ogrodzony szczelna siatką. Ale potem przyszła wichura i jedno drzewo sie obaliło. Na siatkę. No wiec wejscie nie nastręcza juz problemów. Bluszcz pożera wszystko równo- stare mury, drzewa, krzyze. Wyglada to bardzo tajemniczo i malowniczo!
Kazdy kudłaty pagórek był kiedys nagrobkiem.
Nieopodal jest tez ciekawy i dosc nietypowy pomnik. Daty sugerują, ze związany z I wojną swiatową.
Gdy juz prawie opuszczamy miejscowosc dostrzegamy zabudowania jakby PGRu, jakby stajni.. Zwracają jednak uwage wysokie tyczki rozsiane po calym terenie gospodarstwa. Maszty? Anteny? Radary? Ukryte miedzy krowami?
Wychodzi na to, ze obiekt jest opuszczony wiec idziemy go obejrzec. Na wygrzanych płytach miedzy betonowymi murami bujnie porastaja mchy, porosty, suchoroslowate kwiatki i białe roboty. Mech jest cieplutki, wygrzany i bardzo fajnie sie na nim siedzi, wystawiajac pyski do słonka. Wokol pachnie wiosną!
Hale sa w roznym stanie zachowania. Wiatr wyjący w połamanych eternitach, foliach i fragmentarycznych szybach wydaje niesamowite dzwięki- spiewa, rozmawia, zawodzi, chrząka…
W zabudowaniach dawniej pełniacych role biurowe chyba ktos probował zamieszkac. I mamy podejrzenia, ze nie byl to tylko nieumiejący pływac słonik pluszowy.
Nic dziwnego, ze słonik boi sie wody. Cały czas horyzont zamyka wał otoczający ogromny zbiornik poflotacyjny. Ten sam gdzie kilka lat temu pogoniła nas ochrona nie pozwalając zajrzec w namulisko... Moze słonik znał historie z niedalekich Iwin?
Jest tez kibelek- wychodek. Typ przewiewny.
Mają tu tez fajny widokowy komin. Rozważam wyjscie na góre ale jednak rezygnuje. Glupio by sobie zrobic krzywde na początku sezonu...
Grunt to z wycieczki zabrac jakas pamiątke!
A tak wogole to dzisiaj u nas swieto! Dzielna skodusia!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
W okolicach Rudnej pierwszy palacyk odwiedzamy w Rynarcicach.
Ciekawe okienko
Spotykamy przy nim miejscowego, z ktorym wdajemy sie w pogawedke. Palac jest obecnie opuszczony, nieuzywany i zamurowany. Kilka lat temu agencja rolna/gmina (juz nie pamietam dokladnie do kogo nalezy) wydala kupe kasy na naprawe jego dachu. Cos jednak nie wyszlo- jak przyjdzie wichura to ponoc owe nowe dachowki tak lataja, ze strach przechodzic obok. I do wnetrz nadal sie leje… Zabudowania przypalacowe sa zamieszkane, jednak zyjacy w nich ludzie nie moga wykupic swoich mieszkan czy pobliskich garazy, ktorych uzywaja. Plan jest ponoc taki aby sprzedac caly teren za astronomiczne pieniadze, razem z ludzmi. Albo ludzi sie jakos pozbyc po drodze po cichu.. Acz poki co odpowiedni kupiec sie nie znalazl wiec wszystko trwa sobie w zawieszeniu. I ludziska sobie mieszkaja, nie znajac dnia ani godziny..
Kolejny palac a raczej wydmuszka takowego znajduje sie we wsi Żelazny Most.
Wokol piekny, cienisty, zdziczały park.
Droga do palacu ma nawierzchnie nietypowa- płyty. Ale nie z betonu tylko z metalu albo jakiegos innego tworzywa..
Jest tez ławeczka- smok. Albo krokodyl?
Gdzies jadac dalej natrafiamy na nowa budowle o dosc orginalnym ksztalcie. Co sie tam miesci- nie wiem. Wokol byly jakies zaklady, magazyny itp
We wsi Tarnówek odwiedzamy kolejny palacyk. Jest polozony na obrzezach jakiegos gospodarstwa, ale jednak na uboczu. Budynek jest opuszczony, prowadzi do niego bita droga wiejska a dalej rozciaga sie stary park płynnie przechodzacy w las.
Na tyłach palacu czai sie najlepsza niespodzianka dla kabaczka! Schody! Duzo schodów! Malenstwo jest zachwycone! Łazi w dól i w gore i caly czas spiewa! Wtórują jej cale zastepy ptasie zamieszkujace przypalacowy park. Miejsce zdaje sie byc miłe, cieple i pelne spokoju.
Niestety czar tego miejsca pryska w czasie powrotu do glownej drogi. Z jakiegos budynku wyskakuje wsciekly, agresywny koles i prawie na nas rzuca- ze palac jest jego, droga jest jego, ba! nawet pobocze szosy gdzie stanelismy jest jego i on sobie nie zyczy, zeby ktos stąpał po jego ziemi a nawet na nia patrzyl bez jego pozwolenia. Tlumaczenia, ze teren nie jest ani ogrodzony, ani oznaczony a palac wyglada na opuszczony dawno temu nic nie pomagaja. Koles twierdzi, ze ma prawo ten palacyk nawet wysadzic w powietrze bo jest JEGO i spuscic wpierdol kazdemu kto spojrzy bez pozwolenia. Straszy nas policją, pobiciem, oskalpowaniem i domaga sie abysmy natychmiast wynosili sie z jego terenu. Hmmm.. a mysmy wlasnie to robili- szlismy spowrotem wiec po co to wszystko? Skad sie bierze w niektorych ludziach tyle jadu, żółci, nienawisci do bliźniego i złej energi? Chyba taki czlowiek musi byc bardzo sfrustrowany i nieszczesliwy… No coz- pozostaje pozyczyc mu smutnego dnia i oddalic sie w jakies bardziej przyjazne miejsce…
Kluczac wioskami zajezdzamy do Świnina. Juz tu kiedys bylam, pare lat temu. Ale niedawno doszly mnie informacje, ze da rade wejsc do srodka tutejszego pałacu.
Faktycznie okazuje sie to mozliwe. Wnetrza zdaja sie byc calkiem niezle zachowane. Zwraca uwage zwlaszcza kominek, ktory chyba ulegl nie tak dawno jakiejs domorosłej renowacji.
Tak sobie chodze po pałacu, zagladam tu i tam.. Otwieram kolejne drzwi i… szok… Zawalisko! Eeeeee… od tego momentu pospiesznie kieruje sie w strone wyjscia.. A zadawalam sobie caly czas pytanie- czemu ludzie sie stad wyprowadzili
Maja tu tez calkiem przyjemna kapliczke
A w parku jakis pomnik z mieczem.
W Starej Rzece myslalam, ze bedzie palac ale ponoc juz dawno go nie ma. Sa tylko czworaki i budynek- no wlasnie nikt nie wie jakie funkcje pełniacy dawno temu
Potem odwiedzamy Grodziszcze. Bardzo malownicze ruiny polozone sa za wsia wsrod rozlewisk tworzacych fosy i jeziorka. Z drzew zwieszaja sie jakies skłebione pnącza jak liany.
Dojscie do ruin jest tylko z jednej strony
Po drodze rzucamy tylko okiem na opłotowany palac w Czerńczycach
I suniemy do malutkiej miejscowosci Turów. Tam nawet nie ma wsi, tylko opuszczony palac i dawne przypalacowe chutory, obecnie zamieszkiwane glowne przez roznorakich żulików.
Dwoch takowych mijamy jadac, wesoło nam machaja i probuja wzajemnie siebie prowadzic przez pola. Co ciekawe wracajac juz ich nie spotkalismy. Nie mijali nas rowniez pod pałacem. Nie leza tez w rowie. Wyglada na to, ze rozpłyneli sie w powietrzu.
Na chwile zagladamy pod pałac w Droglowicach
I w Białołęce. Ten zamieszkany przez kilka rodzin, czujnie przygladajacych mi sie z okien gdy robie zdjecia. W oknach naliczylam kilkanascie osob.
Na koniec tego dnia jeszcze przypadkiem wpadamy na pałac w Obiszowie. Pomurowany dokumentnie. Mozna wslizgnac sie do piwnicy- ale nie łączy sie z reszta budynku. Prowadzi do niego droga tysiąca kolein
Slonce zachodzi na niebie dzis straszliwie pociachanym przez samoloty. Zwlaszcza tor jednego jest ciekawy- wyglada jak trąba powietrzna!
Nocleg wypada nam w miejscowosci Modła pod Głogowem. Centrum wsi jest upiorne- nowa betonowa pustynia… Rownolegla do glownej boczna droga wyglada juz sympatyczniej. Acz jest zatarasowana w ciekawy sposob. Komus chyba zalezy aby nie przejezdzac dalej kolo jego domu? Jakas wojna z sąsiadem? Trzeba objezdzac od drugiej strony...
Nocujemy w kwaterach pracowniczych. Do tych zdecydowanie pasuje nazwa, ktorą uslyszalam w korytarzu- “najbardziej luksusowy barak robotniczy”. Kiedys budynek byl zakladem wylegu drobiu. W srodku jest mega wypas- przy kazdym pokoju aneks kuchenny, lodowka, osobna łazienka, płaski telewizor na scianie. I zapach jak u dentysty Z zewnatrz miły pobielony sad i płytowa droga. Obslugi nie ma. Rozmawiamy z nia tylko przez telefon, sami wchodzimy i wychodzimy a jako ze nie mamy odliczonych pieniedzy to mozemy kilka dni pozniej przesłac kase. Ciekawe miejsce. I obfite w szyszki.
Ciekawe okienko
Spotykamy przy nim miejscowego, z ktorym wdajemy sie w pogawedke. Palac jest obecnie opuszczony, nieuzywany i zamurowany. Kilka lat temu agencja rolna/gmina (juz nie pamietam dokladnie do kogo nalezy) wydala kupe kasy na naprawe jego dachu. Cos jednak nie wyszlo- jak przyjdzie wichura to ponoc owe nowe dachowki tak lataja, ze strach przechodzic obok. I do wnetrz nadal sie leje… Zabudowania przypalacowe sa zamieszkane, jednak zyjacy w nich ludzie nie moga wykupic swoich mieszkan czy pobliskich garazy, ktorych uzywaja. Plan jest ponoc taki aby sprzedac caly teren za astronomiczne pieniadze, razem z ludzmi. Albo ludzi sie jakos pozbyc po drodze po cichu.. Acz poki co odpowiedni kupiec sie nie znalazl wiec wszystko trwa sobie w zawieszeniu. I ludziska sobie mieszkaja, nie znajac dnia ani godziny..
Kolejny palac a raczej wydmuszka takowego znajduje sie we wsi Żelazny Most.
Wokol piekny, cienisty, zdziczały park.
Droga do palacu ma nawierzchnie nietypowa- płyty. Ale nie z betonu tylko z metalu albo jakiegos innego tworzywa..
Jest tez ławeczka- smok. Albo krokodyl?
Gdzies jadac dalej natrafiamy na nowa budowle o dosc orginalnym ksztalcie. Co sie tam miesci- nie wiem. Wokol byly jakies zaklady, magazyny itp
We wsi Tarnówek odwiedzamy kolejny palacyk. Jest polozony na obrzezach jakiegos gospodarstwa, ale jednak na uboczu. Budynek jest opuszczony, prowadzi do niego bita droga wiejska a dalej rozciaga sie stary park płynnie przechodzacy w las.
Na tyłach palacu czai sie najlepsza niespodzianka dla kabaczka! Schody! Duzo schodów! Malenstwo jest zachwycone! Łazi w dól i w gore i caly czas spiewa! Wtórują jej cale zastepy ptasie zamieszkujace przypalacowy park. Miejsce zdaje sie byc miłe, cieple i pelne spokoju.
Niestety czar tego miejsca pryska w czasie powrotu do glownej drogi. Z jakiegos budynku wyskakuje wsciekly, agresywny koles i prawie na nas rzuca- ze palac jest jego, droga jest jego, ba! nawet pobocze szosy gdzie stanelismy jest jego i on sobie nie zyczy, zeby ktos stąpał po jego ziemi a nawet na nia patrzyl bez jego pozwolenia. Tlumaczenia, ze teren nie jest ani ogrodzony, ani oznaczony a palac wyglada na opuszczony dawno temu nic nie pomagaja. Koles twierdzi, ze ma prawo ten palacyk nawet wysadzic w powietrze bo jest JEGO i spuscic wpierdol kazdemu kto spojrzy bez pozwolenia. Straszy nas policją, pobiciem, oskalpowaniem i domaga sie abysmy natychmiast wynosili sie z jego terenu. Hmmm.. a mysmy wlasnie to robili- szlismy spowrotem wiec po co to wszystko? Skad sie bierze w niektorych ludziach tyle jadu, żółci, nienawisci do bliźniego i złej energi? Chyba taki czlowiek musi byc bardzo sfrustrowany i nieszczesliwy… No coz- pozostaje pozyczyc mu smutnego dnia i oddalic sie w jakies bardziej przyjazne miejsce…
Kluczac wioskami zajezdzamy do Świnina. Juz tu kiedys bylam, pare lat temu. Ale niedawno doszly mnie informacje, ze da rade wejsc do srodka tutejszego pałacu.
Faktycznie okazuje sie to mozliwe. Wnetrza zdaja sie byc calkiem niezle zachowane. Zwraca uwage zwlaszcza kominek, ktory chyba ulegl nie tak dawno jakiejs domorosłej renowacji.
Tak sobie chodze po pałacu, zagladam tu i tam.. Otwieram kolejne drzwi i… szok… Zawalisko! Eeeeee… od tego momentu pospiesznie kieruje sie w strone wyjscia.. A zadawalam sobie caly czas pytanie- czemu ludzie sie stad wyprowadzili
Maja tu tez calkiem przyjemna kapliczke
A w parku jakis pomnik z mieczem.
W Starej Rzece myslalam, ze bedzie palac ale ponoc juz dawno go nie ma. Sa tylko czworaki i budynek- no wlasnie nikt nie wie jakie funkcje pełniacy dawno temu
Potem odwiedzamy Grodziszcze. Bardzo malownicze ruiny polozone sa za wsia wsrod rozlewisk tworzacych fosy i jeziorka. Z drzew zwieszaja sie jakies skłebione pnącza jak liany.
Dojscie do ruin jest tylko z jednej strony
Po drodze rzucamy tylko okiem na opłotowany palac w Czerńczycach
I suniemy do malutkiej miejscowosci Turów. Tam nawet nie ma wsi, tylko opuszczony palac i dawne przypalacowe chutory, obecnie zamieszkiwane glowne przez roznorakich żulików.
Dwoch takowych mijamy jadac, wesoło nam machaja i probuja wzajemnie siebie prowadzic przez pola. Co ciekawe wracajac juz ich nie spotkalismy. Nie mijali nas rowniez pod pałacem. Nie leza tez w rowie. Wyglada na to, ze rozpłyneli sie w powietrzu.
Na chwile zagladamy pod pałac w Droglowicach
I w Białołęce. Ten zamieszkany przez kilka rodzin, czujnie przygladajacych mi sie z okien gdy robie zdjecia. W oknach naliczylam kilkanascie osob.
Na koniec tego dnia jeszcze przypadkiem wpadamy na pałac w Obiszowie. Pomurowany dokumentnie. Mozna wslizgnac sie do piwnicy- ale nie łączy sie z reszta budynku. Prowadzi do niego droga tysiąca kolein
Slonce zachodzi na niebie dzis straszliwie pociachanym przez samoloty. Zwlaszcza tor jednego jest ciekawy- wyglada jak trąba powietrzna!
Nocleg wypada nam w miejscowosci Modła pod Głogowem. Centrum wsi jest upiorne- nowa betonowa pustynia… Rownolegla do glownej boczna droga wyglada juz sympatyczniej. Acz jest zatarasowana w ciekawy sposob. Komus chyba zalezy aby nie przejezdzac dalej kolo jego domu? Jakas wojna z sąsiadem? Trzeba objezdzac od drugiej strony...
Nocujemy w kwaterach pracowniczych. Do tych zdecydowanie pasuje nazwa, ktorą uslyszalam w korytarzu- “najbardziej luksusowy barak robotniczy”. Kiedys budynek byl zakladem wylegu drobiu. W srodku jest mega wypas- przy kazdym pokoju aneks kuchenny, lodowka, osobna łazienka, płaski telewizor na scianie. I zapach jak u dentysty Z zewnatrz miły pobielony sad i płytowa droga. Obslugi nie ma. Rozmawiamy z nia tylko przez telefon, sami wchodzimy i wychodzimy a jako ze nie mamy odliczonych pieniedzy to mozemy kilka dni pozniej przesłac kase. Ciekawe miejsce. I obfite w szyszki.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Serce się kraje, ile cudów niszczeje gdzieś po wsiach
"Boję się świata bez wartości, bez wrażliwości, bez myślenia. Świata, w którym wszystko jest możliwe. Ponieważ wówczas najbardziej możliwe jest zło..."
(R. Kapuściński)
(R. Kapuściński)
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Slonecznym porankiem jedziemy do wioski Kamiona. Tamtejszy palac jest zamieszkany przez lokatorow o dosc menelskim usposobieniu. Z okien slychac jakas rodzinna klotnie- nigdy sie nie spodziewalam, ze w zdaniu mozna uzyc tylu przeklenstw i jest ono nadal w miare zrozumiale. Ci osobnicy z Kamionej osiagneli w tym procederze perfekcje. W kłótni uczestniczy dwojka malych dzieci, ktora w ramach sprzeciwu wyrzuca z okna zabawki. Dostaje w glowe misiem i ciesze sie bardzo, ze samochodzik wylecial pierwszy i upadl kilka metrow przede mna. Kawalek dalej spotykam grupke facetow w srednim wieku, ktorzy chyba chca byc zabawni bo twierdza, ze przerobia mnie na smalec i beda miec na dlugo dobra zagryche. Pomysl ten niezbyt mi sie podoba wiec wskazuje jednego z nich, ze nadał by sie do tego celu duzo lepiej niz ja bo jest wiekszy i tłustszy. Koledzy sprawe podchwytują, z daleka slysze jakies smiechy i kwiki. Ostatecznie nie wiem jak sie sprawa skonczyla bo zdazylam sie juz oddalic
Przy palacu zachowal sie z dawnych lat herb, zegar i rzezbiona kolumienka.
Nieopodal palacu jest wiejski ogolnodostepny plac zabaw, do ktorego dorwało sie kabaczę. Naprzeciw jest … no wlasnie nie wiem co- chyba lokalna szubienica!
Kolejne ruiny palacu odnajdujemy w Glinicy. Spotykamy przy nich mieszkanca okolicznych zabudowan, z ktorym ucinamy sobie sympatyczna i chyba ponadgodzinna pogawedke na tematy rozniste. Jest i o palacu, i jego wygladzie po wojnie, zasadach dzialania okolicznych kołchozow, wyziewach pobliskiej huty miedzi obecnie i dawniej, wyludnionych, wysiedlonych wsiach pod Glogowem. Spotkanie sympatycznych, otwartych ludzi zawsze czyni wycieczke ciekawsza.
Dowiadujemy sie tez np. ze tutejsza stodola jest jedną z wiekszych na Dolnym Slasku, a nawet w jakiejs kategorii dzierży palme pierwszenstwa w naszym wojewodztwie.
Do palacu przylega cudny park pelen starych drzew oplecionych bluszczami.
Jest tez drzewo- pająk!
Z ziemi zaczely wylazic wiosenne roslinki a i owady sie pobudzily i ich brzęk połączony z szczebiotem ptactwa wypelnia okolice.
Kwiatow jest istne zatrzesienie- przebisniegi, snieznice, złocie żółte, zawilce.
I jakies fioletowe, ktorych nazwy niestety nie znam.
Mamy pewne problemy wychowawcze- jak przekonac malenstwo, zeby nie zrywalo kwiatkow? Szkoda niszczyc, niech sobie rosną, takie sliczne! A wypuszczony na łąke kabaczek - buch w kwiatki, buch cała garsc i do pyska! A czego nie zje to stratuje albo zmiętosi w łapkach… Czy wszystkie dzieci tak mają?
Jedyna szansa to odizolowac od podloza
Potem niby planujemy jechac gdzie indziej ale nam sie drogi pokiełbasily i lądujemy w Witanowicach. Nie szkodzi. Tu tez jest palac. Tu mozna losowo wybrac wioske i pewnie palac tam bedzie. Komin chyba pochodzi z pozniejszych czasow
Ciekawy herb wisi nad drzwiami- golas owiniety w ręcznik?
Ogromniaste stodoły tez mają ciekawa architekture
W Śremie palac jest tak zarosniety, ze za miesiac, dwa juz by bylo ciezko zrobic mu zdjecie czy nawet podejsc. Zdecydowanie czas na takowe zwiedzanie to listopad- marzec, o ile sniegu nie ma- bo jesli jest to dosc latwo wpasc w jakas dziure..
Kabaczek nagle zaczyna wznosic okrzyki! Zobaczyla rudą przytulanke! Maskotka niestety spierdziela na drzewo co powoduje duzy zal u niemowląt..
Kolejny palac jest w Dalkowie. Ten jest ogromny, o ciekawej nieregularnej bryle- tu balkonik, tu załom, tu wykusz, tu kolumienki.
Najbardziej mnie urzekł kudłaty balkon!
Budynek wydaje sie byc w dobrym stanie, jednak zagladajac do okien wrazenie sie drastycznie zmienia. Na tyle, ze rezygnuje z wejscia do srodka, mimo ze piwniczne okienko zacheca. Poprzestane na robieniu zdjec przez okna, miedzy kratami.
Przypałacowe budynki tez sa ciekawe
Stara tabliczka pamietajaca czasy PGRow
I tworczosc scienna chyba z podobnego okresu
A tu ekipa w komplecie, grzejaca sie w slonku i uderzajaca zaraz do sklepu po pierwsze tegoroczne lody. Kabaczek chyba juz nie pamieta lodów!
W Słoćwinie pałac zapada sie do srodka...
Wracajac odwiedzamy jeszcze brodłowickie ruiny przeglądajace sie w mulistej wodzie
A wokol łany lepiężnikow!
W Nieszczycach jest zamieszkany palac
I przystanek PKS jak krzyzacka twierdza
I w Naroczycach jest palac, ale to juz ogladamy na szybko bo dzien nam sie niedlugo konczy
Jeszcze obiad trzeba zjesc wiec dluzszy postoj na lesnym parkingu. Dzis po raz pierwszy igliwie pachnie juz po letniemu! Takim cieplem, zywica, szyszkami.. Wszyscy ochoczo zbieraja chrust na ognicho!
Przy palacu zachowal sie z dawnych lat herb, zegar i rzezbiona kolumienka.
Nieopodal palacu jest wiejski ogolnodostepny plac zabaw, do ktorego dorwało sie kabaczę. Naprzeciw jest … no wlasnie nie wiem co- chyba lokalna szubienica!
Kolejne ruiny palacu odnajdujemy w Glinicy. Spotykamy przy nich mieszkanca okolicznych zabudowan, z ktorym ucinamy sobie sympatyczna i chyba ponadgodzinna pogawedke na tematy rozniste. Jest i o palacu, i jego wygladzie po wojnie, zasadach dzialania okolicznych kołchozow, wyziewach pobliskiej huty miedzi obecnie i dawniej, wyludnionych, wysiedlonych wsiach pod Glogowem. Spotkanie sympatycznych, otwartych ludzi zawsze czyni wycieczke ciekawsza.
Dowiadujemy sie tez np. ze tutejsza stodola jest jedną z wiekszych na Dolnym Slasku, a nawet w jakiejs kategorii dzierży palme pierwszenstwa w naszym wojewodztwie.
Do palacu przylega cudny park pelen starych drzew oplecionych bluszczami.
Jest tez drzewo- pająk!
Z ziemi zaczely wylazic wiosenne roslinki a i owady sie pobudzily i ich brzęk połączony z szczebiotem ptactwa wypelnia okolice.
Kwiatow jest istne zatrzesienie- przebisniegi, snieznice, złocie żółte, zawilce.
I jakies fioletowe, ktorych nazwy niestety nie znam.
Mamy pewne problemy wychowawcze- jak przekonac malenstwo, zeby nie zrywalo kwiatkow? Szkoda niszczyc, niech sobie rosną, takie sliczne! A wypuszczony na łąke kabaczek - buch w kwiatki, buch cała garsc i do pyska! A czego nie zje to stratuje albo zmiętosi w łapkach… Czy wszystkie dzieci tak mają?
Jedyna szansa to odizolowac od podloza
Potem niby planujemy jechac gdzie indziej ale nam sie drogi pokiełbasily i lądujemy w Witanowicach. Nie szkodzi. Tu tez jest palac. Tu mozna losowo wybrac wioske i pewnie palac tam bedzie. Komin chyba pochodzi z pozniejszych czasow
Ciekawy herb wisi nad drzwiami- golas owiniety w ręcznik?
Ogromniaste stodoły tez mają ciekawa architekture
W Śremie palac jest tak zarosniety, ze za miesiac, dwa juz by bylo ciezko zrobic mu zdjecie czy nawet podejsc. Zdecydowanie czas na takowe zwiedzanie to listopad- marzec, o ile sniegu nie ma- bo jesli jest to dosc latwo wpasc w jakas dziure..
Kabaczek nagle zaczyna wznosic okrzyki! Zobaczyla rudą przytulanke! Maskotka niestety spierdziela na drzewo co powoduje duzy zal u niemowląt..
Kolejny palac jest w Dalkowie. Ten jest ogromny, o ciekawej nieregularnej bryle- tu balkonik, tu załom, tu wykusz, tu kolumienki.
Najbardziej mnie urzekł kudłaty balkon!
Budynek wydaje sie byc w dobrym stanie, jednak zagladajac do okien wrazenie sie drastycznie zmienia. Na tyle, ze rezygnuje z wejscia do srodka, mimo ze piwniczne okienko zacheca. Poprzestane na robieniu zdjec przez okna, miedzy kratami.
Przypałacowe budynki tez sa ciekawe
Stara tabliczka pamietajaca czasy PGRow
I tworczosc scienna chyba z podobnego okresu
A tu ekipa w komplecie, grzejaca sie w slonku i uderzajaca zaraz do sklepu po pierwsze tegoroczne lody. Kabaczek chyba juz nie pamieta lodów!
W Słoćwinie pałac zapada sie do srodka...
Wracajac odwiedzamy jeszcze brodłowickie ruiny przeglądajace sie w mulistej wodzie
A wokol łany lepiężnikow!
W Nieszczycach jest zamieszkany palac
I przystanek PKS jak krzyzacka twierdza
I w Naroczycach jest palac, ale to juz ogladamy na szybko bo dzien nam sie niedlugo konczy
Jeszcze obiad trzeba zjesc wiec dluzszy postoj na lesnym parkingu. Dzis po raz pierwszy igliwie pachnie juz po letniemu! Takim cieplem, zywica, szyszkami.. Wszyscy ochoczo zbieraja chrust na ognicho!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Czasem tak jest , ze “droga idzie dobrze”, a czasem wrecz przeciwnie. Czasem sie gdzies jedzie i niby nie ma korków, nie ma dluzszych niz zwykle postojow, nie ma nawierzchni wymuszajacej jazde 30 km/h, nie ma objazdow a tempo posuwania sie naprzod znacznie odbiega od normy. Od czego to zalezy nie mam pojecia. Tak jest wlasnie tym razem. Droga po prostu “nie idzie”. Z Oławy w okolice Milicza jedziemy ponad 3 godziny.
Gdzies w rejonie Twardogóry mijamy przydrozne konstrukcje ze słomy i ziół przedstawiajace drób udomowiony.
Na upatrzone miejsce biwakowe nad Baryczą przyjezdzamy juz prawie o zmroku. I na dodatek jest zajete. Nie bylby to problem dołączyc sie do jakiejs wesolej kompanii, ale tutaj jakos nie zacheca. Na łące stoi kilka namiotow, sugerujacych ze to grupa zorganizowana. Wszystkie namioty sa identyczne i w kolorach odblaskowych markerow. Chyba kajakarze? Biorac pod uwage miejsce akcji? W wiacie siedzi bez ruchu kilkunastoosobowa ekipa o minach sugerujacych, ze sa tu za kare. Obok stoi ustawione perfekcyjnie pod linijke ognisko- tylko ze nie płonie. Czekaja na kogos? Na pewno nie na nas, bo obrzucaja nas niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Czuc w powietrzu jakies napiecie… Nic tu po nas…
W kolejne miejsce koło Postolina przybywamy juz w kompletnej ciemnosci. W swietle reflektorow błyska ogromna wiata i zagłebienie zarosłe roslinnoscia, sugerujaca ze pod nia moze byc woda. Po chrust nie trzeba chodzic daleko. Zaraz przy wiacie lezy sporo gałezi.
Namiot rozbijamy nieopodal wiaty. Noc jest ciepla, troche duszna, gdzies w oddali ujadaja wiejskie psy. Kabaczek dzis spi bardzo niespokojnie. Kilka razy w nocy sie budzi. Zawsze staje słupka, wskazuje palcem na ta sama sciane namiotu i mowi “Uuuuu”, jakby z zaciekawieniem ale tez sporym niepokojem. I wpatruje sie w to miejsce, jakby tam bylo cos wiecej niz tylko sciana namiotu. Zawsze dziwnie sie czuje w takich momentach. Moze ona widzi cos wiecej niz my? Moze tam naprawde cos jest tylko ja nie potrafie tego dostrzec? Ostatecznie kolo 5 rano, gdy lekki brzask zaczyna spowijac okolice, kabaczę juz gwałtowniej zaczyna dopominac sie aby wypuscic ją z namiotu. Nigdy tego nie robila! Wkladamy ją do skodusi, do fotelika. Natychmiast spokojnie zasypia. Toperz zostaje z nią i drzemie lekko poskrecany na skodusiowym fotelu. Ja zostaje jako straznik nawiedzonego namiotu Nic mnie nie straszy- a moze powinno? Wszyscy budzimy sie w dobrych humorach kolo 10.
Miejsce w promieniach slonca jest jeszcze ladniejsze niz wieczorem
Jeziorko nieopodal jest bardzo przyjemne i nawet przez chwile rozwazam kąpiel.
Na sniadanie mamy jedna z ostatnich konserw rybnych przywiezionych z Kaliningradu. Bardzo lubie wschodnie konserwy. Po pierwsze skladaja sie glownie z solidnych kawałkow ryby a nie dziwnego rozgniecionego musu albo sałatki warzywnej. Druga sprawa to solidnosc puszki. To naprawde jest ciezko otworzyc nawet toperzowym bagnetem. A nie ze siadasz na plecaku a puszka “chrup” i masz rybną katastrofe we wszystkich ubraniach i spiworach..
Ruszamy w trase. Wiele drog maja tu bardzo sympatycznych.
Mielismy na dzis inne plany- ale przejezdzajac przez Twardogóre zauwazamy informacje o festynie dożynkowym w miejscowosci Olszówka. W tym roku jeszcze nie załapalismy sie na zaden takowy. Zatem inne pomysly schodza na dalszy plan.
Juz rondo w Twardogorze jest ciekawie przyozdobione! Widac wyrazny podział ról na meskie i damskie
W kolejnych wsiach rowniez mijamy wiele przydroznych “rzezb” z siana, słomy i płodów rolnych. Najwiecej jest oczywiscie w samej Olszówce, gdzie chyba jeden sąsiad z drugim rywalizuje kto wystawi wieksza, ciekawsza i bardziej orginalna dekoracje. Dominuja sielskie klimaty zakropione spora iloscia alkoholu.
Najbardziej przypadaja nam do gustu odnosniki do pszczelarskich tradycji w rejonie.
No i czołg strzegący rogatek wioski. Dozynkowy czołg napotkalismy po raz pierwszy!
Tak jak przyuliczne ozdoby byly swietne, to sam festyn jest dosyc dziwny. Przybywamy tam kolo 16 a na scenie trwa… msza. Moim zdaniem miejscem mszy jest kosciol a nie karczma. Trąci to lekka profanacją - ksiadz spiewa “Baranku Boży” a obok skwierczy na grilu kielbasa i karkówki. Dwa metry od siebie stoja niby modlący sie ludzie i grupka psioczacych facetow: Jeden z nich: “Poki ksiadz nie skonczy sprzedawcy mają zakaz lania piwa... Drugi: “Spoko spoko- juz leci “Ojcze Nasz”- to jak dobrze pojdzie 15 min. i bedzie browarek..” Nie wiem. Moze to normalne. Ja w tym wyczuwam spory niesmak. Ksiezy jest na “scenie” czterech. Mam wrazenie, ze specjalnie przedluzaja jak sie da. Tak jakby ich cieszyly wkurzone miny spragnionych, przebierajacych nogami pod dystrybutorem żubra.
My idziemy sie przejsc. Wrocimy jak na scene przybeda ludowe zespoly i klimaty wlasciwe dla festynu. Kabaczek nie traci czasu. Zaczyna wybierac z ulicy zwir, rozcierac go w łapkach i z tego co jest twarde i sie nie rozmazuje budowac wieze.
Dzieci dzielą sie na czyste i szczesliwe
Dozynkowa msza w koncu sie konczy. Ktos by pomyslal, ze na scene wejda zespoly, ktore w ludowych strojach kręcą sie po parkingu? Nieeee.. Teraz jest czas na podziekowania oraz wzajemne klepanie sie po plecach roznych wójtow, radnych, burmistrzów i innych pierdzistołkow. Kazdy musi wymienic kilku kumpli i ich zaslugi- bo wie, ze jak sie spisze to za chwile oni wymienią jego nazwisko i zgromadzony lud bedzie mogl bic brawo.
W ogole dosc specyficzny jest tez podzial terenu festynu. Polowa to nakryte bialymi obrusami stoly uginajace sie od przygotowanego i poustawianego juz żarcia. Tam zasiąda ci co teraz produkują sie na scenie, urzednicy, księża, goscie specjalni np. jakis baron o niemieckim nazwisku, ktory pewnie ma nadzieje zgarnac jakis okoliczny palac za darmoche. Ten teren od reszty oddziela taśma. I straznik tasmy- ktory zastepuje mi droge: “Tam nie wolno. Pani nie ma na liscie”. Tak… Tam sie bawią panowie szlachta, a reszta tłuszczy ma sie trzymac z dala. Ma swoją zagródke i puste stoly. Jak glodni to moga sobie cos kupic. Pierwszy raz spotkalam sie z takim klimatem na wiejskich dozynkach…
Wcinamy karkówki, popijamy rozwodnionym do granic mozliwosci piwem, wysluchujemy kątem ucha kilku historii regionalnych. Juz wiemy kto utopil sie w betoniarce, z kim ma trzecie dziecko Kasia Z. zza gorki, dlaczego Brajanek nie zdal do nastepnej klasy, jak zrobic remont chałupy na koszt gminy, co ciekawego odkryto w podziemiach opuszczonego koscioła w Goszczu. Hę? To mnie naprawde interesuje! Ale brzmi na tyle ciekawie, ze chyba mało w tym prawdy.. Sekta zoofilow? Rytualne mordy? Zamiana ciał w wykutej krypcie? Chyba jednak naczytali sie SuperExpresu... Chociaz? Przypominają mi sie rysunki nascienne w tym kosciele… hmmmm.. Rzeczywiscie cos one z zoofilami mialy wspolnego..
Kobiety na traktory!!!!!!!!!
Gdzies w rejonie Twardogóry mijamy przydrozne konstrukcje ze słomy i ziół przedstawiajace drób udomowiony.
Na upatrzone miejsce biwakowe nad Baryczą przyjezdzamy juz prawie o zmroku. I na dodatek jest zajete. Nie bylby to problem dołączyc sie do jakiejs wesolej kompanii, ale tutaj jakos nie zacheca. Na łące stoi kilka namiotow, sugerujacych ze to grupa zorganizowana. Wszystkie namioty sa identyczne i w kolorach odblaskowych markerow. Chyba kajakarze? Biorac pod uwage miejsce akcji? W wiacie siedzi bez ruchu kilkunastoosobowa ekipa o minach sugerujacych, ze sa tu za kare. Obok stoi ustawione perfekcyjnie pod linijke ognisko- tylko ze nie płonie. Czekaja na kogos? Na pewno nie na nas, bo obrzucaja nas niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Czuc w powietrzu jakies napiecie… Nic tu po nas…
W kolejne miejsce koło Postolina przybywamy juz w kompletnej ciemnosci. W swietle reflektorow błyska ogromna wiata i zagłebienie zarosłe roslinnoscia, sugerujaca ze pod nia moze byc woda. Po chrust nie trzeba chodzic daleko. Zaraz przy wiacie lezy sporo gałezi.
Namiot rozbijamy nieopodal wiaty. Noc jest ciepla, troche duszna, gdzies w oddali ujadaja wiejskie psy. Kabaczek dzis spi bardzo niespokojnie. Kilka razy w nocy sie budzi. Zawsze staje słupka, wskazuje palcem na ta sama sciane namiotu i mowi “Uuuuu”, jakby z zaciekawieniem ale tez sporym niepokojem. I wpatruje sie w to miejsce, jakby tam bylo cos wiecej niz tylko sciana namiotu. Zawsze dziwnie sie czuje w takich momentach. Moze ona widzi cos wiecej niz my? Moze tam naprawde cos jest tylko ja nie potrafie tego dostrzec? Ostatecznie kolo 5 rano, gdy lekki brzask zaczyna spowijac okolice, kabaczę juz gwałtowniej zaczyna dopominac sie aby wypuscic ją z namiotu. Nigdy tego nie robila! Wkladamy ją do skodusi, do fotelika. Natychmiast spokojnie zasypia. Toperz zostaje z nią i drzemie lekko poskrecany na skodusiowym fotelu. Ja zostaje jako straznik nawiedzonego namiotu Nic mnie nie straszy- a moze powinno? Wszyscy budzimy sie w dobrych humorach kolo 10.
Miejsce w promieniach slonca jest jeszcze ladniejsze niz wieczorem
Jeziorko nieopodal jest bardzo przyjemne i nawet przez chwile rozwazam kąpiel.
Na sniadanie mamy jedna z ostatnich konserw rybnych przywiezionych z Kaliningradu. Bardzo lubie wschodnie konserwy. Po pierwsze skladaja sie glownie z solidnych kawałkow ryby a nie dziwnego rozgniecionego musu albo sałatki warzywnej. Druga sprawa to solidnosc puszki. To naprawde jest ciezko otworzyc nawet toperzowym bagnetem. A nie ze siadasz na plecaku a puszka “chrup” i masz rybną katastrofe we wszystkich ubraniach i spiworach..
Ruszamy w trase. Wiele drog maja tu bardzo sympatycznych.
Mielismy na dzis inne plany- ale przejezdzajac przez Twardogóre zauwazamy informacje o festynie dożynkowym w miejscowosci Olszówka. W tym roku jeszcze nie załapalismy sie na zaden takowy. Zatem inne pomysly schodza na dalszy plan.
Juz rondo w Twardogorze jest ciekawie przyozdobione! Widac wyrazny podział ról na meskie i damskie
W kolejnych wsiach rowniez mijamy wiele przydroznych “rzezb” z siana, słomy i płodów rolnych. Najwiecej jest oczywiscie w samej Olszówce, gdzie chyba jeden sąsiad z drugim rywalizuje kto wystawi wieksza, ciekawsza i bardziej orginalna dekoracje. Dominuja sielskie klimaty zakropione spora iloscia alkoholu.
Najbardziej przypadaja nam do gustu odnosniki do pszczelarskich tradycji w rejonie.
No i czołg strzegący rogatek wioski. Dozynkowy czołg napotkalismy po raz pierwszy!
Tak jak przyuliczne ozdoby byly swietne, to sam festyn jest dosyc dziwny. Przybywamy tam kolo 16 a na scenie trwa… msza. Moim zdaniem miejscem mszy jest kosciol a nie karczma. Trąci to lekka profanacją - ksiadz spiewa “Baranku Boży” a obok skwierczy na grilu kielbasa i karkówki. Dwa metry od siebie stoja niby modlący sie ludzie i grupka psioczacych facetow: Jeden z nich: “Poki ksiadz nie skonczy sprzedawcy mają zakaz lania piwa... Drugi: “Spoko spoko- juz leci “Ojcze Nasz”- to jak dobrze pojdzie 15 min. i bedzie browarek..” Nie wiem. Moze to normalne. Ja w tym wyczuwam spory niesmak. Ksiezy jest na “scenie” czterech. Mam wrazenie, ze specjalnie przedluzaja jak sie da. Tak jakby ich cieszyly wkurzone miny spragnionych, przebierajacych nogami pod dystrybutorem żubra.
My idziemy sie przejsc. Wrocimy jak na scene przybeda ludowe zespoly i klimaty wlasciwe dla festynu. Kabaczek nie traci czasu. Zaczyna wybierac z ulicy zwir, rozcierac go w łapkach i z tego co jest twarde i sie nie rozmazuje budowac wieze.
Dzieci dzielą sie na czyste i szczesliwe
Dozynkowa msza w koncu sie konczy. Ktos by pomyslal, ze na scene wejda zespoly, ktore w ludowych strojach kręcą sie po parkingu? Nieeee.. Teraz jest czas na podziekowania oraz wzajemne klepanie sie po plecach roznych wójtow, radnych, burmistrzów i innych pierdzistołkow. Kazdy musi wymienic kilku kumpli i ich zaslugi- bo wie, ze jak sie spisze to za chwile oni wymienią jego nazwisko i zgromadzony lud bedzie mogl bic brawo.
W ogole dosc specyficzny jest tez podzial terenu festynu. Polowa to nakryte bialymi obrusami stoly uginajace sie od przygotowanego i poustawianego juz żarcia. Tam zasiąda ci co teraz produkują sie na scenie, urzednicy, księża, goscie specjalni np. jakis baron o niemieckim nazwisku, ktory pewnie ma nadzieje zgarnac jakis okoliczny palac za darmoche. Ten teren od reszty oddziela taśma. I straznik tasmy- ktory zastepuje mi droge: “Tam nie wolno. Pani nie ma na liscie”. Tak… Tam sie bawią panowie szlachta, a reszta tłuszczy ma sie trzymac z dala. Ma swoją zagródke i puste stoly. Jak glodni to moga sobie cos kupic. Pierwszy raz spotkalam sie z takim klimatem na wiejskich dozynkach…
Wcinamy karkówki, popijamy rozwodnionym do granic mozliwosci piwem, wysluchujemy kątem ucha kilku historii regionalnych. Juz wiemy kto utopil sie w betoniarce, z kim ma trzecie dziecko Kasia Z. zza gorki, dlaczego Brajanek nie zdal do nastepnej klasy, jak zrobic remont chałupy na koszt gminy, co ciekawego odkryto w podziemiach opuszczonego koscioła w Goszczu. Hę? To mnie naprawde interesuje! Ale brzmi na tyle ciekawie, ze chyba mało w tym prawdy.. Sekta zoofilow? Rytualne mordy? Zamiana ciał w wykutej krypcie? Chyba jednak naczytali sie SuperExpresu... Chociaz? Przypominają mi sie rysunki nascienne w tym kosciele… hmmmm.. Rzeczywiscie cos one z zoofilami mialy wspolnego..
Kobiety na traktory!!!!!!!!!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Kolejny nocleg zapodajemy koło Pierstnicy Małej. W widełkach drog (na szczescie mało ruchliwych) stoi sobie wiatka. Ma drewniana podloge wiec dlugo rozwazamy nocleg w niej. Ale ostatecznie jednak decydujemy sie postawic namiot w cieniu starych drzew.
Noc mija klasycznie, ognisko, spanie pod gwiazdami, szum lasu i kwik nocnego ptactwa.
Tablice lesne jednak do czegos moga sie przydac - mozna np. wysuszyc karimate
Potem idziemy polazic po okolicy, m.in. na Gęślice- tutejszy “szczyt”.
Na owej gorce stoi wysoka i smukła wieza. Na mapie podpisana jako “obserwacyjna”. Ciągne za klamke. Nadzieja zawsze jest do konca. Zawsze tli sie gdzies w glebi duszy, ze moze akurat wczoraj byl tu jakis wandal- włamywacz i drzwi beda otwarte. Niestety. Nie tym razem…
Taki balkonik bylby fajnym miejscem na impreze...
Kręcąc sie w rejonie odwiedzamy tez “Wieże Odyniec” na Wzgorzu Joanny. Dawniej byla zameczkiem mysliwskim, wiezą obserwacyjną okolicznych lasow, a teraz stoi zamknieta, podobnie jak poprzednia.
Zabawy srodlesne
Odwiedzamy tez ruiny palacu w wiosce Karmin- pogrodzone, jakby czesciowo w remoncie ale juz porzuconym- i na sprzedaz.
W Postolinie mijamy sympatyczny, szachulcowy kosciol. Widac tu na takie jest moda, bo podobny do tego z Twardogóry.
W ktorejs z wiosek napotykamy tablice. Cos nowego dla milosnikow zbierania wszelakich “koron”. Tu mozna zdobyc “Korone Gór Kocich”. Mysle, ze jest bardziej “elitarna” od jakis oklepanych “Gor Polski” czy “Gor Europy”. Ja przynajmniej do dzis w ogole nie wiedzialam, ze istnieja Góry Kocie Hmmm... To byc moze my juz mamy dwa szczyty do owej “Korony”?
Nie wiem. Nie doczytalam co dalej bylo na tablicy. Bo juz ponioslo nas gdzies dalej.
Poniosło i wypluło nas w Grabownie Wielkim. Wiosce, ktora zatrzymała nas na dluzej. Najpierw czekamy przed przejazdem kolejowym. Takie czekanie sprzyja rozgladaniu, wyjsciu z auta na rozprostowanie gnatow. I wtedy mozna np. zobaczyc, ze na prawo odchodzi droga z trylinki, a w krzakach siedzi jakis budynek!
Z napisu wynika, ze byl to niegdys obiekt PKP “Betoniarnia”.
Chyba tu byly jakies biura i zajmowali sie np. “zajętościami par w kablu”. Nie wiedzialam, ze jest slowo “zajętość”.
Wiekszosc pomieszczen jest pusta i mocno ogolocona ze wszystkiego.
Wiecej sprzetow wala sie jedynie w przybudowkach. Dominuja ksiazki- podreczniki szkolne, lektury, słowniki.
Potem idziemy sprawdzic co slychac na stacyjce. Panuje tu sympatyczny, wygrzany klimat starego drewna i pokruszonego betonu.
Przy stacji sa opuszczone budynki. W srodku stare napisy i wagi, sterty nikomu juz niepotrzebnych dokumentow i zapach starej piwnicy.
W samym budynku stacyjnym i przy wiezy cisnien mieszka kilka rodzin. Glownie to dawni kolejowi pracownicy, emeryci.. Rozmowa z nimi przenosi nas w minione czasy, gdy dolnoslaska kolej działała prężniej ale klimat pylistej stacyjki na koncu swiata i braku pospiechu tez jej towarzyszyl.
Jeden ze stacyjkowych mieszkancow.
Nieopodal jest tez mily ogrodek, gdzie kopie motyczką jakas babcia. Jakos okolica wessała nas na dobre. Czasem gdzies panuje taka atmosfera, ze czlowiek czuje sie tam jak w domu i nie ma ochoty opuszczac tego miejsca.
Od jednego miejscowego goscia kabaczek dostaje autko. Ponoc stoi tu na ganku od lat i jest mu smutno, ze nie slyszy dziecinnego kwiku. Wiec facet sie zlitował nad zabawką i juz autko jest w kabaczych łapkach, oczka sie do niego swiecą a kwik radosci niesie sie wokolo. To nasze kabacze ma szczescie- gdzie sie nie znajdzie wszyscy jej daja prezenty!
Zagladamy tez w rejon opisany na mapie “glinianki, dawna cegielnia”. Budynkow juz niestety nie ma zadnych, tylko jakies zmielone rumowiska w krzakach. Zostaly łąki pelne ziół i kilka niewielkich jeziorek.
Juz na powrocie, w Ligocie Polskiej kolejny do kolekcji przystanek autobusowy, pomalowany w wesołe, wiejskie akcenty.
Noc mija klasycznie, ognisko, spanie pod gwiazdami, szum lasu i kwik nocnego ptactwa.
Tablice lesne jednak do czegos moga sie przydac - mozna np. wysuszyc karimate
Potem idziemy polazic po okolicy, m.in. na Gęślice- tutejszy “szczyt”.
Na owej gorce stoi wysoka i smukła wieza. Na mapie podpisana jako “obserwacyjna”. Ciągne za klamke. Nadzieja zawsze jest do konca. Zawsze tli sie gdzies w glebi duszy, ze moze akurat wczoraj byl tu jakis wandal- włamywacz i drzwi beda otwarte. Niestety. Nie tym razem…
Taki balkonik bylby fajnym miejscem na impreze...
Kręcąc sie w rejonie odwiedzamy tez “Wieże Odyniec” na Wzgorzu Joanny. Dawniej byla zameczkiem mysliwskim, wiezą obserwacyjną okolicznych lasow, a teraz stoi zamknieta, podobnie jak poprzednia.
Zabawy srodlesne
Odwiedzamy tez ruiny palacu w wiosce Karmin- pogrodzone, jakby czesciowo w remoncie ale juz porzuconym- i na sprzedaz.
W Postolinie mijamy sympatyczny, szachulcowy kosciol. Widac tu na takie jest moda, bo podobny do tego z Twardogóry.
W ktorejs z wiosek napotykamy tablice. Cos nowego dla milosnikow zbierania wszelakich “koron”. Tu mozna zdobyc “Korone Gór Kocich”. Mysle, ze jest bardziej “elitarna” od jakis oklepanych “Gor Polski” czy “Gor Europy”. Ja przynajmniej do dzis w ogole nie wiedzialam, ze istnieja Góry Kocie Hmmm... To byc moze my juz mamy dwa szczyty do owej “Korony”?
Nie wiem. Nie doczytalam co dalej bylo na tablicy. Bo juz ponioslo nas gdzies dalej.
Poniosło i wypluło nas w Grabownie Wielkim. Wiosce, ktora zatrzymała nas na dluzej. Najpierw czekamy przed przejazdem kolejowym. Takie czekanie sprzyja rozgladaniu, wyjsciu z auta na rozprostowanie gnatow. I wtedy mozna np. zobaczyc, ze na prawo odchodzi droga z trylinki, a w krzakach siedzi jakis budynek!
Z napisu wynika, ze byl to niegdys obiekt PKP “Betoniarnia”.
Chyba tu byly jakies biura i zajmowali sie np. “zajętościami par w kablu”. Nie wiedzialam, ze jest slowo “zajętość”.
Wiekszosc pomieszczen jest pusta i mocno ogolocona ze wszystkiego.
Wiecej sprzetow wala sie jedynie w przybudowkach. Dominuja ksiazki- podreczniki szkolne, lektury, słowniki.
Potem idziemy sprawdzic co slychac na stacyjce. Panuje tu sympatyczny, wygrzany klimat starego drewna i pokruszonego betonu.
Przy stacji sa opuszczone budynki. W srodku stare napisy i wagi, sterty nikomu juz niepotrzebnych dokumentow i zapach starej piwnicy.
W samym budynku stacyjnym i przy wiezy cisnien mieszka kilka rodzin. Glownie to dawni kolejowi pracownicy, emeryci.. Rozmowa z nimi przenosi nas w minione czasy, gdy dolnoslaska kolej działała prężniej ale klimat pylistej stacyjki na koncu swiata i braku pospiechu tez jej towarzyszyl.
Jeden ze stacyjkowych mieszkancow.
Nieopodal jest tez mily ogrodek, gdzie kopie motyczką jakas babcia. Jakos okolica wessała nas na dobre. Czasem gdzies panuje taka atmosfera, ze czlowiek czuje sie tam jak w domu i nie ma ochoty opuszczac tego miejsca.
Od jednego miejscowego goscia kabaczek dostaje autko. Ponoc stoi tu na ganku od lat i jest mu smutno, ze nie slyszy dziecinnego kwiku. Wiec facet sie zlitował nad zabawką i juz autko jest w kabaczych łapkach, oczka sie do niego swiecą a kwik radosci niesie sie wokolo. To nasze kabacze ma szczescie- gdzie sie nie znajdzie wszyscy jej daja prezenty!
Zagladamy tez w rejon opisany na mapie “glinianki, dawna cegielnia”. Budynkow juz niestety nie ma zadnych, tylko jakies zmielone rumowiska w krzakach. Zostaly łąki pelne ziół i kilka niewielkich jeziorek.
Juz na powrocie, w Ligocie Polskiej kolejny do kolekcji przystanek autobusowy, pomalowany w wesołe, wiejskie akcenty.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Jakos pod koniec listopada okazuje sie, ze toperz ma jeszcze dwa dni urlopu do wykorzystania w tym roku. Ciagle zapominamy o tych dniach na kabaka. I maja one to do siebie, ze nie przechodza na kolejny rok. Albo teraz albo nigdy. Zmarnują sie niewykorzystane do konca grudnia. Tym samym jestesmy zmuszeni do zaplanowania 4.5 dniowego weekendu w zimny i pluchowaty czas o najkrotszych w roku dniach. Wolelibysmy wiosną- ale trzeba sie cieszyc tym co sie ma! Wybor pada na lubuskie z racji na odbywajaca sie tam w weekend bunkrową impreze. A w pozostale dni powłoczymy sie gdzies zadupiami szukajac szczęscia, rozwalisk i przygod. Znalezienie noclegow (ciepłych i niedrogich) na pograniczu Dolnego Slaska i lubuskiego nie nalezy do prostych. Dzwonie chyba w 40 miejsc i ciagle ta sama spiewka- nie ma wolnych miejsc. Kwatery zamieszkują albo pracownicy KGHMu, albo Ukraincy, a w miastach przygranicznych Polacy z innych regionow kraju, ktorzy sezonowo pracują po niemieckiej stronie a mieszkają tu bo taniej. Tzw. kwatery pracownicze sa wiec zabombione pod sufit i mozna skladac rezerwacje na kwiecien. Najciekawsze sa jednak moje rozmowy z kilkoma obiektami typu agroturystyka. Az zaluje, ze nie nagrałam tych dialogow, bo ich publikacja moglaby byc bardzo ciekawa. Nastepnym razem powaznie to rozwaze! Wydawaloby sie, ze obiekty oferujace usługi zwiazane z udzielaniem noclegow powinny do potencjalnego klienta podchodzic przyjaznie a przynajmniej z zachowaniem podstawowych zasad kultury. Mam natomiast wrazenie, ze kilka osob robi wielką łaske, ze odbiera telefon i zachowuje sie wręcz odpychajaco aby zniechecic. “Na jedna noc nie przyjmujemy, wybijcie to sobie z glowy raz na zawsze! Nikt nie bedzie po was sprzatał”, “Odbiło wam? Chyba trzeba byc pojeb*** zeby przyjezdzac w grudniu w lasy i jeziora”, “Na za tydzien? Prosze pani- u nas sie rezerwuje przynajmniej z rocznym wyprzedzeniem, biegusiem wpłaca zaliczke a i tak nie dla wszystkich starczy miejsc”, “Prosze mi nie przeszkadzac teraz, mam wlasnie kuriera”... Bardzo jestem ciekawa czy naprawde pol Polski marzy o tym i planuje całe swoje urlopy na dolnoslaskich i lubuskich wsiach buląc po 80-100 zl od osoby (bo z takimi cenami nieraz wyskakują) i to zmanierowało wlasciciceli takich obiektow? Czy moze mamy do czynienia z jakimis pralniami brudnych pieniedzy, gdzie zbłąkany turysta jest raczej problemem - bo akurat moze cos wywąchac?
Po roznych wiec przebojach i nieraz ciekawych rozmowach udaje sie zaklepac nocleg w Chocianowie, Lubsku i Gubinie. Zatem juz w srodowe popoludnie ruszamy na zachod. Autostrada przedstawia sie dosc zabawnie, bo na odcinku Wrocław - Legnica prawy pas wyglada jak pociag - zwarty ciag tirow poruszajacych sie zderzak w zderzak z predkoscia 60 km/h. Niektore z nich przyjechaly z dosc odleglych krain. Pierwszy raz w zyciu widze kirgiskie blachy! Co oni nam przywiezli- albo po co przyjechali taki szmat terenu? Ciekawe czy kiedys bedzie nam dane taka naklejke przykleic na ktores z naszych autek?
Zatrzymujemy sie w Chocianowie. W naszym miejscu noclegowym mało kto mowi po polsku. Kilku chlopakow gra przy recepcji w szachy. Jakbym sie nagle przeniosla gdzies na przedmiescia Lwowa…
Ryneczek jest dosc wyludniony. Czasem przemknie ktos z siatkami ze sklepu. Jakis pies biega za reklamowką, rowniez z logo pobliskiego markeciku.
Mają tu ladny hydrant.
A w mijanych kamieniczkach zakręcone skrzypące schody.
Gdy przygladamy sie słupowi z ogloszeniami (szukamy czy nie ma jakis festynow czy jarmarkow w okolicy) przechodzacy obok gosc w srednim wieku komentuje.. Nie wiem czy do nas czy bardziej do siebie ale nagle rzuca w przestrzen… “Patriotyzm u nas w miasteczku jest, ale roboty nie ma. Takie tu zycie - najpierw sie macha flagą a potem jedzie pracowac do Niemiec. Ten słup to cały Chocianów w pigułce"...
Widok z naszego noclegowiska na szarą okolice i zaszronioną skodusie. Wlasnie sobie uswiadamiamy, ze nie mamy skrobaczki do okien
Jedno z niewielu miejsc w okolicach gdzie mieli miejsca do spania i obsluga byla miła!
Na drodze z Chocianowa do Przemkowa mijaja nas dosyc niecodzienne pojazdy w ilosci duuuzo! Jakas wystawa? albo jada na wystepy goscinne na inny poligon?
W Przemkowie przyciagaja nasza uwage niewielkie bunkierki rozsiane to tu to tam. Pierwszy jest dosc zasmiecony, o sufitach porosłych stalaktytami.
Drugi jest mocno zalany- bez gumiakow nie sposob wejsc. Obok stoi jeszcze mniejsze “jajo” z drzwiami.
Na terenie odlewni tez mijamy ze trzy sztuki. Tez pozalewane. Najciekawszy i najwiekszy zesmy jednak przegapili, mimo ze bylismy od niego pare metrow. Trzeba chyba wrocic latem jak bedzie bardziej sucho!
A zaraz obok jest tez ciekawa stacyjka “Przemków Odlewnia”. Wyglada zupelnie jak pałacyk! Pociagiem juz raczej tu nie dojedziemy. Chyba nawet tory sa zdjete.. Czesc budynku jest zamieszkana.
Fikuśne podcienia.
Okolice zdobią kolorowe klomby i płotki, ktore troche rozweselają ten szary i ponury dzien!
Po roznych wiec przebojach i nieraz ciekawych rozmowach udaje sie zaklepac nocleg w Chocianowie, Lubsku i Gubinie. Zatem juz w srodowe popoludnie ruszamy na zachod. Autostrada przedstawia sie dosc zabawnie, bo na odcinku Wrocław - Legnica prawy pas wyglada jak pociag - zwarty ciag tirow poruszajacych sie zderzak w zderzak z predkoscia 60 km/h. Niektore z nich przyjechaly z dosc odleglych krain. Pierwszy raz w zyciu widze kirgiskie blachy! Co oni nam przywiezli- albo po co przyjechali taki szmat terenu? Ciekawe czy kiedys bedzie nam dane taka naklejke przykleic na ktores z naszych autek?
Zatrzymujemy sie w Chocianowie. W naszym miejscu noclegowym mało kto mowi po polsku. Kilku chlopakow gra przy recepcji w szachy. Jakbym sie nagle przeniosla gdzies na przedmiescia Lwowa…
Ryneczek jest dosc wyludniony. Czasem przemknie ktos z siatkami ze sklepu. Jakis pies biega za reklamowką, rowniez z logo pobliskiego markeciku.
Mają tu ladny hydrant.
A w mijanych kamieniczkach zakręcone skrzypące schody.
Gdy przygladamy sie słupowi z ogloszeniami (szukamy czy nie ma jakis festynow czy jarmarkow w okolicy) przechodzacy obok gosc w srednim wieku komentuje.. Nie wiem czy do nas czy bardziej do siebie ale nagle rzuca w przestrzen… “Patriotyzm u nas w miasteczku jest, ale roboty nie ma. Takie tu zycie - najpierw sie macha flagą a potem jedzie pracowac do Niemiec. Ten słup to cały Chocianów w pigułce"...
Widok z naszego noclegowiska na szarą okolice i zaszronioną skodusie. Wlasnie sobie uswiadamiamy, ze nie mamy skrobaczki do okien
Jedno z niewielu miejsc w okolicach gdzie mieli miejsca do spania i obsluga byla miła!
Na drodze z Chocianowa do Przemkowa mijaja nas dosyc niecodzienne pojazdy w ilosci duuuzo! Jakas wystawa? albo jada na wystepy goscinne na inny poligon?
W Przemkowie przyciagaja nasza uwage niewielkie bunkierki rozsiane to tu to tam. Pierwszy jest dosc zasmiecony, o sufitach porosłych stalaktytami.
Drugi jest mocno zalany- bez gumiakow nie sposob wejsc. Obok stoi jeszcze mniejsze “jajo” z drzwiami.
Na terenie odlewni tez mijamy ze trzy sztuki. Tez pozalewane. Najciekawszy i najwiekszy zesmy jednak przegapili, mimo ze bylismy od niego pare metrow. Trzeba chyba wrocic latem jak bedzie bardziej sucho!
A zaraz obok jest tez ciekawa stacyjka “Przemków Odlewnia”. Wyglada zupelnie jak pałacyk! Pociagiem juz raczej tu nie dojedziemy. Chyba nawet tory sa zdjete.. Czesc budynku jest zamieszkana.
Fikuśne podcienia.
Okolice zdobią kolorowe klomby i płotki, ktore troche rozweselają ten szary i ponury dzien!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Odlewnia i dom spokojnej starosci - co moze łączyc takie dwa zupelnie niezwiazane ze sobą byty? Wbrew pozorom duzo. Mogą stac ze soba sciana w sciane, byc opuszczone, zapomniane i spowite tym samym, charakterystycznym zapachem jakis chemikaliow.. Stanowic jakby jednosc pewnej mrocznej, poznojesiennej wycieczki... Ale po kolei..
W ten listopadowy czwartek zdawalo sie, ze dzien w ogole nie wstał. Nawet okolo poludnia bylo ciemno. Deszcz niby nie padał, ale cale powietrze bylo przepelnione wodnym pyłem. Cos takiego przed czym nie chroni ani parasol ani kurtka, bo to cos zachowuje sie jak zywe i aktywnie wpełza we wszystkie zakamarki odziezy, a takze powoli zalewa oczy i uszy. W takich klimatach wjechalismy do Przemkowa. Nie planowalismy tu nic zwiedzac. Wpadlismy tylko przejazdem, zmierzajac ku lubuskim pałacykom. Los jednak chcial widac inaczej. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale my na najciekawsze miejsca trafiamy zawsze przypadkiem. Chyba jakis wbudowany w podswiadomosc, mimowolny GPS, ktory kieruje nas wlasnie tam - gdzie bysmy chcieli sie znalezc. A im wiecej mamy zaplanowanych rzeczy do obejrzenia na trasie- tym wiecej znajdziemy innych, fajniejszych, a zaplanowane miejsca trzeba bedzie odlozyc na blizej nieokreslona przyszlosc. Tu bylo podobnie. Naszym oczom objawił sie sporych rozmiarow opuszczony zaklad przemyslowy. Grzechem byloby nie zaglebic sie w jego czeluscie.
Pierwsze witaja nas hale. Ogromniaste, przepelnione dziwnym hałasem. Poczatkowo myslelismy, ze to pracuja jakies maszyny. Potem sie okazalo, ze to dzwiek kropel spadajacych na rozne metalowe fragmenty, wibracje blach na wietrze i ... łoskot sypiacego sie powolutku acz nieubłagalnie dachu. Zdjecia sa wiec tylko przez okna. Pod te lawiny deszczu, blach i eternitu nie mielismy ochoty włazic. Kazda proba zrobienia zdjecia wiazała sie z zalanym obiektywem i koniecznoscia jego wycierania. Dwie paczki chusteczek do nosa zeszly bardzo szybko. Potem zostal szalik, bluza, a na koniec i reka.. Widoczne na zdjeciach "paćki" sa wiec wspomnieniem i ilustracja pogody i klimatu tego, jakze dobrze rozpoczętego dzionka.
Gdy minelismy pierwszy rzad hal to poczulismy sie swobodniej- juz nas nie bylo widac z ulicy. Mijamy kolejne budynki, taśmociagi, o roznym stanie zamkniecia i rozkladu.
Zachowalo sie sporo dawnych tabliczek ostrzegawczych.
Niektore hale nie sa chyba do konca opuszczone...
Za ponizszym budynkiem zapodalismy natychmiastowy odwrot - uslyszelismy skowyt psów. Zwiedzanie zwiedzaniem- ale psów nie lubie. Co innego koty! Lubie spotykac w takich miejscach koty. W innych zreszta tez!
Inne zabudowania tego sporych rozmiarow obiektu. Czesciowo uzytkowane na jakies magazyny, garaze itp
Gdy wylezlismy juz na chodnik i mielismy sie zbierac w dalsza droge- naszym oczom ukazal sie ceglany dworek, wklinowany miedzy odlewnie a betonowe bunkry.
A zaraz obok pomaranczowy budynek. Na pierwszy rzut oka obity calkiem swiezym ociepleniem. Jak bloki u nas na osiedlu zaraz po remoncie
Im blizej podchodzilismy tym bardziej jednak ukazywal swe prawdziwe oblicze.
Srodek zaskoczyl nas totalnie. Korytarze w kafelkach, sciany swiezo pomalowane. I wszedzie rozpiżdżone wózki inwalidzkie. I łóżka szpitalne. Strasznie smutny widok totalnego marnotrastwa. Ile chorych, niepelnosprawnych ludzi jest uwiezionych w swoich domach bo nie stac ich na wozek... Nawet mialam taki przypadek we wlasnej rodzinie. A tu wozki do wyboru do koloru, leżą i rozpadają sie coraz bardziej (a raczej ktos im czynnie w tym pomaga). Ze tez ludzie wolą rozwalic, zniszczyc niz np. oddac potrzebujacym albo chociazby sprzedac dla wlasnego zysku.. Dlaczego ten osrodek przestał istniec? czemu u licha nikt nie zabral cennego wyposazenia - poki sie jeszcze do czegos nadawalo? Te pytania pozostaja bez odpowiedzi.. Nie bylo lokalsa aby zapytac o to miejsce.. Miasto bylo dzis jak wymarłe...
W ten listopadowy czwartek zdawalo sie, ze dzien w ogole nie wstał. Nawet okolo poludnia bylo ciemno. Deszcz niby nie padał, ale cale powietrze bylo przepelnione wodnym pyłem. Cos takiego przed czym nie chroni ani parasol ani kurtka, bo to cos zachowuje sie jak zywe i aktywnie wpełza we wszystkie zakamarki odziezy, a takze powoli zalewa oczy i uszy. W takich klimatach wjechalismy do Przemkowa. Nie planowalismy tu nic zwiedzac. Wpadlismy tylko przejazdem, zmierzajac ku lubuskim pałacykom. Los jednak chcial widac inaczej. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale my na najciekawsze miejsca trafiamy zawsze przypadkiem. Chyba jakis wbudowany w podswiadomosc, mimowolny GPS, ktory kieruje nas wlasnie tam - gdzie bysmy chcieli sie znalezc. A im wiecej mamy zaplanowanych rzeczy do obejrzenia na trasie- tym wiecej znajdziemy innych, fajniejszych, a zaplanowane miejsca trzeba bedzie odlozyc na blizej nieokreslona przyszlosc. Tu bylo podobnie. Naszym oczom objawił sie sporych rozmiarow opuszczony zaklad przemyslowy. Grzechem byloby nie zaglebic sie w jego czeluscie.
Pierwsze witaja nas hale. Ogromniaste, przepelnione dziwnym hałasem. Poczatkowo myslelismy, ze to pracuja jakies maszyny. Potem sie okazalo, ze to dzwiek kropel spadajacych na rozne metalowe fragmenty, wibracje blach na wietrze i ... łoskot sypiacego sie powolutku acz nieubłagalnie dachu. Zdjecia sa wiec tylko przez okna. Pod te lawiny deszczu, blach i eternitu nie mielismy ochoty włazic. Kazda proba zrobienia zdjecia wiazała sie z zalanym obiektywem i koniecznoscia jego wycierania. Dwie paczki chusteczek do nosa zeszly bardzo szybko. Potem zostal szalik, bluza, a na koniec i reka.. Widoczne na zdjeciach "paćki" sa wiec wspomnieniem i ilustracja pogody i klimatu tego, jakze dobrze rozpoczętego dzionka.
Gdy minelismy pierwszy rzad hal to poczulismy sie swobodniej- juz nas nie bylo widac z ulicy. Mijamy kolejne budynki, taśmociagi, o roznym stanie zamkniecia i rozkladu.
Zachowalo sie sporo dawnych tabliczek ostrzegawczych.
Niektore hale nie sa chyba do konca opuszczone...
Za ponizszym budynkiem zapodalismy natychmiastowy odwrot - uslyszelismy skowyt psów. Zwiedzanie zwiedzaniem- ale psów nie lubie. Co innego koty! Lubie spotykac w takich miejscach koty. W innych zreszta tez!
Inne zabudowania tego sporych rozmiarow obiektu. Czesciowo uzytkowane na jakies magazyny, garaze itp
Gdy wylezlismy juz na chodnik i mielismy sie zbierac w dalsza droge- naszym oczom ukazal sie ceglany dworek, wklinowany miedzy odlewnie a betonowe bunkry.
A zaraz obok pomaranczowy budynek. Na pierwszy rzut oka obity calkiem swiezym ociepleniem. Jak bloki u nas na osiedlu zaraz po remoncie
Im blizej podchodzilismy tym bardziej jednak ukazywal swe prawdziwe oblicze.
Srodek zaskoczyl nas totalnie. Korytarze w kafelkach, sciany swiezo pomalowane. I wszedzie rozpiżdżone wózki inwalidzkie. I łóżka szpitalne. Strasznie smutny widok totalnego marnotrastwa. Ile chorych, niepelnosprawnych ludzi jest uwiezionych w swoich domach bo nie stac ich na wozek... Nawet mialam taki przypadek we wlasnej rodzinie. A tu wozki do wyboru do koloru, leżą i rozpadają sie coraz bardziej (a raczej ktos im czynnie w tym pomaga). Ze tez ludzie wolą rozwalic, zniszczyc niz np. oddac potrzebujacym albo chociazby sprzedac dla wlasnego zysku.. Dlaczego ten osrodek przestał istniec? czemu u licha nikt nie zabral cennego wyposazenia - poki sie jeszcze do czegos nadawalo? Te pytania pozostaja bez odpowiedzi.. Nie bylo lokalsa aby zapytac o to miejsce.. Miasto bylo dzis jak wymarłe...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..